Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: wypadałoby wreszcie coś wygrać

Szósta kolejka Ekstraklasy stoi pod znakiem rywalizacji derbowej. Na Pomorzu Lechia zmierzy się z Arką – jeszcze niedawno z zapartym tchem śledziliśmy ten pojedynek. Dziś zdecydowanie bardziej interesuje nas to, co będzie się działo w sobotę na Arenie Zabrze, czyli kolejny Śląski Klasyk w Ekstraklasie. O wspomnieniach z ubiegłego sezonu, gdzie raz górą był Górnik, a raz GKS, postawie zabrzan na progu nowych rozgrywek i nadziejach na sukcesy opowiedział nam Śledzió, współautor audycji w ramach „Czwarta Trybuna Podcast”.
Wyniki Górnika w pierwszych kolejkach i trzecie miejsce w tabeli rozgrzewają powoli głowy kibiców w Zabrzu?
Myślę, że już sam okres przygotowawczy nieco rozgrzał nasze głowy. Dawno nie było sytuacji, by Górnik na czas przeprowadził jakościowe transfery. Do tego doszła dobra postawa w sparingach i choć nie zawsze potwierdzały to wyniki, to widać było, że forma idzie w górę. Duże nadzieje pokładamy w nowym trenerze Michale Gašparíku, bo jak zapowiada, mamy grać ofensywną piłkę. Początek sezonu w naszym wykonaniu jest dobry, mimo że nie wszystkie mecze poszły tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Wszystko to daje jednak nadzieję, że być może w tym sezonie spróbujemy powalczyć o coś więcej.
W rozmowie przed naszym poprzednim meczem Marcin Ziach z roosevelta81.pl zwracał uwagę, że w obecnej sytuacji organizacyjnej ligowa czołówka może być poza zasięgiem Górnika. Coś się zmieniło w tym aspekcie?
Ludzie z zarządu, a także Lukas Podolski, starają się tonować nastroje, ale z drugiej strony coraz głośniejsze są opinie, że po tylu latach wypadałoby wreszcie coś wygrać. W tym sezonie mówi się po cichu o Pucharze Polski. Sytuacja organizacyjna się poprawiła, ale na pewno nie jest jeszcze idealnie i minie trochę czasu, zanim będziemy mogli jak równy z równym walczyć z czołówką ligi. Moim zdaniem trzeba mierzyć wysoko, bo jeśli nie będziemy próbować, to nie będziemy się rozwijać. Dlatego niezależnie od tego, czy jesteśmy na sto procent gotowi na puchary, to powinniśmy się włączyć do tej walki. Okoliczności sprzyjają, bo polskie zespoły coraz lepiej wyglądają w Europie, ranking rośnie, a liga staje się coraz mocniejsza. Tam też czekają pieniądze, które mogą być dodatkowym impulsem do rozwoju.
Mając na względzie te ambicje, jak przyjęliście ostateczne rozstrzygnięcia poprzedniego sezonu, który Górnik zakończył na 9. miejscu ze stratą dwóch punktów do GieKSy?
Należy powiedzieć otwarcie, że tamten sezon był porażką. W poprzednich kampaniach udawało się łapać krótszy dystans do czołówki. Szczególnie dwa lata temu, gdy kilka zespołów biło się o mistrza, Górnik przez moment kręcił się w okolicy trzeciego miejsca, co rozbudziło apetyty. Skończyło się na szóstej lokacie, ale dla nas był to sygnał, że wkrótce możemy dołączyć do najlepszych. Tymczasem rzeczywistość okazała się brutalna i skończyliśmy na dziewiątym miejscu. Na dodatek, na sześć kolejek przed końcem sezonu doszło do zmiany trenera, a sam styl pożegnania z Janem Urbanem pozostawiał wiele do życzenia. Dlatego nikt w Zabrzu nie traktował dziewiątego miejsca jako sukces.
Jest na to dość wcześnie, ale jak oceniasz letnie wzmocnienia Górnika?
Mam wrażenie, że transfery były dobrze przemyślane, a zawodnicy dobierani nie tylko ze względu na umiejętności sportowe, ale także pod kątem charakterologicznym. Zaczynając od bramkarzy – Marcel Łubik zbierał bardzo dobre recenzje w GKS Tychy, był też kapitanem drużyny, co może świadczyć o jego mocnym charakterze. Sportowo nie zdążył jeszcze zaprezentować pełni swoich umiejętności, ale był jednym z ojców zwycięstwa nad Lechią Gdańsk. Być może będzie to zaskoczeniem, ale dla mnie równie ważnym transferem jest powrót Tomasza Loski. Jest to synek stąd, Żabol, który na pewno doda charakteru szatni i odpowiedniej rywalizacji na pozycji bramkarza, choć ma świadomość, że na dziś nie jest numerem jeden. W środku pomocy wiele doświadczenia wniósł Jarek Kubicki, który moim zdaniem jest niedoceniany w polskiej lidze. W Jagiellonii wykonał duży krok do przodu, a w Zabrzu bardzo dobrze dopasował się do wizji trenera Gašparíka. Na dziś dobrze wygląda Natan Dzięgielewski, który wyróżniał się w 1. lidze. Dużo obiecujemy sobie po napastnikach – Grek Thodoris Tsirigotis czy Brazylijczyk Gabriel Barbosa, który na razie zmaga się z kontuzją, podobnie jak Michal Sacek, który miał być podstawowym prawym obrońcą, tymczasem czeka go zabieg i dłuższa przerwa w grze. Jednak zdecydowanie najważniejszym transferem było zatrudnienie nowego trenera.
Zanim porozmawiamy o szkoleniowcu, to w ramach podsumowania transferów, w oczy rzuca się prawdziwa mieszanka narodowości sprowadzanych i już grających w Górniku piłkarzy. To zupełnie inny pomysł na budowanie zespołu niż przyjęli w Katowicach, gdzie dominują polskie i śląskie akcenty. Kto oprócz popularnego Gienka godo jeszcze w szatni po naszymu?
Część sztabu na pewno, w tym dobrze znany w Katowicach Bartek Spałek. Może się wydawać, że brakuje tego śląskiego pierwiastka, natomiast wydaje mi się, że choćby nasz kapitan, Erik Janza, przesiąknął już śląskim klimatem, bo jest u nas wiele lat i bardzo mu się tu podoba. Bez dwóch zdań śląskości – czasem może aż za nadto – dodaje szatni Lukas Podolski, który nadrabia za kilku hanysów. Chciałoby się, aby do drużyny trafiało więcej chłopaków stąd, taka jest jednak piłka, że na końcu liczy się wynik i piłkarska jakość.
Górnik stał się trampoliną dla niektórych piłkarzy, którzy jak Ennali czy Yokota dość szybko wybili się do lepszych klubów. Kogo z letnich ubytków będzie brakować najbardziej?
Pod koniec ubiegłego sezonu błyszczał Dominik Sarapata, natomiast z młodymi piłkarzami nigdy nie wiadomo, jak długo będą w stanie utrzymać taki poziom. Wahania formy w tym wieku są czymś naturalnym, więc nie ma pewności, że Dominik nadal grałby pierwsze skrzypce na swojej pozycji. Być może Yosuke Furukawa jeszcze bardziej rozwinie się w Niemczech, bo jego pobyt w Zabrzu był raczej szarpany – lepsze mecze przeplatał gorszymi. Z drugiej strony nie wiadomo, jaki pomysł na niego miałby Michal Gašparík i czy w ogóle grałby w pierwszym składzie.
Latem Zabrze na Katowice zamienił Aleksander Buksa. Wlejesz trochę nadziei w serca kibiców GieKSy, że Olek może podnieść poziom naszego ataku?
Chciałbym, natomiast najwięcej zależy od samego Olka. Byłem trochę zawiedziony, że nie spróbowaliśmy „reaktywować” Buksy w Zabrzu, popracować z nim więcej indywidualnie, bo wydaje mi się, że ten zawodnik ma potencjał na dobrą grę w Ekstraklasie. Często mówi się, że na tym poziomie różnice w umiejętnościach piłkarzy nie są duże, a klucz tkwi w podejściu mentalnym. Buksa jest tego najlepszym przykładem. Macie fachowca na trenerskiej ławce – moim zdaniem trener Górak jest w stanie dotrzeć do Olka na tyle, by ten dał wam trochę radości swoją grą. Poza tym Ekstraklasa bywa przewrotna i zupełnie nie zdziwiłoby mnie, gdyby Olek trafił w sobotę do siatki Górnika.
Od nowego sezonu za grę Górnika odpowiada trener Michal Gašparík. Zastąpił on najlepszego trenera w Polsce, bo jak inaczej nazwać szkoleniowca, który niedługo później przejął stery w reprezentacji Polski. Wysoko zawieszona poprzeczka?
Na korzyść Gašparíka działa jego przeszłość jako piłkarza Górnika, więc zna nasze środowisko. Pogłoski o jego zatrudnieniu pojawiały się zresztą znacznie wcześniej, bo już przy okazji pierwszego zwolnienia trenera Urbana. Gašparík bardzo ciepło wypowiada się o klubie i jego otoczeniu, kibice doceniają też jego pomysł na zespół, który już widać. Oczekiwania są spore i wszyscy jesteśmy ciekawi, czy trener Gašparík będzie tak dobry, jak wydaje nam się, że jest.
Wracając do Jana Urbana, jak oceniasz jego wybór na stanowisko selekcjonera?
Już jakiś czas temu, jeszcze gdy trener Urban pracował w Górniku, a nie wszystko układało się u nas jak należy, pisałem w jednym z komentarzy, że najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich byłoby, gdyby po trenera zgłosiła się reprezentacja. Posada selekcjonera była marzeniem Urbana, poza tym nadaje się on do tego stylu: krótkie zgrupowania i intensywna praca zamiast długofalowego procesu treningowego, a także budowanie odpowiedniej atmosfery. Oczywiście, nie tylko o atmosferę chodzi, bo nie mam wątpliwości, że sztab odpowiednio przygotuje drużynę. Trener Urban ma jednak w sobie coś, że potrafi natchnąć pozytywną energią i ma odpowiednie podejście do piłkarzy. Trzymam kciuki za jego sukces z reprezentacją.
Lukas Podolski przedłużył swój kontrakt o kolejny rok, jednak jak dobrze wiemy, jego rola w Górniku nie ogranicza się tylko do spraw boiskowych. W jakim aspekcie liczycie na jego szczególną aktywność?
Jako wielki fan Lukasa liczę, że dorzuci jeszcze jakieś liczby do swojego ligowego bilansu, natomiast da się zauważyć, że jego rola będzie się zmieniała. Podolski zaczął treningi później niż reszta drużyny, więc jeszcze nie jest w optymalnej formie. W poprzednim sezonie było podobnie – z czasem Poldi się rozkręcał i dorzucał kolejne gole i asysty. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie będzie już pierwszoplanową postacią w zespole.
Więcej do powiedzenia ma zapewne w klubowych gabinetach. Na jakim etapie jest prywatyzacja Górnika?
Obecnie jesteśmy na etapie oficjalnych negocjacji pomiędzy Miastem a spółką reprezentowaną przez Lukasa Podolskiego. Do końca sierpnia powinny się one zakończyć. Trudno przesądzać, czy oba podmioty znajdą w tej sprawie wspólny język, bo pamiętajmy, że trwa kampania wyborcza przed drugą turą wyborów prezydenckich w Zabrzu i mam nadzieję, że dotychczasowe działania nie są obliczone tylko na potrzeby kampanii pełniącej obowiązki prezydenta Ewy Weber. Liczę, że w Mieście jest chęć, aby zakończyć tą wieloletnią sagę związaną ze sprzedażą Górnika i klub trafi we właściwe ręce.
Czekaliśmy w Katowicach 20 lat, aby wreszcie wygrać z Górnikiem. Udało się akurat na otwarcie Nowej Bukowej. Jak wspominasz to wydarzenie?
Było to świetnie opakowane piłkarskie święto. Z kibicowskiego punktu widzenia wyglądało to bardzo efektownie. Z perspektywy sektora gości nie zgadzał się tylko wynik, a szczególnie okoliczności drugiej bramki dla GieKSy, która padła w setnej minucie. Górnik był wtedy w sportowym dołku – zazwyczaj w pierwszych połowach graliśmy dobrze, ale nie potrafiliśmy dobić rywala, co mściło się na nas w końcówkach. Tak też było w Katowicach. Atmosfera wokół Górnika nie była wtedy najlepsza, więc trudno wspominać tamten mecz pozytywnie, jednak jako widowisko byliśmy pod dużym wrażeniem.
Być może lepsze wspomnienia masz z wcześniejszych meczów?
Z perspektywy kibica doskonale pamiętam pierwszy zgodowy mecz w Zabrzu – jeszcze na starym stadionie, na winklu zasiadła kilkutysięczna „żółta fala” fanów GieKSy. Wyglądało to imponująco, z resztą na całym stadionie nie było gdzie szpilki włożyć. Podobnie było w następnej rundzie w Katowicach, gdzie również był nadkomplet widzów. Z kolei kilka lat wcześniej, gdy nasze stosunki nie były tak dobre, przyjechaliśmy na Bukową z oprawą w postaci kartoniady z krzyżem i napisem KSG. W tamtych czasach policja zachowywała się inaczej w stosunku do kibiców i odczuliśmy to mocno podczas powrotu na stację na Załężu. Piłkarsko pamiętam wygrane w Katowicach mecze Pucharu Polski – w jednym dwie bramki zdobył Ennali, a w innym sprawy w swoje ręce wziął Poldi i dwa razy trafił do siatki.
Nasza poprzednia wizyta w Zabrzu nie skończyła się miło dla GKS-u. Jak będzie tym razem?
Wspominając tamten mecz, w którym dość łatwo sobie z wami poradziliśmy, przychodzi mi do głowy fragment serialu Canal+ „Trenerzy na podsłuchu”, kiedy Rafał Górak powiedział: „Zabieramy z Zabrza trzy bomby – każdemu w głowie niech świta hasło: „K…, witaj Ekstraklaso.”. Ja natomiast pamiętam, że w pierwszej połowie Górnik szybko strzelił gola, ale to GieKSa grała w piłkę – nie wyglądało to aż tak źle, jak wskazywałby końcowy wynik. Wydaje mi się, że w sobotę będzie inaczej, choćby ze względu na naszego nowego trenera. Wy złapaliście oddech po zwycięstwie nad Arką, my też jesteśmy w dobrym momencie po przekonującej wygranej w Szczecinie. Spodziewam się ciekawego, otwartego pojedynku, zaciętego pod względem taktycznym.
Jaki wynik typujesz?
Moim zdaniem obie drużyny strzelą bramki, bo GieKSa w ofensywie ma zbyt duży potencjał, aby Górnik zagrał na zero z tyłu. Postawię na 3:1 dla Górnika.
Na co dzień udzielasz się w podkaście „Czwarta Trybuna”. Tej długo brakowało na stadionie przy Roosevelta, ale niedawno oddano ją do użytku. Czy to już koniec historii z budową stadionu?
Do użytku oddano już znaczną część miejsc na nowej trybunie i będą one dostępne w sobotę. Do ukończenia pozostaje środek trybuny, gdzie przewidziane są loże i strefa VIP. Tam też mają być ulokowane szatnie i strefa odnowy biologicznej, sale konferencyjne itp. Ta część nie jest jeszcze gotowa i nic nie wskazuje na to, aby wkrótce miała być do dyspozycji klubu. Brakuje na to pieniędzy, więc na razie musimy zadowolić się tym co mamy, czyli ponad 28 tysiącami miejsc dla kibiców. Na ten moment sprzedano ponad 21 tysięcy biletów na Śląski Klasyk, więc jest szansa, że w otwartej sprzedaży rozejdą się pozostałe wejściówki. Dobrze byłoby pobić rekord frekwencji w Zabrzu właśnie na tym meczu.
Jesteśmy świeżo po losowaniu pierwszej rundy Pucharu Polski. Górnikowi przypadł wyjazd na mecz z rezerwami Legii. Różnica klas każe upatrywać faworyta w trójkolorowych, natomiast nasz lokalny rywal przekonał się przed dwoma sezonami, że drugi zespół Legii nie jest łatwą pucharową przeszkodą.
Tak jak wspomniałem, wiążemy duże nadzieje z Pucharem Polski. Trener Gašparík ma doświadczenie w wygrywaniu krajowych pucharów, bo ma ich na swoim koncie trzy ze Spartakiem Trnava. W klubie panuje nastawienie, aby w końcu potraktować poważnie te rozgrywki, więc nie możemy mieć wątpliwości, czy jesteśmy w stanie pokonać już pierwszą przeszkodę w postaci rezerw Legii, które mogą być w jakimś stopniu wsparte piłkarzami pierwszej drużyny, mimo to liczę na przekonujące zwycięstwo w Warszawie.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze