Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Media o meczu w Gdańsku: Lechia podpina się do tlenu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego meczu Lechia Gdańsk  – GKS Katowice 2:0 (1:0).

weszlo.com – Kudła zapomniał o szczudłach i pomógł Lechii wygrać

Kiedy grasz z Lechią, z dużym prawdopodobieństwem możesz założyć, że będziesz miał sporo sytuacji podbramkowych – chyba że jesteś Arką w derbach, ale to inny temat, patrząc na historię tych starć. Cóż, pewnie nawet GKS Katowice tak zakładał, był przekonany, że Lechia nie zamuruje umiejętnie swojego pola karnego, ale założenia swoje, a życie swoje i wyjątkowo solidni w tyłach gdańszczanie ograli gości 2:0.

Po pierwsze widać, że Rodin może sporo dać ekipie Carvera. Tak to dzisiaj wygląda – ktoś niechciany w Rakowie może być solidnym wzmocnieniem Lechii, bo niby Rodin nie kojarzy się jako najwybitniejszy obrońca w historii Ekstraklasy (delikatnie mówiąc), ale w porównaniu do reszty ananasów z Gdańska… No, klasa. Dziś pewny, dobrze ustawiony, wygrywający pojedynki.

Po drugie – całkiem ciekawie wyglądał Paulsen w bramce. Z jednej strony jest to niewysoki gość, trochę ponad 180 cm to nie tak dużo jak na bramkarza, ale przeciwko GKS-owi wyglądał naprawdę pewnie, choć – jako się rzekło – dużo bronić nie musiał. Natomiast gdy wychodził do dośrodkowań, dawał spokój swojej drużynie i chyba tylko w końcówce przestrzelił z oceną sytuacji, ale bez konsekwencji.

Czy to wystarczające argumenty, by GKS był tak marny w ofensywie, niech odpowie sobie na to sam GKS, ale po prostu był marny. W pierwszej połowie nic nie stworzył, jedynym celnym uderzeniem był taś taś zza pola karnego, który obroniłby dowolny Nowozelandczyk, więc tym bardziej obronił zawodowy bramkarz z tego kraju. Po przerwie – ciut lepiej, ale tylko ciut, próbował Nowak, mieliśmy parę wrzutek, wstrzeleń, niemniej na końcu było to tak przekonujące jak historie Urfera, że od tej pory z kasą w Lechii będzie już wszystko dobrze.

Co gorsza dla katowiczan, to nie dość, że nie dojechała ofensywa, to jeszcze fatalny błąd popełnił w tyłach Kudła. Wyszedł do długiego podania, by nie powiedzieć lagi do Kurminowskiego, ale fatalnie sobie to wszystko wyliczył i… piłka po koźle go minęła. Napastnik miał przed sobą pustą bramkę i na spokojnie strzelił.

Natomiast – choć gol to szczęśliwy – Lechia była absolutnie lepsza od GKS-u. Imponowała spokojem w tyłach, bo potrafiła wyjść spod pressingu bez większego stresu, krótkimi podaniami (nawet jeśli powyższa bramka nie jest tego opisem). Stwarzała sobie sytuacje, ale albo rehabilitował się Kudła, albo na przykład w dość prostej sytuacji kiksował Neugebauer.

Ze względu na race doliczono aż szesnaście minut i można się było zastanawiać, czy kibice gospodarzy nie dali prezentu gościom, żeby ci sobie jednak wyrównali, to nie, znów strzeliła Lechia. Jak dzik w żołędzie poszedł Mena i było po sprawie.

lechia.pl – W domu najlepiej: #LGDGKS 2:0

Wielu ekspertów obstawiało przed meczem, że to spotkanie będzie należało do tych z gatunku otwartych, w których obie drużyny prezentują raczej ofensywny futbol, a mniejszą uwagę przykładają do obrony własnej bramki. Od pierwszego gwizdka sędziego obie drużyny grały na dużej intensywności i wszystko wskazywało na to, że tego wieczoru na dogodne sytuacje nie będziemy musieli długo czekać. W pierwszych 15 minutach spotkania, mimo dużego zaangażowania w walce o piłkę, oba zespoły grały zbyt niedokładnie i chaotycznie, aby wykreować dogodne sytuacje do zdobycia bramki. Zarówno Alexander Paulsen, jak i Dawid Kudła nie mieli w pierwszym kwadransie meczu nic do roboty.

W kolejnych minutach to Lechia starała się przejąć inicjatywę i długo utrzymywała się przy piłce, szukając okazji do zaskoczenia rywala. Pierwsze przyśpieszenie gry przez Biało-Zielonych nastąpiło w 17. minucie. Rifet Kapić świetnie zagrał przed polem karnym do Tomasza Neugebauera, polski pomocnik Lechii uderzył na bramkę katowiczan, ale strzał został zablokowany przez defensora rywali. Piłka odbiła się, ponownie spadła pod nogi Rifeta Kapica, Bośniak skierował ją w pole karne gości, a tam bardzo blisko dopadnięcia do futbolówki był Dawid Kurminowski, który był jednak skutecznie blokowany przez obrońców GKS-u.

Lechia cierpliwie czekała jednak na kolejne okazje i dalej operowała piłką więcej od gości. Szansa na otworzenie wyniku przyszła już w 19. minucie meczu, kiedy długą piłkę z własnej połowy za plecy obrońców ,,Gieksy” posłał Tomasz Neugebauer. Do wysoko lecącej piłki ruszył Dawid Kurminowski oraz bramkarz katowiczan Dawid Kudła, który wyszedł aż za własne pole karne, starając się oddalić zagrożenie od bramki gości. Golkiper rywali główkował jednak bardzo nieudolnie, a jego tragiczny w skutkach błąd wykorzystał Dawid Kurminowski, który jak rasowy snajper czekał na szansę do strzału. Napastnik Lechii po kiksie bramkarza rywali miał przed sobą pustą bramkę i strzałem głową zza pola karnego umieścił piłkę w siatce gości z Katowic.

Lechia nie zamierzała poprzestać na jednej strzelonej bramce i zamierzała momentalnie pójść za ciosem. Gdańszczanie kontrolowali przebieg spotkania i spokojnie operowali piłką. W 24. minucie gracze w biało-zielonych trykotach mieli szansę na podwyższenie wyniku. Matej Rodin podał piłkę do Tomasza Neugebauera, ten zupełnie nieatakowany przez rywali prowadził piłkę przez co najmniej 20 metrów, po czym świetnie wypatrzył znajdującego się w doskonałej pozycji Camilo Menę. Neugebauer obsłużył Kolumbijczyka świetnym podaniem prostopadłym. Mena przyjął piłkę w polu karnym katowiczan, jednak jego pierwszy kontakt z piłką nie był idealny. Mimo złego przyjęcia Kolumbijczyk uderzył z ostrego konta, lecz jego strzał zatrzymał interweniujący z trudem Dawid Kudła.

Mijały minuty, a Lechia wciąż kontrolowała przebieg gry. Kolejne okazje bramkowe naszego zespołu wisiały w powietrzu. W 33. minucie Biało-Zieloni mieli rzut wolny w okolicach pola karnego GKS-u. Rifet Kupić posłał zawieszoną piłkę w szesnastkę rywali jednak żaden z graczy Lechii nie zakończył akcji strzałem. Gdańszczanie po tej sytuacji nie odpuścili i posłali kolejne dośrodkowanie w pole karne ,,Gieksy”. Rifet Kapić zagrał w tempo do Camilo Meny, który znajdował się na prawym skrzydle. Kolumbijczyk wykorzystał swoją szybkość i dopadł do piłki zanim ta opuściła plac gry, a później skierował ją w szesnastkę katowiczan. Piłka minęła obrońców ,,Gieksy”, dopadł do niej Bogdan Viunnyk, ale Ukrainiec uderzył nieczysto i oddał niecelny strzał.

Do przerwy obraz gry nie uległ zmianie. Lechia dalej miała optyczną przewagę i spotkanie pod kontrolą. Po 45 minutach wydawało się, że GKS Katowice nie jest tego wieczoru zdolny do powstrzymania gdańszczan przed zdobyciem kompletu punktów. Do przerwy piłkarze naszego klubu oddali 6 strzałów – z czego dwa celne, a GKS Katowice uderzał tylko raz, ale ten strzał nie mógł w żadnym stopniu zagrozić Alexanderowi Paulsenowi, który pewnie złapał piłkę lecącą prosto w niego.

Do drugiej połowy spotkania oba zespoły przystąpiły bez zmian. Do akcji w drugiej odsłonie gry pierwsi przystąpili gracze Lechii. Rifet Kapić kolejny raz dobrze wypatrzył swojego kolegę z drużyny na skrzydle i tym razem posłał prostopadłe podanie do Bogdana Viunnyka. Ukrainiec popędził skrzydłem i dograł piłkę penetrującą pole karne katowiczan. Tam do futbolówki dopadł Camilo Mena, który okazał się sprytniejszy od obrońcy ,,Gieksy”, ale Kolumbijczyk niestety nie dał rady skierować piłki w światło bramki gości.

W 55. minucie Lechiści mieli swoją kolejną szansę w tym spotkaniu. Camilo Mena kolejny raz znakomicie wyprzedził defensorów rywali i wpadł z impetem w pole karne katowiczan. Kolumbijczyk przy samej linii końcowej dośrodkował piłkę, ta została niefortunnie wybita przez Dawida Kudłę i trafiła pod nogi Tomasza Neugebauera. Tym razem pomocnik Lechii nie trafił jednak dobrze w piłkę i nie zdołał oddać strzału na bramkę rywali. Dobijać próbowali odpowiednio Bogdan Viunnyk i Iwan Zhelizko, ale strzały tych zawodników były już skutecznie blokowane przez interweniujących obrońców zespołu z Katowic.

Szkoleniowiec GKS-u Katowice chcąc ożywić grę swojego zespołu zdecydował się w 58. minucie na potrójną zmianę. Z boiska zeszli: Jesse Bosch, Marcel Wędrychowski i Adam Zrelak, a w ich miejsce na placu gry pojawili się: Adrian Błąd, Mateusz Kowalczyk oraz debiutujący w zespole z Katowic Illia Skhuryn.

[…] W kolejnych minutach do ataku ruszył mało aktywny do tej pory zespół z Katowic. W 66. minucie z dystansu huknął pomocnik rywali Bartosz Nowak, ale pewną interwencją po jego strzale popisał się bramkarz Biało-Zielonych Alexander Paulsen, który nie dał się zaskoczyć rywalom.

[…] Zmiany dokonane przez trenera Carvera okazały się trafione i dodały wigoru poczynaniom Lechii Gdańsk w końcówce meczu. Alvis Jaunsems dograł piłkę po ziemi w pole karne z prawego skrzydła, tam futbolówkę przyjął Kacper Sezonienko, który obrócił się z nią i oddał silny strzał w stronę bramki katowiczan, ale niestety minimalnie chybił. Akcja dwóch rezerwowych mogła więc przynieść Lechii upragnione od wielu minut podwyższenie wyniku.

Doliczony czas w tym spotkaniu trwał aż 16 minut z powodu przerwy w trakcie gry spowodowanej zadymieniem stadionu. W pierwszych minutach doliczonego czasu gry John Carver sięgnął po kolejnego rezerwowego, którego miał do dyspozycji. Michał Głogowski zastąpił Bogdana Viunnyka.

W ostatnich minutach meczu GKS Katowice chciał jeszcze dwukrotnie zagrozić Lechii po dośrodkowaniach w pole karne naszej drużyny, jednak gra zespołu z Górnego Śląska była dla Lechistów zbyt przewidywalna. Defensorzy naszej drużyny ze spokojem radzili sobie z upilnowaniem w polu karnym czyhającego na piłkę Shkurina.

W momencie, gdy GKS Katowice postawił wszystko na jedną kartę i desperacko szukał wyrównującego trafienia, to Lechiści cierpliwie wyczekali odpowiedni moment na decydujący cios i w 107. minucie czasu gry znokautowali zespół z Górnego Śląska. Camilo Mena zebrał piłkę na połowie zespołu z Katowic, wyprzedził goniącego go Mateusza Kowalczyka, wypracował sobie dogodną pozycję na uderzenie i technicznym strzałem w prawy róg bramki postawił „kropkę nad i”.

Lechia ostatecznie pokonała GKS Katowice 2:0. Nie było to spotkanie nadzwyczaj widowiskowe i przesycone pięknymi golami, ale najważniejsze dla naszej drużyny są pewne trzy punkty i zachowane czyste konto. Dla zespołu z Gdańska było to drugie zwycięstwo w tym sezonie i warto zaznaczyć, że drugie przed własnymi kibicami. GKS Katowice z kolei nie zdołał przełamać swojej fatalnej passy na wyjazdach i przegrał 4 mecz w tym sezonie w roli gościa.

sportowefakty.wp.pl – Dwie bramki i dym w Gdańsku. Lechia podpina się do tlenu

[…] Czy był to mecz wielki? Niekoniecznie. Ale czy beznadziejny? Też nie. Po prostu niezły. To znaczy – w wykonaniu Lechii, bo GKS Katowice ewidentnie do Gdańska nie dojechał. A jeśli już, to zrobił to zdecydowanie za późno.

Pierwszy celny strzał gości? W 42. minucie w wykonaniu Marcina Wasielewskiego, ale Alex Paulsen musiałby akurat pić herbatę, żeby przepuścić piłkę do bramki. Generalnie pod koniec pierwszej części katowiczanie nieco się ożywili, lecz nie było ich stać na jakiekolwiek konkrety.

To Lechia miała przewagę od samego początku i praktycznie nie schodziła z połowy przeciwnika. Czystych sytuacji brakowało, więc… pomóc postanowił Dawid Kudła. W raczej niegroźnej sytuacji (po zagraniu na tzw. uwolnienie) wyszedł poza pole karne. Ponadto nie trafił czysto w piłkę, dzięki czemu Dawid Kurminowski musiał po prostu uderzyć do pustej.

Gospodarze chcieli pójść za ciosem, dobrą szansę miał m.in. Camilo Mena, natomiast tu akurat Kudła spisał się już bez zarzutów.

Po przerwie? No cóż – Lechia trochę wytraciła impet. Tak naprawdę poza jedną sytuacją, gdy fatalnie w polu karnym skiksował Tomasz Neugebauer, to nie działo się zbyt wiele pod bramką gości. Wraz z upływem czasu do głosu dochodzili podopieczni Rafała Góraka, ale konkretów za bardzo z tego nie było.

Raz z dystansu huknął Nowak, było parę wrzutek z bocznych sektorów, ale defensywa Lechii ustrzegła się większych pomyłek.

Najciekawsza była 13-minutowa przerwa spowodowana racami i dość dużym zadymieniem.

GKS niby próbował, jednak stojący w bramce Paulsen za bardzo nie miał okazji do interwencji. Dopiero w doliczonym czasie coś z niczego próbował wyczarować Nowak, ale też bez efektów.

W końcówce Lechia broniła się dość rozpaczliwie, wreszcie w 17. minucie doliczonego czasu indywidualny rajd celnym strzałem zakończył Mena, trafił na 2:0 i biało-zieloni wygrali drugi mecz w tym sezonie. GKS doznał zaś czwartej wyjazdowej porażki.

lechia.net – Drugie zwycięstwo Biało – Zielonych w lidze! GKS Katowice pokonany

Po bardzo dobrym meczu podopieczni Johna Carvera odnieśli, co ważne zasłużone zwycięstwo, pokonując GKS Katowice wynikiem 2:0. Bramki w spotkaniu zdobyli Dawid Kurminowski oraz Camilo Mena.

Oba zespoły jeszcze przed pierwszym gwizdkiem jasno dawały do zrozumienia, że interesuje je jedynie komplet punktów i poprawa pozycji w tabeli PKO BP Ekstraklasy. Ostatnie wzmocnienia kadrowe miały być sygnałem, że zarówno gospodarze, jak i goście poważnie myślą o lepszych wynikach w nadchodzących kolejkach. Szczególnie trudne zadanie czekało jednak przyjezdnych – dotąd każdy ich wyjazd kończył się porażką, a bilans strat był nieubłagany: trzy gole tracone w każdym spotkaniu.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice

Odszedł od nas Sztukens

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci kibica GKS Katowice Grzegorza Sztukiewicza.

Grzegorz kibicował GieKSie „od zawsze” – jeździł na wyjazdy już w latach 90. Był także członkiem Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”. Na kibicowskim forum wpisywał się jako NICKczemNICK, ale na trybunach był znany jako Sztukens.

Ostatnie pożegnanie będzie miało miejsce 4 września o godzinie 14:00 w Sanktuarium  św. Antoniego w Dąbrowie Górniczej – Gołonogu. 

Rodzinie i bliskim składamy najszczersze kondolencje. 

 

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

GieKSa znów na koniec karci Górnik

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W przerwie reprezentacyjnej spotkały się drużyny GKS Katowice i Górnik Zabrze. Półtora tygodnia po ligowym Śląskim Klasyku, mogliśmy na Bukowej znów oglądać derbową rywalizację, tym razem w formie meczu kontrolnego.

W 10. minucie, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Łukowskiego, Arkadiusz Jędrych uderzał głową, ale nad poprzeczką. W 25. minucie GKS miał idealną okazję do zdobycia bramki. Znów po kornerze wykonywanym przez Łukowskiego, piłkę zgrywał Jaroszek, ta po rykoszecie leciała w kierunku bramki, gdzie na wślizgu jeszcze próbował ją wepchnąć do bramki Łukasiak, jednak obrońcy Górnika wybili piłkę z linii bramkowej. Po pół godziny pierwszą okazję miał Górnik – z około 17 metrów uderzał Chłań, ale czujny Rafał Strączek złapał piłkę. W 37. minucie do prostopadłej piłki z chaosu doszedł Eman Marković, który wyszedł sam na sam i płaskim strzałem pokonał Loskę. Chwilę później z kontrą ruszyli katowiczanie, Błąd i Rosołek mieli naprzeciw jednego obrońcę, Maciej zdecydował się na strzał, ale przeniósł piłkę nad poprzeczką. W 43. minucie ponownie Rosołek uderzał z dystansu, ale bez problemu dla Loski. Do przerwy GKS prowadził posiadając lekką przewagę. Górnik nie zagroził poważnie naszej bramce.

W przerwie trener dokonał kilku zmian w składzie. W 50. minucie po zwodzie uderzał na bramkę Wędrychowski, ale bramkarz bez problemu poradził sobie z tym strzałem. Chwilę później wdzierał się w pole karne Massimo, ale został powstrzymany. W 55. minucie znakomitą okazję miał Zahović, który dostał od Massimo piłkę i z centrum pola karnego uderzał na bramkę, jednak nasz golkiper świetnie interweniował. W 68. minucie Bród podał do Swatowskiego, ten uderzał kąśliwie, ale bramkarz wybił na róg. Po chwili korner wykonywał Rejczyk, a Jędrych uderzał głową, minimalnie niecelnie. W 74. minucie do wybitej przed pole karne piłki dopadł Chłań i strzelił mocno, ale świetnie interweniował nasz golkiper. Po chwili jednak było 1:1, gdy po rzucie rożnym najwyżej wyskoczył rekonwalescent Barbosa i mocnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. W 82. minucie Galan uderzał z dystansu, ale prosto w ręce bramkarza. Trzy minuty przed końcem koronkową akcję przeprowadził… Klemenz z Buksą, a ten pierwszy po odegraniu znalazł się w idealnej sytuacji, jednak po nodze rywala strzelił nad poprzeczką. W 90. minucie katowiczanie przeprowadzili decydującą akcję. Galan podał do Swatowskiego, ten mocno wstrzelił, a na wślizgu Buksa strzelił zwycięską bramkę. Druga połowa była już bardziej wyrównana, a momentami Górnik osiągał lekką przewagę. Jednak to katowiczanie okazali się zwycięzcami i podobnie jak w ligowym klasyku na Nowej Bukowej, w samym końcu strzelili zwycięską bramkę.

3.09.2025 Katowice
GKS Katowice – Górnik Zabrze 2:1
Bramka: Marković (37), Buksa (90) – Barbosa (74)
GKS: (I połowa) Strączek – Rogala, Jędrych, Paluszek (8. Jaroszek), Wasielewski, Łukowski – Błąd Bosch, Łukasiak, Marković – Rosołek.
(II połowa) Strączek – Bród, Klemenz, Jędrych, Rogala (60. Trepka), Łukowski (60. Galan) – Wędrychowski, Bosch (60. Milewski), Marković, Rejczyk, – Buksa
Górnik: (wyjściowy skład): Loska – Olkowski, Szcześniak, Pingot, Lukoszek, Chłań, Donio, Goh, Dzięgielewski, Zahović, Massimo. Grali także: Podolski, Tsirogotis, Barbosa.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Adrenalina i wystrzały endorfin

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Cóż to był za mecz! To właśnie dla takich chwil warto być kibicem. Wiadomo, że czasem się wygrywa, czasem przegrywa, w końcówkach meczów jest nadzieja na odrobienie strat czy utrzymanie wyniku, a bywa i tak, że po pierwszej połowie jest pozamiatane w jedną czy drugą stronę. Co jakiś czas zdarza się natomiast mecz-perełka. Zwroty akcji, piękne bramki, kapitalne interwencje bramkarzy, a w dobie VAR, te momenty napięcia, a potem euforii lub rozczarowania. Na Nowej Bukowej wczoraj było wszystko. Naprawdę – nie skłamię, jeśli powiem, że był to jeden z najbardziej emocjonujących meczów, na których byłem.

Ile tam się działo… Najpierw dominacja GieKSy, znów nawałnica imienia Stałych Fragmentów Gry, kilka okazji bramkowych. Strzały z dystansu Nowaka czy Kowalczyka. Wybita piłka z linii po uderzeniu głową Zrelaka. I nagle – szok. Jedna kontra Radomiaka – ale jaka! Na pełnej szybkości, na sprincie, z przewagą. Szybki zwód Balde i piękny strzał w boczną siatkę od wewnętrznej strony. Kudła bez szans. I GieKSa dalej cisnęła swoje, znów okazje i szybko bramka wyrównująca.

A to co zrobił Bartosz Nowak to był prawdziwy majstersztyk. Inteligencja zawodnika, ale też decyzja o podjęciu ryzyka niekonwencjonalnego zagrania. I to wykonanie. Rzut wolny godny mistrzów. Na powtórkach jeszcze lepiej to wygląda niż było na żywo. Bo tutaj nie tylko technika się liczyła. Odległość była naprawdę spora i żeby nie dać szans świetnemu przecież wczoraj Majchrowiczowi, musiał tę piłkę uderzyć naprawdę mocno. Perfekcja.

A po chwili łyżka, a w sumie to spora łycha dziegciu w tej beczce felietonowego miodu. GKS znów traci bramkę w ostatnich pięciu minutach połowy. No ludzie, zlitujcie się i utrzymujcie tę koncentrację, bo ileż można? W dwunastu ostatnich meczach to już trzynasta bramka stracona pięć lub mniej minut przed końcowym gwizdkiem. Naprawdę sztab trenerski i ludzie odpowiedzialni za „fizykę” powinni każdemu zawodnikowi dać tabletki z kofeiną czy kostki cukru, do zażywania około 30. minuty meczu, żeby nie zasypiać pod koniec pierwszej czy drugiej połowy. Bo to zbyt powtarzalne, żeby nic z tym nie robić. Do diabła! Arsene Wenger tak kiedyś robił w Arsenalu, przed meczami, co prawda potem po tej kofeinie zawodnicy latali do kibla, ale to szczegół.

Koniec dziegciu, wracamy do miodu. Nawet po straconej bramce na 2:2 katowiczanie jeszcze mieli świetną okazję, ale znanym tylko sobie sposobem Majchrowicz fenomenalnie wyciągnął ręką piłkę po strzale Kowalczyka. Mamy trochę pecha do interwencji bramkarzy w tej rundzie, bo przecież bardzo podobną obronę zaliczył Kacper Tobiasz, gdy przy Łazienkowskiej uderzał jego imiennik – Łukasiak.

Po przerwie już tyle bramek nie było, ale nadal GKS grał dobrze. No i wisienką na torcie było piękne uderzenie Marcina Wasielewskiego. I tu podobnie jak przy golu Nowaka, bramka jest jeszcze piękniejsza, gdy ogląda się ją na powtórkach, zwłaszcza tych zza bramek. Sposób, w jaki zgasił tę uderzoną przecież z powietrza piłkę, jak futbolówka płasko, a jednocześnie z rotacją, poleciała do bramki… palce lizać, to golazo.

Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę wielu kibicom, że nasz zawodnik nazywa się Marcin WasiElewski. Tam jest „e” w środku, w odróżnieniu od Marcina Wasilewskiego, byłego reprezentanta Polski, zawodnika Anderlechtu i Leicester. Tak, ten co grał w Belgii i Anglii był w GKS kiedyś na testach, nawet załapał się na przedsezonową drużynową fotkę, ale do GKS nie trafił. Więc jak coś to nie on. A piszę o tym dlatego, po przy skandowaniu nazwiska po golu czy przy czytaniu składów, mocno przebija się jeszcze nieprawidłowo wykrzykiwane nazwisko naszego ofensywnego obrońcy. Więc dodawajcie tam to „e”.

Co do gola Marcina, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na zachowanie Mateusza Kowalczyka, który rozprowadzając tę akcję był faulowany, ale zdecydował się utrzymać się na nogach i dzięki temu padła bramka. To jest ta waleczność!

To nie był koniec emocji. Zamarliśmy, gdy Tapsoba strzelił bramkę na 3:3, a ja niemal wpadłem w wewnętrzną furię z powodu n-tego straconego gola w końcówce. Można było już zaczynać psioczyć, że znów grając dobrze, zwycięstwo nam się wymyka na sam koniec.

A potem mieliśmy piłkarskie ASMR. Osobiście jestem absolutnym fanem doznań słuchowych na stadionach. Nie chodzi mi jednak stricte o doping, tylko niuanse, zmiany dynamiki odgłosów reakcji trybun. I wczoraj to było coś absolutnie kapitalnego. Prześledźcie sobie w transmisji z meczu czy filmik z decyzji sędziego po VAR. Wygląda to tak, że sędzia podbiega do monitora i w tym czasie kibice GKS lekko, ale śpiewają, bębniarze walą w bębny. Arbiter odbiega od monitora i było wiadomo, że zaraz będzie decyzja. Nagle robi się nienaturalna, niemal absolutna cisza, bębny przestają brzmieć – w powietrzu czuć ogromne napięcie i nadzieję. Sędzia pokazuje gest ekranu i anulowania gola i momentalnie, z tej ciszy, niczym eksplozja bomby, stadion wybucha euforyczną radością. Ten ryk był większy niż przy golach. Coś absolutnie wspaniałego.

Sędzia Tomasz Kwiatkowski to ciekawy przypadek. Gdy robiłem newsa o arbitrze na to spotkanie, zapomniałem dać wzmianki, że oprócz meczów GKS, sędziował też jeden niezwykle istotny dla naszego klubu pojedynek. Przedostatnia kolejka sezonu 2023/24 i pamiętne derby Trójmiasta, kiedy to jedynie zwycięstwo Lechii dawało nam realną szansę na awans. Doliczony czas gry, sędzia wzywany do VAR-u, aby sprawdzić potencjalny rzut karny dla Arki. Gdy byliśmy już pewni, że jedenastka dla gdynian będzie podyktowana, a nas czekają baraże, sędzia wykonał gest pokazujący, że karnego nie będzie. I wczoraj dokładnie, z identyczną ekspresją ten gest powtórzył. Piękne dla nas deja vu.

A potem było już nerwowe oczekiwanie na końcowy gwizdek. Rzadko kiedy, ale ciężko było mi usiedzieć na miejscu, więc musiałem sobie stukać o pulpit. A gdy ostatnia para z ust arbitra poszła, stadion ogarnęło wielkie szczęście. GieKSa wygrała mecz!

„Kibice to tygrysy, a takie mecze tygrysy lubią najbardziej” – powiedział Rafał Górak na konferencji, gdy spytałem go o wagę takich właśnie spotkań dla budowania drużyny. Nie da się ukryć, nawet jeśli piłkarze i trenerzy przykładają dużą wagę do taktyki, tych wszystkich półprzestrzeni, faz przejściowych i trzecich tercji, to to, co buduje całą otoczkę futbolu, jako dyscypliny sportowej, to właśnie takie spektakularne emocje, radości, rozpacze, ale właśnie też mecze z tak wielkim napięciem, jak wczoraj. Ktoś powie – fajnie by było mieć drużynę, która dominuje w lidze. Jednak zastanawiam się, czy naprawdę byłoby ciekawe być takim kibicem Celtiku czy Rangersów, którzy w lidze ekscytujące mecze mają tylko między sobą, a tak poza tym to w kraju wszystkim dają oklep, a w Europie od wszystkich dostają oklep? Nuda straszna. My też tej nudy doświadczaliśmy. Przecież nawet w pierwszej lidze przez wiele, wiele lat, takie mecze był rzadkością.

W końcu tego Radomiaka pokonaliśmy. Poprzedni sezon – wiadomo, nieudana inauguracja, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, czym tę ligę się je. W Radomiu mecz, który mogliśmy zarówno wygrać, jak i przegrać. Ja pamiętam jeszcze starcie z Radomiakiem w Pucharze Polski – też przegrane. Dlatego w końcu przełamaliśmy tego rywala. To też się ceni. I to mimo wspomnianej dyspozycji Majchrowicza, który Nowej Bukowej nie będzie wspominał dobrze, bo przecież chłopak przeżywał euforię kibiców GKS za swoimi plecami już w marcu, gdy przyjechał tutaj na otwarcie nowego stadionu, jako piłkarz Górnika. Zastanawiałem się przez chwilę, czy to jedyny piłkarz przeciwników, który już dwa razy zdążył polec na Nowej Bukowej, ale przypomniało mi się, że jest przecież jeszcze Dawid Abramowicz.

Było trochę kontrowersji w tym meczu, ale nie wydaje się, że były one aż tak oczywiste, żeby trener Joao Henriques aż tak płakał. Szczerze mówiąc widziałem go jako szkoleniowca stonowanego, poukładanego, a teraz zaczyna przeżywać syndrom oblężonej twierdzy. Już po poprzednim którymś meczu był bardzo nieprzyjemny dla dziennikarza na konferencji prasowej, dodatkowo przejechał się po arbitrze Wojciechu Myciu, rzucając jakieś kuriozalne teksty o swoich rodzicach. Tutaj też lekko zaczepnie potraktował redaktora Karola Bugajskiego, a jednocześnie nie chciał powiedzieć wprost, że chodzi mu o sędziów. Wygląda na to, że trener Henriques lekko odpływa i nie zdziwię się, jak zawinie niedługo manatki.

Zwycięstwo było ze wszech miar ważne. Nie tylko ze względu na punkty, choć zaraz do tego przejdę, tylko z powodów mentalnych. Schodzenie na przerwę reprezentacyjną po zwycięstwie to moment bardzo ważny, można odetchnąć, można odpocząć, w relaksie przyglądać się sobotnim i niedzielnym meczom tej kolejki. A co do punktów? Nagle okazuje się, że po siedmiu kolejkach mamy zaledwie jedno oczko mniej niż rok temu. A przecież 12 miesięcy temu byliśmy choćby po spektakularnym triumfie nad Jagiellonią. Choć przyznam, że to poprzedniego sezonu nie wiedziałem, ile ważą trzy punkty w piłce, to teraz deficyt tego jednego oczka jest niewielki. Mam w głowie takie dwa progi – jeden pewnej elementarnej przyzwoitości to średnia 1 punkt na mecz. To dawałoby w ostatecznym rozrachunku 34 punkty na sezon. Raczej za mało, żeby się utrzymać (choć akurat w poprzednich rozgrywkach spadku by nie było), ale jest to liczba dająca punkt wyjścia. Drugi próg to 38 punktów, który według mnie daje 95% szans na utrzymanie. Więc ten pierwszy stopień już mamy. Teraz należy go po prostu nie wytracić.

To był 300. mecz Rafała Góraka, a więc piękny jubileusz uczczony zwycięstwem. Co to jest za historia trenera w GieKSie. 76 meczów w pierwszej kadencji i aż 224 w obecnej. Historia filmowa, naznaczona nauką zawodu na szczeblu pierwszej ligi, potem już jako dojrzały szkoleniowiec przebrnięcie przez wszystkie plagi tego świata, aż do momentu w którym jest obecnie. Pięknego momentu, bo w ekstraklasie. Oczekujemy, żeby na 400. mecz było Mistrzostwo Polski. No dobra… niech będzie przynajmniej Puchar Polski.

Przed nami teraz chwila odpoczynku. Za dwa tygodnie gramy w Gdańsku z Lechią. I tutaj dwie kwestie, z których obie poruszyłem na konferencjach po meczu w Zabrzu i wczoraj. Przede wszystkim trzeba zrobić coś, żeby zacząć lepiej grać i punktować na wyjazdach. To duży problem już od wiosny, bo tam też w pewnym momencie dostawaliśmy regularny oklep w delegacjach. Druga sprawa to kwestia typowo motywacyjna, niezależnie od lokalizacji meczu. Z Arką i z Radomiakiem to też były tygrysy, drapieżne, walczące, tłamszące przeciwnika. A w Zabrzu zaledwie takie milusie kotki. Trzeba więc podziałać tak, aby ta agresja była na przyzwoitym poziomie niezależnie od meczu. Bo to, że w piłkę ta drużyna grać potrafi – pokazała już w tym sezonie. Gdy nasz zespół przyciśnie przeciwnika, mamy naprawdę dobrą ofensywę. Do poprawy oczywiście jest też ta gra obronna, bo nie można grać tak dobrze i tracić tyle bramek.

Powtórzę – piękne to było widowisko i znakomita GieKSa. Dla takich meczów warto być kibicem. Jeśli dla takiego starego pryka, jak ja (no dobra, nie takiego starego) mecz potrafi nadal wzbudzić tyle emocji, to wiedz, że coś się dzieje.

A jeśli bębniarze, którzy walą w te bębny niezależnie czy GKS zdobywa czy traci bramkę, nagle zastygają w bezruchu, gdy sędzia ma ogłosić decyzję VAR – to wiedz, że coś się dzieje do kwadratu.

Eksperci w Canal Plus nie mogli się nachwalić tego spotkania. To prawda. Ten mecz to była sól piłki nożnej.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga