Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Media o meczu z Górnikiem: Zabójczy cios GieKSy w końcówce

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego spotkania GKS Katowice – Górnik Zabrze. GieKSa wygrała 2:1 (1:0).

weszlo.com – Wielkie emocje na Nowej Bukowej! GieKSa wygrywa po ostatniej akcji meczu

To był mecz godny otwarcia nowego stadionu GKS-u Katowice! 39 strzałów z obu stron, bramka samobójcza zdobyta po znanym i lubianym centrostrzale, przepiękny gol w ostatniej akcji wieczoru. Nowa Bukowa została ochrzczona z przytupem, a co najważniejsze dla fanów GieKSy – to ich zespół zgarnął dziś trzy punkty w starciu z Górnikiem Zabrze.

Kiedy jesteś kibicem Ekstraklasy i widzisz jak na boisko wchodzi Filip Szymczak, nie możesz mieć żadnych oczekiwań. Owszem, był czas kiedy tego chłopaka uważano za duży talent, ale lata mijają, a on stoi w miejscu, czyli de facto się cofa. W ostatnich szesnastu ligowych spotkaniach, w barwach Lecha i GieKSy, 23-latek nie był w stanie trafić do siatki. Jakimś usprawiedliwieniem może być to, że większość z nich zaczynał na ławce, ale też bez przesady – mimo tego, choć kilka razy powinien ukłuć.

Filipowi zupełnie jednak nie szło aż do dziś, aż do 11. minuty doliczonego czasu gry. Właśnie wtedy Szymczak obudził w sobie wewnętrznego Zlatana Ibrahimovicia i oddał strzał, po którym trybuny oszalały. Strzał na wagę trzech punktów dla gospodarzy. Strzał będący wymarzonym prezentem dla trenera Rafała Góraka, który dziś – zapewne hucznie! – będzie świętował 52. urodziny.

Ustalmy fakty: GKS nie był dziś zespołem lepszym. xG katowiczan w tym meczu to 1,03, a zabrzan – aż 2,61. To Górnik prowadził grę, to podopieczni Jana Urbana zdominowali środek pola za sprawą solidnego Patrika Hellebranda, to goście tworzyli sobie więcej klarownych okazji, tylko cóż z tego? Kto będzie jutro o tym pamiętał?

Zabrzanom zwycięstwo powinien zapewnić rezerwowy Ousmane Sow, ale ten pudłował niczym jego imiennik, Dembele, w najgorszym czasie kariery. W drugiej połowie najpierw strzał Senegalczyka z najbliższej odległości świetnie sparował Dawid Kudła, w kolejnej akcji po jego zagraniu piłka odbiła się od Lukasa Klemenza i prawie wpadła do siatki. Ale jak wiemy z reklamy od 20 lat – prawie robi wielką różnicę.

Bramkarza GieKSy nie był też w stanie pokonać Erik Janża – i jego groźne uderzenie Kudła obronił w niesamowity sposób.

Co ciekawe, bramka zdobyta przez Szymczaka była… jedyną jaką strzelili gospodarze. Tak jak na dobrym weselu nie może zabraknąć chleba i soli, tak na otwarciu nowego ekstraklasowego stadionu musi być obecne nasze ligowe dobro, czyli centrostrzał. Wrzutka Borjy Galana w pole karne została strącona głową przez Pawła Olkowskiego i voila, w taki sposób gospodarze wyszli na prowadzenie. Swoją drogą prawy obrońca Górnika, który zagrał w podstawowym składzie pierwszy raz od października, mógł się załamać tym samobójem – wcześniej prezentował się całkiem nieźle, wykonał jedną z ładniejszych akcji meczu, kiedy tak zakręcił Lukasem Klemenzem, że biedak pojechał na tyłku aż do Wodzisławia Śląskiego.

Druga atrakcyjna akcja miała miejsce w 51. minucie, za sprawą Lukasa Podolskiego, który asystował przy bramce Luki Zahovicia. Może Słoweńca zatrzymałby Arkadiusz Jędrych, tyle że obrońca GieKSy… stracił równowagę bez kontaktu z rywalem, tym samym nieco rewanżując się Górnikowi za wpadkę Olkowskiego.

Bramka wyrównująca dała gościom impuls do kolejnych ataków – prezentowali się lepiej od GieKSy w pierwszych 20 minutach tego spotkania i przez zdecydowaną część drugiej połowy. Tym bardziej Jana Urbana i jego sztab musi boleć brak choćby punktu.

Na koniec dodamy, że otwarcie Nowej Bukowej miało godną oprawę  nie tylko na boisku, ale i trybunach, gdzie mieliśmy prezesów jak mrówków. Szef Ekstraklasy SA Marcin Animucki, Cezary Kulesza z PZPN-u, Sławomir Szmal, czyli świeżo upieczony sternik Związku Piłki Ręcznej w Polsce i Sebastian Świderski, prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej – ci wszyscy działacze obserwowali dziś triumf GieKSy!

goal.pl – GKS zaczął nową erę, zacięty Śląski Klasyk z trzema golami

GKS Katowice w pierwszym meczu na nowej arenie wygrał z Górnikiem Zabrze (2:1) w ramach 26. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Starcie z trybun śledziło ponad 15 tysięcy widzów.

GKS Katowice w niedzielny wieczór zaczynał nową erę w historii klubu, zaczynając rywalizację sportową na Arena Katowice. Już pierwsze spotkanie elektryzowało niezwykle, bo na drodze drużyny Rafała Góraka stanął Górnik Zabrze. Tym samym Śląski Klasyk z 30 marca 2025 roku na dobre zapisał się w annałach polskiej piłki. Ciekawostką jest też to, że akurat tego dnia swoje 52. urodziny obchodził szkoleniowiec GieKSy.

[…] Pierwsza połowa rywalizacji nie była pięknym widowiskiem. Szczególnie, mając na myśli pierwsze 30 minut gry. Aczkolwiek nie brakowało prób strzałów. Już w ósmej minucie Dawida Kudłę postanowił sprawdzić Lukas Podolski, korzystając zw swojej świetnej lewej nogi. Golkiper gospodarzy nie dał się jednak zaskoczyć przy próbie mistrza świata. Beniaminek rozgrywek odpowiedział z kolei w 18. minucie. Wówczas Mateusz Kowalczyk starał się pokonać Filipa Majchrowicza, ale ten był na posterunku. Finalnie katowiczanie jednak dopięli swego i zdobyli bramkę w pierwszej połowie. Na strzał sprzed pola karnego pozwolił sobie Borja Galan w 38. minucie. Po drodze tor lotu piłki nieco zmienił Paweł Olkowski i piłka wylądowała w siatce, co dało prowadzenie GieKSie.

Goście po zmianie stron ruszyli do odrabiania strat. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już w 52. minucie po podaniu Podolskiego do wyrównania doprowadził Luka Zahović. Słoweniec strzałem w długi róg zmusił do kapitulacji Kudłę, zdobywając swoją siódmą bramkę w tej kampanii.

W ostatnich 20 minutach meczu goście wzięli się jeszcze bardziej do pracy, aby za wszelką cenę przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Nie mogło to dziwić, bo po potknięciach ekip z czołówki zabrzanie mieli szanse na to, aby wskoczyć na piąte miejsce w tabeli. Jednocześnie próby zdobycia bramki podjęli Yousuke Furukawa oraz Erik Janża, ale bez efektu.

Gdy wydawało się, że spotkanie zakończy się remisem, to w doliczonym czasie gry gola na wagę wygranej gospodarzy strzelił Filip Szymczak, dla którego to było premierowe trafienie od momentu, gdy zawodnik trafił na wypożyczenie do GieKSy. Trzy punkty zostały zatem w Katowicach.

roosevelta81.pl – Zabójczy cios GieKSy w końcówce

Śląski Klasyk tym razem dla GieKSy. Inauguracja Areny Katowice miała swoją dramaturgię, niestety zakończoną porażką Górnika, który decydującego gola stracił w 101 minucie. Szczęśliwym strzelcem okazał się Szymczak. Wcześniej gole zdobywali Galan (pechowe przedłużenie piłki głową przez Pawła Olkowskiego), honorowe trafienie dla „Trójkolorowych” było autorstwa Luki Zahovića.

[…] Przed spotkaniem doszło do poświęcenia Areny Katowice, było też kilka przemówień, a potem rozpoczęło się granie. Początek dość ostrożny z obu stron, ale jako pierwsi zaatakowali zabrzanie. Indywidualną akcję przeprowadził Olkowski, który z łatwością przedostał się do końcowej linii boiska i stamtąd wycofał piłkę do Furukawy. Strzał Japończyka został jednak zablokowany. Chwilę później po rzucie rożnym okazję do uderzenia miał Lukas Podolski. Tym razem Kudła efektowną paradą sparował, zmierzającą w światło bramki futbolówkę. GiekSa odpowiedziała w 10 min. dwójkową akcją Nowaka z Bergierem, ale dobrze ustawiony Rafał Janicki powstrzymał napastnika gospodarzy. Po upływie kwadransa ponownie Poldi miał okazję by spróbować zaskoczyć Kudłę z dystansu, ale w tej sytuacji ustrzelił… Frukawę i golkiper gospodarzy mógł odetchnąć z ulgą. Kolejne okazje wypracowali sobie miejscowi. W 18 min. piłka trafiła na do niepilnowanego w polu karnym Kowalczyka. Cała akcja była spalona, ale brawa należą się Filipowi Majchrowiczowi, który efektowną paradą poradził sobie z uderzeniem katowiczanina. 120 sekund później mieliśmy powtórkę z „rozrywki”. Teraz, będący na ofsajdzie Bartosz Nowak celował w okienko i ponownie Majchrowicz na posterunku. Nie trudno było zauważyć, że obie drużyny nastawiły się na uderzenia z dystansu. Tak było w następnych sytuacjach, gdy szczęścia szukali Furukawa, a po stronie GKS, Bergier. W obu przypadkach piłka w niewielkiej odległości mijała bramkę. Podobnie jak po główce Repki, który uprzedził Majchrowicza. W tych fragmentach lepiej prezentowali się katowiczanie, a ich starania zakończyły się sukcesem. Po wrzutce w szesnastkę Galana, futbolówka trafiła jeszcze w głowę Olkowskiego, zupełnie zmyliła Majchrowicza i wylądowała przy długim słupku. W tej części oglądaliśmy jeszcze próbę Patrika Hellebrand oraz Nowaka, którego zablokował Janicki. Więcej goli w tej części nie padło i to podopieczni Rafała Góraka schodzili do szatni w lepszych nastrojach.

W przerwie meczu Jan Urban zdecydował się jedną zmianę. W miejsce Olkowskiego pojawił się Ousmane Sow. Zabrzanie weszli w tę część akcją zakończoną uderzeniem z woleja Hellebranda. Strzał był jednak zbyt lekki i nie sprawił trudności bramkarzowi GKS-u. Następna sytuacja przyniosła już zabrzanom gola. Niewidoczny do przerwy Luka Zhović dostał prostopadłe podanie od Poldiego i Słoweńcowi nie pozostało nic innego, jak umieścić futbolówkę obok bezradnego Kudły. Górnicy w tym momencie wyraźnie złapali rytm i starali się iść za ciosem. W 68 min. zabrzanie wykonywali rzut rożny, po którym Podolski zaczął ostrzeliwać bramkę GKS-u i za trzecią próbą posłał bombę w kierunku świątyni Kudły, jednak Dawid efektowną robinsonadą uratował zespół przed utratą gola. Dwie minuty później wreszcie dobra akcja wprowadzonego Sowa. Piłka po zagraniu Ousmane jeszcze dotknęła jednego z obrońców i potoczyła się wzdłuż linii za plecami zaskoczonego Kudły. Niestety z zamknięciem akcji spóźnił się w tej sytuacji Furukawa. Górnik powinien objąć prowadzenie na kwadrans przed końcem. Znakomicie w pole bramkowe zagrał Furukawa do piłki doszedł na czwartym metrze Sow, ale zamiast do siatki… trafił w Kudłę. Kilka chwil później kąśliwie dorzucał Erik Janża, jednak futbolówka przeszyła tylko pole karne. Kolejną szansę zabrzanie mieli na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry. Wówczas to, Zahović świetnie zabrał się z piłką w polu karnym gospodarzy i natychmiast uderzył.  Niestety Słoweniec trafił w nogi interweniującego Kudły. Niewykorzystane okazje zemściły się w doliczonym czasie. Okazje Nowaka (obronił Majchrowicz) oraz Repki (główkował tuż obok słupka) jeszcze nie przyniosły skutku. Niestety w 101 min. Szymczak znalazł sobie nieco miejsca w polu karnym i umieścił futbolówkę w okienku.

katowickisport.pl – Zwycięstwo na otwarcie nowego stadionu! Katowice dziś nie zasną

Mecz GKS-u Katowice z Górnikiem Zabrze rozpoczął nową erę w historii katowickiego klubu. Podopieczni Rafała Góraka pokonali na otwarcie Areny Katowice gości z Zabrza, a gol na wagę zwycięstwa padł w 11. minucie doliczonego czasu gry.

GKS Katowice zwycięstwem zakończył starą erę i grę na legendarnym obiekcie i od zwycięstwa rozpoczął nową. W pierwszym spotkaniu na Arenie Katowice podopieczni Rafała Góraka pokonali Górnik Zabrze 2:1 w Śląskim Klasyku. 30 marca 2025 to dzień, który na zawsze zapisze się w historii klubu z Bukowej. W ceremonii otwarcia nowego obiektu udział wzięły legendy GKS-u, Gerard Rother i Franciszek Sput.

Później głównymi aktorami byli już piłkarze. Najpierw w końcówce pierwszej połowy do siatki trafił Galan, wyprowadzając Górnik na prowadzenie. Chwilę po zmianie stron wyrównał Zahović, a wynik meczu pięknym strzałem w 11. minucie doliczonego czasu gry ustalił Filip Szymczak, wprawiając Arenę Katowice w ekstazę.

dziennikzachodni.pl – GKS Katowice zatopił Górnika strzałem w ostatniej akcji. Śląski Klasyk był świetnym widowiskiem!

Pierwsza połowa dla GKS-u, druga w większości dla Górnika. Ale to katowiczanie zadali ten najważniejszy ostatni cios i zgarnęli trzy punkty! Mecz był znakomitym widowiskiem, a oglądał go komplet, czyli ponad 15.000 kibiców.

Pierwszy historyczny mecz na Arenie Katowice miał imponującą oprawę. Piłkarze GKS Katowice i Górnika Zabrze również stanęli na wysokości zadania i Śląski Klasyk był znakomitym widowiskiem, które oglądał komplet kibiców.

W niedzielę wszystko było pierwsze. Inauguracyjne kopnięcie piłki wykonali Gerard Rother i Franciszek Sput, czyli legendarni zawodnicy GKS-u, pierwszy strzał (niecelny) oddał Yosuke Furukawa, a pierwszą żółtą kartkę zobaczył Lukas Podolski. Wszyscy czekali jednak na pierwszego gola.

W pierwszej połowie sytuacji nie brakowało. Derby iskrzyły, ataki szły w obie strony, bramkarze i obrońcy nie mogli się nudzić. I wreszcie piłka do siatki wpadła. Traf chciał, że posłał ją tam piłkarz Górnika, ale pokonał własnego bramkarza. Paweł Olkowski – rozgrywający dobry mecz – głową podbił dośrodkowanie Borji Galana i Filip Majchrowicz był bez szans.

– Dobrze weszliśmy w mecz, a potem pojawiło się trochę niecelnych podań i GKS się napędził. No i ta przypadkowa bramka… – mówił później Jan Urban.

Strzelec bramki na drugą część spotkania już nie wyszedł, zmienił go Dusmane Sow. – To nie był efekt gola, za takie coś nie zmienia się piłkarzy. Wiedzieliśmy, że mamy Sowa na zmianę i że on też będzie dobrze grał – tłumaczył Jan Urban.

Jan Urban wychodząc z tunelu mobilizował jeszcze swoich piłkarzy, a ci tę energię najwyraźniej przejęli, bo już po sześciu minutach był remis. Luka Zahović podręcznikowo zakończył wymianę podań z Lukasem Podolski.

Zabrzanie przejęli inicjatywę, ocierając się nawet o dominację. W ostatnim kwadransie mieli wyśmienite okazje, by objąć też prowadzenie. W jaki sposób Snow nie potrafił strzałem z trzech metrów pokonać Dawida Kudłę pozostanie ich wspólną tajemnicą, ale także Erik Janża ma czego żałować, po tym, jak uderzał wzdłuż bramki. Kudła wygrał też w kapitalny sposób z Zahoviciem.

Za to ostatnie sekundy znów przyniosły wielkie emocje po drugiej stronie boiska. Aż do końca. Wtedy stało się coś, co sprawiło, że kibice gospodarzy niemal eksplodowali z radości! W dziesiątej doliczonej minucie Filip Szymczak pokonał Majchrowicza i dał GKS-owi trzy punkty!

[…] Obchodzący urodziny Rafał Górak nie mógł sobie wymarzyć lepszego i bardziej efektownego prezentu.

[…] A na zakończenie kibice zobaczyli jeszcze efektowne show muzyczno-pirotechniczne.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga