Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów: Kopciuszek balował do końca!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnich siedmiu dni, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Piłkarze GieKSy rozegrali wyjazdowe spotkanie z rezerwami Pogoni Szczecin w ramach rozgrywek Pucharu Polski. Nasza drużyna wygrała 2:0 (1:0). W 1/16 finału GieKSa zmierzy się z ekstraklasowym zespołem Górnika Zabrze. W poniedziałek piłkarze rozegrali kolejne spotkanie ligowe w którym wygrali z Odrą w Opolu 1:0 (1:0). Prasówkę po tym meczu przeczytacie TUTAJ. Piłkarki po przerwie reprezentacyjnej wrócą na boisko 11 września. Panie zagrają na wyjeździe z Górnikiem Łęczna.

W ubiegłym tygodniu siatkarze w ramach przygotowań do nowego sezonu PlusLigi zmierzyli się, w rozgrywkach turnieju Góral Cup Beskidy, z drużynami LUK Lublin oraz BBTS Bielsko-Biała. W obu meczach GieKSa przegrała, odpowiednio 0:3 oraz 2:3 i zajęła ostatnie miejsce w turnieju. W najbliższych dniach drużyna rozegra dwa sparingi z Aluron CMC Wartą Zawiercie. Mecze zostaną rozegrane w najbliższy piątek i sobotę, odpowiednio o godzinie 17:30 i 14:00. Media spekulują odnośnie transferu reprezentanta Bułgarii Gjorgi Seganowa do GieKSy.

Hokeiści w ubiegłym tygodniu rozpoczęli zmagania w Hokejowej Lidze Mistrzów, w której, rozegrali dwa domowe spotkania. Nasza drużyna zaprezentowała się bardzo dobrze: w pierwszym z nich nieznacznie uległa obrońcy trofeum Rögle Ängelholm 4:5, w drugim po dogrywce pokonała ZSC Lions Zurich 2:1. Kolejne spotkania zespół rozegra na wyjeździe, pierwsze z nich już jutro (w czwartek o 19:45) z Lions Zurich, następne w sobotę (o 14:35) z Rögle Ängelholm. Bezpośrednią transmisję zostanie przeprowadzona na kanałach Polsatu Sport. Do kadry drużyny dołączyli obrońca Kacper Maciaś oraz napastnik Piotr Ciepielewski i bramkarz Jakub Ciućka. Poszerzono również skład szkoleniowy drużyny.

 

PIŁKA NOŻNA

24kurier.pl – GKS Katowice wyeliminował rezerwy Pogoni

Piłkarze Pogoni II Szczecin, trenowani przez Pawła Ozgę, zakończyli przygodę z Pucharem Polski, w I rundzie rozgrywek szczebla centralnego ulegając GKS-owi Katowice, wspieranemu przez 300-osobową grupę śląskich szalikowców, którzy głośno dopingowali przez cały mecz, a szczecińskim kibicom tylko kilka razy i to na krótko udało się ich przekrzyczeć.

[…] Do pucharowego pojedynku portowcy przystąpili w najsilniejszym możliwym zestawieniu, wzmocnieni zawodnikami z pierwszej drużyny: Kacprem Smolińskim, Stanisławem Wawrzynowiczem, Bartłomiejem Mrukiem i Maciejem Kowalem (nikt z nich nie będzie już mógł zagrać w obecnym sezonie w Pucharze Polski w ekstraklasowej Pogoni) oraz doświadczonym w ekstraklasowych bojach Wojciechem Lisowskim, a drugi rutyniarz Bartosz Ława, wszedł na boisko na ostatni kwadrans.

Od pierwszej minuty na boisku zarysowała się wyraźna przewaga gości, którzy dłużej utrzymywali się przy piłce i częściej tworzyli sytuacje podbramkowe, co zakończyło się bramką w 25. minucie po rzucie rożnym, gdy Jaroszek uderzeniem pod poprzeczkę wpisał się na listę strzelców. Najlepszą okazję do wyrównania miał Smoliński, lecz strzelił tuż obok słupka. Po przerwie obraz gry nieco uległ zmianie. Z minuty na minutę coraz więcej do powiedzenia mieli szczecinianie, którzy ambitnie próbowali doprowadzić do wyrównania. Bliscy szczęścia byli Smoliński i Rostami, ale ich strzały były minimalnie niecelne, a wyrównać mógł chciał również Lisowski, lecz jego główka została zblokowana. Niewykorzystane okazje zemściły się w doliczonym czasie, gdy po dośrodkowaniu z prawego skrzydła Kościelniak strzałem głową przypieczętował awans GKS-u, w którym dobrze zagrał wychowanek Błękitnych Stargard Grzegorz Rogala, a na ławce rezerwowych siedział były bramkarz portowców Dawid Kudła.

– Odkąd jestem trenerem Pogoni jeszcze nigdy nie graliśmy z tak dobrze zorganizowanym przeciwnikiem, zarówno w atakowaniu, jak i bronieniu – powiedział trener P. Ozga. – Nasze problemy nie były związane z niepewnością czy nerwowością. Po prostu akcje pressingowe rywala trwały kilka sekund krócej, niż w III lidze. Każdy nasz błąd techniczny był przez zespół z Katowic wykorzystywany. Wiadomo, że w takim meczu to przeciwnik ma większe posiadanie piłki. Jeśli nie potrafiliśmy po odbiorze wymienić kilku podań, żeby odpocząć z piłką i za chwilę poszukać momentu przyspieszenia, to za chwilę musieliśmy znowu intensywnie biegać w defensywie. W przerwie przeprowadziliśmy korektę ustawienia, która trochę odmieniła ten mecz. Przeszliśmy na system 1-4-5-1, przez co mieliśmy więcej odbiorów piłki, a w konsekwencji szans do kontrataków. Szkoda, że żadnego z nich nie wykorzystaliśmy.

 

sport.interia.pl – Pogoń II Szczecin – GKS Katowice 0-2 (0-1). 1. kolejka Pucharu Polski

[…] Kto by pomyślał, że już od pierwszego gwizdka sędziego piłkarze będą grać aż tak agresywnie. Sędzia miał dużo pracy, piłkarze skupiali się na polowaniu na nogi przeciwników i pewnie dlatego kibice nie obejrzeli w tym czasie żadnej bramki. Szczęście uśmiechnęło się do piłkarzy GKS-u Katowice w 25. minucie spotkania, gdy Bartosz Jaroszek strzelił pierwszego gola.

Między 35. a 38. minutą, arbiter starał się uspokoić grę pokazując dwie żółte kartki piłkarzom GKS-u Katowice i jedną drużynie przeciwnej. Pierwsza połowa zakończyła się skromnym prowadzeniem drużyny GKS-u Katowice.

W 58. minucie Matuesz Bąk został zastąpiony przez Yadegara Rostamiego. Między 60. a 89. minutą, sędzia starał się uspokoić grę pokazując dwie żółte kartki zawodnikom Pogoń II Szczecin i jedną drużynie przeciwnej. Między 65. a 84. minutą, boisko opuścili piłkarze GKS-u Katowice: Marcin Stromecki, Zbigniew Wojciechowski, Patryk Szwedzik, Grzegorz Rogala, Adrian Błąd, na ich miejsce weszli: Daniel Dudziński, Marcin Wasielewski, Dominik Kościelniak, Marcin Urynowicz, Dawid Brzozowski.

[…] W ostatnich minutach spotkania na murawie stadionu atmosfera była rozgrzana. W doliczonej drugiej minucie meczu na listę strzelców wpisał się Dominik Kościelniak. Do końca spotkania rezultat nie uległ zmianie. Pojedynek zakończył się wynikiem 0-2.

Zespół GKS-u Katowice zdominował rywali na boisku. Przeprowadził o wiele więcej groźnych ataków na bramkę przeciwników, oddał dziewięć celnych strzałów. Jedenastka Pogoń II Szczecin zagrała bardzo agresywnie, co niestety przełożyło się na dużą liczbę fauli. Arbiter starał się panować nad sytuacją i chętnie wyciągał kolorowe kartoniki, niestety nawet to nie ochłodziło rozgrzanych głów zawodników. Sędzia w pierwszej połowie pokazał jedną żółtą kartkę zawodnikom Pogoń II Szczecin, a w drugiej dwie. Piłkarze GKS-u Katowice dostali w pierwszej połowie dwie żółte kartki, natomiast w drugiej jedną mniej.

 

sportdziennik.com – Piłkarze GKS-u zrobili swoje

Z dalekiej podróży do Szczecina katowiczanie wrócili z poczuciem spełnionego obowiązku. Czyste konto debiutanta.

W ostatniej dekadzie GieKSa przyzwyczaiła do tego, że potrafi sprawić w pucharowych przedbiegach przykrą niespodziankę, odpaść z niżej notowanym rywalem, jak miało to miejsce na boiskach w Luboniu, Niepołomicach, Radomiu czy Tarnobrzegu. Dzisiaj zrobiła swoje. Pokonała rezerwy ekstraklasowicza ze Szczecina, które w centralnej drabince PP znalazły się dzięki zwycięstwie w pucharowej rywalizacji okręgu zachodniopomorskiego.

Trener Rafał Górak nie kombinował i wystawił na tyle optymalny skład, na ile był w stanie. Brakowało kontuzjowanych Daniela Tanżyny, Daniela Krasuckiego i Oskara Repki, za czerwoną kartkę obejrzaną jeszcze w barwach Rakowa pauzował Jakub Arak, ale za to w pierwszym składzie znów zameldował się duet Adrian Błąd – Rafał Figiel, a na szpicy – powracający do sił po chorobie Marko Roginić. Jedyny debiut, co sugerował szkoleniowiec kilka dni temu dopytywany przez „Sport”, miał miejsce w bramce. Dawida Kudłę zastąpił między słupkami Patryk Szczuka, pozyskany latem z LKS-u Goczałkowice. 20-letni wychowanek akademii sąsiedniego Rozwoju mógł mówić o debiucie udanym, skoro zachował czyste konto.

W I połowie katowiczanie mieli wyraźną przewagę, budowali ataki pozycyjne, podczas gdy gospodarze ograniczali się do sporadycznych kontr. Tę wyższość udokumentowali w 25 minucie za sprawą Bartosza Jaroszka, który trafił pod poprzeczkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Jaroszek osłodził sobie zapewne nieco gorycz ostatnich dni – w niedzielnym spotkaniu z Arką ujrzał czerwoną kartkę, już swoją drugą w sezonie. W poniedziałek w Opolu nie zagra, w Szczecinie mógł jak najbardziej i nie zawiódł.

Po przerwie rezerwy Pogoni – wicelider II grupy III ligi – miały już nieco więcej do powiedzenia, kilkukrotnie bardzo poważnie postraszyły GieKSę, ale drogi do siatki nie znalazły, a w końcówce same się nadziały. Głową piłkę do siatki skierował Dominik Kościelniak, dla którego był to pierwszy gol od ponad roku i powrocie do gry po poważnej kontuzji.

Mecz odbył się na stadionie młodzieżowym w Szczecinie (ok. 4 km od obiektu Pogoni) przy komplecie ponad 700 widzów, z których 200 stanowiła grupa fanatyków GieKSy. W szeregach gospodarzy wystąpił były gracz GKS-u Wojciech Lisowski, zaś z ławki na murawie zameldował się 43-letni weteran ligowych boisk Bartosz Ława.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Kariagin zawodnikiem ZAKSy, a Seganow GKS-u?

Reprezentacja Bułgarii zajęła ostatnie miejsce w grupie C mistrzostw świata i pożegnała się z turniejem. Tymczasem bułgarskie media donoszą, że dwóch reprezentantów tego kraju znalazło właśnie zatrudnienie w polskiej PlusLidze. Denis Kariagin ma w sezonie 2022/2023 nosić koszulkę ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, a Gjorgi Seganow GKS-u Katowice.

Z doniesień mediów bułgarskich wynika, że Gjorgi Seganow nie wróci nawet z reprezentacją do swojego kraju po mistrzostwach świata. Na początku przyszłego tygodnia reprezentant Bułgarii ma przejść badania lekarskie, po których parafuje swoją umowę.

Rozgrywający rozpoczął karierę w CSKA Sofia. W 2016 roku przeniósł się do Włoch, do zespołu Biosì Indexa Sora. Dwa lata później podpisał kontrakt z tureckim Maliye Piyango Ankara, a następnie Halkbankiem Ankara. W sezonie 2020/2021 grał dla włoskiego Top Volley Cisterna, ale po roku wrócił do Turcji i reprezentował Allpower Akü Cizre Belediyespor.

 

Góral Cup Beskidy: Luk Lublin i zawiercianie zagrają w finale

W Bielsku-Białej rozpoczął się turniej Góral Cup Beskidy. W pierwszym meczu półfinałowym LUK Lublin bez  straty seta pokonał GKS Katowice. Trzysetowe okazało się także półfinałowe starcie, w nim brązowi medaliści poprzedniego sezonu PlusLigi odprawili z kwitkiem gospodarzy turnieju – BBTS Bielsko-Biała.

Dwa bloki pozwoliły LUK Lublin objąć prowadzenie na początku spotkania, a pola zagrywki nie schodził Mateusz Malinowski (6:3). Przewaga ekipy z Lublina rosła, dobrze funkcjonował system blok-obrona, skuteczny był Nicolas Szerszeń i po pojedynczym bloku Damiana Hudzika było 16:10. GKS miał problem, żeby zmniejszyć swoje straty (16:22). Szybko LUK miał piłkę setową, kończąc premierową odsłonę atakiem Szymona Romacia.

Tym razem to katowiczanie świetnie rozpoczęli seta, prowadzili 4:0. W ataku nie zawodził Jakub Szymański, dobrze funkcjonował także środek siatki. LUK Lublin nie zamierzał się jednak poddawać i zmniejszył swoje straty. Kiedy w polu serwisowym pojawił się Malinowski, jego zespół złapał kontakt punktowy, a przy zagrywkach Szerszenia to oni zaczęli przejmować inicjatywę. Na tym nie poprzestali, swoje zrobił Wojciech Włodarczyk (22:19) i po kontrze Malinowskiego było już 2:0.

Podopieczni Dariusza Daszkiewicza dobrze zaczęli seta numer trzy, choć skład trochę się zmienił. Po kiwce Cristiano Torelliego jego ekipa prowadziła trzema oczkami, do tego Jakub Wachnik dołożył potężny serwis (9:5). Na tablicy wyników utrzymywał się rezultat korzystny dla lublinian, utrzymywali oni swoją zaliczkę, powiększył ją trudny serwis Konrada Stajera (17:10). Ekipa Grzegorza Słabego miała pojedyncze udane zagrania, mocno uderzył między innymi Tomas Rousseaux (14:21). LUK nie przedłużał już losów tego meczu i zakończył go mocną kontrą Romacia.

GKS Katowice – LUK Lublin 0:3 (18:25, 19:25, 17:25)

 

Góral Cup Beskidy: brąz dla BBTS-u, Luk Lublin najlepszy

W Bielsku-Białej zakończył się Góral Cup Beskidy. W walce o trzecie miejsce gospodarze rywalizacji – BBTS Bielsko-Biała, pokonali po zaciętym tie-breaku GKS Katowice. Emocji nie zabrakło także w finałowym starciu, do jego rozstrzygnięcia także potrzebny był tie-break, w nim LUK Lublin pokonał Aluron CMC Wartę Zawiercie.

Początek spotkania był wyrównany (3:3), dopiero przy serwisach Marcina Kani katowiczanie zbudowali sobie zaliczkę (6:3). GKS nie miał większych problemów z utrzymaniem swojego dystansu (13:10). Co prawda BBTS-owi udało się w końcówce zatrzymać Damiana Domagałę, ale cały czas gospodarze nie potrafili zbliżyć się na więcej niż dwa oczka (18:21). Akcja Jakuba Urbanowicza pozwoliła jego ekipie złapać kontakt punktowy (22:23), jednak zagranie Domagały doprowadziło do piłki setowej (24:22) i po udanym bloku zakończyli tę odsłonę.

Tym razem na początku seta odskoczyli gospodarze, po kontrze Rolanda Gergye było 8:5. GKS złapał kontakt (10:11) i dzięki pojedynczemu blokowi Tomasa Rousseux był remis po 12. Potem znów jednak zaliczkę zbudowali sobie bielszczanie (15:12), ręki w polu zagrywki nie wstrzymywał Gergye, jego zespół wygrywał już bardzo wyraźnie (20:13).Szybko doprowadził do piłki setowej I choć rywale obronili kilka z nich, to błąd dotknięcia siatki zakończył tę część spotkania.

BBTS mocno otworzył także kolejnego seta (7:4), ale przy serwisach Piotra Haina katowiczanie złapali wiatr w żagle (11:10). Nie na długo, bowiem tym razem dobrze za linią 9. metra radził sobie Urbanowicz (14:11) i jego zespół przejął inicjatywę. Przyjmujący długo nie opuszczał pola zagrywki (19:11), po akcji ze środka Wojciecha Sieka BBTS miał piłkę setową. Partię mocnym atakiem po skosie zakończył Konrad Formela.

Od początku kolejnej odsłony to BBTS miał dwupunktową zaliczkę, ale potem gra się wyrównała (8:8). Co prawda cały czas minimalne prowadzenie leżało po stronie gospodarzy turnieju, ale nie potrafili oni odskoczyć tak wyraźnie jak w poprzednich odsłonach (18:17). Końcówka należała do ekipy Grzegorza Słabego, która po wykorzystaniu piłki przechodzącej przez Jakuba Nowosielskiego miała piłkę setową (24:22), a do tie-breaka doprowadził atak Gonzalo Quirogi.

Niesiony zwycięstwem w poprzedniej partii GKS lepiej zaczął tą decydującą (5:2). BBTS doprowadził do remisu (5:5), ale prowadzenie przywróciły katowiczanom trudne serwisy Jakuba Lewandowskiego (8:5). Bielszczanie rzucili się do odrabiania strat (9:9) i o wyniku spotkania decydować miała długa walka na przewagi (17:17). Dopiero blok Dawida Wocha na środku siatki zakończył całe spotkanie.

BBTS Bielsko-Biała – GKS Katowice 3:2 (22:25, 25:19, 25:15, 23:25, 22:20)

 

HOKEJ

hokej.net – Kadra GieKSy skompletowana. Udane testy Maciasia

Szefostwo GKS-u Katowice poszerzyło swoją kadrę. Do rozgrywek Polskiej Hokej Ligi i Hokejowej Ligi Mistrzów zgłosiło trzech nowych zawodników.

Na początku sierpnia informowaliśmy, że na testach w GieKSie przebywa Kacper Maciaś. Wychowanek Podhala Nowy Targwystępował w ostatnim czasie w młodzieżowych drużynach HC RT Toraxu Poruba. W minionym sezonie rozegrał 43 spotkania, zdobywając w nich 21 punktów za 7 bramek i 14 asyst. Na ławce kar spędził 53 minuty, a w klasyfikacji plus/minus wypadł na +1.

19-letni defensor przekonał do siebie trenera Jacka Płachtę i zostaje w Katowicach. Dziś złożył podpis pod profesjonalnym kontraktem.

Do rozgrywek zostali też zgłoszeni bramkarz Jakub Ciućka oraz napastnik Piotr Ciepielewski. To efekt współpracy z Naprzodem Janów.

– Do sztabu szkoleniowego GKS-u Katowice dołączyli lekarze Paweł Herman i Marcin Bugała. Podczas meczów Ligi Mistrzów z Klubem współpracować będzie Klaudiusz Konieczny w charakterze kierownika technicznego drużyny – informuje oficjalny serwis internetowy mistrzów Polski.

 

sportdziennik.com – GKS Katowice – Rogle Angelholm. Kopciuszek był na balu…

Katowiczanie byli blisko sprawienia sensacji, ale zadecydowała ostatnia odsłona.

Mezc GKS-u Katowice z obrońcą tytułu, Rogle Angelholm, rozpoczął się od prawdziwego trzęsienia ziemi. W ciągu zaledwie 33 sek. zobaczyliśmy dwa gole po jednej i drugiej stronie. A potem było już spokojniej, ale szwedzka drużyna wywiozła z „Jantoru” nikłe zwycięstwo. Nasi goście ze Skandynawii przekonali się, że nie jesteśmy aż taką prowincją hokejową za jaką nas niektórzy uważają.

W poprzedniej edycji szwedzka drużyna okazała się najlepsza na Starym Kontynencie, ale nie powiodło jej się w… ligowych rozgrywkach. Owszem, sezon zasadniczy zakończyła na 1. miejscu z bogatym dorobkiem 100 pkt. Jednak przegrała w półfinale play offu z późniejszym mistrzem, Farjestadem BK Karlstad (w LM to rywal Cracovii). Klub z 42-tysięcznego Angelholm słynie z promocji młodych utalentowanych zawodników, którzy potem z powodzeniem występują za oceanem, a zespół niewiele się zmienił w porównaniu z poprzednim sezonem – w przeciwieństwie do GKS-u, w którym było sporo roszad. Obawialiśmy się, że ten inauguracyjny mecz może być niezwykle trudny, bo przecież wszyscy znaliśmy klasę rywala.

Nasze obawy jeszcze bardziej wzrosły już na początku, bo w 23 sek. Tony Sund pokonał Johna Murraya. Jednak odpowiedź gospodarzy było niemal natychmiastowa. 11 sek. później Brandon Magee wyrównał, a kibice byli w siódmym niebie. I trudno się dziwić skoro nikt nie oczekiwał takiego otwarcia. Skazywani na wysoką przegraną gospodarze grali jak równy z równym. Już w 6 min wyszli na prowadzenie po efektownym uderzeniu Grzegorza Pasiuta. Wszyscy przecieraliśmy oczy ze zdumienia i zaczęliśmy obawiać się czy hokeiści wytrzymają szybkie tempo jakie sobie zafundowali. Oczywiście, że goście z minuty na minutę zyskiwali przewagę i coraz trudniej gospodarzom było się wydostać z własnej tercji, jednak uważnie się bronili i korzystny rezultat utrzymali do końca pierwszej odsłony.

Przewaga była po stronie gości, ale pressing w wykonaniu katowiczan był skuteczny, a na dodatek John Murray interweniował spokojnie i z wyczuciem, czym mocno wspierał zespół w najtrudniejszych momentach, zwłaszcza w osłabieniu. Patryk Krężołek po sezonie tułaczki w innych formacjach powrócił do 1. ataku Grzegorza Pasiuta i Bartosza Fraszki, gdy zwolniło się miejsce po odejściu Patryka Wronki do Krakowa. To właśnie Krężołek zainicjował akcję, która przyniosła 3. bramkę GKS-owi. Podał do Pasiuta, a ten odważnie wjechał do tercji rywali i mocno uderzył na bramkę. Calle Clang odbił krążek, a nadjeżdżający Fraszko wpakował go do bramki. Szok! A potem znów goście szukali swoich szans, ale, jak się później okazało, nie znaleźli. W 29 min mógł być 4:1, ale Magee z bliskiej odległości nie zdołał umieścić krążka w siatce. Kolejna odsłona była po stronie plusów dla gospodarzy.

Przed ostatnią tercją kibice byli w iście szampańskim nastroju, ale dość szybko zostali sprowadzeni na ziemię. W krótkim odstępie goście doprowadzili do 3:3, a potem Riley Shee po raz 2. pokonał Murraya i Rogle wyszło na prowadzenie. Jednak Hampus Olsson, rosły Szwed, swego czasu występujący w… Rogle, przypomniał się kolegom i wyrównał Mac 4:4. Jednk ostatnie słowo należało do gości, a zwycięskiego gola zdobył obrońca Samuel Jonsson. Na niespełna 2 min przed końcem Murray po raz pierwszy zjechał z bramki, ale ten manewr nie przyniósł efektu. Na 42 sek. przed ostatnią syreną po raz kolejny opuścił taflę i jego koledzy szukali szansy na wyrównanie, jednak jej nie znaleźli.

Słowa uznania należą się hokeistom GKS-u, którzy walczyli twardo, ale – niestety – bez końcowego efektu. Szkoda, bo byli blisko sensacji, a tak pozostaje tylko satysfakcja z wielu fragmentów bardzo dobrej gry. Szwedzki zespół nie prezentował się olśniewająco, ale wystarczająco dobrze, by odnieść nikłą wygraną. GKS nie znalazł punktów i teraz przyjdzie mu szukać ich w kolejnym meczu, z Lions Zurych w najbliższą sobotę (18.00). Rywal ze Szwajcarii jest podobnej klasy co Rogle i zobaczymy jak GKS będzie sobie radził.

 

Kopciuszek balował do końca!

Jasiek Murarz, Jasiek – skandowała publiczność na „Jantorze” podczas meczu GKS Katowice z Lions Zurych.

Trudno się dziwić, John Murray wraz z kolegami solidnie zapracowali na sensacyjne zwycięstwo nad Lions Zurych 2:1. Na 20 sek. przed końcem dogrywki Grzegorz Pasiut precyzyjnym uderzeniem sensacja stała się faktem. Kopciuszek już wcześniej balował w meczu z Rogle, ale ostatecznie przegrał 4:5, ale teraz przetańczył bal do końca.

To było szczególne spotkanie dla Henryka Grutha, eksperta Polsatu Sport, wszak w klubie w Zurychu spędził ponad 20 lat, zdobywając 7 tytułów mistrza juniorów Szwajcarii. Przez wiele sezonów piastował funkcję szefa szkolenia młodzieży. W obecnym zespole Lions jest jego 11. wychowanków i to świadczy jak się rolę przykłada się do pracy z najmłodszymi. Trudno się dziwić, że przywitanie w szatni było niezwykle sympatyczne. – Tak długo rozmawialiśmy, że chłopaki spóźniliby się na rozgrzewkę – stwierdził w swoim stylu nasz 4-krotny olimpijczyk.

Hokeiści Lions udanie rozpoczęli rozgrywki udanie, bowiem wygrali na wyjeździe z węgierskimi debiutantami Fehervar AV19 7:1 (1:3, 0:1, 0:3). Rikard Gronborg, trener zespołu, był niezwykle zadowolony z meczu i cieszył się z wysokiej wygranej. I, jak stwierdził, nie ma nic przeciwko temu, by ten wynik powtórzyć. Alexandre Texier, jeden z czołowych napastników na Węgrzech, zaliczył gola i 2. asysty. On i jego koledzy są niezwykle groźni i rozpoczęli w niezwykle szybkim tempie. Już w 1:07 min Jakub Wanacki za przeszkadzanie powędrował do boksu kar i goście przez pełno 2 min przebywali tercji GKS-u. John Murray, jak się później okazało, zachował „czyste” konto, bo bronił z dużym wyczuciem i spokojem. W 4:56 min Bartosz Fraszko oddał pierwszy strzał na bramkę Ludovica Waebera. „Lwy” miały sporą przewagę, ale klarowniejsze sytuację mieli hokeiści GKS-u. Fraszko z bliskiej odległości uderzył i wydawało się, że krążek już minął linię bramkową. Jednak arbiter stojący tuż przy bramce tylko rozłożył ręce. A potem Grzegorz Pasiut oddał 2 celne strzały i raz Teemu Pulkkkinen, ale 1. tercja zakończyła się bezbramkowym wynikiem.

Hokeiści GKS-u mieli prawo czuć się jak karuzeli, bo goście cały czas atakowali i próbowali pokonać Murraya. Jednak wynik był ciągle bezbramkowy. Jednak w 37 min starania gości ostatecznie zakończyły się powodzenie. Dominik Diem otworzył listę strzelców. Gospodarze mocno poirytowani stratą gola ruszyli do ataku i kilka razy poważnie zagrozili bramce „Lwów”. Brandon Magee miał najdogodniejszą sytuację, ale nie zdołał umieścić krążka w siatce. Sporo wysiłku kosztowały obie tercje, ale gospodarzy trzeba pochwalić za ambicję oraz waleczność.

W 47 min po ataku Enzo Guebey’a na Fraszkę gospodarze grali 4 min w przewadze. Owszem, atakowali bez powodzenia. A potem mieli podwójną przewagę i na 6 sek. przed zakończeniem podwójne kary Fraszko doprowadził do remisu. A potem trwała uporczywa walka, by zdobyć zwycięskiego gola. „GieKSa” miała trudne momenty, bo Joona Monto poszedł do boksu kar. W 57 min Murray popisał się nadzwyczajną interwencją i goście kiwali głowa z podziwu dla naszego golkipera. W regulaminowym czasie był remis i GKS zdobył pierwszy, historyczny punkt w Lidze Mistrzów. Jednak ciągle była w grze o kolejny. W dogrywce (3 na 3) jedni i drudzy mieli swoje szansę, ale bramkarze znów wystąpili w głównych rolach.

 

Są piękne chwile…

Nikt nie oczekiwał, że GKS Katowice oraz Comarch Cracovia po 2. meczach Champion Hockey League (CHL) mają już na koncie już po jednym zwycięstwie. To niewątpliwie historyczna chwila dla rodzimego hokeja, który nie ma zbyt wysokich notowań wśród europejskich ekspertów. A tymczasem debiutanci z Katowic zaskoczyli wszystkich swoją postawą w obu spotkaniach: przegranej z obrońcą trofeum Rogle Angelholm 4:5 można było uniknąć, ale zabrakło doświadczenia.

Natomiast wygrana z Lions Zurych 2:1 po dogrywce musiała się odbić szerokim echem, bo to przecież sensacyjne rozstrzygnięcie. Z kolei „Pasy” niewiele zdziałały w meczu ze Straubing Tigers, przegrywając 0:4. W drugim meczu potrafiły wykorzystać swoją szansę i wygrały z Villach 4:2. Oba nasze zespoły czeka teraz sesja wyjazdowa i o jakąkolwiek zdobycz będzie niezwykle trudno.

– Już oczami wyobraźni sobie wyobrażam co będzie się działo w rewanżu w Zurychu – uśmiechał się w sobotni wieczór mocno zmęczony, Marcin Kolusz. – Ambicja hokeistów Lions została podrażniona i mogę tylko przypuszczać co teraz się dzieje w szatni. A my? Cóż mieliśmy wspaniałego Johna między słupkami, a reszta starała się na tyle ile było nas stać. Okazuje się, że ambicją oraz walecznością można wiele dokonać. Rewanż będzie zupełnie inną historią i trzeba będzie się wystrzegać błędów.

Hokeiści GKS-u wszystkich obserwatorów zaskoczyli dojrzałością taktyczną oraz przygotowaniem fizycznym. Trenerski duet Jacek Płachta – Ireneusz Jarosz potrafi dobrze przeanalizować grę rywali i opracować taką strategię gry, by można podjąć walkę z wyżej notowanym rywalem. By ją zrealizować potrzeba wykonawców. A oni nie zawiedli. John Murray rozegrał chyba swój najlepszy mecz w karierze i gdyby nie bariera wiekowa (35 lat) już teraz pewnie otrzymałby lukratywne propozycje z poważnych zagranicznych klubów. Początkowo jego koledzy byli mocno stremowani i sprawiali wrażenie zgubionych na lodzie. Jednak z każdą chwilą nabierali pewności siebie i kilka razy poważnie zagrozili bramce Ludovica Waebera. Zadziwili dobrym przygotowaniem fizycznym, choć tempo obu meczów było zdecydowanie wyższe niż to z ligowej rzeczywistości.

Murray w rozmowie z media klubowymi ubolewał, że nie udało się utrzymać korzystnego wyniku z Rogle. GKS prowadził 3:1, ale dał się zaskoczyć na początku 3. tercji i w rezultacie nikła porażka. „Jasiek Murarz” przekonuje, że GKS powinien mieć na koncie 5 „oczek”, bo takich sytuacji sobie nie może wybaczyć. Jednak trudno go obwiniać za porażkę ze szwedzką ekipą, bo ciężar odpowiedzialności spada na cały zespół. Teraz jesteśmy ciekawi jak zaprezentuje się podczas meczów wyjazdowych w Szwajcarii oraz w Szwecji.

 

polskieradio24.pl – Hokejowa LM: GKS Katowice górą w CHL! Mistrz Polski pokonał ZSC Lions Zurych

Hokeiści GKS-u Katowice po bardzo emocjonującym spotkaniu wygrali z mocnym ZSC Lions Zurych 2:1. Spotkanie zakończyło się po dogrywce. To był historyczny mecz dla katowiczan, którzy we wrześniu zadebiutowali w Champions Hockey League.

[…] W sobotę katowiczanie stoczyli kolejny dramatyczny mecz z następnym mocnym zespołem. Tym razem przeciwnikiem był ZSC Lions Zurych, klub, w którym pracował w przeszłości jako trener Henryk Gruth. Spotkanie symbolicznie rozpoczął Andrzej Tkacz, bramkarz, który w 1976 roku w Spodku znakomicie bronił w wygranym przez Biało-Czerwonych meczu ze Związkiem Radzieckim.

Mecz był toczony w bardzo szybkim tempie, świetnie spisywał się bramkarz John Murray, który bronił jak natchniony. Po dwóch tercjach Szwajcarzy prowadzili 1:0. W 37. minucie bramkę zdobył Dominik Diem a asystę zaliczył Mikko Lehtonen, który rywalizował na tafli ze swoim bratem, Matiasem. W trzeciej tercji katowiczanie doprowadzili do remisu, grając w podwójnej przewadze. W 51. minucie do siatki krążek z bliska wpakował Bartosz Fraszko. Kibice byli w euforii. W jeszcze większą wprowadził ich Grzegorz Pasiut, który na 20 sekund przed końcem dogrywki ładnym strzałem z dystansu ustalił wynik starcia.

– Wygrać z tak mocnym zespołem to coś fantastycznego. Na początku byliśmy stremowani, bo drużyna z Zurychu to europejska elita, ale później chłopcy pokazali charakter. Znakomicie prezentował się nasz bramkarz John Murray – ocenił trener Jacek Płachta po spotkaniu na antenie „Polsatu Sport Extra”.

 

hokej.net – „Blamaż”, „skompromitowali się”. Szwajcarskie media o porażce ZSC z „GieKSą”

Blamażem nazywają szwajcarskie media porażkę ZSC Lions Zurych z GKS-em Katowice w Hokejowej Lidze Mistrzów. „ZSC Lions przegrywają z mistrzem Polski – kto by pomyślał, że będziemy używać takiego zdania?” – pyta jedna z największych szwajcarskich gazet.

Katowiczanie pokonali we wczorajszym meczu w Janowie wicemistrzów Szwajcarii 2:1 po „złotym golu” strzelonym w dogrywce przez Grzegorza Pasiuta.

Mecz znalazł się w szwajcarskich mediach sportowych nieco w cieniu przegranego wczoraj przez Szwajcarki 1:8 półfinału Mistrzostw Świata kobiet z Kanadą, ale przegrana nie uszła uwadze tamtejszych dziennikarzy.

„Blamaż ZSC w Polsce” – zatytułował swoją relację w serwisie internetowym największy szwajcarskitabloid „Blick”, który zauważa, że mistrz naszego kraju okazał się zbyt silny dla wicemistrza Szwajcarii i dodaje, że drużyna ZSC Lions „skompromitowała się” w Katowicach.

Porażkę gazeta nazywa „w najwyższym stopniu nieoczekiwaną”.

– Nic nie zostało z planowych trzech punktów ZSC w polskich Katowicach. Ostatecznie tylko jeden trafił na konto „Lwów” – pisze „Blick” w swojej relacji, dodając, że podopieczni Rikarda Grönborga otrzymali lekcję na kilka dni przed pierwszą kolejką rozgrywek ligowych, które rozpoczną 14 września meczem z Rapperswil-Jona Lakers.

W podobnym tonie piszena swojej stronie internetowej jeden z największych szwajcarskich dzienników „Tages-Anzeiger”, który poświęcił meczowi najwięcej uwagi.

W relacji zatytułowanej „ZSC skompromitował się w Polsce” dziennikarz gazety nazywa występ szwajcarskiej drużyny całkowicie przeciętnym, a porażkę „zawstydzającą”.

– Na końcu zawodnicy Rikarda Grönborga wymykali się z lodu, podczas gdy w małej, prawie wyprzedanej hali w Katowicach z 1 309 widzów na trybunach odbywała się mała impreza. ZSC Lions przegrywają z mistrzem Polski – kto by pomyślał, że będziemy używać takiego zdania? – pisze serwis internetowy „TA”.

Gazeta chwali polską drużynę, która broniła się „z pasją i mądrze”, a do tego prezentowała dyscyplinę w defensywie, ale dodaje, że ekipa ZSC nie potrafiła wykorzystać swojej wyraźnej przewagi umiejętności technicznych i jazdy na łyżwach.

Mimo że „Lwy” miały w statystyce oczekiwanych goli (xG) przewagę 3,00 – 1,99 i wyprowadziły 72 próby strzałów przy 42 próbach „GieKSy”, to podopieczni Jacka Płachty ostatecznie okazali się lepsi.

– Oczywiście w drużynie z Katowic grają Polacy i naturalizowani Polacy, tacy jak dobry amerykański bramkarz John Murray. 35-latek wcześniej zarabiał pieniądze na trzecim albo nawet czwartym poziomie rozgrywek w Ameryce Północnej. Wielu zagranicznych graczy w Katowicach to – oprócz Japończyka – byli zawodnicy z drugich i trzecich najwyższych lig w Finlandii i Szwecji. Na przykład napastnik Matias Lehtonen jest hokejowo właściwie „nieznanym” bratem nowej gwiazdy obrony ZSC Mikko Lehtonena, uważanego za jednego z najlepszych obrońców poza NHL – pisze „TA”.

O „niespodziewanym” zwycięstwie GKS-u pisze portal sport.ch, który przyznał także swoje tytuły „wygranego” i „przegranego” meczu. Tym pierwszym został John Murray.

– Murray był oblężony i zarzucony strzałami przez wszystkie tercje i dogrywkę, a mimo to tylko raz musiał wyciągać krążek z bramki. Co za występ bramkarza, który wniósł znaczący wkład w zwycięstwo swojej drużyny – pisze portal.

Za „przegranego” sport.ch uznał obrońcę czwartej formacji gości Enzo Guebeya, ukaranego w trzeciej tercji dwiema karami w jednej sytuacji. Później dodatkowo wykluczony został Jérôme Bachofner, a Bartosz Fraszko zamienił podwójną przewagę na gola wyrównującego, który doprowadził do dogrywki.

Portal watson.ch pisze o „zawstydzających” porażkach nie tylko ZSC Lions, ale także innego reprezentanta Szwajcarii w Hokejowej Lidze Mistrzów HC Fribourg-Gottéron, który wczoraj uległ u siebie mistrzom Norwegii Stavanger Oilers 0:1.

[…] Na razie jednak szwajcarska liga po pierwszych meczach tego sezonu spadła na 4. miejsce w rankingu i gdyby tak zakończyła rozgrywki, to straciłaby jednego przedstawiciela HLM na kolejny sezon. Do tego jednak jeszcze długa droga, ponieważ rywalizacja dopiero się zaczęła.

Zespół ZSC Lions, z którym wczoraj wygrała „GieKSa”, przed rokiem wyszedł z grupy, ale w 1/8 finału przegrał z Rögle BK Ängelholm, który później sięgnął po tytuł, a z którym teraz jest w grupie.

Przed startem obecnych rozgrywek szwajcarski dziennik „Berner Zeitung” napisał, że wszystko inne niż awans z grupy z GKS-em, Rögle i węgierskim Fehérvár AV19 będzie dla wicemistrzów kraju gorzkim rozczarowaniem, ale dyrektor sportowy ZSC Sven Leuenberger jakby przeczuwał problemy, które sprawią jego drużynie katowiczanie i przestrzegał przed lekceważeniem dwóch teoretycznie niżej notowanych rywali z Polski i Węgier.

– Nie możemy nie doceniać tych przeciwników. Nie zakwalifikowali się tam bez powodu. Nie wiemy, czego się po nich spodziewać i musimy zakładać, że będą chcieli nam wsadzić kij w szprychy – mówił.

 

Murray: Możemy być z siebie dumni

W sobotnim spotkaniu 35-letni bramkarz dwoił się i troił. W ostatnich minutach meczu efektownie obronił kilka groźnych akcji hokeistów ze Szwajcarii. Nie dał się jednak pokonać, a Grzegorz Pasiut w dogrywce zapewnił pierwsze punkty i pierwsze zwycięstwo w historii katowickiego klubu w Hokejowej Lidze Mistrzów.

–W takim meczu wiadomo co się wydarzy. Wiadomo, jak przeciwnik będzie grał, jak wykona to, co sobie założył. Dzięki tej wiedzy mecz zamienił się, z mojej perspektywy, w poniekąd szachowy pojedynek. Byłem sobą bardzo rozczarowany po meczu z Rögle BK i wiedziałem, że dziś muszę się pokazać ze zdecydowanie lepszej strony, niż w trzeciej tercji spotkania ze Szwedami – mówił po meczu John Murray.

Już w czwartek katowiczanie byli blisko zdobycia punktów ze szwedzkim Rögle BK. Po czterdziestu minutach prowadzili 3:1, jednak początek trzeciej tercji nie był dla nich udany. Szwedzi w krótkim czasie zdobyli trzy gole i odwrócili losy spotkania, ostatecznie wygrywając 5:4.

–Po dzisiejszym meczu wszyscy możemy być z siebie dumni, zwłaszcza, że obydwa kluby dzieli trzydzieści czy czterdzieści lat historii. Mówiłem w szatni, już po spotkaniu, że gdybyśmy zagrali lepiej w trzeciej tercji meczu z Rögle, moglibyśmy mieć, przed meczami wyjazdowymi, już pięć punktów na koncie –zakończył bramkarz GieKSy.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga