Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mass mediów: Siódma z rzędu porażka GieKSy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

W ubiegły poniedziałek piłkarki wróciły do treningów, a w sobotę rozegrały pierwszy sparing z 1. FC Slovácko, remisując 1:1, do przerwy prowadząc 1:0. W ramach przygotowań do rundy wiosennej zespół rozegra jeszcze pięć sparingów: z Rekordem Bielsko-Biała, Śląskiem Wrocław, TME SMS Łódź, Spartą Praga i Medykiem Konin. Z drużyną pożegnała się Kateřina Vojtková, która przeniosła się do Baníka Ostrawa. Indywidualnie trenuje Weronika Klimek, która po zakończeniu rundy jesiennej przeszła zabieg artroskopii kolana oraz Anna Konkol. Piłkarze rozegrali jeden sparing (w sobotę) z Rekordem Bielsko-Biała, remisując 2:2 (2:2). W środę drużyna rozpocznie dziesięciodniowe zgrupowanie w tureckiej Larze. Zespół najprawdopodobniej rozegra w Turcji trzy sparingi.

Siatkarze w minionym tygodniu rozegrali dwa spotkania: z VC Barkom Każany Lwów oraz LUK Lublin, niestety oba przegrywając 0:3. W nadchodzącym tygodniu drużyna rozegra dwa spotkania, we wtorek, domowe z AZS-em Olsztyn oraz w niedzielę, wyjazdowe, z Ślepsk Malow Suwałki. Obecnie zespół zajmuje czternastą (na szesnaście ekip) pozycję w tabeli z siedemnastoma punktami.

W minionym tygodniu hokeiści rozegrali jedno, wyjazdowe spotkanie, w którym wygrali z Podhalem Nowy Targ 6:2. W piątek drużyna rozegra wyjazdowe spotkanie z Unią Oświęcim.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Weronika Klimek wróci na rundę wiosenną, wznowienie treningów coraz bliżej

GKS Katowice jest na półmetku sezonu liderem Ekstraligi. Duża w tym zasługa Weroniki Klimek, która obecnie trenuje indywidualnie, lecz w przyszłym tygodniu wróci do zajęć grupowych.

Bramkarka “GieKSy” tuż po zakończeniu rundy jesiennej w związku z urazem łąkotki poddała się zabiegowi artroskopii kolana. Wiązało się to dla niej z przerwą w treningach. Nastąpiła ona jednak w trakcie pauzy od rozgrywania spotkań ligowych. Dzięki temu Weronika Klimek raczej nie będzie musiała pauzować już w trakcie rundy rewanżowej.

Liderki Ekstraligi wczoraj wznowiły treningi drużynowe. Doświadczona bramkarka ekipy z Katowic w ciągu najbliższych dni będzie jeszcze pracowała indywidualnie. Jak czytamy na oficjalnej stronie klubu, do ćwiczeń grupowych Klimek wróci w przyszłym tygodniu.

31-latka wystąpiła w tym sezonie w sześciu ligowych meczach. Doświadczona piłkarka spisywała się jednak na tyle dobrze, iż portal “Łączy nas piłka” wybrał ją do jedenastki rundy jesiennej.

Indywidualnie pracuje aktualnie również kontuzjowana Anna Konkol. Jej powrót do gry wymaga jednak nieco więcej czasu.

 

Kateřina Vojtková odchodzi z GKS-u Katowice, zagra pod wodzą polskiego trenera

Po dwóch latach występów na boiskach Ekstraligi Kateřina Vojtková postanowiła wrócić do swojej ojczyzny. Czeska pomocniczka związała się z Baníkiem Ostrawa. 23-latka grała ostatnio w GKS-ie Katowice, do którego dołączyła na początku 2021 roku właśnie z ekipy z Ostrawy. Środkowa pomocniczka w tym sezonie rozegrała komplet 11 ligowych spotkań dla liderek Orlen Ekstraligi, strzeliła jedną bramkę.

Kiedy Kateřina Vojtková trafiała do Katowic, trenerem “GieKSy” był Witold Zając. Teraz ponownie Czeszka będzie występować pod wodzą Polaka, który od lata prowadzi Baníka Ostrawa. W tym roku beniaminka czeskiej ekstraklasy czeka niełatwa walka o utrzymanie na najwyższym szczeblu za naszą południową granicą. Po rundzie jesiennej “Baníček” jest ostatni w tabeli z dorobkiem zaledwie trzech punktów po 11 rozegranych spotkaniach.

W tym okienku transferowym ekipa z Ostrawy sprowadziła już kilka doświadczonych piłkarek, które mają pomóc w pozostaniu w czeskiej elicie. Oprócz Kateřiny Vojtkovej, która podpisała półtoraroczny kontrakt, są to Klára Waltrová, Kristýna Příkaská oraz Denisa Břenková.

Zimą podopieczne Witolda Zająca rozegrają sześć sparingów. Oprócz trzech starć z krajowymi rywalkami Baník Ostrawa zmierzy się również w meczach kontrolnych ze słowackim Spartakiem Trnawa oraz dwoma polskimi pierwszoligowcami – Skrą Częstochowa i Rekordem Bielsko-Biała.

Runda wiosenna czeskiej ekstraklasy ruszy dopiero za niemal dwa miesiące. Pierwszy tegoroczny mecz o punkty ostrawianki rozegrają przed własną publicznością. 11 marca ich rywalkami będzie czwarty w tabeli Slovan Liberec.

 

sportdziennik.com – Co dalej z Błądem?

Piłkarz z najdłuższym stażem w drużynie z Bukowej, przez lata będący jednym z jej liderów, w odróżnieniu od innych doświadczonych zawodników nie przedłużył jeszcze wygasającego 30 czerwca kontraktu. Są na niego chętni.

Czy to ostatnie pół roku Adriana Błąda przy Bukowej? Jest jeszcze zbyt wcześnie, by znaleźć jednoznaczną odpowiedź na tak postawione pytanie. Gdyby chcieć jednak oprzeć się wyłącznie na formalnych konkretach – należałoby udzielić odpowiedzi twierdzącej. Kontrakt ofensywnego pomocnika z GKS-em wygasa za niespełna pół roku.

Błąd nie przedłużył jeszcze obowiązującej do 30 czerwca 2023 umowy – w odróżnieniu od Rafała Figiela i Arkadiusza Jędrycha, czyli dwóch innych doświadczonych zawodników GieKSy, którzy tej zimy już to uczynili. Negocjacje z Błądem przedłużają się, a punktem spornym pozostaje długość kontraktu. Klub proponuje roczną umowę, podczas gdy piłkarz skłania się ku dwuletniej – czyli takiej, jakie parafowali w ostatnim czasie jego rówieśnik Figiel i rok młodszy Jędrych. Obaj związali się z Katowicami do 30 czerwca 2025 z opcją przedłużenia kontraktu o kolejnych 12 miesięcy.

Dla Błąda pozostanie przy Bukowej to priorytet, ale ma też alternatywę, która nie wiązałaby się nawet z koniecznością przeprowadzki. Jak już wspominaliśmy w „Sporcie”, w swoich szeregach widziałby go inny GKS – ten z Tychów. Teoretycznie, strony już dziś mogłyby zawrzeć umowę ważną od 1 lipca, a taka sytuacja pewnie kazałaby zastanowić się nad rozpoczęciem negocjacji ws. transferu już tej zimy, choć akurat w tym przypadku taki scenariusz wydaje się bardzo mało prawdopodobny.

Za Błądem runda, którą można by skwitować krótko: „bywały lepsze”. W 20 meczach strzelił cztery gole i zanotował asystę, miał też trochę problemów zdrowotnych wskutek urazu, którego doznał w wyjazdowym spotkaniu 5. kolejki z Wisłą Kraków. Przez jakiś czas grał na własne ryzyko, do regularnych występów w pierwszym składzie wrócił dopiero po miesiącu. Jesień kończył jako zmiennik. Po derbowej porażce w Chorzowie usiadł na ławkę, zamykające rok starcia z Chojniczanką i ŁKS-em Łódź zaczynał jako rezerwowy. Mimo to tej pierwszej strzelił gola (GKS wygrał 3:0), a z łodzianami zanotował asystę przy honorowej bramce Jakuba Araka (skończyło się 1:5, wszedł na boisko przy stanie 0:4).

Błąd nie zostanie na pewno piłkarzem roku w plebiscycie „Złote Buki”. Wygrywał go dwukrotnie – w 2019 i 2021 roku. Tym razem nominacje uzyskali Rafał Figiel, Arkadiusz Jędrych i Dawid Kudła, zwycięzcę poznamy podczas uroczystej gali w najbliższy poniedziałek.

Plebiscyty – plebiscytami, ale mowa o bardzo ważnym dla GieKSy piłkarzu. Pomocnik, który w kwietniu skończy 32 lata, trafił do Katowic w połowie 2017 roku z Arki Gdynia (trenerem był wtedy Piotr Mandrysz). Rozegrał 180 meczów, strzelił 41 goli, zanotował 29 asyst (dane za transfermarkt.de). Zamiast awansu do ekstraklasy, przełknął gorycz spadku, po którym szybko zadeklarował jednak, że zostaje przy Bukowej. Pomógł wydostać się z drugiej ligi, grał regularnie, podczas tego dwuletniego „czyśćca” zdobył 15 bramek, prezentując charakterystyczną „cieszynkę” z rękami na uszach.

Długo nosił kapitańską opaskę, obecnie zakładaną przez Arkadiusza Jędrycha. W systemie 3-4-2-1, jakim od kilkunastu miesięcy gra GKS pod wodzą Rafała Góraka, jest jedną z dwóch „dziesiątek”. Na tej pozycji szkoleniowiec ma wybór. Mogą tam występować młodzieżowcy Alan Bród i Daniel Dudziński, a także Patryk Szwedzik czy Dominik Kościelniak.

Jesienią zdarzały się też mecze, podczas których w wyjściowym składzie znajdowali się dwaj nominalni napastnicy – Marko Roginić i Jakub Arak. Ponadto, tej zimy właśnie na „dziesiątkę” z Odry Opole sprowadzony został za 80 tysięcy złotych Mateusz Marzec, co pozycji Błąda na pewno nie wzmocniło. Dziś nie można wykluczyć, że 2,5-letni kontrakt podpisany w lutym 2021 oraz szósty sezon w GieKSie okaże się dla wychowanka Zagłębia Lubin tym ostatnim.

180 MECZÓW w GieKSie rozegrał dotąd Adrian Błąd. Czy będzie mu dane dobić do 200?

 

Daniel Tanżyna: Miałem wszystkiego dość

Rozmowa z Danielem Tanżyną, wracającym do zdrowia środkowym obrońcą GKS-u Katowice.

Z powodu problemów z plecami stracił pan niemal cały poprzedni rok – rundę wiosenną w Widzewie i jesień w GieKSie, w barwach której jeszcze pan oficjalnie nie zadebiutował. Jak zdrowie?

Daniel TANŻYNA: – Wszystko dobrze, dziękuję. Trenuję z drużyną już od połowy listopada, przepracowałem cały grudzień i od stycznia mogę przygotowywać się na pełnych obrotach do rundy wiosennej. Ostatnią konsultację medyczną miałem na początku tego miesiąca – u Michała Żółkiewicza, osteopaty ze Szczecina, który postawił mnie na nogi. Miałem problem ze zdiagnozowaniem urazu. Powiedział, że w dwa miesiące postawi mnie na nogi. Szkoda, że nie trafiłem na niego wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Usłyszałem po Nowym Roku, że jest wszystko dobrze, nie ma żadnego regresu, ale raz na 1,5 miesiąca mam kontrolnie się u niego pojawiać. Do Szczecina jest trochę daleko, więc trochę Polski teraz zjechałem.

Jak to się stało, że wylądował pan na leczeniu aż w Szczecinie?

Daniel TANŻYNA: – To jest historia! W życiu nie ma przypadków. W Pucharze Polski trafiliśmy na Pogoń II Szczecin. Oglądaliśmy w szatni losowanie, wszystko elegancko, a ja skojarzyłem, że grał tam przecież Bartek Ława. Poznaliśmy się lata temu. Mamy wspólnych znajomych w Gdyni, on przyjaźni się z Przemkiem Trytką, a my z „Trytem” jesteśmy jak brachole. Zastanowiłem się, czy „Ławka” będzie grał przeciw nam. Zadzwoniłem, potwierdził i powiedział: „Super, to zobaczymy się!”. Wtedy zacząłem mu opowiadać o swoich problemach z kręgosłupem. Usłyszałem tylko w słuchawce: „Rzuć wszystko, wsiadaj w pociąg, przyjeżdżaj do Szczecina. Znam jednego gościa, jest niesamowity, obiecuję ci, że pomoże”. Bartek miał zaufanie do tego osteopaty, wiedział, ile zwalczył już beznadziejnych przypadków, ilu wyciągnął ludzi, którym nikt inny nie był w stanie pomóc. Zresztą spójrzmy na samego „Ławkę” – ma 43 lata, dalej gra w trzeciej lidze, startuje w triathlonach, ultramaratonach. Posłuchałem się starszego kolegi. Powiedziałem o tym trenerowi Górakowi, dyrektorowi Góralczykowi, dali mi zgodę na taką konsultację. Gdyby nie to losowanie w Pucharze Polski, to nie wiem, co by było.

Latem wszedł pan w trening, zagrał w dwóch sparingach, ale problemy z Widzewa znowu wróciły. Chodził pan od gabinetu do gabinetu?

Daniel TANŻYNA: – Tak było. Było widać, że znowu pojawiła się wypuklina, czyli to, co wcześniej. Od lekarza, który mnie operował, usłyszałem, że może mnie… ponownie operować. Zapytałem: „Kurczę, panie doktorze, to czy ta pierwsza operacja była potrzebna, skoro znowu dzieje się to samo?”. Podziękowałem i stwierdziłem, że poszukam pomocy gdzieś indziej. Nie mam żadnych pretensji, swoje rzeczy robili tam dobrze, widzieli wypuklinę i po prostu ją wycinali. Tyle że wycinali skutek, a przyczyna była gdzieś indziej. Dopiero w Szczecinie zdiagnozowano, że mam problem nie z całym dyskiem, a jednym kręgiem – zrotowanym i przez to źle uciskającym na krąg poniżej, pod złym kątem. Przez to robiła się wypuklina. Michał Żółkiewicz powiedział: „Dobrze, że do mnie trafiłeś. Przeszedłbyś kolejną operację, wróciłbyś do zdrowia, minęłyby 2-3 tygodnie – i dzień dobry, znowu byłoby to samo”.

Gdy rozmawialiśmy we wrześniu, miał pan do siebie żal, że być może zbyt wcześnie wszedł pan na wysokie obroty, zaczął grać w letnich sparingach GieKSy. Ale okazuje się, że to nie miało znaczenia, bo prędzej czy później problemy i tak by wróciły?

Daniel TANŻYNA: – Najprawdopodobniej tak, skoro wtedy był znany i chwilowo zwalczony skutek, a nie przyczyna moich problemów. W Szczecinie mieszkałem dwa miesiące. Dostałem słowo od trenera, dyrektora: „Dobra, jedź, wracaj zdrowy, żebyś pomógł nam na boisku”. Leczenie przebiegło bez zabiegu, za wszelką cenę chciałem tego uniknąć. Sporo jeszcze poczytałem o tych plecach, trafiłem na książkę takiego „magika” z Kanady, Stuarda McGilla, trochę się dowiedziałem, co robić, czego nie, czego warto unikać. Szkoda, że nie stało się to wcześniej, wszystko potoczyłoby się inaczej, ale widocznie tak miało być. Gdy mój stan zaczął się poprawiać, śmiałem się, że w Szczecinie mam mocny obóz. Rano terapia, potem siłownia czy czy wylewanie potów w salce rehabilitacyjnej u Mateusza Chełstowskiego, a wieczorem bieganie. Najpierw pół godziny, potem 45 minut, godzina. W terenie, nie na bieżni – bo wolę plener, by móc jeszcze coś zobaczyć. Był mocny reżim, ale nie było innej drogi.

Ostatni mecz o punkty zagrał pan w marcu. To najtrudniejszy moment w piłkarskim życiu?

Daniel TANŻYNA: – W sierpniu przeszły mi przez głowę czarne myśli, że może już nic z tego nie będzie. Trafiłem do nowego klubu, byłem nakręcony, chciałem grać – a tu znowu ten sam uraz. Zastanawiałem się, czy jeszcze wrócę. No i mowa tu o czymś innym niż kostka czy kolano. Problemy z plecami, kręgosłupem, powodują, że nawet gdy śpisz i przewracasz się z boku na bok, to czujesz ogromny ból. Czujesz go przy każdej czynności. Nie ma pozycji, przy której cię nie boli. Mnie ten ból towarzyszył bardzo długo, z dwutygodniową letnią przerwą, gdy wróciłem do treningów, sparingów. Poza tym cały czas mnie łamało. Ludzie porównują to do podobnego bólu, jaki wywołuje rwa kulszowa. Czujesz nie tylko plecy, ale też nogę. Miałem robione krzyżowe, operowane kolana, ale tego się nie da porównać. I najgorszy był ten brak diagnozy. Miałem wszystkiego po prostu dość. Mówiłem sobie: „OK, chcę grać w piłkę, ale chcę też po prostu normalnie funkcjonować, bez bólu!”. Chodziłem od lekarza do lekarza. Niektórzy patrzyli na mnie i mówili: „Szczerze? Nie wiemy, jak ci pomóc”. Ale nie zwątpiłem, szukałem. Gdy już w Szczecinie padła diagnoza, wdrożono leczenie, czułem poprawę – to zrobiło się fajnie. Traktuję to jak pewien znak. Powtarzałem sobie: „Chłopie, albo cię złamie ten kręgosłup, albo jeszcze będziesz góry przenosił!”. Wierzę, że gdy pracujesz ciężko, to życie potem oddaje.

Słyszałem, że jeśli uraz pleców wróci, po sezonie nie będzie pan robił problemów z rozwiązaniem kontraktu, podpisanego do 30 czerwca 2024. To prawda?

Daniel TANŻYNA: – Gdyby były problemy, to się rozstaniemy. Tak dogadałem się z władzami. Nie chcę nikogo oszukiwać.

W zimowych sparingach jest pan stopniowo wdrażany do gry. Z Koroną Kielce był kwadrans, ze Skrą Częstochowa – pół godziny, z rezerwami i Odrą Opole – po 45 minut. Jakie wrażenia?

Daniel TANŻYNA:– Ogólnie – dobre. Teoretycznie, już w końcówce rundy jesiennej dałbym radę, ale to byłoby na siłę. Ustaliliśmy z trenerem i dyrektorem: „Dobra, masz jeszcze 1,5 miesiąca, dojdź do siebie, bo na wiosnę będziesz potrzebny”. Po dotychczasowych sparingach mogę powiedzieć, że grania się nie zapomina, ale po tak długiej przerwie potrzebujesz minut, nie czujesz dobrze odległości na boisku, dystansów, brakuje takiej pewności. Ona wraca z treningu na trening, ze sparingu na sparing. Jest coraz lepiej. Skupiam się na tym, by przygotować się jak najlepiej fizycznie. Jestem środkowym obrońcą, tego potrzebuję. Wiem, że swoje umiejętności piłkarskie posiadam i pod tym względem sobie poradzę. Wierzę, że już przed pierwszą wiosenną kolejką będę mógł powiedzieć: „Jestem gotowy na 90 minut”. Myślę, że będę w stanie. Został miesiąc.

Trener Rafał Górak wystawia pana na razie z lewej strony trójki środkowych obrońców. To pana miejsce?

Daniel TANŻYNA: – Na półlewym grałem w Widzewie czy Tychach. Na tej pozycji spędziłem ostatnie lata, jest moją ulubioną, ale w trójce mogę grać też centralnie czy na półprawym. Nie robi mi to wielkiej różnicy.

Prócz pana, w drużynie są jeszcze stoperzy Arkadiusz Jędrych, Bartosz Jaroszek, Grzegorz Janiszewski, Michał Kołodziejski. Jesienią drużyna traciła mało goli. Nie będzie łatwo wskoczyć do składu?

Daniel TANŻYNA: – To prawda. Gra obronna jesienią była na naprawdę duży plus. Straciliśmy 18 bramek, ale obraz zamazuje ostatni mecz z ŁKS-em, przegrany 1:5. We wcześniejszych meczach blok defensywny spisywał się bardzo solidnie. Będzie ciężko, ale podejmuję rękawicę. Na treningach i w sparingach chcę udowadniać, że jestem w stanie wywalczyć sobie miejsce w składzie, pomagać drużynie.

W listopadzie skończył pan 33 lata, jest pan najstarszy w drużynie. Przynajmniej teraz nikt już – jak jesienią – nie pyta w szatni: – Dziadek, kiedy na trening?

Daniel TANŻYNA: – Nie, a dziadek na treningach wygląda w miarę! Przyznam, że bywałem w różnych szatniach, ale w GieKSie naprawdę jest klimat, kolektyw. Dużo śmiechu, dużo ludzi związanych z regionem czy klubem, będący tu już jakiś czas – Adi Błąd, Bartek Jaroszek, Arek Jędrych, Rafał Figiel, Dawid Kudła… Mógłbym tak wymieniać. Dzięki temu jest pewne DNA. Mam nadzieję, że ta atmosfera w szatni przekuje się na wyniki uzyskiwane wiosną. Ona – jak wiemy – jest zupełnie inna niż jesień.

W tabeli macie punkt straty do miejsca barażowego.

Daniel TANŻYNA: – Tabela nie kłamie, jest spłaszczona, dużo drużyn zamieszanych jest w walkę o ekstraklasę. Odkąd są baraże, napina się na to trzy czwarte ligi. Gramy o jak najlepszy wynik i chciałbym, by przypadło nam któreś z miejsc 1-6. Znajduje się to w naszym zasięgu, o to trzeba walczyć, historia pokazuje, że Górnik Łęczna był w stanie awansować nawet z szóstej pozycji. Jest o co walczyć, w piłce trzeba być ambitnym i odważnym, bo do odważnych świat należy.

bts.rekord.com.pl – GKS KATOWICE – REKORD BIELSKO-BIAŁA 2:2 (2:2)

Tradycja, ważna rzecz. Po raz kolejny zimowy serial sparingowy „rekordziści” zainaugurowali meczem z katowickim I-ligowcem. I po raz pierwszy spotkanie zakończyło się rezultatem korzystnym dla bielszczan, gdyż za taki trzeba uznać remis. Gwoli ścisłości i zgodności z historią, remis 2:2 odnotowano w 2019 roku…., w lipcu.

W rozmowie sprzed kilku dni trener Dariusz Mrózek przyznał, że chciałby zobaczyć swoich podopiecznych, ich grę w defensywie, na tle wyżej notowanych rywali. Chyba jednak „rekordziści” zbyt dosłownie wzięli sobie do serca słowa szkoleniowca, bowiem od pierwszego gwizdka sędziego byli pasywni, momentami bojaźliwi, zbyt głęboko wycofani. W efekcie piłkarze GKS-u dość łatwo konstruowali akcje w ofensywie, a jedną z pierwszych celnym strzałem z niewielkiej odległości Jakub Arak otworzył rezultat sparingu. Podziałało pobudzająco! Ekipa z Cygańskiego Lasu odważniej, a przede wszystkim zaatakowała szyki obronne gospodarze. Nie trzeba było wiele, aby zmusić katowicką obronę do popełnienia błędu przy rozegraniu w okolicy własnego pola karnego. Całości dopełniło zawahanie bramkarza i środkowego obrońcy, na czym skorzystał odważnym wbiegnięciem między obu Filip Waluś. Od tego momentu kibice oglądali bardzo wyrównane i całkiem ciekawe spotkanie. Było tempo, były niezłe dla ludzkiego oka akcje, sporo męskiej, twardej gry. Przytrafiła się – niestety – jedna poważna kontuzja. Po zderzeniu Jakuba Szumery z Arkadiuszem Krysikiem plac gry z urazem głowy opuścił defensor Rekordu, którego ze stadionu zabrać musiała karetka pogotowia.

Świetnych emocji dostarczyła końcówka pierwszej części meczu. W 42. minucie Tomasz Nowak długim podaniem uruchomił Daniela Świderskiego. Wcześniej napastnik gości miał parokrotnie kłopot z tzw. trzymaniem linii spalonego. Tym razem timing był idealny, a wykończenie akcji w polu karnym – ciasteczko, palce lizać. Olimpijski spokój i lob D. Świderskiego nad Patrykiem Szczuką, to był majstersztyk. Niestety dla naszej drużyny, odpowiedź katowiczan była szybka i celna. Zza linii pola karnego przymierzył Adrian Błąd. I to wcale nie musiał być bramkowy koniec tej partii. Natychmiast po wznowieniu gry od środka, w typowy dla siebie sposób, T. Nowak starał się zaskoczyć golkipera GKS-u uderzeniem z połowy boiska. Do szczęścia zabrakło kilku, kilkunastu centymetrów…

Po przerwie spotkanie nie było już tak atrakcyjnym, zajmującym widowiskiem. Te trzy kwadranse minęły pod znakiem wyraźnej przewagi I-ligowców, którzy jednak nie potrafili przełożyć jej na konkrety. Spora w tym zasługa bielskiej defensywy, która jednak całkowicie bezbłędna nie była. W kilku przypadkach dopisało szczęście, parokrotnie dobrze interweniował Krzysztof Żerdka, a i celowniki graczy GKS-u były wyraźnie rozregulowane.

Niewiele, bardzo niewiele było ofensywnych akcentów po stronie „rekordzistów”. Kilka stałych fragmentów, dwa szybkie ataki, przy których bielszczanie zawiedli w fazie finalizacji, to wszystkie aktywa tej części.

Trzeba mieć jednak na uwadze, że w tym zestawieniu personalnym biało-zieloni zaprezentowali się po raz pierwszy i… raczej ostatni. Nie wszyscy pozytywnie zaliczyli ten sprawdzian, niemniej uznanie budzi fakt, iż udało się przebrnąć, przetrwać te 45 minut bez strat.

 

SIATKÓWKA

sportdziennik.com – Świąteczny nastrój

Bez odpowiedniej siły w ataku oraz w zagrywce trudno zdobyć punkty – o tym po raz kolejny przekonała się ekipa z Katowic. Siatkarze „GieKSy” ostatni raz wygrali mecz ligowy 22 listopada minionego roku w Nysie (3:2). Od tego czasu zanotowali pięć porażek, ale z drużynami wyżej notowanymi. Wydawało się, że po nowym roku zdołają tę passę przerwać w meczu w Krakowie, z zespołem ze Lwowa. A tymczasem zawiedli na całej linii i przegrali 0:3. Dobre fragmenty gry to stanowczo za mało na ambitnie grających rywali. Szkoleniowcy GKS-u mają poważny orzech do zgryzienia, bo forma ich podopiecznych jest daleka od ideału.

Katowiczanie mieli dość długą przerwę świąteczną, bowiem ostatni mecz rozegrali 21 grudnia, więc mieli wystarczająco dużo czasu, by odpocząć fizycznie i psychicznie. Początek meczu z zespołem ze Lwowa wskazywał jednak, że jeszcze nie wybudzili się ze świątecznego nastroju. Prezentowali się fatalnie w przyjęciu, a to przełożyło się na siłę ataku. Ponadto kiepsko spisywali się w polu serwisowym. Dla odmiany ekipa ze Lwowa dobrze sobie radziła w przyjęciu i miała przewagę w ataku. Trudno się więc dziwić, że Barkom szybko zdobył punktową przewagę (11:5 i 16:10) i konsekwentnie zmierzał do zakończenia seta. Grzegorz Słaby, trener GKS-u, dokonał podwójnej zmiany – na placu gry pojawili się rozgrywający Jakub Nowosielski oraz atakujący Damian Domagała – i dzięki nim straty zostały nieco zniwelowane, ale były zbyt duże, by je odrobić.

Znacznie więcej walki było 2. odsłonie, ale siatkarze ze Lwowa sami sobie zafundowali emocjonujące ostatnie fragmenty. Murat Yenipazar, rozgrywający Barkomu, umiejętnie kierował grą i wykorzystywał nie tylko atakującego Wasyla Tupczija, ale i pozostałych skrzydłowych, nie stronił też od gry środkiem. Gospodarze wszystko mieli pod kontrolą, prowadzili 24:22 i wówczas chyba zlekceważyli rywali. Tomas Rousseaux i Gonzalo Quiroga doprowadzili do remisu 24:24. Jednak w grze na przewagi Barkom okazał się lepszy. Najpierw Tupczij zdobył punkt, a chwilę potem Witalij Kuczer wszedł na boisko i posłał asa serwisowego. To był jego pierwszy kontakt z piłką!

Jeszcze więcej walki było w 3. secie, jak się później okazało – ostatnim. W końcówce prowadzenie ciągle się zmieniało. W kluczowym momencie ważną rolę odegrał przyjmujący Barkomu, Słowak Julius Firkal, który śmiałym atakiem wyrównał 28:28, a za chwilę posłał asa serwisowego. Mecz zakończył skuteczny blok Barkomu. Trener Słaby szukał różnych rozwiązań personalnych, ale ich nie znalazł. Trzeba się szybko pozbierać, bo już w piątek mecz u siebie z zespołem z Lublina.

Barkom Każany Lwów – GKS Katowice 3:0 (25:18, 26:24, 30:28)

 

Siódma z rzędu porażka GieKSy

Trwa czarna seria GKS Katowice. Porażka z LUK Lublin była już siódmą z kolei. Katowiczanie po raz ostatni cieszyli się z wygranej 22 listopada ubiegłego roku, gdy pokonali w Nysie PSG Stal. W starciu z ekipą z Lublina bardzo liczyli na przełamanie, choć zadanie było bardzo trudne. LUK jest bowiem na fali wznoszącej. Gra znakomicie. Wygrał osiem z dziewięciu meczów, pokonując potentatów, m.in. Jastrzębski Węgiel i  Grupę Azoty ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle.

W Katowicach potwierdził wysoką dyspozycję. Wygrał pewnie, kontrolując spotkanie. Gospodarze bardzo się starali. Ambicji im nie brakowało. Byli jednak niedokładni. Mieli wiele akcji po swojej stronie, lecz zbyt szablonowe rozegranie Georgi Seganowa, błędy w przyjęciu zagrywki i wreszcie problemy z trafieniem w pole gry powodowały, że szansa na punkty uciekała.  Słabo też bronili. Rzadko udawało im się wybronić ataki rywali.

Lublinianie z kolei z żelazną konsekwencją wykorzystywali każde zawahanie, każdy błąd GieKSy. W ataku nie mylili się Nicolas Szerszeń i przede wszystkim Szymon Romać. Wiele cennych punktów zdobyli też blokiem.

Najwięcej walki było w trzeciej odsłonie. Wyrównana walka trwała do stanu 17:17. W końcówce asy serwisowe rezerwowego Mateusza Malinowskiego oraz Romacia przesądziły o sukcesie gości. Ostatni punkt wywalczyli, bo z przechodzącej piłki w aut zaatakował Jakub Jarosz.

GKS Katowice – LUK Lublin 0:3 (18:25, 22:25, 21:25)

 

HOKEJ

hokej.net – Brandon Magee show i pewne trzy punkty GieKSy!

Mistrzowie Polski pokonali w Nowym Targu miejscowe Podhale. Długo „Szarotki” starały się dotrzymać kroku katowiczanom, ale trzecia tercja przesądziła o końcowym wyniku. Ozdobą tego spotkania były cztery bramki Brandona Magee.

Kiedy wydawało się, że pierwsza – mało interesująca – tercja zakończy się wynikiem bezbramkowym, dosłownie ostatni wypad katowiczan pod nowotarską bramkę przyniósł im gola. Na listę strzelców wpisał się Mateusz Bepierszcz, który skutecznie dobił strzał Mathiasa Lehtonena.

Katowiczanie prowadzenie podwyższyli na początku drugiej tercji po akcji duetu Juraj Šimek – Lehtonen. Z upływem czasu tej odsłony coraz śmielej zaczęli sobie w ofensywie poczynać nowotarżanie i w 33. minucie gola kontaktowego zdobył Bartłomiej Neupauer, który zwycięsko wyszedł z pojedynku 1 na 1 z Maciejem Miarką. W 39. minucie na 1:3 gola zdobyli katowiczanie, konkretnie Brandon Magee, ale ostatnie słowo w tej odsłonie należało do „Szarotek”, konkretnie do Ołeksija Worony, który efektownie trafił w górny róg bramki przyjezdnych.

Trzecią tercje Podhale rozpoczęło ze sporym animuszem, ale jego zapędy ostudził Magee. Kanadyjczyk dwukrotnie w odstępie 43 sekund – z zegarmistrzowską precyzją – trafiał do nowotarskiej bramki. Magee na tym wcale nie poprzestał i w 54. minucie po raz czwarty tego dnia znalazł drogę do bramki Podhala, tym razem finalizując precyzyjne podanie od Bartosza Fraszko.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Arka Gdynia kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Fani Arki Gdynia są weteranami polskich trybun. Mogą pochwalić się zorganizowanym ruchem kibicowskim już w połowie lat 70. Kiedy w wielu polskich miastach nie istniał nawet zalążek kibicowania, to Arkowcy na początku lat 80. ściągali kibiców do Gdyni na Zjazd Klubów Kibica. Na początku lat 80. słynna „Górka” dopingowała już swoich zawodników. Wejście na legendarną trybunę było od strony lasu, w tyle Bałtyk – klimat nie do powtórzenia w dzisiejszych czasach. Później Arka przeniosła się w miejsce, w którym swój stadion miał Bałtyk Gdynia. Natomiast na Górce co roku spotykają się pokolenia fanów MZKS-u. 

Liczba zgód Arki jest ogromna. Ich najstarsza przyjaźń, która przetrwała do dziś, to Polonia Bytom (1974 rok). Inne bardzo stare zgody Arkowców to Zaglębie Lubin (1983), Cracovia (1988) czy Gwardia Koszalin (1989). W 1996 roku związali się sztamą z Lechem Poznań, co równolegle utworzyło tzw. Wielką Triadę. Najmłodsza przyjaźń to KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (2004), choć z perspektywy czasu to już stara zgoda – ma przecież 21 lat. Arkowcy mają pod sobą również fan cluby, które działają prężnie pod skrzydłami Arki. Są to Gryf Wejherowo, Kaszubia Kościerzyna i Orkan Rumia.

W przypadku kibiców Gryfa warto na chwilę się zatrzymać. Jeszcze w 2004 roku dla naszego magazynu „Bukowa”, zaprezentowali się jako… kibice GieKSy. Obecnie działają już na innej płaszczyźnie, tworząc „sportowy” skład, dzięki któremu dorobili się zgody z Gwardi. Mimo tego, że Gwardia jest sztamą Arki, to wciąż są postrzegani jako fan club, ale czasy się zmieniają i coraz częsciej mówi się po prostu „rodzina”.

W pewnym okresie Arka posiadała tak wiele zgód równolegle, że powstała flaga „Arka Przymierza”, ale nie wszystkie relacje przetrwały próbę czasu. W przypadku Górnika Wałbrzych czy Polonii Warszawa to były również bardzo stare przyjaźnie.

Mieli również epizod jednej zagranicznej zgody, jakim było związanie się ze słynnym Olimpique Marsylia, co na tamte czasy (choć zapewne i w obecnych) było czymś głośnym.

Arka, oprócz wczesnego zapoczątkowania swojego kibicowskiego rzemiosła na trybunach, była również od samego początku organizatorem Zjazdów Klubu Kibica. Dbano na nich o swoich gości, a spotkanie nie kończyło się na wymianie pamiątek klubowych. Fani Arki zabierali przyjezdnych nad Morze Bałtyckie, pokazywali marynarkę wojenną czy udawali się pod pomnik Westerplatte.

Na początku 1995 roku Arka była inicjatorem turnieju kibiców, na którym utworzony został pakt na reprezentację. Ustalono wtedy:

„1. Na meczach reprezentacji następuje rozejm pomiędzy zwaśnionymi kibicami poszczególnych klubów. Dotyczy to zarówno spotkań wyjazdowych, jak i rozgrywanych w kraju.
2. Ustalenie to dotyczy również tras dojazdowych.
3. Na spotkaniach wyjazdowych z uwagi na ograniczoną ilość miejsca, fajni jednego klubu będą mieli prawo do wywieszania tylko jednej flagi.
4. Zaprzestaje się niszczenia pozostających na parkingach pojazdów fanów innych drużyn.
5. Kibice klubów, które nie zechcą zastosować się do powyższych ustaleń będą traktowani „po staremu” przez wszystkie umawiające się strony aż do chwili przyjęcia tych zasad.
6. Zebrani i uchwalający powyższe ustalenia zdają sobie sprawę, że podczas spotkań wyjazdowych reprezentacji ze ścisłym przestrzeganiem ustalonych reguł nie będzie kłopotów, choćby dlatego, że umawiający stanowią znaczny procent polskiej publiczności na trybunach. Z pewnością ustalenia te spotkają się z oporem w czasie rozgrywania meczów na terenie kraju, lecz będą one konsekwentnie wdrażane w życie.
7. Konflikt pomiędzy fanatykami Pogoni Szczecin i Cracovii zostanie uregulowany przez obie zainteresowane grupy bez wtrącania się szalikowców innych zespołów.
8. Wszystkie powyższe ustalenia dotyczą spotkań reprezentacji narodowej. W spotkaniach drużyn ligowych zachowanie kibiców nie ulegnie zmianie.”

Pakt nie przetrwał próby czasu, bo dojeżdżanie na kadrze cały czas trwało i co chwilę pojawiały się wzajemne zarzuty. Na meczach kadry działo się naprawdę wiele i Arka, zanim jeszcze przystąpiła do paktu i Wielkiej Triady, naprawdę tam namieszała, czym zyskała uznanie w całej Polsce. Ich fenomen polegał na tym, że jechali na mecz reprezentacji do Chorzowa lub Zabrza, i mimo odległości potrafili się znakomicie pokazać i zlać wiele ekip. Na meczu z Rumunią pojechało 300 osób do bicia, a ich flaga „Ultras Arka” wisiała obok naszej barwówki. Nie inaczej było na wyjazdach kadry. Później Polska rozgrywała mecze na stadionie Legii Warszawa i tam również wyjaśniano swoje waśnie, mając mocno na pieńku z Legią i Zagłębiem Sosnowic. Arka miała ten „problem”, że grając na poziomie obecnej drugiej ligi (trzecim poziom rozgrywkowy), nie miała za wiele możliwości do spotkań z ekipami z wyższych lig. Mecze reprezentacji stały się dla nich miejscem, gdzie mogli wyjaśniać swoje sprawy ze znienawidzonymi ekipami, między innymi Legią czy Śląskiem Wrocław.

W 1997 roku Polska grała w Ostravie. Na ten mecz wiele ekip ostrzyło sobie i coraz więcej z nich chciało trafić legendarną Arkę. Wyjątkowo ciśnienie miało na nich Zagłębie Sosnowiec, które stoczyło tam starcie z Arką&Lechem oraz nami. O nas było wyjątkowo głośno tego dnia. Nie było wówczas Internetu i szybkiego rozpowszechniania wieści, jakie mamy obecnie. Pod koniec 1996 roku powstała pierwsza międzynarodowa zgoda – GieKSy i Banika. W marcu na meczu Czechy – Polska ekipa GieKSy, która przyjechała w 80 głów, zasiadła wspólnie z Banikiem na jednym sektorze wywieszając flagę „GKS Katowice”. Dzięki temu pozostałe ekipy z naszego kraju dowiedziały się o nowej sztamie.

Co do naszej styczności z kibicami Arki, to była ona bardzo słaba. W połowie lat 80. przez zgodę z Górnikiem Zabrze, mieliśmy chwilową sztamę z Arkowcami, ale była to bardzo krótka relacja. Arka z Górnikiem do połowy lat 90. miała bardzo dobre relacje – w młynie MZKS-u przewijały się szale Górnika, a znana flaga „Hooligans From Arka” wisiała na Roosevelta. Na początku lat 90., kiedy Arkowcy przyjeżdżali do Tychów, Rydułtowy czy Wodzisławia Śląskiego, to właśnie KSG dawało wsparcie Arce. Wszystko zakończył miraż „Śląskiej siły”, czyli utworzenie zgody Górnika z Ruchem Chorzów na mecz kadry. Arka ostro na nim dymiła, co w Bytomiu przyjęto z ogromnym entuzjazmem.

Z Arką graliśmy wiele spotkań ze sobą w latach 70., ale świadomie (mimo przecinania się na meczach kadry w latach 90.), trafiliśmy ich w Pucharze Polski jesienią 1995 roku. Na 1/16 rozgrywek wyruszyło 8 fanatyków GieKSy, ale zostali rozkminieni i obici. Arka doceniła jednak ich poświęcenie i dała możliwość obejrzenia meczu. Gospodarze niespodziewanie wyeliminowali GKS i w następnej rundzie zagrali właśnie z Górnikiem Zabrze, na którym definitywnie zakończyła się zgoda MZKS i KSG.

Po 8 latach ponownie zagraliśmy z Arkowcami i znowu w Pucharze Polski. Jednak wtedy jechaliśmy już jako inna ekipa, która zaczynała budować swoją pozycję na Górnym Śląsku, słynąca z zaliczenia wszystkich wyjazdów. Przez renomę, jaką wówczas miała Arka, ciśnienie na wyjazd było potężne. We wrześniu 2003 roku do Gdyni pojechało 361 głów, co na środę było fenomenalnym wynikiem. Mało tego i dla porównania – w całym sezonie 2003/2004 naszym najlepszym wyjazdem był… Górnik Zabrze w 270 głów. To tylko pokazuje jaką rangę miał wyjazd Gdyni i to mimo meczu w środku tygodnia. Było o nas głośno na tym wyjeździe i to nie tylko przez liczbę. Wszystko za sprawą sytuacji po meczu rozgrywanym kilka dni wcześniej w Łęcznej, na którym nie mogliśmy się pojawić przez remont sektora gości. Piłkarze po laniu 1:4 zastali na parkingu klubowym komitet powitalny chuliganów. Wypłacono kilka strzałów, a TVN zrobił z tego ogólnopolską aferę. Ich dziennikarze dotarli do Gdyni, prosząc o wypowiedź do kamery, ale zostali z niczym. GKS wygrał 1:0 i awansował dalej.

W sezonie 2007/2008 spotkaliśmy się w pierwszej lidze. Wyjazd mimo środy cieszył się u nas sporym zainteresowaniem i do Trójmiasta wybrało się 334 fanatyków, w tym 13 Banik Ostrava. Rekordu sprzed 4 lat nie udało się pobić, ale Arkowcy chwalili nas za liczbę (to była środa), jak i całą prezentację. Piłkarze przegrali 2:3.

Wiosną 2008 graliśmy u siebie. W marcu niestety, podczas powrotu ze Stalowej Woli, miały miejsce w wydarzenia znane później jako „Mydlniki”. To właśnie na krakowskiej stacji kolejowej zostaliśmy skatowani przez policję, a kilkadziesiąt osób zostało aresztowanych na kilka miesięcy. Na wielu stadionach wisiały wtedy transparenty „Stop policyjnej prowokacji”. Nie inaczej było w sektorze gości, a kibice Arki zrobili zrzutkę we własnym gronie i przekazali nam pieniądze na pomoc prawną. Tego dnia zawitali w rekordowe 1000 głów, w tym 340 Polonia Bytom, co do dzisiaj jest ich najlepszą liczbą wyjazdową w Katowicach. Po meczu zgody się rozdzieliły  – Arka pomaszerowała na Stadion Śląski wspierać Lecha Poznań, który grał z Ruchem (wówczas też wynajmowali ten stadion). Piłkarze wygrali 3:2.

Kolejne nasze spotkanie to sezon 2011/2012. Te mecze odbyły się jedynie na murawie. Na Bukowej graliśmy w październiku 2011 roku, ale przez wyłączoną Trybunę Północną nie mogliśmy przyjmować kibiców gości i spotkania na Bukowej zaczynały tracić na wartości. Arki zabrakło, a na murawie dostaliśmy nudne 0:0.

W maju 2012 roku graliśmy w Gdyni, ale mecz nie miał charakteru święta na trybunach. Arka od dłuższego czasu walczyła z zarządem o dobro klubu (podobny scenariusz co my z Markiem Szczerbowskim), więc cały zorganizowany ruch kibicowski na Arce zawiesił działalność. GieKSiarze uszanowali sytuację Arki i nie pojechali do Trójmiasta. Na murawie było 1:1.

W październiku 2012 roku graliśmy ponownie w Gdyni. Początkowo mieliśmy informację, że sektor gości będzie zamknięty (Arka zakończyła bojkot, wróciła na trybuny), ale chwilę przed meczem okazało się, że zostaniemy wpuszczeni. Przełożyło się to na naszą liczbę – do Gdyni pojechało 140 fanatyków GieKSy, w tym 33 Górnik Zabrze i 3 JKS Jarosław. GieKSa niespodziewanie wygrała 2:1.

W maju 2013 roku ponownie zabrakło fanów Arki. Tym razem mieli zakaz wyjazdowy, a 3 przedstawicieli zasiadło gościnnie na naszych sektorach. Ultras GieKSa świętowała 10-lecie działalności i zaprezentowała oprawę: „Wszyscy jedziemy na wózku wspólnym, reprezentujemy GieKSę to powód do dumy”, z użyciem flag z nazwami dzielnic i fan clubów. GieKSa niestety przegrała 1:2.

Jesienią 2013 roku ponownie podejmowaliśmy Arkę. Goście mogli wreszcie przyjechać do Katowic. Środowy termin sprawił, że na stadionie pojawiło się tylko 2200 widzów. W tej liczbie było 220 kibiców gości, z czego 150 stanowiła Polonia Bytom. GKS wygrał 2:0.

Wiosną 2014 graliśmy z Arką na wyjeździe. Sobotni termin sprawił, że pobiliśmy nasz rekord wyjazdowy do Gdyni – pojawiliśmy się liczbie 425 osób, w tym 44 fanów Górnika Zabrze. Arkowcy świętowali tego dnia 40-lecie zgody z Polonią. Piłkarze gospodarzy zlali naszych 3:0.

W listopadzie 2014 roku graliśmy ponownie w Gdyni, ale po awanturze z GKS-em Tychy PZPN przywalił nam półroczny zakaz wyjazdowy, więc zabrakło nas nad Bałtykiem. Arka wygrała 2:1.

Z Arką kończyliśmy sezon 2014/2015, Na mecz przyszło 1900 fanatyków, z czego 100 Arkowców. Po problemach z ochroną, która nie pozwoliła wnieść płótna Pasów „Jude Gang” doszło kłótni i goście opuścili przedwcześnie stadion. Na murawie nudne 0:0.

Chwilę po rozpoczęciu ligi w sezonie 2015/2016 graliśmy w sierpniu w Gdyni, ale wciąż wiszący na nas zakaz wyjazdowy sprawił, że zabrakło tam kibiców GieKSy. GKS przegrała 0:1.

W marcu 2016 roku na inaugurację rundy wiosennej zmierzyliśmy z Arką. Do tego po blisko pół roku mogliśmy wrócić na Blaszok (awantura z Zagłębiem Sosnowiec), więc głód dopingu był ogromny. Ultras GieKSa stworzyła ogromną sektorówkę „GieKSiarze – Zawsze Wierni”, która była nawiązaniem do repliki flagi, mającej swój debiut na tym meczu. Arkowcy przyjechali w komplecie, wykorzystując pulę 409 biletów. W tej liczbie tradycyjnie znalazła się Polonia Bytom, tym razem w 100 osób. Arka wygrała pewnie 2:0 i ostatecznie zameldowała się w Ekstraklasie.

Nasza późniejsza rozłąka była dłuższa. Arka pograła w Ekstraklasie i spadła do pierwszej ligi, ale w tym czasie po nieudolnych podejściach i nadziejach, że w końcu się uda, spadliśmy do drugiej Ligi na dwa sezony. W 2021 roku, czyli po 7 latach, Arka znowu mogła zawitać do Katowic. Goście w tamtym okresie wpadli w spory kryzys wyjazdowy, ale mimo meczu w czwartek o 18:00 nikt nie pomyślałby, że ich zabraknie. Przyjęliśmy to ze sporym szokiem i postanowiliśmy wbić szpilkę nieobecnym, wywieszając transparent: „Mieliście być tutaj wy, a są tylko świnki trzy.”, a towarzyszyły temu powiewające trzy świnki Peppa. Arka pokonała nas 4:2, ale wyjazdowe „zero” będzie im wypominane przy każdej okazji. W trakcie tego meczu pojawił się transparent w kierunku zarządu, a relacje między kibicami a klubem zaczynały się psuć.

W marcu 2022 roku mogliśmy po 8 latach pojechać do Gdyni, choć wszystko stało pod znakiem zapytania. Był to czas covidowych obostrzeń. Na szczęście wszystko się udało i pojechaliśmy w 361 osób, w tym 10 Górnik Zabrze. Gospodarze w 89. minucie strzelili bramkę na 2:1, ale… w 97. minucie Arkadiusz Jędrych doprowadził do wyrównania.

W sezonie 2022/2023 wiele się u nas wydarzyło. Podjęliśmy decyzję o bojkocie (Szczerbowski ciągnął klub na dno) i na meczach domowych pojawialiśmy się jedynie pod stadionem. Arka przyjechała wspierać swoich zawodników – pojawili się w 470 osób, w tym 300 Polonia Bytom. Goście wygrali 1:0.

W kwietniu 2023 roku graliśmy w Gdyni. Początkowo dostaliśmy 300 biletów, ale dzięki uprzejmości kibiców Arki mogliśmy pojawić się w 621 osób, w tym 40 Górnik Zabrze, 12 Banik Ostrava i 4 JKS Jarosław, co było naszą najlepszą liczbą w historii wizyt w Trójmieście. Gospodarze uczcili 20. rocznicę śmierci śp. Mariego, który zginął w awanturze na Grabiszyńskiej. Na murawie 2:2.

W sezonie 2023/2024 wydarzło się coś niezwykłego. Podejmowaliśmy Arkę w grudniu, a goście mimo liderowania w tabeli i sobotniego terminu, zawitali tylko w… 8 osób. GKS, w akrtycznych warunkach, zremisował 1:1, a Dawid Kudła wybronił rzut karny. Osatecznie ten 1 punkt miał ogromny wpływ na mecz w Gdyni…

Ostatnia kolejka sezonu i wiedzieliśmy, że w najgorszej opcji czekają nas baraże. Do Gdyni pojechaliśmy w 724 osoby, w tym 9 Górnik Zabrze i 19 ROW Rybnik. GieKSa po golu Adriana Błąda wygrała 1:0 i po 19 latach wróciła do upragnionej Ekstraklasy.

Arka Gdynia po 5 latach wróciła do Ekstraklasy i pierwszy raz od 1980 roku zagramy ze sobą mecz ligowy na najwyższym ligowym poziomie.

Wracając na koniec do fanów Arki, nie można zapomnieć o ich ikonie ruchu kibicowskiego – Zbyszku Rybaku. Rybak to Arka, Arka to Rybak. Legenda nie tylko kibiców Arki, ale całej polskiej sceny kibicowskiej. Budził strach i szacunek, a jego występ w słynnym filmie „Pod napięciem” jest już nieśmiertelny i znany każdemu kibicowi bez względu na wiek. Miał ogromny wpływ na utworzenie sekcji rugby, która nie dość, że zbudowała mistrzowską ekipę w tej dyscyplinie, to dorobiła się również stadionu, na którym reprezentacja Polski rozgrywa mecze w rugby. Polecam dokument „To My, rugbiści”, w którym można wczuć się w klimat tej zajawki. Jego kibicowski dorobek oraz sportową pasję do rugby można również poznać w książce „Zbigniew Rybak Syn Józefa”, którą wydał w 2022 roku. Wspomniał w niej także o GieKSie:

”Jakiś czas temu miałem też fajne spotkanie z kilkoma chuliganami GKS-u Katowice. W zasadzie byli to znajomi mojego dobrego kumpla, z którym pojawili się u mnie na sali treningowej. W trakcie treningu łatwo można poznać, z kim ma się do czynienia. Wystarczy zobaczyć, jak ktoś się zachowuje. W tym wypadku z chłopakami nie było żadnych problemów. Kultura i szacunek.”

Niestety ledwo po premierze książki, w dniu 21 grudnia 2022 roku, 49-letnia kibicowska Legenda odeszła do Valhalli. Dla mnie była to ogromna strata, a dedykacja od ikony trybun w książce jest jedną z moich najcenniejszych pamiątek w kibicowskich zbiorach. Zbyszek Rybak – szacunek na zawsze!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga