Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: Śląsk na nowo szuka swojej tożsamości

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Kibice Śląska Wrocław mogą dziś narzekać na wszystko, ale z pewnością nie na nudę. W lidze klub lata od ściany do ściany: raz urywa się ze spadkowego stryczka, by rok później do ostatniej kolejki walczyć o Mistrzostwo Polski. Dziś znowu musi wygrzebywać się z dna tabeli. O sytuację w Śląsku, szanse na wyjście z kryzysu i przewidywania przed niedzielnym meczem zapytaliśmy Krzysztofa Banasika, redaktora naczelnego portalu Slasknet.com.

Przez ponad 18 lat nie było nam dane zmierzyć się ze Śląskiem na ligowych boiskach. W tym czasie GKS zagrzebał się w I-ligowej szarzyźnie, z kolei Śląsk sezony zwieńczone zdobyciem medali Mistrzostw Polski przeplatał takimi, gdzie balansował na krawędzi spadku. Stabilizacja to chyba ostatnie słowo, jakie określa formę Śląska w ostatnich latach?
Tak, ale gdybym miał wybierać to wolę takie granie „w kratkę”, ale jednak od czasu do czasu jakieś sukcesy. Kluczowe jest utrzymanie na najwyższym poziomie w Polsce, bo Śląsk jest finansowany zarówno z budżetu Miasta, jak i ze środków pochodzących od sponsorów Ekstraklasy. Dzięki temu budżetowo jest mniej więcej w środku tabeli. Dlatego celem numer jeden jest spokojny ligowy byt i ewentualna walka o górną część tabeli. Tak też było w ostatnich latach, do tego doszły sukcesy w postaci medali Mistrzostw Polski. Zdecydowanie wolę taką sinusoidę niż ciągłe granie o nic gdzieś w środku tabeli. Liczą się emocje jak w ostatnich sezonach: z nieba do piekła i znów z piekła do nieba, bo nikt się nie spodziewał, że Śląsk skończy poprzedni sezon na drugim miejscu, będąc o włos od Mistrzostwa Polski. Zadecydował przecież jeden gol.

W mojej pamięci szczególnie utkwiła zmarnowana sytuacja Patryka Klimali na wagę remisu w meczu z Ruchem.
Mecz z Ruchem to pewnego rodzaju symbol tego braku mistrzostwa. Wiadomo, że sezon jest długi, więc było wiele okazji, żeby strzelić tego gola. Wystarczyło na przykład nie przegrać tak wysoko w Białymstoku. Ale rzeczywiście, symbolem jest ta niewykorzystana okazja Klimali z Ruchem.

Przygotowania do kolejnego sezonu przyniosły wiele zmian kadrowych, ale czy można tym wytłumaczyć aż taki spadek formy? Śląsk jest przecież jedynym zespołem w lidze bez zwycięstwa w tym sezonie!
Pierwsze symptomy tego, że coś złego dzieje się z drużyną, były już wiosną, kiedy Śląsk punktował dużo gorzej niż jesienią. W tabeli rundy wiosennej plasowaliśmy się w środku stawki. Ponadto, ogromne znaczenie miało odejście Exposito, który miał udział przy połowie goli w ubiegłym sezonie Ekstraklasy. Śląsk musi wykreować nowego lidera, którego dzisiaj nie ma. Wydawało się, że tę rolę przejmie Nahuel i w kilku meczach tak było. Natomiast Śląsk odpadł z europejskich pucharów, pojawiła się oferta z Maccabi i Nahuelowi przestało się chcieć. Jego odejście to sytuacja win-win dla wszystkich. Dziś Śląsk na nowo szuka swojej tożsamości, nowych sposobów na zdobywanie bramek, a miejsce w tabeli pokazuje, że jeszcze tego nie znalazł. Oprócz tego gra defensywna pozostawia wiele do życzenia: tracimy dużo goli, w dodatku Rafał Leszczyński zaczął popełniać błędy. Dziś mamy problemy w każdej formacji. Nawet gdy prowadzimy, jak z Cracovią czy Motorem, to dajemy sobie strzelić kolejne gole, czasami w absurdalnych sytuacjach. W obu tych meczach Śląsk prowadził, a nie zdobył nawet punktu.

Wspomniany Leiva czy Exposito to na pewno duże osłabienia. Jak natomiast ocenisz pozostałe ruchy kadrowe? Czy obecny Śląsk jest dużo słabszy niż w poprzednim sezonie?
Trudno to tak naprawdę zmierzyć, bo o ile w drugiej części sezonu Janasik, Konczkowski czy Rzuchowski to byli zawodnicy raczej drugoplanowi, jednak warto zwrócić uwagę, jaką rolę odgrywali w szatni. Wydaje mi się, że nie byli to może kluczowi zawodnicy, ale na pewno ważni. Dzisiaj nie ma piłkarzy, którzy mogliby ich zastąpić w tym aspekcie. Uważam, że tworząc drużynę warto o tym pamiętać. Oczywiście, nie można bazować tylko na tym, bo odpowiedni balans musi zostać zachowany. W mojej opinii rotacja pomiędzy sezonami była zbyt duża. Czasami lepiej zostawić zawodnika drugo- czy trzecioplanowego pod kątem sportowym, gdy może on być ważny pod kątem atmosfery. Na poziomie Ekstraklasy cechy wolicjonalne to bardzo ważny aspekt. Podam przykład: Patrick Olsen, kiedy był w formie, był ważną postacią drugiej linii. Zawsze, kiedy pojawił się na boisku, dawał z siebie 150%. Nawet pomiędzy meczami żył Śląskiem, był też po prostu postacią lubianą w klubie. Na pozycję Olsena przyszedł Tudor Băluță, ale obserwując go na boisku wydaje się być zupełnie innym typem człowieka: schowanym, bardziej dyskretnym, który nie dołoży nogi w stykowej sytuacji, raczej nie zagrzeje kolegów do walki. I takie elementy przekładają się potem na to, jak funkcjonuje cała drużyna. Zwracał na to uwagę Dariusz Sztylka, poprzedni dyrektor sportowy Śląska, jak ważny w doborze zawodników do drużyny jest aspekt charakterologiczny. Wydaje się, że obecny dyrektor trochę o tym zapomniał.

Sam David Balda zasłynął jednym z wywiadów udzielonych wiosną TVP Sport, w którym stwierdził, że „Wszyscy niby są mądrzy, ale najmądrzejszy w tej chwili jestem ja, bo zajmujemy pierwsze miejsce w tabeli.”. Czy Śląsk rzeczywiście ma najmądrzejszego dyrektora sportowego w Polsce?
Kierując się tą logiką, obecna sytuacja wskazuje na coś dokładnie przeciwnego. Ne ulega wątpliwości, że Dawid ma bardzo duże ego, jest bardzo pewny siebie, a poprzedni sezon tylko te cechy uwypuklił. W takiej sytuacji łatwo mówić dobrze o swoich decyzjach, natomiast prawda jest taka, że mniej więcej 90% tej drużyny, która zdobyła wicemistrzostwo Polski, stworzył Dariusz Sztylka i poprzedni pion sportowy. To oni sprowadzili Erika Exposito, Nahuela Leivę, Rafała Leszczyńskiego czy Patricka Olsena, którzy decydowali o obliczu tej drużyny. Balda dołożył Petkowa i Pokornego, ale wszyscy pozostali to robota poprzedniego pionu sportowego. Natomiast oceniając przez pryzmat obecnych transferów, David Balda musi jeszcze zdobyć bardzo dużo doświadczenia, żeby móc o sobie powiedzieć, że jest dobrym dyrektorem sportowym.

W ostatnich latach doszło do kilku ruchów transferowych na linii Wrocław-Katowice. Co możesz powiedzieć o postawie Patryka Szwedzika, który przeniósł się z GieKSy do Śląska, Piotra Samca-Talara, który jeszcze niedawno był wypożyczony do Katowic, a także Sebastiana Bergiera, który wybrał drogę odwrotną niż Szwedzik?
Patryk Szwedzik dostał kilka szans w poprzednim sezonie i uważam, że je wykorzystywał. Strzelił nawet gola Lechowi Poznań. Trenerzy uznali jednak, że nie będzie przydatny dla drużyny w tym sezonie i został wypożyczony do Chrobrego Głogów. Z kolei Samiec-Talar to jedno z objawień poprzedniego sezonu. To wychowanek Śląska, znany tu od dawna, który miał wybitny sezon. Pokazał, że jest piłkarzem nieszablonowym, strzelał ważne gole, ale w tym sezonie niestety wrócił do swojej formy z wcześniejszych lat. Trudno dziś mówić, że stanowi o sile Śląska, a warto przypomnieć, że jeszcze w ubiegłym sezonie w jednym z wywiadów trener Probierz wspominał o nim w kontekście powołań do kadry. Osobiście mam duży sentyment do Sebastiana Bergiera, bo to jeden z dwóch, obok Aleksandra Paluszka wychowanków Śląska „z krwi i kości”. Obaj od dziecka byli w Śląsku, całe życie byli związani z tym klubem. Oczywiście patrzymy na jego gole, na naszej stronie podawaliśmy dalej informacje o jego dobrych występach w Katowicach, trzymamy za niego kciuki. Sam mam czarną wizję, że Sebastian Bergier pogrąży w niedzielę Śląsk i Jacka Magierę i to jego gol może być gwoździem do trumny. Mimo wszystko mam nadzieję, że zagra w niedzielę, bo to zawsze fajna historia.

Czy, jak donoszą niektóre media, Jacek Magiera gra w niedzielę o zachowanie posady?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że jeśli Śląsk pod wodzą Jacka Magiery nie zacznie wygrywać, to wkrótce nastąpi koniec tego trenera we Wrocławiu. Czy stanie się tak w przypadku porażki w Katowicach? Trudno powiedzieć, bo już trzy dni później gramy zaległy mecz ligowy ze Stalą Mielec. W październiku czeka nas bardzo dużo meczów i ewentualny nowy trener nie miałby praktycznie żadnej okazji, żeby popracować z drużyną. Jeśli zarząd myśli o zmianie trenera, to powinien był podjąć tą decyzję dwa tygodnie temu, przed przerwą na kadrę. Osobiście spodziewałem się tego, choć uważam, że trener Magiera i sztab zasługuje na to, żeby dostać szansę na wyprowadzenie Śląska z kryzysu. Zresztą często narzekamy, że trenerzy w Ekstraklasie są za szybko zwalniani. Gdybym był prezesem Śląska, to miałbym bardzo duży dylemat.

GKS jest ostatnim beniaminkiem, z jakim w tej rundzie będzie mierzył się Śląsk. Z Lechią i Motorem udało się wywalczyć tylko punkt. Czy zwycięstwo w niedzielę jest we Wrocławiu traktowane jak obowiązek?
Patrząc z perspektywy tabeli, obowiązkiem jest zwycięstwo w kolejnym meczu, niezależnie od przeciwnika. Trzeba po prostu zacząć wygrywać. Historycznie Śląsk często miał ciężkie przeprawy z beniaminkami i często tracił z nimi punkty. Mimo to każdy we Wrocławiu oczekuje dzisiaj zwycięstw, niezależnie czy przeciwnikiem będzie GKS Katowice, Legia, Lech lub ktokolwiek inny.

Jak oceniasz postawę GieKSy po powrocie do Ekstraklasy?
Nie dało się nie zauważyć ostatnich wyników osiąganych przez GKS. Dużo strzelanych goli robi wrażenie, także to, z jakim polotem GieKSa gra, jaka jest atmosfera na trybunach i w drużynie. To rodzi pewnego rodzaju szacunek wobec tej drużyny. Wciąż jest to jednak jakaś niewiadoma, z uwagi na tak długą nieobecność w Ekstraklasie, a mało kto tutaj intensywnie śledził rozgrywki I ligi. Sam nie do końca wiem, czego spodziewać się po GieKSie. Godne uwagi są z pewnością dobre jak na beniaminka wyniki.

Nasze bezpośrednie pojedynki to już zamierzchła historia. Jak osobiście wspominasz mecze sprzed dwóch dekad?
Byłem w tamtych czasach na Bukowej na jednym z meczów Śląska, natomiast nie pamiętam już na którym, ani jaki był wynik. Pamiętam za to doskonale stary stadion, który przez te lata niewiele się zmienił. Z pewnością awans GieKSy to super sprawa z perspektywy kibicowskiej. Wielu naszych kibiców ostrzy sobie zęby na wyjazd na Bukową, która jest w jakimś sensie legendarnym miejscem. Trochę jak cofnięcie się w czasie, powrót do lat 90.

Dobre wyniki Śląska w poprzednim sezonie przełożyły się na zauważalny wzrost frekwencji. Jak wygląda sytuacja kibicowska we Wrocławiu w obliczu słabych wyników sportowych w tym sezonie?
Uważam że dzisiaj nie ma potencjału na pełny stadion na każdym meczu, przede wszystkim z powodu wyników, ale też atmosfery wokół klubu, wynikającej z pewnych niezrozumiałych decyzji lub braku właściwej komunikacji. Obiektem krytyki jest zarząd, dyrektor sportowy, nawet marketing . Jednym słowem cofnęliśmy się w czasie. Niedawno zgadzało się wszystko, dziś w zasadzie nic nie działa tak jak powinno. Mało pozytywnych rzeczy dzieje się wokół Śląska, co w dużej mierze determinuje wynik. Trudno więc oczekiwać pełnego stadionu.

Śląsk, podobnie jak GKS, jest klubem miejskim, jednak od dłuższego czasu we Wrocławiu mówi się o konieczności prywatyzacji klubu. Ostatnie dni pokazały, że chętnych do odkupienia Śląska nie ma. Czy w najbliższym czasie jest szansa na zmiany właścicielskie w Śląsku?
Na dzień dzisiejszy nikt nie wierzy w to, że prywatyzacja klubu dojdzie do skutku przy obecnym układzie politycznym w mieście. Owszem, była to jedna z przedwyborczych obietnic prezydenta Sutryka, że Śląsk zostanie sprzedany, a miejskie spółki przestaną finansować działalność klubu. Dlatego pewna grupa mieszkańców domaga się realizacji tej obietnicy. Na razie ta prywatyzacja się nie udała. Ma być rozpisany nowy przetarg, serial trwa. W przeszłości była próba mariażu ze Zbigniewem Drzymałą, czyli z Groclinem. Później udało się dogadać z Zygmuntem Solorzem i przez jakiś czas akcje klubu były w jego posiadaniu. Później Miasto odkupiło te akcje. Było wrocławskie konsorcjum sportowe trzech biznesmenów z Wrocławia, którzy wykupili akcje, a potem się pokłócili. Niedawno mieliśmy przedłużające się negocjacje z firmą Westminster, która nie doszła do porozumienia z miastem w kwestii wyceny klubu. Odkąd Miasto przejęło Śląsk w starej III lidze, zrobiło bardzo dużo dobrego dla tego klubu. Mam jednak wrażenie, że ta formuła się po prostu wyczerpała, a jeżeli Śląsk ma wejść szczebel wyżej, to powinien zostać sprywatyzowany. Jednocześnie, dzisiaj Śląsk w rękach Miasta po prostu przestaje się opłacać politycznie. Z drugiej strony Miasto zabezpiecza podstawowe potrzeby klubu, takie jak stadion czy baza treningowa na Oporowskiej. Jej użytkowanie trzeba uzgodnić z potencjalnym inwestorem, by w razie konfliktu klub nie został bezdomny. Miasto w każdym momencie może przecież zdecydować, że te tereny sprzedaje i Śląsk nie będzie miał gdzie trenować. Dlatego na pytanie o prywatyzację odpowiadam, że jestem gdzieś pośrodku. Prywatne pieniądze mogą dać rozwój, ale pieniądze miejskie dają stabilizację.

Wicemistrzostwo Polski dało Śląskowi przepustkę do europejskich pucharów. W opinii ekspertów zaprezentowaliście się więcej niż przyzwoicie, a Waszą przygodę zwieńczył spektakularny mecz z Sankt Gallen, który kończyliście w ośmiu. Czy we Wrocławiu czuć jeszcze żal straconej szansy na awans?
Szczerze mówiąc wydaje mi się, że wszyscy już o tym zapomnieli. Europejskie puchary to fajna przygoda, do której po latach będzie się wracać wspomnieniami, tak jak dziś wspominamy mecze Śląska z Liverpoolem. To ważny rozdział w historii klubu, a mecz z Sankt Gallen, mimo że to tylko eliminacje Ligi Konferencji, zapamiętamy na długo. Z drugiej strony, wszystko co złe w tym sezonie zaczęło się właśnie od tego spotkania.

Jakie masz przewidywania przed niedzielnym meczem?
Jeśli zagra Sebastian Bergier, będzie 1:0 dla GKS po jego golu. W innym wypadku obstawiam bezbramkowy remis.

Rozmawiał: Marek

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Mecz z Jagiellonią odwołany!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga