Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów: Kopciuszek balował do końca!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnich siedmiu dni, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Piłkarze GieKSy rozegrali wyjazdowe spotkanie z rezerwami Pogoni Szczecin w ramach rozgrywek Pucharu Polski. Nasza drużyna wygrała 2:0 (1:0). W 1/16 finału GieKSa zmierzy się z ekstraklasowym zespołem Górnika Zabrze. W poniedziałek piłkarze rozegrali kolejne spotkanie ligowe w którym wygrali z Odrą w Opolu 1:0 (1:0). Prasówkę po tym meczu przeczytacie TUTAJ. Piłkarki po przerwie reprezentacyjnej wrócą na boisko 11 września. Panie zagrają na wyjeździe z Górnikiem Łęczna.

W ubiegłym tygodniu siatkarze w ramach przygotowań do nowego sezonu PlusLigi zmierzyli się, w rozgrywkach turnieju Góral Cup Beskidy, z drużynami LUK Lublin oraz BBTS Bielsko-Biała. W obu meczach GieKSa przegrała, odpowiednio 0:3 oraz 2:3 i zajęła ostatnie miejsce w turnieju. W najbliższych dniach drużyna rozegra dwa sparingi z Aluron CMC Wartą Zawiercie. Mecze zostaną rozegrane w najbliższy piątek i sobotę, odpowiednio o godzinie 17:30 i 14:00. Media spekulują odnośnie transferu reprezentanta Bułgarii Gjorgi Seganowa do GieKSy.

Hokeiści w ubiegłym tygodniu rozpoczęli zmagania w Hokejowej Lidze Mistrzów, w której, rozegrali dwa domowe spotkania. Nasza drużyna zaprezentowała się bardzo dobrze: w pierwszym z nich nieznacznie uległa obrońcy trofeum Rögle Ängelholm 4:5, w drugim po dogrywce pokonała ZSC Lions Zurich 2:1. Kolejne spotkania zespół rozegra na wyjeździe, pierwsze z nich już jutro (w czwartek o 19:45) z Lions Zurich, następne w sobotę (o 14:35) z Rögle Ängelholm. Bezpośrednią transmisję zostanie przeprowadzona na kanałach Polsatu Sport. Do kadry drużyny dołączyli obrońca Kacper Maciaś oraz napastnik Piotr Ciepielewski i bramkarz Jakub Ciućka. Poszerzono również skład szkoleniowy drużyny.

 

PIŁKA NOŻNA

24kurier.pl – GKS Katowice wyeliminował rezerwy Pogoni

Piłkarze Pogoni II Szczecin, trenowani przez Pawła Ozgę, zakończyli przygodę z Pucharem Polski, w I rundzie rozgrywek szczebla centralnego ulegając GKS-owi Katowice, wspieranemu przez 300-osobową grupę śląskich szalikowców, którzy głośno dopingowali przez cały mecz, a szczecińskim kibicom tylko kilka razy i to na krótko udało się ich przekrzyczeć.

[…] Do pucharowego pojedynku portowcy przystąpili w najsilniejszym możliwym zestawieniu, wzmocnieni zawodnikami z pierwszej drużyny: Kacprem Smolińskim, Stanisławem Wawrzynowiczem, Bartłomiejem Mrukiem i Maciejem Kowalem (nikt z nich nie będzie już mógł zagrać w obecnym sezonie w Pucharze Polski w ekstraklasowej Pogoni) oraz doświadczonym w ekstraklasowych bojach Wojciechem Lisowskim, a drugi rutyniarz Bartosz Ława, wszedł na boisko na ostatni kwadrans.

Od pierwszej minuty na boisku zarysowała się wyraźna przewaga gości, którzy dłużej utrzymywali się przy piłce i częściej tworzyli sytuacje podbramkowe, co zakończyło się bramką w 25. minucie po rzucie rożnym, gdy Jaroszek uderzeniem pod poprzeczkę wpisał się na listę strzelców. Najlepszą okazję do wyrównania miał Smoliński, lecz strzelił tuż obok słupka. Po przerwie obraz gry nieco uległ zmianie. Z minuty na minutę coraz więcej do powiedzenia mieli szczecinianie, którzy ambitnie próbowali doprowadzić do wyrównania. Bliscy szczęścia byli Smoliński i Rostami, ale ich strzały były minimalnie niecelne, a wyrównać mógł chciał również Lisowski, lecz jego główka została zblokowana. Niewykorzystane okazje zemściły się w doliczonym czasie, gdy po dośrodkowaniu z prawego skrzydła Kościelniak strzałem głową przypieczętował awans GKS-u, w którym dobrze zagrał wychowanek Błękitnych Stargard Grzegorz Rogala, a na ławce rezerwowych siedział były bramkarz portowców Dawid Kudła.

– Odkąd jestem trenerem Pogoni jeszcze nigdy nie graliśmy z tak dobrze zorganizowanym przeciwnikiem, zarówno w atakowaniu, jak i bronieniu – powiedział trener P. Ozga. – Nasze problemy nie były związane z niepewnością czy nerwowością. Po prostu akcje pressingowe rywala trwały kilka sekund krócej, niż w III lidze. Każdy nasz błąd techniczny był przez zespół z Katowic wykorzystywany. Wiadomo, że w takim meczu to przeciwnik ma większe posiadanie piłki. Jeśli nie potrafiliśmy po odbiorze wymienić kilku podań, żeby odpocząć z piłką i za chwilę poszukać momentu przyspieszenia, to za chwilę musieliśmy znowu intensywnie biegać w defensywie. W przerwie przeprowadziliśmy korektę ustawienia, która trochę odmieniła ten mecz. Przeszliśmy na system 1-4-5-1, przez co mieliśmy więcej odbiorów piłki, a w konsekwencji szans do kontrataków. Szkoda, że żadnego z nich nie wykorzystaliśmy.

 

sport.interia.pl – Pogoń II Szczecin – GKS Katowice 0-2 (0-1). 1. kolejka Pucharu Polski

[…] Kto by pomyślał, że już od pierwszego gwizdka sędziego piłkarze będą grać aż tak agresywnie. Sędzia miał dużo pracy, piłkarze skupiali się na polowaniu na nogi przeciwników i pewnie dlatego kibice nie obejrzeli w tym czasie żadnej bramki. Szczęście uśmiechnęło się do piłkarzy GKS-u Katowice w 25. minucie spotkania, gdy Bartosz Jaroszek strzelił pierwszego gola.

Między 35. a 38. minutą, arbiter starał się uspokoić grę pokazując dwie żółte kartki piłkarzom GKS-u Katowice i jedną drużynie przeciwnej. Pierwsza połowa zakończyła się skromnym prowadzeniem drużyny GKS-u Katowice.

W 58. minucie Matuesz Bąk został zastąpiony przez Yadegara Rostamiego. Między 60. a 89. minutą, sędzia starał się uspokoić grę pokazując dwie żółte kartki zawodnikom Pogoń II Szczecin i jedną drużynie przeciwnej. Między 65. a 84. minutą, boisko opuścili piłkarze GKS-u Katowice: Marcin Stromecki, Zbigniew Wojciechowski, Patryk Szwedzik, Grzegorz Rogala, Adrian Błąd, na ich miejsce weszli: Daniel Dudziński, Marcin Wasielewski, Dominik Kościelniak, Marcin Urynowicz, Dawid Brzozowski.

[…] W ostatnich minutach spotkania na murawie stadionu atmosfera była rozgrzana. W doliczonej drugiej minucie meczu na listę strzelców wpisał się Dominik Kościelniak. Do końca spotkania rezultat nie uległ zmianie. Pojedynek zakończył się wynikiem 0-2.

Zespół GKS-u Katowice zdominował rywali na boisku. Przeprowadził o wiele więcej groźnych ataków na bramkę przeciwników, oddał dziewięć celnych strzałów. Jedenastka Pogoń II Szczecin zagrała bardzo agresywnie, co niestety przełożyło się na dużą liczbę fauli. Arbiter starał się panować nad sytuacją i chętnie wyciągał kolorowe kartoniki, niestety nawet to nie ochłodziło rozgrzanych głów zawodników. Sędzia w pierwszej połowie pokazał jedną żółtą kartkę zawodnikom Pogoń II Szczecin, a w drugiej dwie. Piłkarze GKS-u Katowice dostali w pierwszej połowie dwie żółte kartki, natomiast w drugiej jedną mniej.

 

sportdziennik.com – Piłkarze GKS-u zrobili swoje

Z dalekiej podróży do Szczecina katowiczanie wrócili z poczuciem spełnionego obowiązku. Czyste konto debiutanta.

W ostatniej dekadzie GieKSa przyzwyczaiła do tego, że potrafi sprawić w pucharowych przedbiegach przykrą niespodziankę, odpaść z niżej notowanym rywalem, jak miało to miejsce na boiskach w Luboniu, Niepołomicach, Radomiu czy Tarnobrzegu. Dzisiaj zrobiła swoje. Pokonała rezerwy ekstraklasowicza ze Szczecina, które w centralnej drabince PP znalazły się dzięki zwycięstwie w pucharowej rywalizacji okręgu zachodniopomorskiego.

Trener Rafał Górak nie kombinował i wystawił na tyle optymalny skład, na ile był w stanie. Brakowało kontuzjowanych Daniela Tanżyny, Daniela Krasuckiego i Oskara Repki, za czerwoną kartkę obejrzaną jeszcze w barwach Rakowa pauzował Jakub Arak, ale za to w pierwszym składzie znów zameldował się duet Adrian Błąd – Rafał Figiel, a na szpicy – powracający do sił po chorobie Marko Roginić. Jedyny debiut, co sugerował szkoleniowiec kilka dni temu dopytywany przez „Sport”, miał miejsce w bramce. Dawida Kudłę zastąpił między słupkami Patryk Szczuka, pozyskany latem z LKS-u Goczałkowice. 20-letni wychowanek akademii sąsiedniego Rozwoju mógł mówić o debiucie udanym, skoro zachował czyste konto.

W I połowie katowiczanie mieli wyraźną przewagę, budowali ataki pozycyjne, podczas gdy gospodarze ograniczali się do sporadycznych kontr. Tę wyższość udokumentowali w 25 minucie za sprawą Bartosza Jaroszka, który trafił pod poprzeczkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Jaroszek osłodził sobie zapewne nieco gorycz ostatnich dni – w niedzielnym spotkaniu z Arką ujrzał czerwoną kartkę, już swoją drugą w sezonie. W poniedziałek w Opolu nie zagra, w Szczecinie mógł jak najbardziej i nie zawiódł.

Po przerwie rezerwy Pogoni – wicelider II grupy III ligi – miały już nieco więcej do powiedzenia, kilkukrotnie bardzo poważnie postraszyły GieKSę, ale drogi do siatki nie znalazły, a w końcówce same się nadziały. Głową piłkę do siatki skierował Dominik Kościelniak, dla którego był to pierwszy gol od ponad roku i powrocie do gry po poważnej kontuzji.

Mecz odbył się na stadionie młodzieżowym w Szczecinie (ok. 4 km od obiektu Pogoni) przy komplecie ponad 700 widzów, z których 200 stanowiła grupa fanatyków GieKSy. W szeregach gospodarzy wystąpił były gracz GKS-u Wojciech Lisowski, zaś z ławki na murawie zameldował się 43-letni weteran ligowych boisk Bartosz Ława.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Kariagin zawodnikiem ZAKSy, a Seganow GKS-u?

Reprezentacja Bułgarii zajęła ostatnie miejsce w grupie C mistrzostw świata i pożegnała się z turniejem. Tymczasem bułgarskie media donoszą, że dwóch reprezentantów tego kraju znalazło właśnie zatrudnienie w polskiej PlusLidze. Denis Kariagin ma w sezonie 2022/2023 nosić koszulkę ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, a Gjorgi Seganow GKS-u Katowice.

Z doniesień mediów bułgarskich wynika, że Gjorgi Seganow nie wróci nawet z reprezentacją do swojego kraju po mistrzostwach świata. Na początku przyszłego tygodnia reprezentant Bułgarii ma przejść badania lekarskie, po których parafuje swoją umowę.

Rozgrywający rozpoczął karierę w CSKA Sofia. W 2016 roku przeniósł się do Włoch, do zespołu Biosì Indexa Sora. Dwa lata później podpisał kontrakt z tureckim Maliye Piyango Ankara, a następnie Halkbankiem Ankara. W sezonie 2020/2021 grał dla włoskiego Top Volley Cisterna, ale po roku wrócił do Turcji i reprezentował Allpower Akü Cizre Belediyespor.

 

Góral Cup Beskidy: Luk Lublin i zawiercianie zagrają w finale

W Bielsku-Białej rozpoczął się turniej Góral Cup Beskidy. W pierwszym meczu półfinałowym LUK Lublin bez  straty seta pokonał GKS Katowice. Trzysetowe okazało się także półfinałowe starcie, w nim brązowi medaliści poprzedniego sezonu PlusLigi odprawili z kwitkiem gospodarzy turnieju – BBTS Bielsko-Biała.

Dwa bloki pozwoliły LUK Lublin objąć prowadzenie na początku spotkania, a pola zagrywki nie schodził Mateusz Malinowski (6:3). Przewaga ekipy z Lublina rosła, dobrze funkcjonował system blok-obrona, skuteczny był Nicolas Szerszeń i po pojedynczym bloku Damiana Hudzika było 16:10. GKS miał problem, żeby zmniejszyć swoje straty (16:22). Szybko LUK miał piłkę setową, kończąc premierową odsłonę atakiem Szymona Romacia.

Tym razem to katowiczanie świetnie rozpoczęli seta, prowadzili 4:0. W ataku nie zawodził Jakub Szymański, dobrze funkcjonował także środek siatki. LUK Lublin nie zamierzał się jednak poddawać i zmniejszył swoje straty. Kiedy w polu serwisowym pojawił się Malinowski, jego zespół złapał kontakt punktowy, a przy zagrywkach Szerszenia to oni zaczęli przejmować inicjatywę. Na tym nie poprzestali, swoje zrobił Wojciech Włodarczyk (22:19) i po kontrze Malinowskiego było już 2:0.

Podopieczni Dariusza Daszkiewicza dobrze zaczęli seta numer trzy, choć skład trochę się zmienił. Po kiwce Cristiano Torelliego jego ekipa prowadziła trzema oczkami, do tego Jakub Wachnik dołożył potężny serwis (9:5). Na tablicy wyników utrzymywał się rezultat korzystny dla lublinian, utrzymywali oni swoją zaliczkę, powiększył ją trudny serwis Konrada Stajera (17:10). Ekipa Grzegorza Słabego miała pojedyncze udane zagrania, mocno uderzył między innymi Tomas Rousseaux (14:21). LUK nie przedłużał już losów tego meczu i zakończył go mocną kontrą Romacia.

GKS Katowice – LUK Lublin 0:3 (18:25, 19:25, 17:25)

 

Góral Cup Beskidy: brąz dla BBTS-u, Luk Lublin najlepszy

W Bielsku-Białej zakończył się Góral Cup Beskidy. W walce o trzecie miejsce gospodarze rywalizacji – BBTS Bielsko-Biała, pokonali po zaciętym tie-breaku GKS Katowice. Emocji nie zabrakło także w finałowym starciu, do jego rozstrzygnięcia także potrzebny był tie-break, w nim LUK Lublin pokonał Aluron CMC Wartę Zawiercie.

Początek spotkania był wyrównany (3:3), dopiero przy serwisach Marcina Kani katowiczanie zbudowali sobie zaliczkę (6:3). GKS nie miał większych problemów z utrzymaniem swojego dystansu (13:10). Co prawda BBTS-owi udało się w końcówce zatrzymać Damiana Domagałę, ale cały czas gospodarze nie potrafili zbliżyć się na więcej niż dwa oczka (18:21). Akcja Jakuba Urbanowicza pozwoliła jego ekipie złapać kontakt punktowy (22:23), jednak zagranie Domagały doprowadziło do piłki setowej (24:22) i po udanym bloku zakończyli tę odsłonę.

Tym razem na początku seta odskoczyli gospodarze, po kontrze Rolanda Gergye było 8:5. GKS złapał kontakt (10:11) i dzięki pojedynczemu blokowi Tomasa Rousseux był remis po 12. Potem znów jednak zaliczkę zbudowali sobie bielszczanie (15:12), ręki w polu zagrywki nie wstrzymywał Gergye, jego zespół wygrywał już bardzo wyraźnie (20:13).Szybko doprowadził do piłki setowej I choć rywale obronili kilka z nich, to błąd dotknięcia siatki zakończył tę część spotkania.

BBTS mocno otworzył także kolejnego seta (7:4), ale przy serwisach Piotra Haina katowiczanie złapali wiatr w żagle (11:10). Nie na długo, bowiem tym razem dobrze za linią 9. metra radził sobie Urbanowicz (14:11) i jego zespół przejął inicjatywę. Przyjmujący długo nie opuszczał pola zagrywki (19:11), po akcji ze środka Wojciecha Sieka BBTS miał piłkę setową. Partię mocnym atakiem po skosie zakończył Konrad Formela.

Od początku kolejnej odsłony to BBTS miał dwupunktową zaliczkę, ale potem gra się wyrównała (8:8). Co prawda cały czas minimalne prowadzenie leżało po stronie gospodarzy turnieju, ale nie potrafili oni odskoczyć tak wyraźnie jak w poprzednich odsłonach (18:17). Końcówka należała do ekipy Grzegorza Słabego, która po wykorzystaniu piłki przechodzącej przez Jakuba Nowosielskiego miała piłkę setową (24:22), a do tie-breaka doprowadził atak Gonzalo Quirogi.

Niesiony zwycięstwem w poprzedniej partii GKS lepiej zaczął tą decydującą (5:2). BBTS doprowadził do remisu (5:5), ale prowadzenie przywróciły katowiczanom trudne serwisy Jakuba Lewandowskiego (8:5). Bielszczanie rzucili się do odrabiania strat (9:9) i o wyniku spotkania decydować miała długa walka na przewagi (17:17). Dopiero blok Dawida Wocha na środku siatki zakończył całe spotkanie.

BBTS Bielsko-Biała – GKS Katowice 3:2 (22:25, 25:19, 25:15, 23:25, 22:20)

 

HOKEJ

hokej.net – Kadra GieKSy skompletowana. Udane testy Maciasia

Szefostwo GKS-u Katowice poszerzyło swoją kadrę. Do rozgrywek Polskiej Hokej Ligi i Hokejowej Ligi Mistrzów zgłosiło trzech nowych zawodników.

Na początku sierpnia informowaliśmy, że na testach w GieKSie przebywa Kacper Maciaś. Wychowanek Podhala Nowy Targwystępował w ostatnim czasie w młodzieżowych drużynach HC RT Toraxu Poruba. W minionym sezonie rozegrał 43 spotkania, zdobywając w nich 21 punktów za 7 bramek i 14 asyst. Na ławce kar spędził 53 minuty, a w klasyfikacji plus/minus wypadł na +1.

19-letni defensor przekonał do siebie trenera Jacka Płachtę i zostaje w Katowicach. Dziś złożył podpis pod profesjonalnym kontraktem.

Do rozgrywek zostali też zgłoszeni bramkarz Jakub Ciućka oraz napastnik Piotr Ciepielewski. To efekt współpracy z Naprzodem Janów.

– Do sztabu szkoleniowego GKS-u Katowice dołączyli lekarze Paweł Herman i Marcin Bugała. Podczas meczów Ligi Mistrzów z Klubem współpracować będzie Klaudiusz Konieczny w charakterze kierownika technicznego drużyny – informuje oficjalny serwis internetowy mistrzów Polski.

 

sportdziennik.com – GKS Katowice – Rogle Angelholm. Kopciuszek był na balu…

Katowiczanie byli blisko sprawienia sensacji, ale zadecydowała ostatnia odsłona.

Mezc GKS-u Katowice z obrońcą tytułu, Rogle Angelholm, rozpoczął się od prawdziwego trzęsienia ziemi. W ciągu zaledwie 33 sek. zobaczyliśmy dwa gole po jednej i drugiej stronie. A potem było już spokojniej, ale szwedzka drużyna wywiozła z „Jantoru” nikłe zwycięstwo. Nasi goście ze Skandynawii przekonali się, że nie jesteśmy aż taką prowincją hokejową za jaką nas niektórzy uważają.

W poprzedniej edycji szwedzka drużyna okazała się najlepsza na Starym Kontynencie, ale nie powiodło jej się w… ligowych rozgrywkach. Owszem, sezon zasadniczy zakończyła na 1. miejscu z bogatym dorobkiem 100 pkt. Jednak przegrała w półfinale play offu z późniejszym mistrzem, Farjestadem BK Karlstad (w LM to rywal Cracovii). Klub z 42-tysięcznego Angelholm słynie z promocji młodych utalentowanych zawodników, którzy potem z powodzeniem występują za oceanem, a zespół niewiele się zmienił w porównaniu z poprzednim sezonem – w przeciwieństwie do GKS-u, w którym było sporo roszad. Obawialiśmy się, że ten inauguracyjny mecz może być niezwykle trudny, bo przecież wszyscy znaliśmy klasę rywala.

Nasze obawy jeszcze bardziej wzrosły już na początku, bo w 23 sek. Tony Sund pokonał Johna Murraya. Jednak odpowiedź gospodarzy było niemal natychmiastowa. 11 sek. później Brandon Magee wyrównał, a kibice byli w siódmym niebie. I trudno się dziwić skoro nikt nie oczekiwał takiego otwarcia. Skazywani na wysoką przegraną gospodarze grali jak równy z równym. Już w 6 min wyszli na prowadzenie po efektownym uderzeniu Grzegorza Pasiuta. Wszyscy przecieraliśmy oczy ze zdumienia i zaczęliśmy obawiać się czy hokeiści wytrzymają szybkie tempo jakie sobie zafundowali. Oczywiście, że goście z minuty na minutę zyskiwali przewagę i coraz trudniej gospodarzom było się wydostać z własnej tercji, jednak uważnie się bronili i korzystny rezultat utrzymali do końca pierwszej odsłony.

Przewaga była po stronie gości, ale pressing w wykonaniu katowiczan był skuteczny, a na dodatek John Murray interweniował spokojnie i z wyczuciem, czym mocno wspierał zespół w najtrudniejszych momentach, zwłaszcza w osłabieniu. Patryk Krężołek po sezonie tułaczki w innych formacjach powrócił do 1. ataku Grzegorza Pasiuta i Bartosza Fraszki, gdy zwolniło się miejsce po odejściu Patryka Wronki do Krakowa. To właśnie Krężołek zainicjował akcję, która przyniosła 3. bramkę GKS-owi. Podał do Pasiuta, a ten odważnie wjechał do tercji rywali i mocno uderzył na bramkę. Calle Clang odbił krążek, a nadjeżdżający Fraszko wpakował go do bramki. Szok! A potem znów goście szukali swoich szans, ale, jak się później okazało, nie znaleźli. W 29 min mógł być 4:1, ale Magee z bliskiej odległości nie zdołał umieścić krążka w siatce. Kolejna odsłona była po stronie plusów dla gospodarzy.

Przed ostatnią tercją kibice byli w iście szampańskim nastroju, ale dość szybko zostali sprowadzeni na ziemię. W krótkim odstępie goście doprowadzili do 3:3, a potem Riley Shee po raz 2. pokonał Murraya i Rogle wyszło na prowadzenie. Jednak Hampus Olsson, rosły Szwed, swego czasu występujący w… Rogle, przypomniał się kolegom i wyrównał Mac 4:4. Jednk ostatnie słowo należało do gości, a zwycięskiego gola zdobył obrońca Samuel Jonsson. Na niespełna 2 min przed końcem Murray po raz pierwszy zjechał z bramki, ale ten manewr nie przyniósł efektu. Na 42 sek. przed ostatnią syreną po raz kolejny opuścił taflę i jego koledzy szukali szansy na wyrównanie, jednak jej nie znaleźli.

Słowa uznania należą się hokeistom GKS-u, którzy walczyli twardo, ale – niestety – bez końcowego efektu. Szkoda, bo byli blisko sensacji, a tak pozostaje tylko satysfakcja z wielu fragmentów bardzo dobrej gry. Szwedzki zespół nie prezentował się olśniewająco, ale wystarczająco dobrze, by odnieść nikłą wygraną. GKS nie znalazł punktów i teraz przyjdzie mu szukać ich w kolejnym meczu, z Lions Zurych w najbliższą sobotę (18.00). Rywal ze Szwajcarii jest podobnej klasy co Rogle i zobaczymy jak GKS będzie sobie radził.

 

Kopciuszek balował do końca!

Jasiek Murarz, Jasiek – skandowała publiczność na „Jantorze” podczas meczu GKS Katowice z Lions Zurych.

Trudno się dziwić, John Murray wraz z kolegami solidnie zapracowali na sensacyjne zwycięstwo nad Lions Zurych 2:1. Na 20 sek. przed końcem dogrywki Grzegorz Pasiut precyzyjnym uderzeniem sensacja stała się faktem. Kopciuszek już wcześniej balował w meczu z Rogle, ale ostatecznie przegrał 4:5, ale teraz przetańczył bal do końca.

To było szczególne spotkanie dla Henryka Grutha, eksperta Polsatu Sport, wszak w klubie w Zurychu spędził ponad 20 lat, zdobywając 7 tytułów mistrza juniorów Szwajcarii. Przez wiele sezonów piastował funkcję szefa szkolenia młodzieży. W obecnym zespole Lions jest jego 11. wychowanków i to świadczy jak się rolę przykłada się do pracy z najmłodszymi. Trudno się dziwić, że przywitanie w szatni było niezwykle sympatyczne. – Tak długo rozmawialiśmy, że chłopaki spóźniliby się na rozgrzewkę – stwierdził w swoim stylu nasz 4-krotny olimpijczyk.

Hokeiści Lions udanie rozpoczęli rozgrywki udanie, bowiem wygrali na wyjeździe z węgierskimi debiutantami Fehervar AV19 7:1 (1:3, 0:1, 0:3). Rikard Gronborg, trener zespołu, był niezwykle zadowolony z meczu i cieszył się z wysokiej wygranej. I, jak stwierdził, nie ma nic przeciwko temu, by ten wynik powtórzyć. Alexandre Texier, jeden z czołowych napastników na Węgrzech, zaliczył gola i 2. asysty. On i jego koledzy są niezwykle groźni i rozpoczęli w niezwykle szybkim tempie. Już w 1:07 min Jakub Wanacki za przeszkadzanie powędrował do boksu kar i goście przez pełno 2 min przebywali tercji GKS-u. John Murray, jak się później okazało, zachował „czyste” konto, bo bronił z dużym wyczuciem i spokojem. W 4:56 min Bartosz Fraszko oddał pierwszy strzał na bramkę Ludovica Waebera. „Lwy” miały sporą przewagę, ale klarowniejsze sytuację mieli hokeiści GKS-u. Fraszko z bliskiej odległości uderzył i wydawało się, że krążek już minął linię bramkową. Jednak arbiter stojący tuż przy bramce tylko rozłożył ręce. A potem Grzegorz Pasiut oddał 2 celne strzały i raz Teemu Pulkkkinen, ale 1. tercja zakończyła się bezbramkowym wynikiem.

Hokeiści GKS-u mieli prawo czuć się jak karuzeli, bo goście cały czas atakowali i próbowali pokonać Murraya. Jednak wynik był ciągle bezbramkowy. Jednak w 37 min starania gości ostatecznie zakończyły się powodzenie. Dominik Diem otworzył listę strzelców. Gospodarze mocno poirytowani stratą gola ruszyli do ataku i kilka razy poważnie zagrozili bramce „Lwów”. Brandon Magee miał najdogodniejszą sytuację, ale nie zdołał umieścić krążka w siatce. Sporo wysiłku kosztowały obie tercje, ale gospodarzy trzeba pochwalić za ambicję oraz waleczność.

W 47 min po ataku Enzo Guebey’a na Fraszkę gospodarze grali 4 min w przewadze. Owszem, atakowali bez powodzenia. A potem mieli podwójną przewagę i na 6 sek. przed zakończeniem podwójne kary Fraszko doprowadził do remisu. A potem trwała uporczywa walka, by zdobyć zwycięskiego gola. „GieKSa” miała trudne momenty, bo Joona Monto poszedł do boksu kar. W 57 min Murray popisał się nadzwyczajną interwencją i goście kiwali głowa z podziwu dla naszego golkipera. W regulaminowym czasie był remis i GKS zdobył pierwszy, historyczny punkt w Lidze Mistrzów. Jednak ciągle była w grze o kolejny. W dogrywce (3 na 3) jedni i drudzy mieli swoje szansę, ale bramkarze znów wystąpili w głównych rolach.

 

Są piękne chwile…

Nikt nie oczekiwał, że GKS Katowice oraz Comarch Cracovia po 2. meczach Champion Hockey League (CHL) mają już na koncie już po jednym zwycięstwie. To niewątpliwie historyczna chwila dla rodzimego hokeja, który nie ma zbyt wysokich notowań wśród europejskich ekspertów. A tymczasem debiutanci z Katowic zaskoczyli wszystkich swoją postawą w obu spotkaniach: przegranej z obrońcą trofeum Rogle Angelholm 4:5 można było uniknąć, ale zabrakło doświadczenia.

Natomiast wygrana z Lions Zurych 2:1 po dogrywce musiała się odbić szerokim echem, bo to przecież sensacyjne rozstrzygnięcie. Z kolei „Pasy” niewiele zdziałały w meczu ze Straubing Tigers, przegrywając 0:4. W drugim meczu potrafiły wykorzystać swoją szansę i wygrały z Villach 4:2. Oba nasze zespoły czeka teraz sesja wyjazdowa i o jakąkolwiek zdobycz będzie niezwykle trudno.

– Już oczami wyobraźni sobie wyobrażam co będzie się działo w rewanżu w Zurychu – uśmiechał się w sobotni wieczór mocno zmęczony, Marcin Kolusz. – Ambicja hokeistów Lions została podrażniona i mogę tylko przypuszczać co teraz się dzieje w szatni. A my? Cóż mieliśmy wspaniałego Johna między słupkami, a reszta starała się na tyle ile było nas stać. Okazuje się, że ambicją oraz walecznością można wiele dokonać. Rewanż będzie zupełnie inną historią i trzeba będzie się wystrzegać błędów.

Hokeiści GKS-u wszystkich obserwatorów zaskoczyli dojrzałością taktyczną oraz przygotowaniem fizycznym. Trenerski duet Jacek Płachta – Ireneusz Jarosz potrafi dobrze przeanalizować grę rywali i opracować taką strategię gry, by można podjąć walkę z wyżej notowanym rywalem. By ją zrealizować potrzeba wykonawców. A oni nie zawiedli. John Murray rozegrał chyba swój najlepszy mecz w karierze i gdyby nie bariera wiekowa (35 lat) już teraz pewnie otrzymałby lukratywne propozycje z poważnych zagranicznych klubów. Początkowo jego koledzy byli mocno stremowani i sprawiali wrażenie zgubionych na lodzie. Jednak z każdą chwilą nabierali pewności siebie i kilka razy poważnie zagrozili bramce Ludovica Waebera. Zadziwili dobrym przygotowaniem fizycznym, choć tempo obu meczów było zdecydowanie wyższe niż to z ligowej rzeczywistości.

Murray w rozmowie z media klubowymi ubolewał, że nie udało się utrzymać korzystnego wyniku z Rogle. GKS prowadził 3:1, ale dał się zaskoczyć na początku 3. tercji i w rezultacie nikła porażka. „Jasiek Murarz” przekonuje, że GKS powinien mieć na koncie 5 „oczek”, bo takich sytuacji sobie nie może wybaczyć. Jednak trudno go obwiniać za porażkę ze szwedzką ekipą, bo ciężar odpowiedzialności spada na cały zespół. Teraz jesteśmy ciekawi jak zaprezentuje się podczas meczów wyjazdowych w Szwajcarii oraz w Szwecji.

 

polskieradio24.pl – Hokejowa LM: GKS Katowice górą w CHL! Mistrz Polski pokonał ZSC Lions Zurych

Hokeiści GKS-u Katowice po bardzo emocjonującym spotkaniu wygrali z mocnym ZSC Lions Zurych 2:1. Spotkanie zakończyło się po dogrywce. To był historyczny mecz dla katowiczan, którzy we wrześniu zadebiutowali w Champions Hockey League.

[…] W sobotę katowiczanie stoczyli kolejny dramatyczny mecz z następnym mocnym zespołem. Tym razem przeciwnikiem był ZSC Lions Zurych, klub, w którym pracował w przeszłości jako trener Henryk Gruth. Spotkanie symbolicznie rozpoczął Andrzej Tkacz, bramkarz, który w 1976 roku w Spodku znakomicie bronił w wygranym przez Biało-Czerwonych meczu ze Związkiem Radzieckim.

Mecz był toczony w bardzo szybkim tempie, świetnie spisywał się bramkarz John Murray, który bronił jak natchniony. Po dwóch tercjach Szwajcarzy prowadzili 1:0. W 37. minucie bramkę zdobył Dominik Diem a asystę zaliczył Mikko Lehtonen, który rywalizował na tafli ze swoim bratem, Matiasem. W trzeciej tercji katowiczanie doprowadzili do remisu, grając w podwójnej przewadze. W 51. minucie do siatki krążek z bliska wpakował Bartosz Fraszko. Kibice byli w euforii. W jeszcze większą wprowadził ich Grzegorz Pasiut, który na 20 sekund przed końcem dogrywki ładnym strzałem z dystansu ustalił wynik starcia.

– Wygrać z tak mocnym zespołem to coś fantastycznego. Na początku byliśmy stremowani, bo drużyna z Zurychu to europejska elita, ale później chłopcy pokazali charakter. Znakomicie prezentował się nasz bramkarz John Murray – ocenił trener Jacek Płachta po spotkaniu na antenie „Polsatu Sport Extra”.

 

hokej.net – „Blamaż”, „skompromitowali się”. Szwajcarskie media o porażce ZSC z „GieKSą”

Blamażem nazywają szwajcarskie media porażkę ZSC Lions Zurych z GKS-em Katowice w Hokejowej Lidze Mistrzów. „ZSC Lions przegrywają z mistrzem Polski – kto by pomyślał, że będziemy używać takiego zdania?” – pyta jedna z największych szwajcarskich gazet.

Katowiczanie pokonali we wczorajszym meczu w Janowie wicemistrzów Szwajcarii 2:1 po „złotym golu” strzelonym w dogrywce przez Grzegorza Pasiuta.

Mecz znalazł się w szwajcarskich mediach sportowych nieco w cieniu przegranego wczoraj przez Szwajcarki 1:8 półfinału Mistrzostw Świata kobiet z Kanadą, ale przegrana nie uszła uwadze tamtejszych dziennikarzy.

„Blamaż ZSC w Polsce” – zatytułował swoją relację w serwisie internetowym największy szwajcarskitabloid „Blick”, który zauważa, że mistrz naszego kraju okazał się zbyt silny dla wicemistrza Szwajcarii i dodaje, że drużyna ZSC Lions „skompromitowała się” w Katowicach.

Porażkę gazeta nazywa „w najwyższym stopniu nieoczekiwaną”.

– Nic nie zostało z planowych trzech punktów ZSC w polskich Katowicach. Ostatecznie tylko jeden trafił na konto „Lwów” – pisze „Blick” w swojej relacji, dodając, że podopieczni Rikarda Grönborga otrzymali lekcję na kilka dni przed pierwszą kolejką rozgrywek ligowych, które rozpoczną 14 września meczem z Rapperswil-Jona Lakers.

W podobnym tonie piszena swojej stronie internetowej jeden z największych szwajcarskich dzienników „Tages-Anzeiger”, który poświęcił meczowi najwięcej uwagi.

W relacji zatytułowanej „ZSC skompromitował się w Polsce” dziennikarz gazety nazywa występ szwajcarskiej drużyny całkowicie przeciętnym, a porażkę „zawstydzającą”.

– Na końcu zawodnicy Rikarda Grönborga wymykali się z lodu, podczas gdy w małej, prawie wyprzedanej hali w Katowicach z 1 309 widzów na trybunach odbywała się mała impreza. ZSC Lions przegrywają z mistrzem Polski – kto by pomyślał, że będziemy używać takiego zdania? – pisze serwis internetowy „TA”.

Gazeta chwali polską drużynę, która broniła się „z pasją i mądrze”, a do tego prezentowała dyscyplinę w defensywie, ale dodaje, że ekipa ZSC nie potrafiła wykorzystać swojej wyraźnej przewagi umiejętności technicznych i jazdy na łyżwach.

Mimo że „Lwy” miały w statystyce oczekiwanych goli (xG) przewagę 3,00 – 1,99 i wyprowadziły 72 próby strzałów przy 42 próbach „GieKSy”, to podopieczni Jacka Płachty ostatecznie okazali się lepsi.

– Oczywiście w drużynie z Katowic grają Polacy i naturalizowani Polacy, tacy jak dobry amerykański bramkarz John Murray. 35-latek wcześniej zarabiał pieniądze na trzecim albo nawet czwartym poziomie rozgrywek w Ameryce Północnej. Wielu zagranicznych graczy w Katowicach to – oprócz Japończyka – byli zawodnicy z drugich i trzecich najwyższych lig w Finlandii i Szwecji. Na przykład napastnik Matias Lehtonen jest hokejowo właściwie „nieznanym” bratem nowej gwiazdy obrony ZSC Mikko Lehtonena, uważanego za jednego z najlepszych obrońców poza NHL – pisze „TA”.

O „niespodziewanym” zwycięstwie GKS-u pisze portal sport.ch, który przyznał także swoje tytuły „wygranego” i „przegranego” meczu. Tym pierwszym został John Murray.

– Murray był oblężony i zarzucony strzałami przez wszystkie tercje i dogrywkę, a mimo to tylko raz musiał wyciągać krążek z bramki. Co za występ bramkarza, który wniósł znaczący wkład w zwycięstwo swojej drużyny – pisze portal.

Za „przegranego” sport.ch uznał obrońcę czwartej formacji gości Enzo Guebeya, ukaranego w trzeciej tercji dwiema karami w jednej sytuacji. Później dodatkowo wykluczony został Jérôme Bachofner, a Bartosz Fraszko zamienił podwójną przewagę na gola wyrównującego, który doprowadził do dogrywki.

Portal watson.ch pisze o „zawstydzających” porażkach nie tylko ZSC Lions, ale także innego reprezentanta Szwajcarii w Hokejowej Lidze Mistrzów HC Fribourg-Gottéron, który wczoraj uległ u siebie mistrzom Norwegii Stavanger Oilers 0:1.

[…] Na razie jednak szwajcarska liga po pierwszych meczach tego sezonu spadła na 4. miejsce w rankingu i gdyby tak zakończyła rozgrywki, to straciłaby jednego przedstawiciela HLM na kolejny sezon. Do tego jednak jeszcze długa droga, ponieważ rywalizacja dopiero się zaczęła.

Zespół ZSC Lions, z którym wczoraj wygrała „GieKSa”, przed rokiem wyszedł z grupy, ale w 1/8 finału przegrał z Rögle BK Ängelholm, który później sięgnął po tytuł, a z którym teraz jest w grupie.

Przed startem obecnych rozgrywek szwajcarski dziennik „Berner Zeitung” napisał, że wszystko inne niż awans z grupy z GKS-em, Rögle i węgierskim Fehérvár AV19 będzie dla wicemistrzów kraju gorzkim rozczarowaniem, ale dyrektor sportowy ZSC Sven Leuenberger jakby przeczuwał problemy, które sprawią jego drużynie katowiczanie i przestrzegał przed lekceważeniem dwóch teoretycznie niżej notowanych rywali z Polski i Węgier.

– Nie możemy nie doceniać tych przeciwników. Nie zakwalifikowali się tam bez powodu. Nie wiemy, czego się po nich spodziewać i musimy zakładać, że będą chcieli nam wsadzić kij w szprychy – mówił.

 

Murray: Możemy być z siebie dumni

W sobotnim spotkaniu 35-letni bramkarz dwoił się i troił. W ostatnich minutach meczu efektownie obronił kilka groźnych akcji hokeistów ze Szwajcarii. Nie dał się jednak pokonać, a Grzegorz Pasiut w dogrywce zapewnił pierwsze punkty i pierwsze zwycięstwo w historii katowickiego klubu w Hokejowej Lidze Mistrzów.

–W takim meczu wiadomo co się wydarzy. Wiadomo, jak przeciwnik będzie grał, jak wykona to, co sobie założył. Dzięki tej wiedzy mecz zamienił się, z mojej perspektywy, w poniekąd szachowy pojedynek. Byłem sobą bardzo rozczarowany po meczu z Rögle BK i wiedziałem, że dziś muszę się pokazać ze zdecydowanie lepszej strony, niż w trzeciej tercji spotkania ze Szwedami – mówił po meczu John Murray.

Już w czwartek katowiczanie byli blisko zdobycia punktów ze szwedzkim Rögle BK. Po czterdziestu minutach prowadzili 3:1, jednak początek trzeciej tercji nie był dla nich udany. Szwedzi w krótkim czasie zdobyli trzy gole i odwrócili losy spotkania, ostatecznie wygrywając 5:4.

–Po dzisiejszym meczu wszyscy możemy być z siebie dumni, zwłaszcza, że obydwa kluby dzieli trzydzieści czy czterdzieści lat historii. Mówiłem w szatni, już po spotkaniu, że gdybyśmy zagrali lepiej w trzeciej tercji meczu z Rögle, moglibyśmy mieć, przed meczami wyjazdowymi, już pięć punktów na koncie –zakończył bramkarz GieKSy.

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Rakowie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.

Plusy:

+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.

+ Jędrych i Klemenz 
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.

Minusy:

– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.

– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.

– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.

Podsumowanie:

GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.

To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.

Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga