Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: mecze z GKS-em były szlagierami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

W ostatnich latach w Częstochowie dość niespodziewanie wyrósł jeden z ligowych potentatów, który włączył się do walki o najcenniejsze piłkarskie trofea w Polsce. Jak wyglądała droga do tych sukcesów? Dlaczego za budową klubu nie nadążyła budowa stadionu? Czy mecz z Koszarawą Żywiec był ważniejszy niż Puchar Polski? Jak przed laty wyglądały pojedynki Rakowa z GieKSą, ilu kibiców z Suwałk było świadkami cudownego utrzymania Wigier w lidze w pamiętnym dla nas sezonie i co trzeba zrobić, aby nie wyjechać z Częstochowy z bagażem goli? O to wszystko zapytalismy Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który w wolnych chwilach nagrywa również Rozmowy Kibicowsko-Sportowe na kanale Racovia TV.

Jesteś członkiem zarządu stowarzyszenia „Wieczny Raków”. Zanim zapytam cię o klub, powiedz coś więcej o waszej działalności.
Stowarzyszenie „Wieczny Raków” powstało w 2010 roku. Na początku było mocno zaangażowane we współpracę z klubem w kwestii promocji meczów i podnoszenia frekwencji. W tamtych czasach na trybuny przychodziło kilkaset osób, a w klubie nie było właściwie nic, czasami nawet ciepłej wody. Stowarzyszenie działało jednak na tyle prężnie, że nawet w jednej rundzie nasza nazwa znalazła się na froncie koszulek piłkarzy. Z biegiem lat sytuacja zmieniała się na lepsze, przyszedł x-kom, a stowarzyszenie skupiło się na inicjatywach charytatywnych i patriotycznych. Warto wspomnieć przede wszystkim akcję „Wieczny Raków dla zwierzaków”, czyli wsparcie dla częstochowskiego schroniska. Przez 9 lat udało się zebrać kilkanaście ton karmy dla jego podopiecznych. Staramy się też pomagać w domach dziecka, organizować akcje mikołajkowe w szpitalach. Na różne sposoby promujemy klub, zdrowy tryb życia i zapraszamy mieszkańców Częstochowy na mecze Rakowa.

Zanim w tym sezonie spotkaliśmy się w Ekstraklasie, nasze drogi przecięły się i rozeszły w I lidze. W ostatniej kolejce sezonu 2018/19 walczyliśmy o utrzymanie z Bytovią i Wigrami, które swój mecz grały w Częstochowie. Wigry się utrzymały, wy awansowaliście, a my spadliśmy po golu bramkarza Bytovii w 97. minucie…
W tamtym sezonie zapewniliśmy sobie awans już w 30. kolejce po zwycięstwie z Podbeskidziem. Od tego momentu Raków nie wygrał już ani razu do końca sezonu. W ostatniej kolejce do Częstochowy przyjechały Wigry, a ciekawostką jest fakt, że w sektorze gości zasiadł jeden kibic z Suwałk. Jak się później okazało, był on świadkiem cudownego wręcz utrzymania swojego klubu, choć musiał się cieszyć w samotności. O ile znam trenera Papszuna, to nie było mowy o celowym odpuszczeniu końcówki sezonu, natomiast można zrozumieć piłkarzy, którzy po awansie spuścili nieco z tonu. Pamiętam, że gdy Szymon Lewicki wyrównał stan meczu z Wigrami, spodziewaliśmy się kolejnych goli dla Rakowa i zwycięstwa, które przypieczętuje udany sezon. Tymczasem w 90. minucie gola zdobyły Wigry i w konsekwencji rezultatu z Katowic utrzymały się w lidze.

GKS wraca do Ekstraklasy, w której Raków od lat jest potentatem. Drugie miejsce na koniec sezonu będzie dla was porażką?
Osobiście trudno mi odpowiadać na takie pytania, bo doskonale pamiętam czasy, gdy w kilkaset osób wspieraliśmy Raków z trybun na meczach 3. czy 4. ligi. Z drugiej strony często słyszę, żeby już do tego nie wracać i skupić się na przyszłości. Mimo to wciąż nie dociera do mnie, że teraz co sezon bijemy się o mistrza. Dla mnie i mi podobnych, z którymi 15 lat temu stałem w młynie, mistrz nie jest obowiązkiem. Fajnie byłoby mieć europejskie puchary, bo poprzednio pokazaliśmy się w nich z dobrej strony, zarówno sportowo, jak i kibicowsko, wykręcając dobre liczby na wyjazdach w Lizbonie, Grazu czy nawet w odległym Azerbejdżanie. Natomiast jeśli chodzi o właściciela, to każdy wynik inny niż mistrzostwo będzie dla niego rozczarowaniem. Po to wrócił Marek Papszun, dlatego mamy taki styl gry, gdzie czasem gramy wolno, ale zawsze bardzo dokładnie, tracimy najmniej bramek, ale strzelamy też bardzo mało. Nie wiem, czy to recepta na mistrzostwo, bo Lech gra bardzo dobrze i widowiskowo, podobnie do Jagiellonii w poprzednim sezonie. Rywale są silni, a my niespecjalnie się wzmocnilismy, o co jest trudno, gdy nie ma się dyrektora sportowego.

Jak oceniasz decyzję klubu o ponownym zatrudnieniu Marka Papszuna?
Mam duży szacunek i sympatię do Marka Papszuna, bo jest dla mnie bardzo otwarty i zawsze znajduje czas np. na wywiad. Gdy odchodził z Rakowa, w gronie stowarzyszenia urządziliśmy mu pożegnanie w naszym kibicowskim barze – zebrało się wtedy ok. 100 osób, czego na pewno się nie spodziewał. Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię.

Czego zabrakło Dawidowi Szwardze, aby „wskoczyć w buty” Papszuna i kontynuować jego sukcesy?
Trenerowi Szwardze udało się sie na początku awansować do fazy grupowej LKE, mimo to miał wielu przeciwników, często niesprawiedliwych w jego ocenach. Zapominali, że mistrzostwo w 2023 roku okupione było wieloma kontuzjami, bo piłkarze grali ambitnie, często na środkach przeciwbólowych, w grze o mistrzostwo stawiając na szali własne zdrowie. Gdy Szwarga przejmował drużynę, wielu zawodników miało problemy zdrowotne. Nie było więc łatwo kontynuować pracę na dotychczasowym poziomie. Trener Szwarga jest dobrym fachowcem, choć uważam, że brakowało mu umiejętności odpowiedniego zarządzania szatnią w stylu, jaki miał Papszun. Mimo to mieliśmy wiele powodów do radości w poprzednim sezonie, m.in. po raz pierwszy wygraliśmy w Łodzi z Widzewem. Szwarga miał zawsze trzeźwe spojrzenie na drużynę, widział swoje błędy, rzeczowo analizował problemy, z jakimi się mierzył i otwarcie mówił o tym, dlaczego przegrywamy.

Czy twoim zdaniem uda mu się awansować z Arką, która w poprzednim sezonie wywróciła się na ostatniej prostej?
Życzę trenerowi, żeby zrobił ten awans, bo na to zasługuje. Natomiast patrząc na tabelę 1. ligi widzę kilku groźnych rywali.

W momencie, w którym rozmawiamy, oficjalnie ogłoszono wypozyczenie Dawida Drachala z Rakowa do GKS-u. Dlaczego, podobnie jak w przypadku letniego transferu Bartka Nowaka, trwa to u was tak długo?
Decydujący jest model zarządzania drużyną. Nawet jeśli piłkarz nie ma szans na grę, to zanim wykona się pewne ruchy, to zbiera się sztab ludzi odpowiedzialnych za pion sportowy i sprawy finansowe i dopiero wtedy podejmują decyzję.

Drachal ma w swoim CV hattrick strzelony Ruchowi Chorzów. Nie wystarczyło to jednak, aby zadomowić się w wyjściowym składzie Rakowa. Czy ta sztuka uda mu się w Katowicach?
Dawid nie przebił się do pierwszego składu Rakowa, bo na jego pozycji jest duża konkurencja. Jest jednak obiecującym zawodnikiem – pokazał swój potencjał w meczu z Ruchem, jest szybki i waleczny, dysponuje dobrym dośrodkowaniem. Myślę, że zarówno on, jak i wasz klub, będzie miał dużo korzyści z tego wypożyczenia. W 1. lidze Dawid by się marnował, więc uważam, że Katowice to dla niego idealny kierunek.

W strukturach Rakowa nie brakuje silnych osobowości – od właściciela, poprzez prezesów, na trenerze kończąc. Kto ma najwięcej do powiedzenia? Jaką rolę w klubie odgrywa Wojciech Cygan, którego doskonale znamy z pracy w Katowicach?
Wojciech Cygan wcześniej był prezesem zarządu, a obecnie jest prezesem Rady Nadzorczej. Przy jego licznych obowiązkach w PZPN i nie tylko często jest poza klubem i brakuje mu czasu, aby być codziennie w Częstochowie. Stąd zatrudnienie Piotra Obidzińskiego, który cieszy się dużym zaufaniem Michała Świerczewskiego. Jest on odpowiedzialny głównie za relacje ze sponsorami i partnerami biznesowymi. Coraz więcej dużych firm angażuje się we współpracę z Rakowem, na dniach ma zostać ogłoszony kolejny duży sponsor (chiński producent elektroniki Hisense – przyp. red.), więc dobrze wywiązuje się z tej roli. Wojciech Cygan, z racji swoich znajomości w środowisku piłkarskim, pomaga w negocjacjach z menedżerami czy PZPN. Moim zdaniem jest w tej chwili niezbędny dla Rakowa i to jemu zawdzięczamy, że udało się przetrwać wszystkie zawirowania związane z modernizacją stadionu i możemy grać u siebie w Ekstraklasie.

Co się dzieje w sprawie nowego stadionu dla Rakowa?
W tej chwili nic się nie dzieje.

Dlaczego?
Trzeba zdać sobie sprawę, że Raków nigdy nie był lubiany w Mieście i często pomijany przez władze Częstochowy. W latach 90. Raków był w Ekstraklasie (wtedy 1. lidze – przyp. red.), ale był też żużlowy Włókniarz i siatkarski AZS, które biły się o Mistrzostwo Polski w swoich ligach. Wtedy kibice tych klubów trzymali się razem, aż do momentu, gdy część kibiców siatkówki stwierdziła, że woli jeździć na Widzew. Powstał w Częstochowie fanclub Widzewa, oczywiście w kontrze do Rakowa. Dopiero na przełomie wieków udało się zdusić tę inicjatywę. Wtedy jednak Raków szedł już na piłkarskie dno, aż do 4. ligi. W 2002 roku niewiele brakowało, a zupełnie przestałby istnieć – w tajemnicy zwołano spotkanie zarządu i gdyby nie interwencja kibiców z Markiem Magierą, obecnie dziennikarzem Polsatu Sport, a prywatnie bratem trenera Jacka Magiery, to klubu by nie było. Przez Miasto Raków zawsze był traktowany jak piąte koło u wozu. Na mecze chodziło kilkaset osób, podczas gdy na żużel i siatkówke po kilka tysięcy. Ponadto kibice Rakowa mieli łatkę złych kiboli. Po co więc inwestować w stadion?

Aż tu nagle przyszedł możny właściciel, a wraz z nim sukcesy.
Wcześniej, bo w 2005 r. po rzutach karnych wygraliśmy baraż o 3. ligę z Koszarawą Żywiec. Starsi kibice do dziś powtarzają, że był to jeden z najlepszych meczów Rakowa w ich życiu i nie zmienią tego zwycięstwa w europejskich pucharach czy finał Pucharu Polski. Oglądany przez 10 tysięcy ludzi baraż pozwolił nam wreszcie wydobyć się z nicości i pojawiła się nadzieja na lepsze czasy. Temat stadionu wciąż jednak schodził na dalszy plan. Ponadto, kolejne lata znów przyniosły problemy organizacyjne. Dopiero wejście do klubu Michała Świerczewskiego wyprowadziło klub na prostą. Awanse przyszły szybko, na co Miasto nie było przygotowane. Klub dążył do tego, aby stadion był przebudowywany, co Miasto wykorzystało jako pretekst do rezygnacji z pomysłu budowy nowego stadionu. Jest to zwykła wymówka, bo przez te wszystkie lata nie zrobiono nic, aby nowy stadion w Częstochowie powstał. Nie ma też co liczyć na wielką przebudowę obecnego obiektu, bo klubowy budynek wpisano do rejestru zabytków, więc jest w zasadzie nietykalny, a znajdujące się w sąsiedztwie stadionu tory i pętla tramwajowa praktycznie uniemożliwiają wykorzystanie tego terenu.

Na europejskie puchary znów trzeba będzie jeździć do Sosnowca?
Wszystko na to wskazuje, bo na dziś jest to dla nas optymalne rozwiązanie. Dla samego obiektu w Sosnowcu jest to z kolei okazja do promocji. Natomiast kto wie, może Wojtek Cygan uruchomi swoje kontakty w Katowicach i taki temat się pojawi. Do tego potrzebna jest jednak chęć z obu stron.

Jak osobiście wspominasz pojedynki Rakowa z GKS-em?
Z racji wieku niewiele pamiętam z lat 90., ale czasem zdarza mi się przeglądać urywki z tamtych lat, które wrzucamy na profil Wiecznego Rakowa. Mecze z GKS-em były wtedy szlagierami. Ja natomiast pamiętam nasz mecz w 3. lidze w kwietniu 2007 r. i prawdziwy najazd kibiców GieKSy na Częstochowę, wszyscy ubrani na żółto, bodajże 540 osób. Pamiętam wasz przemarsz z dworca na stadion. Ktoś z waszej redakcji pytał mnie niedawno, czy jest to rekord, ale wydaje mi się, że Górnik albo Ruch tę liczbę przebili. Nas było wtedy blisko 5 tysięcy, przygotowaliśmy fajną oprawę, ale z tego wielkiego wydarzenia wyszło niewiele, bo mecz był beznadziejny i skończył się bezbramkowym remisem. Nie było między nami żadnych „wymian uprzejmości”, bo mam takie przeświadczenie, że gdy trzeba było sobie nawzajem pomóc w kwestiach kibicowskich, to tak się działo. Pamiętam też, że dwa razy wygraliśmy z wami w sezonie, gdy awansowaliśmy.

Latem spotkaliśmy się ponownie przy Bukowej. Faworyt zwyciężył, choć nie przyszło mu to łatwo.
Aż wstyd się przyznać, ale pierwszy raz w Katowicach byłem dopiero w tym sezonie. Cieszę się, że mogłem zobaczyć Blaszok jeszcze przed waszymi przenosinami. GKS postawił nam trudne warunki, powiedziałbym nawet, że momentami był zdecydowanie lepszą drużyną. Poza tym trybuny was niosły. Robiło wrażenie, gdy jednocześnie ryknęli kibice na Blaszoku i trybunie głównej. Koniec końców przeważyło jednak doświadczenie ekstraklasowe, które tego dnia było po naszej stronie.

W zimowej przerwie do waszej drużyny dołączył Leonardo Rocha, który w tym sezonie trzykrotnie znalazł sposób na GKS. Jak wprowadził się do drużyny i jak oceniasz ten transfer?
Ciężko ocenić jego występ przez niespełna kwadrans z Cracovią. Z jednej strony mówi się o nas, że najpierw trzeba poznać i zrozumieć styl Marka Papszuna, aby dostać miejsce w pierwszym składzie, natomiast jeśli przychodzi najlepszy strzelec w lidze, to wydawałoby się, że z miejsca powinien grać od początku. Od zawsze mamy problem z poszukiwaniem bramkostrzelnych napastników, sam przeżyłem ich kilkudziesięciu. Mowi się, że w naszym systemie napastnicy maja tyle zadań taktycznych, że zapominają o tym najważniejszym – strzelaniu goli. Z tej perspektywy transfer Rochy wydaje się dobrym ruchem. Zobaczymy, czy sie u nas odnajdzie.

Jaki przebieg spotkania przewidujesz w sobotę?
Raków u siebie nie zwykł przegrywać, więc trzeba się tu wykazać czymś ekstra. Dużo będzie zależeć od tego, jak do meczu podejdzie GKS. Jeśli zdecydujecie się na wymiane ciosów, to skończy się szybkimi golami dla Rakowa, bo lubimy grać z takimi drużynami. Natomiast jeśli zagracie rozważnie i zachowawczo, to mecz może wyglądać podobnie jak nasz ostatni występ w Krakowie, czyli można będzie ze dwa razy zasnąć. Dlatego albo zdecydowanie wygra Raków, albo skończy się na jednym golu dla którejś ze stron. Absolutnie nie stawiam GieKSy na straconej pozycji. GKS nic nie musi i przy właściwej beniaminkom fantazji może nam narobić kłopotów. My jednak nie możemy sobie pozwolić na kolejną stratę punktów, jeśli chcemy odrobić stratę do Lecha.

Jaki wynik typujesz?
Liczę na 3:0 dla Rakowa. Niech to będzie powtórka naszego ostatniego pojedynku w Ekstraklasie w latach 90.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony

Post scriptum do meczu z Rakowem

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mecz z Rakowem już za nami. Katowiczanom udało się zrewanżować za jesienną (letnią) niezasłużoną porażkę i wygrać przy Limanowskiego. Tym post scriptum zamykamy temat spotkania z Medalikami. W niedzielę czeka nas kolejny ważny pojedynek, czyli derbowe starcie z Piastem Gliwice.

1. Runda wiosenna wyjazdowo będzie dość trudna, bo czeka nas sporo wyjazdowych delegacji. W obliczu choćby następnych – do Lublina i Białegostoku w ciągu tygodnia – wycieczka do Częstochowy jawiła się jako błyskawiczna. I taka w istocie też była, zarówno tam i z powrotem przemieściliśmy się w ekspresowym tempie.

2. To pozwoliło nam też na dość późny wyjazd, bo z Katowic ruszyliśmy o 14:30. Dosłownie po niecałej godzinie byliśmy na miejscu. Pogoda była piękna, słoneczna, choć jak wiemy – jeśli zimą jest słońce, to bywa mroźno. I tak też było podczas samego spotkania.

3. Stadion znajduje się w takiej nieekskluzywnej okolicy, raczej przypominał nam te obiekty i okolice, które świetnie znamy z pierwszo- i drugoligowych potyczek. Gdzieś między domkami, niedaleko jakiegoś niewielkiego osiedla wyłania się stadion Mistrza Polski sprzed dwóch lat. Zanim do niego dojechaliśmy, musieliśmy przepuścić tramwaj, który niczym pociąg przecinał drogę.

4. Niektórzy kpią sobie ze stadionu Rakowa, że jest praktycznie położony na pętli tramwajowej. Kpić nie ma co, bo taki Stadion Śląski również jest obok pętli. Natomiast fakt jest faktem i zabawnie wyglądał tramwaj, który przejeżdżał praktycznie tuż za trybuną, niczym ten pociąg – chyba w Czechach – który przejeżdża przez stadion.

5. My zaparkowaliśmy w jakiejś uliczce tuż obok obiektu i udaliśmy się po odbiór akredytacji. Wszystko przebiegło bez problemu. Klub przyznał nam cztery akredytacje, czyli tyle, ile potrzebowaliśmy – byliśmy w składzie Patryk i ja na prasówce, Magda i Werka na foto. Dziękujemy!

6. Mając niemal dwie godziny do meczu, udaliśmy się pod namiot do strefy cateringowej VIP. No cóż, uznaliśmy, że jeśli coś nie jest zabronione, to jest dozwolone. Nie nadużyliśmy tej strefy VIP aż za bardzo, uznajmy, że poczęstowanie się żurkiem (pychotka) i herbatą/kawą na dwie godziny przed meczem jest uzasadnione ze względu na temperaturę i konieczność zarówno ogrzania się, jak i uzupełnienia energii, by móc pracować przy meczu 😉

7. Mimo, że stadion nie posiada wybitnej infrastruktury, to te takie okrągłe niby-namioty, co czasem w nich są normalne knajpy, tutaj dawały radę. W środku jest ciepło (są ogrzewacze), a samo jedzenie, w bemarach, też prezentowało się bardzo dobrze – zarówno na ciepło, jakieś kiełbaski, karczki, wspomniany żurek, można sobie było też złożyć hamburgera, jak i zimna płyta. Bardzo w porządku.

8. Po posileniu udaliśmy się już na sektor prasowy. Bardzo dobre oznaczenia powodowały, że nie było możliwości się zgubić. Szybko byliśmy na miejscu. Nadal mieliśmy ponad godzinę do meczu, byliśmy tak wcześnie, że jeszcze przez rozgrzewką widzieliśmy trenerów prowadzonych przez Cezarego Olbrychta do wywiadu w Canal Plus.

9. Rany, rozstrzał moich obecności na stadionie Rakowa jest znaczny. Byłem tu po raz trzeci – w 2007 w trzeciej (0:0) oraz w 2018 w pierwszej lidze (0:2). Po tym pierwszym spotkaniu przeprowadziłem wywiad z Jakubem Błaszczykowskim, który rozgrywał ostatni sezon w Wiśle Kraków przed swoimi europejskimi wojażami z ośmioletnią przygodą w Borussii Dortmund.

10. W 2017 roku, gdy trenerem Rakowa był Marek Papszun, a GieKSa wygrała w Częstochowie 3:1, nie byłem na meczu, gdyż bawiłem… w Zakopanem na wakacjach.

11. Ogólnie o ile bardzo dobrze pamiętałem tę przestrzeń w pobliżu budynku klubowego, to samych trybun już nie bardzo. Jednak co regularna obecność, to regularna obecność. Musiałem sobie odświeżyć pamięć.

12. Wyszło… tak średnio. Trochę się nie dziwię, że Raków nie mógł grać u siebie w pucharach, więc musiał korzystać ze stadionów w Bielsku i Sosnowcu. Choć w zeszłym sezonie rundy eliminacyjne odbywały się przy Limanowskiego, ale już Kopenhaga, Atalanta czy Sporting musiały zostać przyjęte na innym stadionie.

13. Obiekt, choć estetycznie prezentuje się ładnie, cały czas jest niewielkim stadionem w ultrastarym stylu. Niskie trybuny, zwłaszcza ta gówna, na której siedzieliśmy. Podłoga metalowa, jak na prowizorycznych przenośnych trybunach, z tymi dziurkami. Swoją drogą od tego metalu szło takie zimno, że najbardziej odczuwały to stopy. Na vipach przynajmniej mieli kocyki, a i Kacper Janoszka, dziennikarz jeżdżący za GieKSą wycwanił się i też miał swój kocyk.

14. Przewodniczący Rady Nadzorczej Rakowa, niegdyś m.in. prezes GKS Katowice Wojciech Cygan w wywiadzie w Canal Plus przed meczem mówił, że czeka na ruch prezydenta Częstochowy w sprawie stadionu. Chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że lepszy obiekt jest w tym mieście potrzebny, bo obecny w żadnym stopniu nie koreluje z jakością drużyny, która przecież wpisała się spektakularnie do absolutnej czołówki ligi.

15. Sektor prasowy jest ciasny. O ile latem pewnie jeszcze jakoś ujdzie, to zimą zmieścić się na swoim stanowisku w grubej zimowej kurtce, przy tych rozkładanych, studenckich stolikach, jest dość ciężko. Dodatkowo te stoliki, malutkie, że ciężko się rozłożyć i trzeba się gimnastykować. Gdy już osiągnie się pożądaną pozycję, lepiej – dla swojego dobra – pozostać w bezruchu, by przypadkiem nie strącić laptopa na ziemię. Na plus, miękka wkładka na krzesełkach, co powodowało, że choć gdy się usiadło, to w dupsko było zimno, ale gdyby nie to – byłoby jeszcze zimniej.

16. Mając tyle czasu do meczu, puściłem jeszcze Radomiak – Śląsk, który oglądałem w dużej części w drodze do Częstochowy. Radomianie strzelili gola w czasie doliczonym, czym załamali Śląsk, który już półtorej nogi ma w pierwszej lidze. Niesamowity upadek sportowy. A przecież w ostatniej kolejce sezonu zespół nadal walczył o mistrzostwo i w meczu na wodzie wygrał właśnie na tym obiekcie.

17. Przed meczem został uhonorowany Bartosz Nowak, za swój wkład w sukcesy Rakowa. Bardzo miły gest ze strony klubu. Zawodnik chciał się przypomnieć częstochowskiej publiczności, dlatego strzelił gola z rzutu wolnego przepięknym strzałem z połowy boiska. Niestety sędzia tej bramki nie zaliczył. Szkoda, mógł być gol sezonu. Tak samo szkoda, że Sebastian Milewski nie wykorzystał sytuacji sam na sam, bo asysta Bartka byłaby tej samej wysokiej klasy, co w meczu ze Stalą Mielec.

18. Swój honor dostał też Fran Tudor, którego Marek Papszun nazwał „legendą klubu”, a który rozegrał w Rakowie 200 meczów. To prawda, być może Fran to najważniejsza postać piłkarska na przestrzeni tych ostatnich, naznaczonych sukcesami, lat.

19. Różne kluby na początek meczu mają swój odgłos, który leci z głośników z pierwszym gwizdkiem. Pogoń Szczecin ma swój tyfon, Raków dźwięk chyba stukających się medalików. Przynajmniej tak to brzmi.

20. Co to był za mecz! Emocje były naprawdę wielkie. Najpierw Sebastian Bergier strzelił jedną z najbardziej nietypowych bramek, jakie widziałem. Żeby sobie podprowadzić piłkę jeszcze z linii końcowej, wypuścić ją de facto za daleko, bo przecież obrońca Rakowa powinien tysiąc razy do niej dobiec, i posłać takiego szczura w mysią dziurę. Sebastian zrobił to jak rasowy golfista.

21. W przerwie było już tak zimno, że musiałem odstawiać tańce połamańce. Nie dało się inaczej wystać, bo piłkarze nie rozgrzewali między połowami.

22. Jaga miała swojego Halitiego, my w tym meczu mieliśmy Dawida Kudłę, który popełnił błąd przy wyprowadzaniu piłki. To pierwszy tak poważny błąd naszego golkipera, więc nie ma co tutaj robić jakiejś afery. Faktem jest, że taka gra niesie za sobą ryzyko, bo musi być zbliżona do perfekcji. Ivi Lopez wykorzystał sytuację.

23. Ten Ivi to jednak antypatyczny typ. Skakał do Arkadiusza Jędrycha po niestrzelonym karnym, niczym ten Czech do Ruuda van Nistelrooya kiedyś. Szkoda, że Arek po meczu nie podszedł do Iviego w geście triumfu, tak jak słynny Holender, który w tamtym meczu ostatecznie strzelił gola. No ale samym zwycięstwem GKS utarł przeciwnikowi nosa. Sytuację uchwycił Tomek Błaszczyk z oficjalnej strony.

 

24. Arkadiusz Jędrych co jakiś czas nie wykorzystuje rzutu karnego, choć dawno mu się to nie zdarzyło. Ten element mimo wszystko jest do poprawy, bo choć wiele bramek z jedenastek też strzelił, to proporcje mogłyby być bardziej na plus. Ale piłkarz i tak strzela mnóstwo goli, więc może się zdarzyć pudło z jedenastki. Trzeba też przyznać, że strzał nie był najgorszy, ale Trelowski świetnie obronił.

25. Wierzyliśmy, że mimo tej jedenastki, GieKSa będzie dalej parła do przodu, bo przecież grała świetny mecz. I to, że po naporze Rakowa i tym karnym, katowiczanie się nie podłamali, świadczy tylko o jakości tej drużyny. Radość, którą sprawił nam Mateusz Kowalczyk strzelając tego gola była ogromna.

26. Na ostatni kwadrans wszedł na boisko Leonardo Rocha, który po raz trzeci zagrał z GKS w tym sezonie. Jakże dał nam się we znaki na inaugurację na Bukowej, kiedy ustrzelił dublet, gdy pogubiona GieKSa jeszcze nie wiedziała, jak się w tej lidze gra. Ten stan trwał tylko jedną połowę. A Rocha pokarał nas jeszcze w Radomiu. Swoistego hat-tricka nie ustrzelił.

27. Na szczęście na boisku nie pojawił się Michael Ameyaw. Ten też nam strzelił pięknego gola, jeszcze w barwach Piasta. Na szczęście też Piast już go nie ma.

28. Co do Rochy, to miło się zrobiło, jak za mną jacyś lokalni dziennikarze mówili, że „na GieKSa.pl pisali, że Rocha może jako pierwszy w historii strzelić w trzech meczach z jednym rywalem”. Co prawda aż tak nie pisałem, bo nie wiem czy pierwszy, do tego były sezony, w którym kluby grały ze sobą nawet trzy czy cztery razy, ale w systemie dwurundowym – kto wie. Ale i tak było to miłe 🙂

29. Na konferencji padło sporo pytań do Rafała Góraka, podobnie jak tydzień temu to Janusza Niedźwiedzia na Bukowej. Może to trenerom gości zadaje się teraz więcej pytań? Marek Papszun natomiast nieco zasępiony narzekał na rotacje w linii obrony, uniemożliwiające stabilizację tej formacji.

30. Mixed Zona tym razem, w związku z samą infrastrukturą stadiony, była szeroka i umowna. Dostęp do piłkarzy był łatwiejszy niż na dużych obiektach typu Lech i Legia, gdzie jest to bardzo mocno wydzielone. Trochę stary vibe stadionów, po których jeździliśmy w dawnych latach.

31. Po konferencji zebraliśmy się bardzo szybko i znów momentalnie byliśmy w Katowicach. W radosnych nastrojach, bo GieKSa odniosła naprawdę spektakularne zwycięstwo.

32. Katowiczanie tym samym wyprzedzili Motor Lublin i na ten moment jesteśmy najlepszym beniaminkiem. Kiedyś były takie turnieje beniaminków w Mławie i tam awansujące ekipy mogły udowodnić swoją wyższość. Tym razem pojedynek jest korespondencyjny, oczywiście oprócz bezpośredniego starcia, a to czeka nas już za dwie kolejki. Jesteśmy na ósmym miejscu i do czwartej Legii tracimy zaledwie cztery punkty.

33. Czekamy na mecz z Piastem!

Kontynuuj czytanie

Kibice Piłka nożna

Piast Gliwice kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Piast Gliwice to stara ekipa z Górnego Śląska. Ich problem wizerunkowy polegał na byciu w cieniu innych śląskich ekip ze względu na brak klubu w poważnej piłce. W latach 90., jak i na początku 2000 roku kształtowały się w Polsce układy sił (szczególnie w derbowych miastach), a Piast miał wyjątkowo trudno – ze względu na wycofanie się z ligi w 1993 roku.

W 1997 roku zespół został reaktywowany na poziomie okręgówki, a na wyjazdy do takich miejsc, jak Poniszowice, Bargłówka, Kleszczów, Wielowieś, Toszek, Pyskowice, Bycina, Ciochowice, Miasteczko Śląskie, Żernica, Ornontowice, Strzybnica czy Nakło Śląskie, zapuszczała się najwierniejsza ekipa Piastoholików. Chuligani Górnika Zabrze wykorzystali zapaść piłkarską w Gliwicach i Torcida mocniej rozwinęła tam swoje wpływy. 

Klub od połowy lat 70. regularnie grał na poziomie zaplecza, robiąc kilka podejść do elity. Doszli w międzyczasie także do Finału Pucharu Polski, ale nie udało im się zdobyć upragnionego trofeum. Nie przeszkodziło to w zbudowaniu ekipy, która dorobiła się pierwszych zgód – z takimi firmami jak Lechia Gdańsk czy Ruch Chorzów. To już mówi wiele, jaki rozwój zanotowali kibice, którzy potrafili w 1983 roku pojechać w 1000 głów do Piotrkowa Trybunalskiego i tam właśnie związać się z Lechią zgodą. Rok później, dzięki zgodzie Ruchu z Widzewem, sztama RTS – Piast stała się faktem podczas derbów ŁKS – Widzew (jesień 1984).

W 1985 roku na stadionie Wojska Polskiego rozegraliśmy swój pierwszy finał Pucharu Polski z łódzkim Widzewem, który wówczas tworzył potężną koalicję zgód. Mieli sztamę z Jagiellonią Białystok, Ruchem, Wisłą Kraków (każda z wymienionych ekip miała też zgodę między sobą) i tego dnia Piast także wsparł RTS-  zasiadając wśród 2000 kibiców z czerwono-biało-czerwonej strony Łodzi.

W latach 90., oprócz wspomnianej zapaści piłkarskiej, kiedy Piast nie miał po prostu gdzie się pokazać, związali się chwilowo w układem chuligańskim z BKS Stal Bielsko-Biała. Jednak wspólny wyjazd do Łazisk jesienią 1998 roku wiele zmienił. Piast, przy bierności bielszczan, został obity przez Zagłębie Sosnowiec, które jechało na swój ligowy mecz. Natomiast BKS postanowił w trakcie meczu pojechać do Zagłębia, co już było jasnym sygnałem, że relacja dobiega końca. Korzystając z wizyty w Łaziskach oraz widząc tam zbierających się chuliganów Ruchu (głównie z Mikołowa), Piast postanowił zgadać się na jednodniowy pakt i przeprowadził wspólny atak na pociąg z kibicami Zagłębia, które wracało przez dworzec w Mikołowie.

We wrześniu 1999 roku doszło do przybicia układu chuligańskiego, a zaraz później przekucia relacji w zgodę, z Polonią Bytom. Przez starą i mocną sztamę Polonii z Odrą Opole, naturalnym krokiem była zgoda Piasta z OKS-em, co utworzyło niebiesko-czerwoną koalicję. Trwało to wszystko do jesieni 2005 roku – wtedy zaczęły dochodzić głosy, że zgoda Piasta z Polonią się rozsypała. „Mecz zgody” w Gliwicach miał wiele rozstrzygnąć. Na derbowy pojedynek przyjechało 200 fanów Polonii, którzy – zajmując łuk przypominający sektor gości (stali za żywopłotem) – dali do zrozumienia gospodarzom, że dziś wspólnie nie będą świętować zgody. Natomiast Odra Opole, która przyjechała na wspólne święto, zdezorientowana niezręczną sytuacją, zajęła neutralny sektor, żeby pokazać, że nie stoi po żadnej stronie. Po niedługim okresie także zgoda Odry z Piastem poszła w zapomnienia. Piast został sam, a Odra z Polonią mają się, od 1987 roku, dalej ku sobie.

Obecnie Piast ma dwie zgody i podobnie jak my – jedną zagraniczną i jedną regionalną. Z białoruskim BATE Borysów trzymają się od 2011 roku. Z kolei sztama z GKS Jastrzębie została przybita oficjalnie w 2021 roku, ale wcześniej związali się układem chuligańskim. Z dobrych relacji, ale nie mających konkretnej nazwy (coraz częstsze zjawisko na polskim podwórku), należy wspomnieć o RKS Radomsko, z którym działają na niwie chuligańskiej. Przez sztamę z GKS Jastrzębie mają również dobre kontakty ze Stalą Stalowa Wola. Kilka lat temu mieli kontakty z chuliganami Sigmy Ołomuniec, u boku której stoczyli wygraną awanturę banda na bandę z koalicją Górnik Konin & Odra Wodzisław.

Nasza kibicowska rywalizacja jest bardzo krótka. Owszem, piłkarze rywalizowali ze sobą od utworzenia GieKSy – zaczynając w sezonie 1963/1964 aż do 1982 roku, kiedy GieKSa świętowała awans do elity, a Piast dalej grał na zapleczu.

Nasze pierwsze kibicowskie zderzenie ze sobą miało miejsce jesienią 2007 roku. Przyjechaliśmy jako beniaminek w 373 osoby. Mimo otrzymania 200 biletów wszyscy zostaliśmy wpuszczeni, a dokładniej… upchani do czegoś, co przypominało klatkę dla zwierząt (na dodatek zamkniętą łańcuchem). W tej liczbie było 10 kibiców Banika Ostrava, a podczas jazdy przez Zabrze do Gliwic, dosiadło się do nas kilkudziesięciu Żaboli, z którym od tego roku zaczął łączyć nas układ chuligański. Gospodarze postanowili wspomnieć o nim w swojej „estetycznej” oprawie.

Wiosną 2008 roku zagraliśmy derby na Bukowej. Były to dla nas „nowe derby”, bo Piast pierwszy raz w historii (i jak się później okazało – ostatni) mógł się pojawić na Bukowej, ale ich liczba – mimo bliskiej odległości – budziła podziw. Przyjeżdżając w liczbie 1100 głów, zaskoczyli w tym dniu chyba samych siebie. Warto odnotować, że tą liczbą Piastoholicy wpisali się do topu kibiców gości, którzy pojawili się na GieKSie kiedykolwiek. Wykręcić ponad 1000 osób na Bukowej potrafiło mało ekip. Niewielka liczba kilometrów nie ma tutaj znaczenia. Piast na koniec sezonu awansował do Ekstraklasy.

Ponownie spotkaliśmy się w 2010 roku, ale na jej zapleczu. Tym razem pojechaliśmy do Gliwic jesienią, już oficjalnie jako zgoda Górnika (od 2009 roku), więc ciśnienie między nami urosło. W klatce zameldowało się 330 głów, w tym 7 JKS Jarosław, z którym rok wcześniej odnowiliśmy relację oraz 5 fanów Banika. W trakcie meczu Piast wysypał się w naszym kierunku, ale była to bardziej pokazówka, którą szybko wyjaśniła ochrona, gazując oba sektory.

W marcu 2011 roku doszło do rewanżu, ale nie miał już takiego prestiżu, przez wyłączoną Trybunę Północną, która przez zły stan techniczny przestała pełnić rolę jednego z najlepszych sektorów gości w Polsce. Na meczu debiutowało kilka odnowionych naszych flag: Gladiators, VIP czy Pierońskie Hanysy oraz płótno naszej legendy z Giszowca – ŚP. Pisaka.

W tym samym roku jesienią zagraliśmy ponownie na Bukowej. W październiku przy garstce najwierniejszych kibiców oraz wciąż nieczynnego sektora gości, piłkarze wygrali derby 3:2.

W maju 2012 roku pojechaliśmy do Gliwic w 700 osób (w tym 50 Banik i 47 Górnik), jednak przez beznadziejną i złośliwą ochronę, weszło tylko 450 GieKSiarzy. Po awanturze reszta nie obejrzała już spotkania. Gospodarze ponownie oprawę skierowali w naszym kierunku. Piast po sezonie świętował powrót do Ekstraklasy, a my czekaliśmy 12 lat, żeby się ponownie spotkać. Nareszcie w Ekstraklasie!

W sierpniu 2024 roku zarząd gospodarzy poszedł po rozum do głowy i nie kombinował z pulą biletów. W poniedziałkowy wieczór mogliśmy wspierać piłkarzy przy pełnym sektorze gości, który liczył 986 głów – w tym 16 Banik, 55 Górnik i 1 ROW Rybnik. Gospodarze mocno się zmobilizowali, wystawiając nabity młyn liczący 1700 gardeł, a duże wsparcie otrzymali od swojej zgody z Jastrzębia.

W niedzielę po 17 latach Piast zawita na Bukową. Naprawdę kawał czasu… Do zobaczenia na Blaszoku!

Część materiałów została zaczerpnięta ze strony www.GzG64.pl. – najlepszej kroniki kibiców GieKSy.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

„Oczekiwany, oczekiwana”

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

To, co wydarzyło się wczoraj na stadionie przy Limanowskiego przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Mimo że szans na zwycięstwo GieKSie nie ujmowaliśmy, to jednak perspektywa starcia na wyjeździe z jedną z najlepszych polskich drużyn w ostatnich latach, kazała myśleć, że każdy punkt osiągnięty w Częstochowie będzie należało uznać za sukces. Drużyna Marka Papszuna nie ukrywała mistrzowskich aspiracji i po początkowym przeciętnym sezonie w ich wykonaniu, wkrótce zaczęli punktować bardzo mocno. Do meczu z GKS rywale ostatnią porażkę ponieśli w sierpniu, od tamtego czasu notując dwanaście spotkań bez porażki.

Jeszcze rok temu obie ekipy dzieliła przepaść. W listopadzie 2023, gdy Raków wygrywał w piątej kolejce Ligi Europy ze Sturmem Graz na wyjeździe, przy okazji mając za sobą też remis ze Sportingiem Lizbona, GKS lizał rany po spektakularnej porażce w Krakowie z Wisłą, a po chwili miał zagrać kluczowy – jak się później okazało – remisowy mecz z Arką Gdynia w katowickim śniegu.

Zespół Rafała Góraka w tym meczu pokazał po raz kolejny, że drużyna notuje ciągły rozwój. Zaskakujące dla wszystkich obserwatorów może być chyba to, w jakim tempie ten rozwój się odbywa. W Canal Plus powiedzieli, że GKS w ogóle nie wygląda jak beniaminek, że swoją dojrzałością w grze prezentuje się jak rasowy ligowiec. Trudno się z tym nie zgodzić. Choć błędy się pojawiają, to katowiczanie pokazują, że wiedzą, czym się tę ekstraklasę je i po prostu nie pękają.

„Ekstraklasa takich błędów nie wybacza” – ktoś mógłby ten wyświechtany slogan powtarzać po awansie GKS do ekstraklasy. I tak, i nie. Bo jeśli zobaczymy na pojedynczą sytuację gdy Dawid Kudła podał pod nogi Brunesa, a po chwili Ivi Lopez trafił do siatki, to można by to tak określić. No ale właśnie tu dochodzimy do bardzo ważnej kwestii, którą na konferencji pomeczowej poruszył trener Rafał Górak.

Cała ta praca szkoleniowca i sztabu choć ma wartość merytoryczną samą w sobie, opiera się jeszcze o pewną filozofię czy psychologię, która można powiedzieć jest czymś większym, jest jakimś odgórnym założeniem i bazą, dopiero na której można wykonywać już stricte piłkarską, taktyczną i każdą inną merytoryczną pracę w danej dziedzinie.

„Oczekiwać oczekiwanego” – coś bardzo wydawałoby się prostego i banalnego, a jednak wcale nie tak oczywistego. W wielu sytuacjach życiowych jesteśmy zaskoczeni sytuacjami, które przecież albo w ciągach przyczynowo-skutkowych, albo ze względu na czystą statystykę, musiały się przydarzyć. Przykłady można wymyślać do woli. Jeśli jedziesz na wakacje i liczysz na fajną pogodę, ale okaże się, że większość dni jest pochmurna i deszczowa, to choć jest to coś niezadowalającego, to jednak statystycznie może się taki tydzień przydarzyć. Jednak czy jesteśmy do tego przygotowani? Czy mamy odpowiednie ubrania? Czy mamy plan B, czyli na przykład pójście do muzeum zamiast smażenia się na plaży?

Piłkarze muszą być przygotowani na niesprzyjające sytuacje na boisku. Jak przy wyprowadzaniu piłki, wynikającym ze sposobu gry, zawalił Haliti w meczu Jagiellonii na Bukowej i Adrian Błąd strzelił gola, tak teraz taka sytuacja spotkała GKS. Oczywiście to był indywidualny błąd Dawida Kudły, ale błąd, który po prostu się zdarza. Nie jesteśmy Mistrzami Świata, choć… przypomnijcie sobie jak na turnieju w Spodku w meczu Górnika z Wisłoką, Lukas Podolski podwórkowo „kiwał się” metr przed swoją bramką, stracił i rywal strzelił gola.

To co różnicuje najlepsze światowe drużyny, dobre, średnie, słabe i beznadziejne, to częstotliwość tych błędów i umiejętność radzenia sobie z nimi. To wszystko wynika oczywiście z jakości – piłkarzy i trenerów. Ale ostatecznie piłka nożna to gra błędów. W trakcie pisania tego artykułu oglądam mecz Widzewa z Cracovią i drugi raz w ciągu tygodnia piłkarz podaje do swojego bramkarza i… strzela tym samym samobójczą bramkę.

Straciliśmy gola po błędzie w początkowej fazie drugiej połowy i wydawało się, że gospodarze już będą dominowali do końca meczu. Nic z tych rzeczy. GieKSa nie złamała się po raz pierwszy i doprowadziła do rzutu karnego. I to kolejna sytuacja, którą przytoczył trener – zdarza się w piłce jedenastki nie wykorzystać. Tak więc w ciągu kilku minut strzeliliśmy sobie gola i zmarnowaliśmy jedenastkę. Idzie się załamać.

Gdzieś tam była nadzieja, że po rzucie rożnym od razu zdobędziemy bramkę, jak niegdyś Marek Kubisz w meczu z Odrą Wodzisław na Bukowej. Nadal istniało jednak ryzyko podłamania. GieKSa się otrzepała bardzo szybko z kurzu po raz drugi i po chwili po kapitalnej akcji Mateusza Kowalczyka była już znowu na prowadzeniu.

Być może łatwo jest z takiej opresji wyjść w starciu z dużo słabszym przeciwnikiem. Ale ile razy słyszeliśmy to, że „takie sytuacje w takim meczu należy wykorzystywać”, bo innych nie będzie. Pewnie, że należy. Jednak jeśli się nie wykorzysta, trzeba dążyć do wykreowania kolejnych.

„Rzeczy oczekiwane nas nie demolują” – to jest chyba kwintesencja tego, co sprawia, że GKS Katowice w trudnych sytuacjach, wychodzi z opresji. Ba, wychodzi naprawdę bardzo szybko.

Wystarczy spojrzeć na jesień. Te tracone w końcówkach bramki, płacz i zgrzytanie zębów po meczach z Zagłębiem i Widzewem. Potem oklep na Górniku. Co robi GieKSa? Wychodzi na Pogoń i gra może wtedy najlepszy mecz w sezonie, a po chwili gromi Puszczę. Fatalna porażka z Koroną? Nie ma sprawy, odbijemy sobie w meczu z Cracovią, nawet jeśli przeciwnik wyrówna w doliczonym czasie gry. Mecz przy Kałuży to historia.

Ilość sytuacji, w której GieKSa się wykaraskała z tarapatów w tym sezonie jest naprawdę duża. Nie mówię już nawet o szpitalu w drużynie w pewnym momencie. To, że katowiczanie mają w tym momencie 29 punktów to jest jakieś kuriozum, ale… pozytywne. Kuriozum dla nas, bo kto by się tego spodziewał. A nie jest to jak widać przypadek, bo zwycięstwa nie są oparte na szczęściu, tylko solidnej, dobrej lub bardzo dobrej grze.

Ktoś powie, no ale po co popełniać tyle błędów i musieć z nich wychodzić? Nie wiem, po co, może po to, żeby piłka dawała emocje? Nieraz czytam opinie zblazowanych kibiców drużyn, które odnoszą sukcesy w piłce praktycznie cały czas – Real, City, na naszym podwórku Legia czy Lech (choć tu z tymi sukcesami bym się wstrzymał). Wystarczy jeden słabszy sezon lub nawet kryzys formy na jakiś czas, żeby pojawiał się płacz. Brak problemów coś odbiera z romantyzmu kibicowania. Naprawdę nieraz miałbym ochotę wielu osobom powiedzieć, zaprasza do kibicowania GieKSie w ostatnich dwudziestu latach, przed awansem do ekstraklasy.

Odnośnie tych „oczywistości”, o których mówi trener, przypomina mi się filozofia Jacka Gmocha z dawnych lat, który chciał skomputeryzować czy zmatematyzować futbol, zminimalizować działanie przypadku w prowadzonych przez jego drużynach. Zdania do dziś są podzielone czy piąte miejsce na Mundialu ’78 było sukcesem. Jedni uważają, że po srebrnym medalu z MŚ 1974, wzmocnienie Lubańskim i kilkoma młodymi zawodnikami, z Nawałką na czele, było porażką. Z drugiej strony Polacy grali z Niemcami, Argentyną, Brazylią… Gdyby nie słynne zamieszanie z rzutem karnym, gdyby bohater spotkania Mario Kempes został wyrzucony z boiska za wybicie piłki z pustej bramki a la Luis Suarez. Tam nasza drużyna narodowa się nie pozbierała, ale miała przeciw sobie całą Argentynę. A może Jacek Gmoch nie wziął pod uwagę kwestii mentalnych?…

Dziś minęło niemal pół wieku od tych wydarzeń. Świat idzie do przodu i żeby wygrywać, choć nadal trzeba być lepszym od przeciwnika, to wymagania wzrastają. Kiedyś piłkarze przed meczami pili i palili, ale byli lepsi, bo inni też pili i palili. Teraz profesjonalizm się zwiększa i jeśli ktoś nie ma bardzo dużego talentu, musi prowadzić się umiarkowanie dobrze. Coraz większy nacisk kładzie się na dziedziny, na które w przeszłości się nie patrzyło. Mentalność jest jedną z nich, zapewne równie ważną, jak inne.

Powinniśmy sobie uzmysłowić, co się dzieje – GieKSa wygrywa z Rakowem, który dwa lata temu w cuglach zdobył Mistrzostwo Polski. To absolutnie niesamowita sprawa i od początku zeszłego roku przeżywamy z naszym klubem piękny czas.

Nie mam niepokoju, że trener i ta drużyna spocznie na laurach, więc czasem jakąś laurkę można napisać. Jeśli przegrają w koszmarny sposób, jak z Koroną, to laurki nie będzie. Ale nie będzie też dramatu, bo ta drużyna udowodniła, że obraną drogę ma po prostu dobrą, pewną i stabilną. A w dobrym, pewnym i stabilnym raz na jakiś czas zdarza się zwykły klops.

Zupełnie jak w życiu.

PS A co do gola Kowala, to jest to kolejna bramka w tym sezonie po wrzucie piłki z autu. Nie w typowej formie stałego fragmentu i dośrodkowania, ale fakt jest faktem.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga