Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: Oskar będzie podstawowym zawodnikiem
Nowy sezon rozpoczynamy z wysokiego „C” – do Katowic przyjeżdża świeżo upieczony wicemistrz Polski, dla którego ligowy mecz z GieKSą będzie jednocześnie próbą generalną przed startem kwalifikacji do Ligi Konferencji. O nastroje po niedawno zakończonym, ambicje w nadchodzącym i wspomnienia z historycznych sezonów zapytaliśmy Michała Cybulskiego, który od 1992 roku wspiera Raków z trybun przy Limanowskiego i z licznych „klatek” na stadionach całej Polski.
W ubiegłym sezonie mieliście mistrzostwo na wyciągnięcie ręki, jednak roztrwoniliście przewagę nad Kolejorzem. Wicemistrz to twoim zdaniem sukces czy pierwszy przegrany?
Srebrny medal Mistrzostw Polski trzeba traktować jako wielki sukces, tym bardziej w kontekście Rakowa, który dopiero od kilku sezonów jest w ligowej czołówce. Wcześniej, przez blisko sto lat był średniakiem grającym najczęściej na 2. i 3. poziomie rozgrywkowym. Jednak biorąc pod uwagę, że na kilka kolejek przed końcem sezonu mieliśmy pięć punktów przewagi nad Lechem, wśród kibiców czuć ogromny niedosyt. Jeszcze przed zakończeniem rozgrywek w Częstochowie powstał wielki mural z wizerunkiem trenera Papszuna. Można było odczuć, że jest to pierwszy akt świętowania mistrzostwa – przewidziano nawet miejsce na domalowanie drugiego pucharu za Mistrzostwo Polski. Wszyscy byliśmy przekonani, że to tylko kwestia czasu i po rocznej przerwie tytuł wróci do Częstochowy. Niestety, strata punktów w Niepołomicach, Szczecinie i Kielcach, a także porażka u siebie z Jagiellonią pozwoliły Lechowi odrobić straty.
Mogliście jeszcze liczyć na GKS, który na finiszu rozgrywek podejmował Lecha w Katowicach, jednak remis 2:2 okazał się dla was niewystarczający. Być może gdyby na czas dojechała walizka pieniędzy, o której tyle mówiono…
Nikt nie powinien traktować poważnie takich historii i myślę, że żaden z kibiców Rakowa ani przez moment nie wierzył, że klub ma takie plany. Wydaje mi się, że Ekstraklasa to dziś zbyt poważne rozgrywki, którymi zajmują się zbyt poważni ludzie, by bawić się w takie gierki. Przez lata polska liga była nieczysta, nieuczciwa i zbyt wiele wysiłku włożono w odbudowę jej wizerunku, aby teraz pozwalać sobie na tego typu operacje.
Na ile nieudana końcówka sezonu podrażniła ambicje klubowych włodarzy przed startem kolejnej kampanii? Jedynym celem jest mistrzostwo?
Gdy 10 lat temu Michał Świerczewski przejmował stery w 2-ligowym Rakowie, obiecał kibicom, że klub będzie grał w europejskich pucharach. Wtedy absolutnie nie wierzyłem, że uda mu się dotrzymać tej obietnicy. Po ostatnim meczu z Widzewem Świerczewski zwrócił się do nas z deklaracją, że w kolejnym sezonie celem będzie mistrzostwo. Dzisiaj mu wierzę, bo swoją pracą sprawił, że Raków jest czołową polską drużyną.
Czy Raków jest do tego odpowiednio przygotowany pod względem kadrowym?
Przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu też nie był gotowy. Dość szybko odpadliśmy z Pucharu Polski przegrywając po karnych w Legnicy i wydawało się, że nie będzie to dobry sezon w naszym wykonaniu. Tymczasem do mistrzostwa zabrakło naprawdę niewiele. Liczę na dobrą pracę Marka Papszuna, który potrafi wycisnąć z zawodników więcej niż jakikolwiek inny trener. Myślę, że większość rywali może nam zazdrościć takiego szkoleniowca, szefa i motywatora.
Zerkacie nerwowo na informacje płynące z piłkarskiej centrali? Liczycie się z tym, że Cezary Kulesza sięgnie po Marka Papszuna w kontekście reprezentacji?
Im dłużej trwa serial z wyborem nowego selekcjonera, tym mniejsze są szanse, by Marek Papszun zgodził się podjąć takiej roli. Coraz głośniej mówi się, że PZPN doszedł do porozumienia z Janem Urbanem (rozmawiamy przed oficjalnym komunikatem związku – przyp. red.), którego asystentem ma być związany z Rakowem Jacek Magiera. Moim zdaniem to najlepszy wybór na ten moment. Papszun powinien był zostać selekcjonerem zamiast Michała Probierza i być może w przyszłości dostanie jeszcze taką ofertę. Widzę go w tej roli, podobnie zresztą jak Magierę. Warto wspomnieć, że trenerem Rakowa był także jeden z poprzednich selekcjonerów – Jerzy Brzęczek, który wprowadził kadrę na Euro 2020. Dobrze to o nas świadczy jako klubie.
Lista potencjalnych wzmocnień Rakowa jest dosyć długa, tymczasem tuż przed startem sezonu sfinalizowano ich niewiele. Czekacie jeszcze na duże nazwiska?
Nie przywiązywałbym się za bardzo do nazwisk. Kluczem do naszych sukcesów zawsze był kolektyw i pomysł na grę. Nie zawsze sprawdzają się duże nazwiska, jak choćby Leonardo Rocha, który trafił do Rakowa jako lider klasyfikacji strzelców Ekstraklasy. Miał być postrachem rywali, tymczasem kompletnie nie odnalazł się w naszym systemie. Każdy zawodnik musi podporządkować się w stu procentach zadaniom, jakie nakreśli trener Papszun, w przeciwnym razie nie będzie grał. Moim zdaniem w Rakowie nie ma gwiazdorstwa, tylko ciężka harówka na każdym treningu. To dotychczas przynosiło owoce. Osobiście największe nadzieje wiążę ze sprowadzonym z Katowic Oskarem Repką.
Ten transfer wzbudził niemało emocji w Katowicach. Na ile Oskar jest w stanie zaistnieć w Rakowie?
W sytuacji, gdy niemal pewne jest odejście Berggrena do MLS, a Vladyslav Kochergin doznał bardzo poważnej kontuzji, jestem przekonany, że już od pierwszego meczu Oskar będzie podstawowym zawodnikiem drugiej linii. Jego zadaniem będzie zabezpieczenie środka boiska i wszyscy mamy nadzieję, że sprawdzi się w tej roli. Poza tym cieszy, że ważną postacią zespołu będzie Polak, bo nie ma ich wielu w Rakowie, w przeciwieństwie do GieKSy, w której grają prawie wyłącznie Polacy.
Sprowadzenie Repki czy Karola Struskiego może pomóc w tym, aby Raków był „bardziej polski”?
Moim zdaniem w drużynie jest za mało Polaków, dlatego Oskar Repka niemal od razu został dobrze przyjęty w Częstochowie. Jeśli tylko będzie grał na dotychczasowym poziomie, ma szansę zdobyć sympatię i uznanie kibiców. Takich transferów potrzebujemy, bo na razie nie ma co liczyć, że do pierwszego zespołu przebiją się zawodnicy z naszej akademii. Mimo że szkolimy ich dużo, to przeważnie trafiają oni na wypożyczenia do niższych lig. Dopóki nie doczekamy się klasowych wychowanków, trzeba szukać Polaków w innych klubach.
Wspomniałeś o poważnym urazie Kochergina, ale to nie koniec zmartwień trenera Papszuna. Do listy kontuzjowanych dołączył ostatnio Ivi Lopez.
Strata Iviego to duże osłabienie, bo jest to zawodnik, który potrafi w pojedynkę decydować o losach meczu. Moim zdaniem, gdyby był zdrowy w sezonie 2022/23, to udałoby nam się przejść Kopenhagę i zagralibyśmy w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Zabrakło wtedy bardzo niewiele, bo w Danii było 1:1, a wcześniej w Sosnowcu przegraliśmy 0:1. Grek Papanikolaou strzelił nawet wyrównującego gola, jednak sędzia VAR dopatrzył się centymetrowego spalonego. Ivi mógłby wtedy przechylić szalę na naszą stronę. Po tamtej kontuzji nie wrócił jeszcze na poziom, jaki prezentował wcześniej, mimo to jest bardzo przydatny w systemie gry Marka Papszuna. Poza tym nie ma Kochergina, ale mam nadzieję, że Repka zajmie jego miejsce bez straty na jakości. Raczej zabraknie też Carlosa, który strzelił bramkę w naszym poprzednim meczu w Katowicach i prawdopodobnie odejdzie Berggren. Ubytki są więc spore, ale okno transferowe jest otwarte i codziennie pojawiają się kolejne pogłoski. Moim zdaniem pomimo tych kontuzji nasza kadra jest dość szeroka, co pokazały ostatnie mecze towarzyskie z FC Brugge (1:1) i Anderlechtem (2:2).
Już w przyszłym tygodniu rozpoczynacie swoją europejską przygodę. Jakie cele stawiacie przed drużyną?
Faza ligowa LKE dla Rakowa to nie jest wcale oczywisty scenariusz. To będzie nasze czwarte podejście do europejskich pucharów – raz graliśmy w fazie grupowej Ligi Europy, ale ani razu nie zakwalifikowaliśmy się do tej fazy w Lidze Konferencji, odpadając z Gent i Slavią Praga. Na pierwszy ogień gramy z MSK Żylina, ogranym w pucharach słowackim zespołem. Rywale mają swoje problemy, bo kilka dni temu doszło tam do zmiany szkoleniowca, a miejsce to zajął znany w Polsce Pavol Stano. Mimo to będą trudną przeszkodą już na tym etapie. Potem czekają nas jeszcze dwie rundy kwalifikacyjne, więc droga do fazy ligowej jest daleka. Z Żyliną będziemy minimalnym faworytem, ale czekają nas trudne mecze.
Rozgrywki grupowe Ligi Konferencji będziecie musieli rozgrywać w Sosnowcu. Coś się zmieniło w kwestii nowego stadionu dla Rakowa?
W ubiegłym tygodniu odbyło się spotkanie w Urzędzie Miasta, jednak nie przyniosło ono żadnego przełomu. Wciąż jesteśmy bardzo daleko od wbicia pierwszej łopaty. Wytypowano potencjalne miejsce na nowy stadion, jednak budowę zablokował konserwator zabytków i trzeba odwoływać się od jego decyzji. Od lat sprawy nie ruszyły nawet o krok do przodu – nie wiemy gdzie, nie wiemy kiedy, nie wiemy wręcz czy ten stadion powstanie. Ostatnie miesiące też nie przyniosły w tej sprawie żadnych konkretów.
Wiosenna porażka w Częstochowie z GKS-em była dla was niespodzianką?
Nikt nie zakładał, że Raków przegra u siebie z GieKSą, tymczasem przegrał zupełnie zasłużenie. GKS był lepszy, miał więcej sytuacji strzeleckich i choć nie wykorzystał rzutu karnego, to pozostawił po sobie lepsze wrażenie. Warto zaznaczyć, że Raków przegrał tylko 5 razy w całym sezonie, z czego cztery razy u siebie. Moim zdaniem właśnie te domowe porażki zadecydowały o przegranym mistrzostwie.
Jak wspominasz historię rywalizacji naszych klubów?
Mamy bardzo długą historię wspólnych meczów. Raków powstał w 1921 roku, ale dopiero w 1962 roku awansował do 2. ligi. Do walki o awans na najwyższy szczebel włączył się trzy lata później, zajął jednak trzecie miejsce, z trzema punktami straty do GKS-u, który awansował. Co ciekawe, piłkarze Rakowa grający wtedy w meczu z GieKSą byli przekonani, że był on „ustawiony”, aby to GKS zajął premiowane awansem miejsce, bo ówczesnym władzom nie pasował awans Rakowa. Nasz bramkarz Józef Wolnik wpuścił dwa absurdalne gole, których w normalnych okolicznościach nie miałby prawa wpuścić. Mówił o tym żyjący do dziś Stefan Stachowiak, który grał w tamtym meczu. Od tego czasu minęło 60 lat, a pan Stefan nadal nie może o tym zapomnieć.
Długo przyszło wam czekać, aby wreszcie zagrać na najwyższym szczeblu.
Wydaje się to nieprawdopodobne, ale kolejną szansę na awans Raków wykorzystał dopiero w sezonie 1993/94. W międzyczasie w 1972 roku spotkaliśmy się z GKS-em w ćwierćfinale Pucharu Polski. W Katowicach Raków wygrał 2:0, a w Częstochowie przegrał 0:1. Tym samym jako 3-ligowiec wystąpił w półfinale, przegrywając z Legią, w której składzie grał między innymi Kazimierz Deyna. Wracając do Ekstraklasy, debiut Rakowa w sezonie 1994/95 przypadł właśnie na mecz z GieKSą w Częstochowie, gdzie po bramkach Pawlaka i Strojka padł remis 1:1. Mecz oglądało około 10 tysięcy widzów, czyli dwa razy więcej, niż dziś może pomieścić ten sam obiekt. Pierwsze podejście Rakowa do Ekstraklasy trwało cztery sezony i co ciekawe, w tym czasie przegraliśmy wszystkie mecze w Katowicach.
Byliśmy wtedy aż tak mocni?
Przez wiele lat przyjaźniłem się ze śp. trenerem Gothardem Kokottem, który wtedy prowadził Raków. Często żartował, że na wyjazd do Katowic szkoda było benzyny, bo rezultat był z góry znany. Duża w tym rola ówczesnego prezesa GieKSy – Mariana Dziurowicza, który budził taki respekt, a wręcz strach, szczególnie wśród sędziów, że ci wręcz stawali przed nim na baczność. Trener Kokott powtarzał, że sędziowie nie chcieli zaszkodzić późniejszemu prezesowi PZPN, dlatego tak ciężko było wygrać w Katowicach. Mimo to mam wielki sentyment do tamtych pojedynków. Szczególnie miło wspominam stary stadion przy Bukowej, który moim zdaniem był w tamtym czasie najlepszym obiektem w Polsce. Dlatego w pewnym sensie żałuję, że przenieśliście się na nowy stadion. Nie da się zastąpić tamtej atmosfery. Dostrzegam wiele podobieństw w historii naszych klubów: Raków przez wiele lat grał w niższych ligach i przez baraże wspinał się na kolejne szczeble. Podobnie było w przypadku GieKSy i dziś oba kluby mogą rywalizować w Ekstraklasie.
Miałeś okazję być na Bukowej w poprzednim sezonie?
Na swoim koncie mam 274 wyjazdy. W ubiegłym sezonie opuściłem tylko dwa – do Lubina i właśnie do Katowic, ale wcześniej byłem na meczach Rakowa na Bukowej pięciokrotnie. Atmosfera zawsze była kapitalna, często wasi kibice pomagali nam w wejściu, gdy na przeszkodzie stawały kwestie formalne. Bukowa zawsze była moim ulubionym stadionem w latach 90. i tak zostało do dzisiaj. Mimo że GKS nie jest starym klubem, to było czuć u was historię i piłkarską tradycję. Starsi kibice doskonale pamiętają wasze występy w europejskich pucharach, pojedynki z Bordeaux czy Leverkusen – do dziś mam je przed oczami.
Jaki scenariusz meczu przewidujesz w sobotę?
Spodziewam się trudnego meczu, bo już w Częstochowie GieKSa pokazała swój potencjał. W sobotę okaże się, jak wpłynie na was brak kluczowego zawodnika, jakim był Oskar Repka. Trener Górak jest jednak dobrym fachowcem i jest w stanie właściwie poukładać drużynę. Podoba mi się jego zaangażowanie podczas meczów – widać, że przeżywa i ciągle analizuje to, co dzieje się na boisku. GieKSa na pewno postawi nam trudne warunki.
Jaki będzie wynik?
Bardzo wierzyłem, że w poprzednim sezonie GieKSa będzie w stanie wygrać u siebie z Lechem. To się wam nie udało, więc analogicznie zakładam, że nie wygracie z Rakowem. Chciałbym powtórki wyniku z poprzedniego sezonu, czyli 1:0 dla nas.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).



Najnowsze komentarze