Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Wielosekcyjny przegląd mediów: GKS Katowice zatrzymuje mistrzynie Polski!

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnich pięciu dni, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
Drużyna kobieca, rozegrała w ostatnich dniach dwa spotkania. Pierwsze z nich w ramach rozgrywek Pucharu Polski: niestety zespół przegrał 0:2 z Górnikiem Łęczna. W dziewiątej kolejce spotkań drużyna wygrała z Mistrzem Polski z poprzedniego sezonu TME SMS Łódź 3:0 (1:0). Dzięki tej wygranej zespół awansował na pierwsze miejsce w tabeli rozgrywek. Następne spotkanie drużyna rozegra ze Śląskiem Wrocław w piątek (czwartego listopada o 13:45), na wyjeździe. Piłkarze przegrali w sobotę spotkanie ligowe z Ruchem Chorzów 0:1 (0:0). Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ. Kolejne spotkanie ligowe męski zespół rozegra na Bukowej z Chojniczanką Chojnice. Mecz zostanie rozegrany w sobotę, o godzinie 20:00.
W ubiegłym tygodniu drużyna siatkarzy rozegrała jedno spotkanie wygrywając w Katowicach z Ślepsk Malow Suwałki 3:2. W tym tygodniu siatkarze zagrają na wyjeździe z Aluron CMC Wartą Zawiercie. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 16:30, w czwartek.
Hokeiści rozegrali swoje spotkania w piątek i niedzielę: pokonując odpowiednio Zagłębie Sosnowiec 3:2 oraz Podhale Nowy Targ 4:1. Następne spotkanie drużyna zagra szesnastego listopada.
PIŁKA NOŻNA
infokatowice.pl – Miasto dokapitalizowało GieKSę. Kwotą 2,5 mln zł
Miasto dokapitalizowało GieKSę. Kwotą 2,5 mln zł. Prezydent Katowic wydał w tym zarządzenie o podwyższeniu kapitału zakładowego spółki GKS GieKSa Katowice.
„Miasto Katowice za wniesiony wkład pieniężny obejmuje 2.500.000 (dwa miliony pięćset tysięcy) sztuk akcji zwykłych na okaziciela, serii AC o wartości nominalnej równej cenie emisyjnej 1,00 zł (jeden złoty) każda” – czytamy w zarządzeniu Marcina Krupy. Zarządzenie weszło w życie z dniem podjęcia.
GieKSa to klub, który otrzymuje co roku najwięcej pieniędzy z miasta. To sytuacja, która utrzymuje się od lat.
„Sportowa marka Katowic to przede wszystkim GKS Katowice, który prezentuje szeroką ofertę zarówno dla dzieci, młodzieży, jak również dla zawodników zawodowych. To dyscypliny takie jak piłka nożna mężczyzn i kobiet, które osiągają doskonałe wyniki grając w Ekstraklasie, a także hokeiści, szachiści i siatkarze. Stąd najwyższa kwota dotacji – wyjaśnia na początku roku Sławomir Witek, naczelnik wydziału edukacji i sportu, gdy dzielono dotacje „na organizację uprawiania sportu 2022”.
Komisja konkursowa zaopiniowała wtedy złożone oferty i zaproponowała rozdysponowanie kwoty dla 18 klubów. Z 20 mln zł aż 17,5 mln dla GKS Katowice.
gksgornik.leczna.pl – Podwójny awans jest nasz!
Zarówno nasza pierwsza drużyna, jak i rezerwy, awansowały do 1/16 finału Pucharu Polski! „Jedynka” pokonała 2:0 rywala z Ekstraligi, GKS Katowice, a „dwójka” rozbiła II-ligową Unię Lublin 6:0.
[…] Od początku meczu to my staraliśmy się narzucić swoje warunki i uprzykrzyć rywalowi życie. Po niespełna pół godziny gry byliśmy niezwykle blisko trafienia na 1:0. Strzał z dystansu Julity Głąb końcówkami palców obroniła jednak Weronika Klimek. Ostatecznie, pomimo naszej dominacji, pierwsza część gry zakończyła się bezbramkowym remisem.
Na drugą połowę katowiczanki wyszły mocno zmotywowane. Wytrzymaliśmy jednak ich napór i to my zdobyliśmy bramkę, otwierającą wynik! W 64. minucie dośrodkowanie Klaudii Miłek z rzutu rożnego wykorzystała Oliwia Rapacka i było 1:0.
Od tego momentu mecz zrobił się bardzo ostry, a wśród zawodniczek, które „oberwały” była m.in. Klaudia Lefeld, która na szczęście jednak była w stanie kontynuować grę. W kolejnych minutach mieliśmy kolejne okazje do zdobycia bramki, ale momentami brakowało nam szczęście. Świetną interwencją w końcówce popisała się też Anna Palińska, a w 89. minucie wynik ustalił Anna Zając, która trafiła na 2:0!
kobiecyfutbol.pl – GKS Katowice zatrzymuje mistrzynie Polski!
W meczu na szczycie 9. kolejki Ekstraligi piłkarki GKS-u Katowice, z pewnością podrażnione odpadnięciem z Pucharu Polski, podejmowały u siebie mające komplet punktów liderki z SMS-u Łódź.
Optycznie w pierwszej połowie lepiej wyglądały zawodniczki mistrza Polski. Częściej trzymały piłkę przy nodze i skrupulatnie konstruowały akcje, zwykle uruchamiając po prawej stronie Jedlińską. Jednak niewykorzystane szanse, głównie Kopińskiej, zemściły się w 23. minucie, gdy po krótkiej akcji indywidualnej gola zdobyła Klaudia Maciążka. To jeszcze bardziej podbudowało gospodynie, które śmielej zaczęły atakować bramkę Szperkowskiej. Świetną okazję na podwyższenie rezultatu zmarnowała Kozarzewska. Tak więc do przerwy, pierwszy raz w tym sezonie, SMS Łódź schodził do szatni z niekorzystnym wynikiem.
W drugiej połowie wydawać by się mogło, że Łodzianki rzucą się do ataków i “GieKSa” zmuszona będzie się stale bronić. Nic bardziej mylnego. Przyjezdne były bezradne wobec świetnie zorganizowanej defensywy rywalek. W 62. minucie z piłką na bramkę przyjezdnych ruszyła Kozarzewska i silnym strzałem pod poprzeczkę nie dała szans Szperkowskiej. 2:0 stawiało mistrzynie w fatalnym położeniu. Dalsze ataki w wykonaniu SMS-u nie przynosiły skutków. W 82. minucie ekipa z Katowic ruszyła prawą flanką i po centrze w pole karne piłkę do własnej siatki skierowała Yurina Enjo, czym ustaliła wynik meczu na 3:0. Niespodzianka stała się faktem i to potknięcie sprawiło, że gościnie ustępują dzisiejszym przeciwniczkom miejsca na fotelu liderek Ekstraligi.
dziennikzachodni.pl – Rafał Musioł: Jak Sosnowiec i Katowice piłkę pompują…
[…] Coroczne raporty Deloitte powinny stanowić lekturę obowiązkową nie tylko dla kibiców, ale i dla mieszkańców miast utrzymujących piłkarskie kluby. To w nich znajdują się bowiem kwoty składające się na rzeczywisty obraz obciążeń, jakie ponoszą gminy chlubiące się posiadaniem zespołów na szczeblach centralnych. Spójrzmy na przykład na dane z opracowania dotyczącego Fortuna I Ligi w sezonie 2021/22…
Tradycyjnie już finansowe zastrzyki pozwalające klubom przetrwać, wykonano w formie „podwyższenia kapitału własnego”. Czy wiecie kto znalazł się na szczycie zestawienia tych hojnych zazwyczaj dotacji? Zagłębie Sosnowiec. Klub ze Stadionu Ludowego otrzymał 13,5 mln zł, pozostawiając ligową konkurencję daleko za plecami. Drugie miejsce zajął ŁKS Łódź – 10,5 mln, a trzecie GKS Katowice – 9 mln zł. Aż pięć klubów nie dostało ani złotówki: Widzew Łódź, Arka Gdynia, GKS Jastrzębie, Miedź Legnica i Skra Częstochowa. Daje do myślenia?
Nad przypadkami Zagłębia i GKS-u warto pochylić się nieco bardziej. W kontekście katowickiego klubu mamy bowiem do czynienia ze specyficznym modelem wielosekcyjnym, w dodatku po uwzględnieniu podwyższenia kapitału właśnie na Bukowej osiągnięto najniższy na całym zapleczu PKO Ekstraklasy wskaźnik przychodów do wydatków na wynagrodzenia na poziomie 33 procent. W Sosnowcu tymczasem było to – pomimo przelania kwoty o 50 procent większej – 43 procent środków… Warto też w tle takich wyliczeń spojrzeć na średnią frekwencję meczową, bo wszak – podobno – cała ta zabawa ma być również rozrywką dla mieszkańców. W Katowicach pojawiało się na trybunach przeciętnie 2.207 osób , a w Sosnowcu, gdzie Zagłębie do końca biło się o utrzymanie, 1.261 (chociaż trudno w to uwierzyć aż pięć klubów i tak miało jeszcze niższą średnią!).
Największy test sensowności pompowania publicznych pieniędzy dopiero jednak nadejdzie.W Sosnowcu i Katowicach trwają wszak budowy stadionów. I właśnie frekwencja na nich – co najmniej w skali średnioterminowej, a nie tej wynikającej z efektu nowości i związanej z nim ciekawości – będzie kluczowa. Podobnie jak upublicznienie kosztów związanych z ich utrzymywaniem. Bo w to, że oba zamienią się w studnie bez dna, tak jak ma to miejsce w pozostałych śląskich (i nie tylko) miastach, nikt zapewne nie wątpi. Tymczasem te właśnie pieniądze trzeba będzie w kolejnych raportach dodawać do nieustannego podwyższania kapitału, stanowiącego rozwiązanie eleganckie, ale w dużej mierze fikcyjne, bo akcje pierwszoligowców mają wartość zbliżoną do ceny papieru potrzebnego na ich wydruk. Jedynym pocieszeniem dla księgowych jest fakt, że ten akurat, podobnie jak wszystko wokół, drożeje w oczach…
SIATKÓWKA
sportowefakty.wp.pl – Gra GKS to musi być tie-break. Emocje w Katowicach
Siatkarze GKS-u Katowice i Ślepska Malow Suwałki zaserwowali pełne zwrotów akcji starcie. Gospodarze uciekli spod topora i to zawodnicy ze Śląska okazali się lepsi po tie-breaku.
Szóstą kolejkę PlusLigi otworzyło ciekawie zapowiadające starcie dwóch drużyn środka tabeli. GKS Katowice podejmował Ślepsk Malow Suwałki. Obie drużyny miały na swoim koncie po trzy zwycięstwa, ale ekipa ze Śląska miała na swoim koncie jedno spotkanie więcej.
I to goście lepiej weszli w spotkanie, dzięki dobrej współpracy blok-obrona oraz kontrom Pawła Halaby. Katowiczanie popełniali sporo błędów w ataku i przegrywali już 1:6. Suwałczanie przycisnęli zagrywką i powiększyli przewagę do siedmiu punktów. Zespół z Katowic rzucił się do odrabiania strat dzięki zagrywkom Sebastiana Adamczyka (10:13). Za sprawą ataków z lewego skrzydła złapali kontakt, ale suwałczanie nie dali sobie wydrzeć seta. Zakończył go atakiem Halaba.
Początek drugiej partii należał do gospodarzy. Za sprawą ataku Tomasa Rousseaux wygrywali już 7:4. Katowiczanie skutecznie prezentowali się w polu serwisowym, do tego ich rywale popełniali błędy, co pozwoliło GKS-owi powiększyć zaliczkę do czterech punktów. Suwałczan dopadła bezradność w ofensywie, którą bezlitośnie wykorzystali gospodarze, zdobywając siedem punktów z rzędu. W konsekwencji wygrali aż 25:16.
Początek trzeciego seta miał bardzo wyrównany przebieg, ale z czasem słabsza skuteczność w ataku GKS-u dała o sobie znać i przegrywali dwoma punktami. Suwałczanie dołożyli do swojej gry skuteczny blok i wygrywali już 13:9. Gospodarze odpowiedzieli tym samym i zbliżyli się na dwa punkty, ale na nic więcej nie było ich stać. W końcówce podopieczni Kwapisiewicza panowali nad sytuacją. Partię zakończył atak Bartosza Filipiaka (20:25).
W czwartego seta lepiej wyszli katowiczanie, dzięki atakowi Jakuba Jarosza oraz kiwce Giorgija Seganowa wygrywali trzema punktami. Suwałczanie jednak szybko wyrównali po ataku Mirana Kujundzicia. Po błędach rywali prowadzili już dwoma punktami. Końcówka należała już do GKS-u za sprawą kapitalnej gry Jakuba Szymańskiego oraz bloku. O wszystkim zadecydował tie-break.
Znakomity początek seta w bloku oraz w polu serwisowym dał GKS-owi trzypunktową przewagę na otwarcie rozstrzygającej partii (4:1). Powiększyli ją do czterech punktów po ataku Jakuba Szymańskiego. Dzięki czapie przyjezdni zbliżyli się na dwa „oczka” ale na nic więcej nie było ich stać. Ekipa Grzegorza Słabego utrzymała przewagę do końca, a zwycięstwo przypieczętował atakiem Marcin Kania.
MVP: Jakub Jarosz
GKS Katowice – Ślepsk Malow Suwałki 3:2 (23:25, 25:16, 20:25, 25:21, 15:11)
HOKEJ
sportdziennik.com – Emocje w derbach regionu!
Od lat 70-tych poprzedniego 100-lecia derby regionu pomiędzy GKS-em Katowice i Zagłębiem Sosnowiec były niesłychane emocjonujące.
I tak też było w piątkowy wieczór w katowickiej „Satelicie”. Goście po 1. tercji prowadzili 2:0 po golach Damiana Piotrowicza i Jarosława Rzesutki. Zapachniało sensacją, ale przed zespołami było jeszcze sporo czasu. W kolejnej odsłonie obrońcy tytułu mistrzowskiego stanęli na wysokości zadania i w niespełna 3 min doprowadzili do remisu po trafieniach Hamusa Olssona oraz Patryka Wajdy. Decydującego gola, jak się później okazało, uzyskał Patryk Krężołek pod koniec 2. części. Wówczas nie przypuszczaliśmy, że wynik tego intersującego meczu już się nie zmieni. Jedni i drudzy w ostatniej tercji mieli kilka okazji do zmiany rezultatu. Jednak gospodarze zdołali utrzymać korzystny wynik. Chwała pokonanym, bowiem goście zaprezentowali się z dobrej strony i, w naszej ocenie, zasłużyli na punkt. O wszystkim po raz kolejny zadecydowała dojrzałość hokeistów GKS-u.
hokej.net – Magee i Fraszko z dubletem. „Szarotki” bez punktów po dobrej grze!
Hokeiści Tauron Podhala Nowy Targ postawili trudne warunki mistrzowi Polski. Jednak dwa gole w osłabieniu Bartosza Fraszki i dublet Brandona Magee przesądził o wygranej GKS-u Katowice, którzy zakończyli drugą rundę na pozycji lidera.
Podhale Nowy Targ do Katowic na starcie z miejscową GieKSą przyjechało w trzech pełnych formacjach. Od początku spotkania stroną dominującą byli gospodarze, ale ich zapędy kilkukrotnie hamował Paweł Bizub, który bronił bardzo ofiarnie i skutecznie. Na pierwszy konkret musieliśmy czekać do 14. minuty. „Szarotki” rozgrywały swoją przewagę w tercji katowiczan, ale błąd Fabiana Kapicy sprawił, że do krążka dopadł Bartosz Fraszko i w osłabieniu dał prowadzenie swojemu zespołowi. Goście stwarzali groźne sytuacje pod bramką Maciej Miarki, jednak dopiero w 19. minucie udało im się doprowadzić do wyrównania. Tamas Jelinek wrzucił gumę z niebieskiej linii, a ta wylądowała pod poprzeczką i na pierwszą przerwę obie ekipy zjeżdżały z dorobkiem jednego trafienia.
Mistrzowie Polski w drugiej odsłonie mieli nie lada wyzwanie, ponieważ „Szarotki” spisywały się bardzo dobrze i nie było widać tak dużej różnicy miejsc w tabeli. Najwięcej emocji mieliśmy pod koniec drugich dwudziestu minut. Najpierw Shigieki Hitosato ostęplował słupek, a później nowotarżanie musieli bronić się w podwójnym osłabieniu po karach dla Patryka Wsóła i Eetu Moksunena. GieKSa nie znalazła sposobu na osłabionego rywala, ale trzecią tercję zaczęław przewadze po karze dla Jelinka, która miała miejsce równo z syreną.
Brandon Magee zachował się najprzytomniej w zamieszaniu pod bramką Bizuba i wbił krążek do siatki, wyprowadzając po raz drugi mistrzów Polski na prowadzenie. Dla napastnika GieKSy było to za mało i w 50. minucie strzałem z nadgarstka zapracował na dublet. W 53. minucie Fraszko ponownie trafił do bramki strzeżonej przez Bizuba i ponownie uczynił to w osłabieniu. Więcej bramek w tym starciu nie oglądaliśmy i po naprawdę solidnym meczu Podhale Nowy Targ przegrało z GKS-em Katowice.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze