Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Media o wczorajszym meczu: Kuriozalny gol uratował Lecha w Katowicach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego spotkania GKS Katowice – Lech Poznań 2:2 (1:1)

wkatowicach.eu – Remis w ostatnim meczu sezonu na Arenie Katowice

[…] W ostatnim domowym meczu sezonu 2024/25 PKO BP Ekstraklasy, GKS Katowice podejmował walczącego o Mistrzostwo Polski Lecha Poznań. W składzie GKS-u kilka zmian względem spotkania z Cracovią. Z uwagi na absencje Sebastiana Bergiera oraz Filipa Szymczaka, jako „dziewiątka” zagrał od pierwszej minuty Mateusz Mak. Do podstawowej jedenastki wrócił z kolei Adrian Błąd.

W 7. minucie Märten Kuusk przytomnie przekierował głową strzał Aliego Golizadeha. Chwilę później katowiczanie zablokowali strzał Mikaela Ishaka. Po początkowych problemach przyszedł jednak rzut rożny, który na gola zamienił Oskar Repka wykorzystując zamieszanie w polu karnym Lecha. Dwie minuty później przed szansą stanął Mateusz Mak, lecz napastnik GKS-u otoczony przez obrońców nie był w stanie skierować piłki w stronę bramki strzeżonej przez Bartosza Mrozka.

W 25. minucie kolejna szansa Maka, który otrzymał na siódmy metr podanie od Bartosza Nowaka. Dotknął piłkę, ale nie na tyle mocno, by zaskoczyć Mrozka. Chwilę później to Nowak był bliski dobitki po tym, jak piłka spadła pod jego nogi po zamieszaniu w polu karnym gości. Obronie Lecha udało się jego próbę zablokować. W końcówce to Lech częściej gościł przed katowicką bramką. W 43. minucie Antoni Kozubal podał do Patrika Wålemarka, a ten strzałem sprzed pola karnego pokonał Dawida Kudłę i tuż przed przerwą doprowadził do remisu. To oznaczało, że na drugie 45 minut wracaliśmy z wynikiem 1:1.

Ten stan rzeczy uległ zmianie w 59. minucie. Bartosz Nowak świetnie zachował się w polu karnym po podaniu Marcina Wasielewskiego i po wymanewrowaniu defensywy, skierował piłkę do bramki przywracając GKS na prowadzenie. W 66. minucie Mateusz Mak mógł prowadzenie GieKSy podwyższyć, ale niestety nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Bartoszem Mrozkiem. W 72. minucie dobrą interwencją popisał się Kudła, który zatrzymał groźny strzał Ishaka. Niestety pięć minut później Lech znów doprowadził do remisu po kuriozalnym golu Mario Gonzaleza. W końcówce spotkania na boisku zameldowali się Grzegorz Rogala i Adam Zrel’ák wracając po długich absencjach. Ten drugi uderzał głową po podaniu Kowalczyka, ale niestety nad bramką. Ostatecznie spotkanie zakończyło się podziałem punktów.

przegladsportowy.onet.pl – Lech Poznań dwa razy był na kolanach, niemożliwa walka o tytuł w Polsce!

Lech po meczu pełnym wielkich emocji zremisował z GKS Katowice 2:2 i tym samym utrzymał prowadzenie w tabeli przed ostatnią kolejką.

[…] Bohaterem meczu zupełnie nieoczekiwanie został Mario Gonzalez, który dotąd uchodził raczej za niewypał. Takich zaskakujących wydarzeń było więcej.

Wielkie emocje przeżyli fani Lecha w meczu z GKS. Ich ulubiona drużyna dwukrotnie przegrywała, co byłoby dla Kolejorza katastrofą, ale ostatecznie uratowała remis 2:2, który przybliża lidera do tytułu.

[…] Problemy Lecha zaczęły się po niespełna kwadransie. Oskar Repka okazał się najsprytniejszy w zamieszaniu podbramkowym w polu karnym i mocnym strzałem pokonał Bartosza Mrozka.

Był to fatalny prognostyk dla lidera. Lech dotąd gdy tracił pierwszy gola w tym sezonie, to przegrał wszystkie wcześniejsze siedem spotkań.

Potem Kolejorz przeważał, ale miał spore problemy ze sforsowaniem obrony rywali, którzy starali się trzymać faworyta z dala od własnej bramki. Gospodarze nie zamierzali tylko się bronić. Mateusz Mak mógł mieć bardzo dobrą okazję do strzelenia gola, jednak nie zdołał opanować piłki w polu karnym Lecha. A potem to GKS utrzymywał się dłużej przy piłce.

W 41. minucie Lech jednak wyrównał. Walemark uderzył z linii pola karnego i pokonał Dawida Kudłę, który nie najlepiej interweniował.

W pierwszej połowie Lech miał piłkę przez 60 procent czasu gry, oddał 11 strzałów, a GKS cztery, ale nie stworzył żadnej bardzo dobrej okazji i miał wskaźnik goli oczekiwanych xG tylko 0,42 przy 0,24 GKS.

Na początku drugiej połowy szwedzki zdobywca bramka znów próbował pokonać bramkarza GKS, ale tym razem ten lepiej sobie poradził z jego uderzeniem.

W 59. minucie wysoki pressing GKS przyniósł efekt. Michał Gurgul źle podał, piłkarze GKS przechwycili piłkę, z prawej strony dograł Marcin Wasielewski, Bartosz Nowak poradził sobie z Ali Gholizadehem i pewnym strzałem pokonał Mrozka.

[…] W 68. minucie mecz został na trzy minuty przerwane z powodu pirotechniki odpalonej przez fanów gości. W tym czasie trener Lecha przeprowadził trzy zmiany, na boisku pojawił się Mario Gonzalez.

Sześć minut później Hiszpan wykorzystał wrzutkę Joela Pereiry oraz strącenie piłki przez Antonio Milicia i trafił do siatki. To pierwszy gol tego zawodnika dla Kolejorza. Dotąd na boiskach Ekstraklasy spędził tylko 50 minut, a to właśnie on strzelił gola prawdopodobnie na wagę mistrzostwa Polski.

Teraz Lechowi został już ostatni krok do tytułu, teoretycznie nieco łatwiejszy niż ten w Katowicach.

weszlo.com – Gonzalez odwrotnością Jopa. Kuriozalny gol uratował Lecha w Katowicach

Są takie momenty, w których piłka nożna wymyka się logice, analizom i przewidywaniom. Na przykład gdy Mario Gonzalez „strzela” bramkę, która ratuje szanse na Lecha Poznań na mistrzostwo kraju. Facet, który dotychczas miał problem nawet z tym, żeby dobrze się ustawić na boisku, teraz stanął tak, że trafienie go w głowę może być warte miliony i uratować nastroje całej Wielkopolski.

Pierwszy raz w sezonie Lech Poznań uratował wynik meczu, gdy dał sobie wbić gola. Że doszło do tego dopiero teraz — wstyd. Że jednak doszło — cud. Jeśli można powiedzieć o czymś, że stało się we właściwym momencie, w najlepszej możliwej chwili, to był to właśnie ten comeback. W innym przypadku Kolejorz szykowałby się już na wyjątkowo bolesny cios mokrą szmatą.

Wszystkie historie o tym, że GKS Katowice świetnie żyje z Lechem Poznań, bo wypożycza stamtąd piłkarzy i o tym, że cała świta GieKSiarzy z przeszłością w Wielkopolsce nie będzie się przemęczać, żeby odebrać tytuł byłemu klubowi, można wrzucić do śmietnika. Fakty są takie, że czołową postacią drużyny Rafała Góraka w tym spotkaniu był Marcin Wasielewski, czyli najbardziej związany z Lechem zawodnik GKS, który wybiegł na boisko. Większym problemem było jednak to, że w zasadzie każdy z jego kolegów wyglądał na podobnie nabuzowanego, co szybko przerodziło się w kłopoty.

Może i Ali Gholizadeh już po paru minutach mógł zdobyć bramkę w swoim stylu, po wkręceniu w ziemię Mateusza Kowalczyka, może i Mikael Ishak ładnie się złożył do woleja, lecz po kwadransie prowadziła GieKSa. Oskar Repka to gość, którego po prostu chcesz mieć w zespole. Wielki jak szafa, zawzięty jak komiksowy mściciel. Obydwa atuty pomogły mu otworzyć wynik gry, gdy trzeba było powalczyć o dobitkę strzału na ziemi, w gąszczu nóg, typowej szamotaninie. Okazał się w niej najsprytniejszy i po prostu piłkę do bramki wcisnął.

Dziesięć minut później Repka mógł mieć już na koncie dublet, lecz nieznacznie minął się z piłką. Piętnaście minut później cegiełkę do kolejnego — to on wywalczył rzut rożny — gola mógł dołożyć Wasielewski, który wstrzelił futbolówkę w pole karne i zmusił do wysiłku Bartosza Mrozka oraz Antonio Milicia. Lecha nie było, zniknął, odwrócić to próbował tylko Patrik Walemark. Pierwsza próba — fatalna. Szwed wyrżnął się w starciu z powietrzem i zarobił żółtko za symulkę, które wyklucza go z ostatniego meczu.

Druga — znacznie lepsza. Zabrał się z piłką, kopnął, trafił. Pomógł mu Dawid Kudła, lecz to nic specjalnego, Kudle podobne pomyłki się zdarzają. Trzeba umieć to wykorzystać, Walemark spróbował i się opłaciło.

Wszystkie historie o tym, że GKS Katowice świetnie żyje z Lechem Poznań, bo wypożycza stamtąd piłkarzy i o tym, że cała świta GieKSiarzy z przeszłością w Wielkopolsce nie będzie się przemęczać, żeby odebrać tytuł byłemu klubowi, można wrzucić do śmietnika. Fakty są takie, że czołową postacią drużyny Rafała Góraka w tym spotkaniu był Marcin Wasielewski, czyli najbardziej związany z Lechem zawodnik GKS, który wybiegł na boisko. Większym problemem było jednak to, że w zasadzie każdy z jego kolegów wyglądał na podobnie nabuzowanego, co szybko przerodziło się w kłopoty.

Doszło więc do rzadkiej sytuacji, gdy Lech Poznań w ogóle odpowiedział na to, że rywal go walnął. Zwykle po prostu zrezygnowany opuszczał gardę i stał, czekając na nokaut. Niemniej nie był to powrót wybitny, bo Kolejorz może i oddawał, lecz i tak walczył bez wspomnianej już zasłony. Można mówić o kontrowersji, gdy Michał Gurgul wślizgiem próbował zatrzymać Wasielewskiego (bo kogo innego!) – był to potencjalny rzut karny.

Kontrowersji nie było za to, gdy Gurgul pomylił się po raz drugi. GieKSa piłkę odebrała, Wasielewski (oczywiście!) zagrał w pole karne. Podanie próbował jeszcze przeciąć Milić, ale wszystko na nic. Piłka trafiła do Bartosza Nowaka, który podał kolegom na tacy szansę na tytuł. Tym razem to Ali wcielił się w rolę wkręcanego i został w blokach, patrząc, jak Nowak pakuje piłkę do siatki. W Poznaniu zapadła zapewne całkowita cisza.

Lech dosłownie uciekł katu spod topora. Dosłownie wymknął się uchylonymi drzwiami. Joel Pereira dogrywa świetnie, wrócił do mistrzowskiej dyspozycji, ale Milić nie zrobiłby z tego bramki. Można założyć, że jego strzał głową jednak wpadłby w ręce Kudły. Albo, że Kudła po prostu odbiłby tę próbę. Na szczęście dla gości za Miliciem stał Mario Gonzalez. Po prostu stał, nic więcej nie robił. Piłka walnęła go w twarz w taki sposób, że zmieniła kierunek, wpadła do siatki.

Nic więcej Lechowi się nie udało, choć próbował. GieKSa też próbowała — Mrozek wyciągnął przecież sam na sam. Marek Papszun powiedział po Koronie, że gdy nie możesz wygrać, to chociaż zremisuj. Nikt nie uwierzył, że mówi to bez głębokiego bólu schowanego za uśmiechem. Nielsowi Frederiksonowi uwierzą. Dla niego ten remis naprawdę wiele znaczy. Lech wciąż jest na pole position w wyścigu po tytuł.

lechpoznan.pl – Lider wciąż w Poznaniu!

Lech Poznań dwa razy gonił wynik, ale dwa razy zdołał wyrównać i wywiózł z Katowic cenny remis 2:2, co sprawia, że Kolejorz wciąż jest liderem PKO BP Ekstraklasy na kolejkę przed końcem rozgrywek. Można stwierdzić, że był to zwycięski remis – najpierw w pierwszej połowie na 1:1 trafił Patrik Walemark, a na 2:2 Mario Gonzalez na niespełna kwadrans przed końcem.

gol24.pl – Lech Poznań nie wykorzystał potknięcia Rakowa Częstochowa. GKS Katowice urwał punkty Kolejorzowi

[…] Spotkanie w Katowicach od pierwszych minut było szybkie i bardzo emocjonujące. Już na początku Ali Gholizadeh mógł powtórzyć swój wyczyn z Warszawy i strzelić pięknego gola. Jednak piłka po uderzeniu Irańczyka powędrowała nieznacznie obok bramki.

Odpowiedź popularnej GieKSy była bezbłędna. W 14. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego zakotłowało się w „szesnastce” Lecha. Najlepiej w zamieszaniu odnalazł się Oskar Repka, który strzałem sytuacyjnym mocno huknął w kierunku Bartosza Mrozka, który nie zareagował w porę i musiał wyciągać piłkę z siatki.

Zdeterminowany Kolejorz dążył do odwrócenia niekorzystnego wyniku i dopiął swego tuż przed przerwą. Patryk Walemark dostał piłkę przed polem karnym miejscowych i oddał mocny strzał, który przełamał ręce Dawida Kudły i piłka zatrzepotała w siatce.

Po zmianie stron GKS zadał drugi cios. W 59. minucie po fatalnym rozegraniu przyjezdnych od własnej bramki przed szansą stanął Bartosz Nowak, który kapitalnie zachował się w polu karnym rywali i mógł cieszyć się z gola dającego ponowne prowadzenia katowiczanom.

Chwilę później mogło być nawet 3:1 dla GieKSy, ale wprowadzony po przerwie Mateusz Mak przegrał pojedynek z Bartoszem Mrozkiem, a był w stuprocentowej sytuacji.

Zdeterminowany zespół Kolejorza doprowadził do wyrównania na kwadrans przed końce. Po dośrodkowaniu z bocznej strefy, Antonio Milić nastrzelił Mario Gonzaleza, po czym piłka wpadła do bramki. Ten kuriozalny gol może zaważyć o losach mistrzostwa Polski, bo dzięki remisowi, Kolejorz utrzymał fotel lidera PKO Ekstraklasy.

Kuriozalny gol w meczu GKS Katowice – Lech Poznań. Kolejorz utrzymał pozycję lidera

Lech Poznań okropnie męczył się na wyjeździe z GKS Katowice w meczu 33. kolejki PKO Ekstraklasy. Kolejorz ostatecznie wywalczył z beniaminkiem jedynie remis 2:2, a gola na wagę 1 punktu zdobyli na spółkę Antonio Milić i Mario Gonzalez. Przypadkowe trafienie może zaważyć o losach tytułu mistrza Polski.

[…] Lech próbował odwrócić niekorzystny wynik, ale bił głową w mur. Wreszcie kwadrans przed końcem po dośrodkowaniu Joela Pereiry na strzał głową będąc tyłem do bramki zdecydował się Antonio Milić. Piłka odbiła się jeszcze od głowy Marco Gonzaleza i zatrzepotała w siatce.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga