Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Media po meczu Zagłębie Sosnowiec-GKS Katowice: Klasyk znów dla GieKSy!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mass mediów na temat wczorajszego meczu I ligi Zagłębie Sosnowiec – GKS Katowice. GieKSa wygrała 1:0, do przerwy utrzymywał się wynik 0:0.

 

sportdziennik.com – Klasyk znów dla GieKSy!

Akcja Marko Roginicia i strzał Adriana Błąda przesądził o pierwszej po ponad 30 latach wygranej katowiczan na Stadionie Ludowym.

Rafał Górak, który jako trener nigdy nie przegrał z Zagłębiem, ale nigdy też nie wygrał z Arturem Skowronkiem, czyli swoim dawnym asystentem w Ruchu Radzionków, wystawił tę samą jedenastkę, co przed tygodniem na remisowe starcie w Nowym Sączu. Z kolei szkoleniowiec Zagłębia musiał przetasować lewą obronę, bo pauzującego za czerwoną kartkę Dawida Gojnego zastąpił Quentin Seedorf, a kapitańską opaskę w ledwie drugim występie w sosnowieckich barwach przywdział bramkarz Michał Gliwa.

Mecz rozpoczął się o 20.40, czyli z 10-minutowym poślizgiem, jako że nad Ludowym popadał śnieg i trzeba było przygotować murawę.

[…] W I połowie to jego drużyna była bliższa objęcia prowadzenia. Choć oddała mniej strzałów, miała delikatną optyczną przewagę, a GKS nie zagroził poważniej bramce Gliwy.

W 22 minucie mogło być 1:0, gdy Maksymilian Banaszewski urwał się Rafałowi Figlowi, zagrał między nogami Grzegorza Rogali do Szymona Sobczaka, a ten wpadł w pole karne i pomylił się nieznacznie. Nie trafił do siatki, nie trafił nawet w słupek, a leżący przy nim… bidon.

Dużą pracę wykonał w tej sytuacji Hubert Sadowski, stoper katowiczan, który z determinacją do końca naciskał najlepszego snajpera Zagłębia i utrudnił mu oddanie uderzenia. W 40 minucie Sadowski mógł mówić o szczęściu, bo piłka odbiła się od niego po dośrodkowaniu Banaszewskiego z rzutu rożnego, ale przeszła obok bramki, a Sobczak nie zdołał do niej dopaść.

Katowiczanie postraszyli raz, w 43 minucie, gdy – po rzucie wolnym – sporo miejsca przed 16. metrem miał Patryk Szwedzik, ale strzelił bardzo niecelnie. Ilość emocji była odwrotnie proporcjonalna do sierpniowego starcia obu drużyn, niesamowitego i zakończonego wygraną GKS-u 3:2. Widowisko było tak marne, jak „doping” sosnowieckich kibiców, którzy zamiast wspierać swój zespół skupiali się głównie na obrażaniu rywali.

II połowa zaczęła się od szansy miejscowych, ale znów dobrze zachował się Sadowski, blokując wślizgiem próbę Wojciecha Szumilasa, którego obsłużył Sobczak. Potem jednak inicjatywę zdecydowanie przejęli katowiczanie. W 69 minucie wreszcie doczekaliśmy się „setki” – nad sosnowiecką bramką uderzył z bliska Grzegorz Janiszewski, po aucie Sadowskiego i zgraniu Oskara Repki. Przyjezdni mieli czego żałować, ale… niedługo.

Chwilę wcześniej szkoleniowiec katowiczan desygnował na boisko Marko Roginicia. Chorwat pozyskany w lutym z Podbeskidzia odegrał ważną rolę w kluczowej akcji meczu. To on powalczył na prawej flance z Wojciechem Kamińskim, wypatrzył Adriana Błąda, a ten precyzyjnym uderzeniem w dolny róg wyprowadził GieKSę na prowadzenie, które w tamtym momencie było zasłużone. U gości zmiennik asystował, u gospodarzy rezerwowi tylko oglądali „żółtka”.

W 90 minucie doszło jeszcze do szamotaniny na środku boiska, poprzedzonej brzydkim faulem Dominika Jończego na Roginiciu. Posypały się kartki, ale wynik nie uległ już zmianie. Tak jak w sierpniu, tak i w rewanżu klasyk dla Katowic. Zdobyli Ludowy po ponad 30 latach!

 

sport.interia.pl – Zagłębie Sosnowiec – GKS Katowice 0-1 (0-0)

[…] Od 81. minuty sędzia starał się uspokoić grę pokazując pięć żółtych kartek zawodnikom Zagłębia Sosnowiec i jedną drużynie przeciwnej. W 82. minucie Patryk Bryła został zmieniony przez Wojciecha Kamińskiego, co miało wzmocnić zespół Zagłębia Sosnowiec. W niedługim czasie trener drużyny przeciwnej także postanowił odświeżyć skład, zmieniając Arkadiusza Woźniaka na Adriana Błąda.

Wyjątkowa nieporadność napastników Zagłębia Sosnowiec była aż nadto widoczna. W ciągu 90 minut meczu nie oddali żadnego celnego strzału. Drużyna GKS-u Katowice zdominowała rywali na boisku. Przeprowadziła o wiele więcej groźnych ataków na bramkę przeciwników, oddała trzy celne strzały.

To był brutalny mecz. Obie drużyny koncentrowały się bardziej na faulowaniu przeciwnika niż na strzelaniu goli. Arbiter pokazał pięć żółtych kartek zawodnikom Zagłębia Sosnowiec, natomiast piłkarzom GKS-u Katowice przyznał jedną.

 

1liga.org – Piątek w F1L: Widzew nie zawodzi, GieKSa wygrywa

[…] Obydwie drużyny od początku dość ostrożnie podeszły do spotkania, choć w 23. minucie Sobczak bliski był zdobycia gola, jednak piłka minimalnie mija słupek Dawida Kudły. Podobnie było w 40. minucie, choć tym razem samobójczym trafieniem mógł popisać się Hubert Sadowski z GKS-u Katowice. Druga połowa nie przyniosła ożywienia w grze, ale ku zaskoczeniu gospodarzy w 80. minucie Adrian Błąd zdobywa pierwszego gola w tym spotkaniu i to GieKSa wychodzi na prowadzenie. Po nerwowej końcówce spotkanie kończy się zwycięstwem katowiczan.

 

dziennikzachodni.pl – Zagłębie Sosnowiec – GKS Katowice 0:1. Błąd na wagę trzech punktów

Mecz Zagłębia Sosnowiec z GKS Katowice zapowiadał się znakomicie, ale na zapowiedziach się skończyło. Przez większość spotkania z boiska wiało nudą, ale to goście strzelili jednego gola i zgarnęli trzy punkty.

potkanie Zagłębia Sosnowiec i GKS Katowice rozpoczęło się z dziesięciominutowym opóźnieniem. Powodem były opady śniegu, który zasypał murawę i konieczne było intensywne usuwanie białego puchu. Organizatorzy stanęli jednak na wysokości zadania.

Warunki do gry były przeciętne, ale jej poziom nie dotarł nawet do takiego określenia. W pierwszej połowie został oddany tylko jeden celny strzał, a i on znalazł się w tej statystyce jedynie z powodów formalnych. Lepiej prezentowali się sosnowiczanie, którzy ani razu nie trafili piłką między słupki i poprzeczkę, ale ich akcje miały w sobie więcej energii.

Po zmianie stron sytuacja się odwróciła. To GKS przeprowadzał więcej akcji, ale jego piłkarzom brakowało precyzji. Impas trwał aż do 80 minuty. Wtedy Marko Roginić łatwo poradził sobie z Wojciechem Kamińskim, oddał piłkę do Adriana Błąda, a ten płaskim strzałem po ziemi pokonał Michała Gliwę. Był to drugi celny strzał w tym meczu.

Zgodnie z przewidywaniami był to jedyny gol w tym spotkaniu. W doliczonym czasie gry na boisku doszło do potężnej awantury między zawodnikami, ale emocje zostały szybko ugaszone przez sędziego.

Katowiczanie dzięki wygranej wyraźnie zwiększyli dystans do strefy spadkowej, natomiast sosnowiczanie wciąż muszą z obawami spoglądać za plecy.

 

Gorąca atmosfera na meczu Zagłębie Sosnowiec – GKS Katowice

Na meczu Zagłębie Sosnowiec – GKS Katowice pojawiło się 2.450 kibiców. Atmosfera na Stadionie Ludowym była gorąca, kibice obrażali się wzajemnie, nie zabrakło też odpalenia rac.

[…] Kibice Zagłębia Sosnowiec i GKS Katowice byli jednak rozgrzani emocjami, chociaż z murawy… wiało nudą.

Fani obu drużyn – z naciskiem na dużą grupę fanatyków Zagłębia – skupili się więc na wzajemnym obrażaniu, zapłonęły szaliki, gospodarze zaprezentowali też racowisko i atmosfera błyskawicznie zamieniła się w gorącą.

Ostatecznie więcej powodów do radości, dzięki wygranej 1:0 po golu Adriana Błąda, mieli kibice GKS-u, którzy podziękowali swoim zawodnikom za cenne zwycięstwo. W dodatku niemal historyczne, bo po raz ostatni katowiczanie osiągnęli taki wynik 31 lat temu.

 

zaglebie.sosnowiec.pl – Ludowy zdobyty przez GKS

Zagłębie nie oddało ani jednego celnego strzału i przegrało z GKS-em Katowice 0:1.

[…] Po raz drugi w tym sezonie Zagłębie musiało uznać wyższość GKS-u Katowice. W ciepłe sierpniowe popołudnie na Bukowej gospodarze odrobili stratę dwóch bramek i pokonali sosnowiczan 3:2. Dziś, w zimną marcową noc na Ludowym zespołowi z Katowic do zwycięstwa wystarczyło tylko trafienie. Mecz rundy jesiennej między tymi zespołami był świetnym widowiskiem, a dziś dla odmiany piłkarze obu drużyn zaserwowali kibicom ciężkostrawne danie.

[…] O grze Zagłębia nie można powiedzieć zbyt wiele dobrego, choć kto wie, jakby się potoczyły losy tego meczu, gdyby w 23. minucie nieco większą precyzją popisał się Szymon Sobczak. Maksymilian Banaszewski uciekł na lewym skrzydle Rafałowi Figlowi i zagrał między nogami Grzegorza Rogali do najlepszego strzelca sosnowiczan, który z około 12 metrów strzelił obok słupka i zamiast do bramki, trafił w butelki z napojami ustawione przez Dawida Kudłę.

Jak się okazało po spotkaniu, był to zaledwie jeden z trzech odnotowanych przez statystyków strzałów sosnowiczan. Choć tak naprawdę zagranie Szymona Pawłowskiego z 57. minuty było bardziej dośrodkowaniem niż strzałem. 10 minut później skrzydłowy Zagłębia z 25 metrów strzelił nad poprzeczką i była to ostatnia akcja Zagłębia zakończona strzałem.

Gościom do strzelenia bramki wystarczył jeden celny strzał w drugiej połowie (w pierwszej połowie celne uderzenie zaliczono Filipowi Szymczakowi, ale było to bardziej podanie w stronę Michała Gliwy niż groźny strzał). Wprowadzony na boisko w 65. minucie Marko Roginić ograł na prawej stronie boiska Wojciecha Kamińskiego i podał piłkę przed pole karne do Adriana Błąda, który uciekł João Oliveirze i strzelił prawą nogą po ziemi w długi róg i nie dał szans Michałowi Gliwie. Od 80. minuty goście prowadzii i dowieźli korzystny wynik do końca meczu.

Zmiana przeprowadzona przez trenera Rafała Góraka przyczyniła się do zwycięstwa gości. Z kolei zmiennicy wprowadzeni na plac gry przez Artura Skowronka zapisali się tylko żółtymi kartkami. Choć przepisy pozwalają na dokonanie pięciu zmian, to szkoleniowiec Zagłębia wykorzystał tylko dwie, co tylko pokazuje, jak szczupła w rundzie wiosennej jest kadra sosnowiczan. Na ławce siedziało dwóch zawodników, którzy jeszcze nie zagrali meczu w pierwszym zespole, czy powracający po kontuzji i długotrwałej rehabilitacji Michał Masłowski.

GKS przerwał dziś serię trzech kolejnych porażek na Stadionie Ludowym i zarazem wygrał trzeci kolejny mecz z Zagłębiem (oprócz wspomnianego już meczu w rundzie jesiennej katowiczanie triumfowali 1:0 wiosną 2018 i bramkę na wagę zwycięstwa również zdobył wtedy Adrian Błąd). GKS odskoczyła od Zagłębia na pięć punktów, a nasz zespół tyle samo punktów przewagi ma nad strefą spadkową.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Korona Kielce kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Korona Kielce jest następną solidną kibicowską ekipą, która zawita ostatni raz na Bukową, ale będzie dla nas to historyczna rywalizacja. Pierwszy raz w historii rozegramy ze sobą mecz w ekstraklasie.

Klub powstał dosyć późno, bo w 1973 roku, ale kibice naprawdę szybko „nadgonili” kibicowskie rzemiosło, żeby już w latach 80. zacząć tworzyć swoje pierwsze zgodowe kontakty i działać na trybunach. Obecnie Koroniarze nie mają z nikim zgody. Trzymają się jedynie regionalnie z Naprzodem Jędrzejów, ale te relacje, jak wiele innych aktualnie w Polsce, ciężko jednoznacznie określić. Naprzód dawniej był traktowany jako fan club Korony i miał ciekawą regionalną wojnę z Hetmanem Włoszczowa, który wtedy działał jako fan club KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, czyli największa i najbardziej znienawidzona ekipa przez Scyzorów w regionie.

Dawniej Korona miała bardzo dużo zgód i to z prawdziwego zdarzenia, a mowa tu o takich składach jak: Arka Gdynia, Cracovia, Górnik Wałbrzych, KSZO Ostrowiec, ŁKS Łódź, Stal Mielec, Sandecja Nowy Sącz, Stal Gorzyce, Stal Stalowa Wola, Raków Częstochowa, Nida Pińczów, Odra Opole, Polonia Bytom, Polonia Świdnica, Polonia Warszawa, Zagłębie Lubin czy Zawisza Bydgoszcz. To mówi chyba samo za siebie, jaką ekipę stworzyła Korona w tak krótkim czasie, patrząc na datę założenia klubu. Część tych zgód padła, część umarła śmiercią naturalną, a niektóre trwały jeden dzień w formie paktu czy jednodniowego układu. I tak właśnie było z nami.

W 1985 roku zagraliśmy swój pierwszy finał Pucharu Polski z Widzewem Łódź na stadionie Legii Warszawa. Liczba ekip, jaka nas wtedy wspierała, jest zadziwiająca: Avia Świdnik, Arka Gdynia, Broń Radom, GKS Jastrzębie, GKS Tychy, Górnik Zabrze, Hutnik Kraków, Lech Poznań, ŁKS Łódź, Polonia Warszawa, Stal Mielec, Śląsk Wrocław czy właśnie… Korona Kielce. Napisać, że była to mieszanka wybuchowa, to jakby nic nie napisać. Takie były realia zawierania zgód. Przyjechała ekipa, rozwieszała flagę na znak wsparcia i… była sztama. O ile lata 90. były szalone, to 80. totalnie odrealnione (patrząc z dzisiejszej perspektywy) w temacie zawierania sojuszy. Nasza liczba tego dnia to było 900 osób, z czego samej GieKSy 700 głów. Resztę stanowiły ekipy, które na stadionie CWKS-u „określały” się po czyjej stronie stoją. Fana Koroniarzy na załączonym zdjęciu jest druga od lewej strony. Żyleta była oczywiście wypełniona przez Legionistów i co ciekawe oni kciuki trzymali za nas, a nie za Widzew Łódź, który również licznie się zjechał, mając wsparcie potężnej wówczas koalicji, którą tworzyli z Jagiellonią Białystok, Ruchem Chorzów czy Wisłą Kraków. Piast Gliwice także wspierał tego dnia RTS.

Wojna z KSZO jest ciekawą historią w ich rejonie. Mimo że Świętokrzyscy Rozbójnicy są starszym klubem w regionie, to dzięki dawnej zgodzie z Koroną i ich kontaktom, mogli sami zawierać zgody z zaprzyjaźnionymi ekipami MKS-u i taką do dziś jest Lech Poznań…

Ich wojna zaczęła trwać od połowy lat 90., kiedy sztama przeszła do historii. KSZO stanowiło wówczas solidną chuligańską bandę. Kilkanaście lat temu doszło wtedy do kluczowej ustawki banda na bandę, którą wygrało szybko KSZO, ale fani Korony mieli pretensje, że mało kto z Ostrowca miał wiele wspólnego z trybunami i postanowili z nimi nie wychodzić już na ubitą ziemię, tracąc jakiekolwiek zaufanie. Postanowili swoją siłę i pozycję udowadniać w prawdziwym kibicowskim świecie, czyli na meczach wyjazdowych, bo tam jest miejsce prawdziwych kibiców. Te kilkanaście lat odwróciło proporcje na tyle, że Korona zaczęła budować swoją bezapelacyjną pozycję w regionie i to oni są obecnie chuligańskim graczem nr 1. Obecnie ciekawą rywalizację toczą z fan clubami Widzewa Łódź w miejscowościach takich, jak Skarżysko-Kamienne (Granat) czy Końskie (Neptun). Do tego dochodzi ekipa działająca na własne konto, czyli Star Starachowice, ale od zawsze mająca prowidzewskie nastawienie.

Inną potężną kosą jest rzecz jasna Radomiak, ale od zawsze Kielce z Radomiem się nienawidziły jako miasta. Kiedy doszło rywalizacji klubów w lidze, to dużo nie trzeba było, aby doszło do starć, choć grali ze sobą niezwykle rzadko.

Jeszcze całkiem niedawno mieli jedyną międzynarodową znajomość z ekipą Spartaka Trnava, ale trwał ona trzy lata – od 2018 roku do końcówki 2021 roku. W międzyczasie zdążyli stoczyć wygraną ustawkę z naszymi braćmi z Banika Ostrava po 20 osób. Niedługo po końcu układu chuligańskiego, nasza polsko – słowacka znajomość poprzez Chuliganów z Bazalu została odnowiona i teraz Spartak utrzymuje z GieKSą dobre relacje, widując się najczęściej w Ostrawie.

Nasze pierwsze kibicowskie kontakty z Koroną Kielce to listopad 1990 roku. W Pucharze Polski zagraliśmy w Kielcach, gdzie udało się 40 fanatyków GieKSy. Tam nie byli zbytnio pozytywnie do nas nastawieni, ale w głównej mierze wynikało z naszych mocnych wówczas niemieckich akcentów, np. w przyśpiewek czy barwach.

Po 8 latach ponownie mogliśmy pojechać do Kiec, znowu dzięki losowaniu w Pucharze Polski. Wtedy już mieliśmy świadomą bandę, która pisała swoją historię na Górnym Śląsku i budowała renomę w kraju jako samodzielna ekipa. Nie mieliśmy wtedy z nikim w Polsce zgody, w myśl zasady „Sami przeciw wszystkim”. W listopadzie 1998 roku pojechało nas 220 głów, co w tamtym czasie było znakomitą liczbą. Korona z nabitym młynem była wtedy wspierana przez liczne zgody. Po końcowym gwizdku, który dał gospodarzom niespodziewany awans, miejscowi wysypali się na murawę, gdzie po chwilowym świętowaniu, chcieli się z nami pożegnać, ale ochrona szybko ostudziła emocje.

Jesienią 1999 roku spotkaliśmy się w lidze na zapleczu ekstraklasy. Wtedy tabela miała 24 zespoły, więc mnóstwo ekip, z którymi GieKSa nie grała nigdy lub niezwykle rzadko mogły się pokazać na Bukowej. I tak było z Koroną. Złocisto krwiści przyjechali w 38 głów, a przed meczem GieKSa zaatakowała ich bus, jednak kierowca szybko spalił gumy.

Wiosną 2000 roku pojechaliśmy do Kielc w 197 osób, w tym 2 Banik Ostrava. Podczas przerwy jeden z naszych na patencie „zrobienia zdjęć” przesuwał się coraz bliżej młyna Koroniarzy w celu zerwania płótna, ale gospodarze połapali się i wybiegli na murawę w 50 osób, chcąc przy okazji zerwać naszą flagę VIP, ale tak samo bezskutecznie.

Minęło kolejnych 8 sezonów. Korona zdążyła przywitać się z ekstraklasą po raz pierwszy, a ich flaga „Biały honor, biała duma” zrobiła taką reklamę, że głośniej było o kibicach niż piłkarzach. Do klubu trafił Brazylijczyk Hernani, który zadebiutował w 2005 roku, jako pierwszy czarnoskóry zawodnik w tym klubie, co nie spodobało się miejscowym kibicom, którzy okrzykami i starą już wtedy flagą zamanifestowali swoje niezadowolenie. Doszło już do takiego ciśnienia, że Korona nie dopingowała i przez moment nawet nie jeździła na wyjazdy. Co najlepsze, w późniejszych latach, sam piłkarz został skazany za udział w korupcji, za czasów gry dla Korony. Między innymi tego powodu wycofała się firma Kolporter, która miała duży wpływ na sportowe podniesienie klubu z tarapatów i wprowadzenie jej do ekstraklasy.

W 2008 roku spotkaliśmy się ponownie w pierwszej lidze. Termin wyjazdu był dla nas niefortunny, bo mecz zaplanowano na środę, ale zainteresowanie było spore, więc pociągiem specjalnym wyruszyło 330 GieKSiarzy, co jak na środek tygodnia było wtedy świetną liczbą. Niestety podczas wyjazdu doszło do tragicznego wypadku, w którym śmierć poniósł nasz kibic z Witosa – ŚP. Dura. Decyzja mogła być tylko jedna i w grobowych nastrojach wracaliśmy do Katowic. Fani Korony minutą ciszy uszanowali pamięć naszego kibica.

W 2009 roku czekała nas wyprowadzka z Bukowej na pół roku. Wynikało to z remontu stadionu, gdzie najdłużej trwała wymiana płyty głównej oraz prace związane z bezpieczeństwem obiektu, bo doszło do awantury z GKS-em Jastrzębie, przez co na pół roku Blaszok był wyłączony z użytku. Padło na stadion w Jaworznie, który pamiętał czasy ekstraklasy. Grała na nim wtedy Szczakowianka, ale obiekt należy do Victorii Jaworzno. Pierwsze dwie kolejki były bez publiczności przez ciążący na nas zakaz i pierwszym „domowym” meczem w Jaworznie był pojedynek z Koroną Kielce. Na meczu FC Jaworzno, jako gospodarz miasta, pokazał się elegancko, zasiadając tam, gdzie powinni gości. Koroniarzy zabrakło przez brak możliwości przyjmowania fanów gości.

Po 12 latach ponownie u siebie, ale już na Bukowej mogliśmy zagrać z Koroną. Goście po 22 latach mieli okazję przyjechać do Katowic i pewne było, że pobiją swój rekord 38 fanatyków. Finalnie w sektorze gości zameldowało się 330 głów, co jest do dziś ich najlepszą liczbą na GieKSie. Czy przebiją ją w poniedziałek? Dowiemy się na dniach…

Ostatni nasz mecz to coś, czego u nas nie było w kibicowskiej historii. W klubie prezes sabotażysta, a do tego mieliśmy półroczny zakaz wyjazdowy za mecz z Widzewem Łódź. Klasę pokazała Korona Kielce, która zadeklarowała nam swoją pomoc w wejściu na zakazie. Dzięki temu mogliśmy za bramką wspierać zawodników. Na wyjeździe zrobiliśmy swoją najlepszą liczbę w historii na stadionie Korony – 846 głów, w tym 57 Górnik Zabrze, 7 Banik Ostrava i gościnnie 3 Wisłoka Dębica oraz 1 Siarka Tarnobrzeg. GieKSa niespodziewanie wygrała 2:1, ale to Korona finalnie, grając w barażu o ekstraklasę, awansowała po rocznej banicji i w poniedziałek właśnie w elicie zagramy swój pierwszy mecz o punkty.

PS Mam nadzieję, że nie zapomnieliście zapalić znicza swoim braciom w Sektorze Niebo oraz bliskim z rodziny! Widzimy się na Blaszoku. Przedostatni mecz tej pięknej historii…

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

U(j)nia w Skierniewicach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do galerii ze Skierniewic, gdzie GieKSa przegrała z trzecioligową Unią 1:2. Zdjęcia przygotowała dla Was Madziara. 

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Czy to już jest TA GieKSa?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Witam po długiej przerwie. Sporo się podziało od mojego ostatniego felietonu na naszym portalu. Przede wszystkim po 19 latach wreszcie wywalczyliśmy awans. Dlatego postanowiłem zacząć, tą mam nadzieję serię felietonów, od trochę prowokacyjnego pytania, które wywoływało często, przez te wszystkie lata wiele emocji: Czy to już jest ta GieKSa?

No tak, tylko która? Kończę ten felieton akurat w 30. rocznicę naszego największego sukcesu w europejskich pucharach – wyeliminowania Girondins Bordeaux i awansu do 1/8 Pucharu UEFA. Nawet pora się zgadza, bo akurat właśnie pod wieczór tego dnia siedliśmy z kumplem przy radyjku i piwku, aby łapać informacje z Bordeaux. Obawy były spore, bo „Żyrondyści”, którzy przeżywają dziś poważne problemy, byli wtedy uznaną marką ze znakomitymi piłkarzami w składzie, jak choćby Lizarazu, Dugarry czy Zidane. Na dodatek, w 18. minucie wyrównali stan rywalizacji. Na szczęście w 70. minucie Krzysiu Walczak strzelił z karnego i nasz ogromny sukces stał się faktem, a moje stare radyjko zostało przez as obu serdecznie wycałowane.

Niestety nasz ostatni mecz w Warszawie pokazał, że jeszcze dużo pracy nas czeka, aby wejść na taki poziom, jaki prezentowaliśmy 30 lat temu. Już bliżej nam do tej GieKSy z wcześniejszych lat, z pierwszej połowy lat 80., kiedy dopiero zbliżaliśmy się do tego najlepszego dla nas okresu, którego początek nastąpił w sezonie 1985/86. Nawiasem mówiąc, kilka dni temu, akurat gdy ponieśliśmy wstydliwą porażkę w Skierniewicach, mijało dokładnie 39 lat od czasu, kiedy pokonaliśmy w Warszawie Legię 3-1 po bramkach Kubisztala i dwóch Furtoka (1985 rok), w pierwszym meczu ćwierćfinału Pucharu Polski. W rewanżu przegraliśmy 2-3 (choć przegrywaliśmy już 0-3) i oczywiście awansowaliśmy. Do dziś pamiętam ostatnie sekundy tamtego meczu. Legia miała rzut wolny tuż sprzed pola karnego. Do piłki podszedł Dziekanowski, który potrafił celnie uderzyć z tej pozycji. Podszedł, sędzia gwizdnął, ale zamiast strzelać, zaczął… wykłócać się o to, że mur stoi za blisko. Trochę to trwało i po chwili… sędzia po prostu zakończył spotkanie. Potem był zwycięski półfinał z Pogonią i wspaniały finał 1 maja 1986 roku na Stadionie Śląskim z Górnikiem. Tak zaczęła się piękna „Dekada GieKSy”. Ale żeby do tego doszło, trzeba było wcześniej mozolnie, krok po kroku budować ten skład. I właśnie na tym etapie dzisiaj jesteśmy.

Trener Górak ciągle mówił i mówi o cierpliwości i „ciężkiej pracy od poniedziałku”. My, kibice, często to wyśmiewaliśmy czy wręcz krytykowaliśmy, zmęczeni kilkunastoletnim tułaniem się po niższych ligach. No bo ileż było można?! No ale ostatecznie okazało się, że warto było być cierpliwym. Oczywiście, nie tylko ta cotygodniowa „praca” dała efekt, bo także to mozolne budowanie składu. To zastępowanie najsłabszych ogniw lepszymi. Jasne, zdarzały się nam też niewypały transferowe, jak choćby Tanżyna czy Krasucki, ale mimo wszystko ten skład z sezonu na sezon stawał się mocniejszy. Szczególnie można to zauważyć po defensywie, która stopniowo wzmacniana, przestała nareszcie tracić idiotyczne bramki, a przez to i punkty. Podobnie było w latach 80. Wtedy mieliśmy co prawda solidną defensywę, ale nasza ofensywa opierała się głównie na naszej legendzie Jasiu Furtoku, którego z ogromnym trudem, ale czasem udało się rywalom przyblokować. Byliśmy takim sobie średniakiem, który jeśli wygrywał, to często jedną bramką. Gdy jednak najpierw doszedł do nas Marek Koniarek z Szombierek, a potem Mirek Kubisztal z Cracovii to w sezonie 1985/86 mieliśmy już tercet zabójczy dla każdego przeciwnika i drużynę, która stała się jedną z najlepszych w kraju. Na długie lata. Dziś też mamy w składzie kilka mocnych pozycji, ale nad niektórymi trzeba jeszcze popracować. Głównie nad dublerami, co pokazała porażka w Skierniewicach. Choć ja bym nie przywiązywał, aż takiego znaczenia do tego meczu. Bo trener oprócz tego, że dał pograć dublerom, poeksperymentował także z pozycjami poszczególnych piłkarzy. Trochę tego było za dużo, więc to wszystko klękło.

Poza tym wszystkim w sporcie trzeba mieć też trochę szczęścia. Co by się stało, gdyby 39 lat temu Dziekanowski jednak strzelił bramkę z rzutu wolnego i nie awansowalibyśmy do półfinału Pucharu Polski? Co by się stało, gdyby Rafał Górak został zdymisjonowany w grudniu ubiegłego roku? Co by się stało, gdyby sędzie zbyt pochopnie nie wyrzucił w Skierniewicach Oskara Repki? To tylko takie gdybanie, bo bilans pecha i szczęścia wychodzi w końcu na zero.

Reasumując. Szczególne ostatnie mecze pokazały, że to nie jest jeszcze „TA” GieKSa, ale na podstawie wcześniejszych możemy stwierdzić, że jesteśmy na dobrej do niej drodze. Chyba bliżej jednak tego 1982 niż 1986 roku. Czy trener, który na razie okazuje się godnym następcą Jurka Nowoka, okaże się również godnym następcą Alojzego Łysko, Piotra Piekarczyka? Czy stanie się katowickim Alexem Fergusonem? Czas pokaże, ale o tym może w innym felietonie.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga