Wczorajszy mecz to było kuriozum. Może nie tak, jak niegdysiejszy mecz, który oglądałem w TV pomiędzy Barceloną i Betisem, w którym Blaugrana wygrała 5:1, będąc drużyną zdecydowanie… gorszą. Tutaj nie można powiedzieć, że Cracovia była gorsza, ba – była zdecydowanie lepsza. Efektywniejsza w swych działaniach na boisku, bo przecież gdzie indziej. Ale… niesmak, a wręcz potężny niesmak pozostał.
Zaczęło się od tego, że po powrocie z wyjazdu na Nową Bukową wszystko wyglądało po staremu. Od początku meczu GKS narzuca swoje warunki gry, jest szybki, dynamiczny, agresywny. Stwarza sytuacje, ma wiele stałych fragmentów. W pewnym momencie Bartosz Nowak wykonywał cztery (!) razy z rzędu rzut rożny. Nie przypominam sobie w piłce takiej sytuacji – trzy i owszem się zdarzały, ale cztery?… Ewenement. I tak jak mówił Filip Surma w transmisji – Bartek chciał trafić w ten swój punkt w polu karnym i cały czas próbował. A Michał Trela twierdził, że gol dla GKS wisi w powietrzu.
Każdy, kto ogląda mecze GKS w tym sezonie jednak zna takie scenariusze i nie są one wcale takie… dobre. Zanim jednak przejdziemy do spraw defensywnych to powiedzmy sobie, że to jest trochę mydlenie oczu z tymi sytuacjami bramkowymi. Owszem, katowiczanie oddali kilka strzałów, nawet celnych, golkiper gości dobrze bronił, ale nie łapaliśmy się za głowy po niewykorzystanych stuprocentowych sytuacjach. Z naporu GieKSiarzy mogła paść bramka i w poprzednich meczach u siebie padały. To jest właśnie ta aferka, o której pisałem, gąszcz nóg i ewentualnie pojawia się sytuacja bramkowa. Ale setek tu nie było.
No i poszło po schemacie. Cracovia wyprowadziła jedną z pierwszych (bo drugą) groźną akcję i od razu strzeliła gola. Dokładnie taki sam schemat przerabialiśmy z Widzewem, dokładnie tak samo było z Radomiakiem. Czyli GKS dominuje i atakuje, a rywal – z pewną przesadą – raz sobie wyjdzie z połowy i pyk – brameczka. Na Legii może aż tak nie było, bo gospodarze też mieli swoje sytuacje, ale tam katowiczanie naprawdę świetnie grali w ofensywie od początku meczu. A i tak sami dostali gonga.
Problem jest taki, że jedna taka bramka może się wydarzyć i można wtedy powiedzieć – zdarza się. W 2008 roku na Euro Austria cisnęła Polaków niemiłosiernie, Artur Boruc wyczyniał cuda w bramce w sytuacjach sam na sam, a jednak to nasza reprezentacja zdobyła gola. Takich przykładów w piłce trochę jest. Nie jest to częsta sytuacja, ale co kilkadziesiąt meczów się zdarza. Stracić jednak w takich okolicznościach DWA gole do przerwy – to już jest sprawa iście kuriozalna.
No i oczywiście GKS nie byłby sobą, gdyby tych goli nie tracił w skandaliczny sposób. Już nie mówię nawet o tym odkryciu się skutkującym „lotniskiem” dla przeciwników. To może nie wyglądało tak, jak mecz sprzed niemal dwóch lat, kiedy Tottenham grał w dziewiątkę przeciw Chelsea, trener ustawił linię obrony bardzo wysoko i The Blues wychodzili co chwilę dwoma, trzema zawodnikami sam na sam. Ale mimo wszystko ten mecz mi się jakoś przypomniał.
I tu dochodzimy do sedna. Gra obronna. Niestety w tym sezonie, jak i w końcówce poprzedniego, to jest absolutny dramat i zaprzeczenie ekstraklasowego poziomu. To co wyprawiają nasi obrońcy, ale też cała drużyna w fazie defensywnej, nie mieści się w głowie. To jest taki schemat, że można zastanowić się – po co atakować, wypruwać sobie żyły w ofensywie, skoro rywal zrobi jeden-dwa wypady i strzeli bramki, a w najlepszym wypadku stworzy sobie bardzo groźne sytuacje. Taka trochę jest GieKSa w tym sezonie. Bo normalnie w piłce to jest tak, że przeciwnik atakuje, stwarza lepsze czy gorsze sytuacje, czasem strzeli gola lub nie. W przypadku katowiczan każdy atak w miarę sensownego rywala, to potężne ryzyko utraty bramki. My po prostu bronić nie potrafimy. Nie wiem, czy nigdy nie umieliśmy czy po prostu zapomnieliśmy.
Rok temu czepiałem się tych indywidualnych błędów, które zdarzały się choćby temu wychwalanemu pod niebiosa Oskarowi Repce. Z tym że poza tymi kiksami, nieumiejętnością wybicia piłki, cała obrona spisywała się przyzwoicie. Teraz mamy zarówno indywidualne absurdalne zachowania, jak i całość defensywnej gry zespołu jest po prostu beznadziejna.
Zostawmy kunszt piłkarzy Cracovii i Mateusza Klicha, bo to jest jedna sprawa. Solidna defensywa powinna takim bramkom zapobiec. Przy pierwszym golu Alan Czerwiński dał się minąć jak dziecko, Dawid Kudła wybrał się na grzyby (podobno zaczyna się sezon), ale zanotował pusty przelot i odsłonił całą bramkę. Sam gol samobójczy to już przypadek, ale gdyby Dawid został w bramce, pewnie tego trafienia by nie było. Drugi gol to już kompletna aberracja gry w piłkę. Najpierw obciął się naprawdę dobrze do tej pory grający Milewski, ale równie wielkim problemem było to, że po pierwszym strzale i kapitalnej interwencji Kudły, nasi zawodnicy stanęli jak kołki, tak jakby pogodzili się już z utratą bramki. Zero ruchu – byli jak słupy soli. Uśmiechnięty Henriksson tylko na to czekał i sam pewnie był zszokowany jak bardzo mu rywale nie przeszkadzali. Ludzie – gra się do gwizdka czy przerwy w grze. Przy trafieniu Stojilkovića już po prostu byliśmy typowo słabsi od przeciwnika, który znalazł lukę – ale i tutaj nawet Arek Jędrych dał się w beznadziejny sposób ograć.
Cracovia naprawdę nie miała wielu sytuacji i nie cisnęła w tym meczu ani trochę. Wystarczyło kilka wypadów, gdzie swoją jakością plus skandaliczną grą GKS w defensywie, doprowadzili do tych bramek. A przecież mogło być z tych nielicznych akcji ofensywnych jeszcze więcej – gdy Milewski (powtórzę – od początku meczu grający bardzo dobrze), obciął się w drugiej połowie i Minczew wyszedł sam na sam z Kudłą. Czy w doliczonym czasie gry przed przerwą, gdy rywale wyszli 2 na 1 obrońcę i prawie było 0:3.
Wygląda to źle, bardzo źle. GKS potrafi gole strzelać, co pokazał już kilka razy w tym sezonie. Ale strzela, gdy gra w piłkę – jak z Arką czy Radomiakiem. Bo jak nie gra, to ma zero z przodu – jak z Rakowem, Górnikiem czy Lechią. Co z tego jednak, że strzelimy jakieś bramki, jeśli tak łatwo je tracimy. Nie zawsze będziemy wygrywać 3:2.
W ostatnich 14 meczach GKS nie potrafił zachować czystego konta. W tym czasie stracił 30 (słownie: trzydzieści!) bramek. To ponad dwa gole stracone na mecz. Czyli to oznacza, że średnio w tych czternastu meczach potrzebowaliśmy aż dwóch goli do remisu i aż trzech goli do zwycięstwa. I rzeczywiście – strzelając trzy gole wygrywaliśmy. Jedynym wyjątkiem, w którym dwa trafienia dały wygraną, a ta średnia była zaburzona – to starcie z maja z… Cracovią.
W tych czternastu meczach: pięć razy straciliśmy trzy gole, sześć razy – dwa gole, trzy razy – jednego gola. Czyli w 11 na 14 ostatnich meczów traciliśmy co najmniej dwa gole. W tym sezonie w dziewięciu kolejach trzy razy przegraliśmy 0:3. Jak mawiał klasyk – to się w pale nie mieści.
Oczywiście po raz ósmy z rzędu straciliśmy bramkę w czasie 40+ lub 85+… Naprawdę to już się robi nudne. Już nawet nie chce mi się tego liczyć. W GieKSę wierzę, ale nie wiem czy wierzę w to, że nadejdzie kiedyś mecz, w którym GKS nie straci gola do szatni czy prawie do szatni.
Naprawdę, gdyby GKS był po prostu słaby jak barszcz, to jeszcze bym to przełknął i jakoś się z tym pogodził. Jednak widzę duży potencjał w tej drużynie – choć bardziej w ofensywie. Mamy zawodników, którzy jak złapią wiatr w żagle, to potrafią kreować sytuacje i strzelać bramki. Ale to wszystko traci sens, gdy przeciwnik zdecyduje się wyściubić nos z własnej połowy. I tutaj na pewno jest to kamyk do ogródka trenera i sztabu, bo zamiast być lepiej, to jest coraz gorzej. Fakt, że kontuzja Aleksandra Paluszka pokrzyżowała plany bardzo mocno. Ale nie wzmocniliśmy formacji obronnej w okienku transferowym i naprawdę – nie ma większych możliwości roszad. Alan Czerwiński w tym sezonie gra po prostu bardzo słabo. Arek Jędrych też nie jest wybitną ostoją. Do tego szkoleniowiec podejmuje dziwne decyzje o wystawianiu na środku Grzegorza Rogali, jeszcze dziwniej to argumentując, że zawodnik rozegrał dobry mecz w Gdańsku. Trenerze, proszę…
Zakładając jednak, że Rogala jest rozpatrywany jako środkowy, to nadal mamy z nim i Czerwiński, Jędrychem, Kuuskiem i Klemenzem pięciu do grania. Zestaw niepowalający na kolana absolutnie. A jeszcze serce nam podeszło do gardła – mimo wszystko – gdy kapitan był opatrywany na początku meczu. Przyjdą też drobne urazy czy kartki. Naprawdę źle to wygląda w tej formacji. Więc tak – sama formacja jako taka jest naszym olbrzymim problemem, podobnie jak gra defensywna całego zespołu. Ale to od obrony się wszystko zaczyna i tu nie mamy wiele możliwości manewru.
Na koniec jeszcze jedna sprawa. Z trenerem się często nie zgadzam i krytykuję jego wybory. Szkoleniowiec podkreśla nieraz, że kibic patrzy pod kątem efektu, emocji, bramek, zwycięstw, a trenerzy rozpatrują te kwestie bardziej analitycznie, mają swoje programy, które dają im liczby, kto, jak i ile. I to oczywiście jest prawda. Ja od zawsze wiem (niekoniecznie mówię), że taktyka w piłce mnie po prostu nie interesuje. Każdy w piłce znajduje coś dla siebie – ja jestem dobry w historii, wynikach, fascynuje mnie śledzenie różnych historii drużyn w czasie. I oczywiście emocje, emocje, emocje – to jest numer jeden. Gdyby interesowała mnie taktyka, czyli naprawdę dość zaawansowana wiedza na ten temat, zostałbym domorosłym analitykiem albo trenerem właśnie. Jako kibic jednak wyrażam swoje zdanie na temat końcowego efektu, jaki widzę na boisku. I można wtedy mówić o założeniach czy liczbach, ale co z tego, jak dostajemy potem w trąbę raz, drugi, trzeci 0:3, a w niektórych meczach zawodnicy wyglądają tak, jakby nie wiedzieli, po co wyszli na boisko.
Chcę jednak powiedzieć, że mimo tych „niezgód” z trenerem wszelkie pomysły o jego zwolnieniu w tym momencie to też jest kuriozum – tym razem kibicowskie. Ludzie – puknijcie się w głowę, bo przecież już to przerabialiśmy. Już zwalnialiśmy Góraka w pierwszej lidze, już było „pakuj walizki”, bo wuefista, bo nie może się nauczyć pierwszej ligi, bo trzyma się uparcie swoich schematów, bo piłka go przerasta. Czy mam przypomnieć, że ten człowiek ostatecznie tę pierwszą ligę po prostu przeszedł spektakularnie, jak w grze komputerowej?
Poprzedni sezon – pierwszy sezon w ekstraklasie to było marzenie. GieKSa pod wodzą Rafała Góraka zdobyła niemal pół setki punktów, nie będąc ani przez moment zagrożona spadkiem, zapewniając sobie utrzymanie już w kwietniu. Czy naprawdę dziewięć kolejek wystarcza do tego, żeby znów wchodzić w ten stary schemat? Przypominam, że GKS nadal (stan na sobotę rano) jeszcze nie jest w strefie spadkowej. Że jeszcze nie ma żadnej punktowej tragedii. Uczmy się na błędach.
Poza tym to jest nieludzkie, żeby przy pierwszym małym kryzysie od dwóch lat od razu eliminować człowieka, który cały ten projekt pod tytułem „ekstraklasa” zbudował z totalnych zgliszczy. Trener buduje i dajmy mu z tej trudnej sytuacji wyjść. To naprawdę nie jest ten moment i jeśli ktoś myśli o zwolnieniu, to niczym się nie różni od tych wszystkich prezesów-wariatów, którzy trenerów zmieniają jak rękawiczki.
Jest dramatycznie w obronie i to jest zadanie numer jeden dla trenera. Niech ogarnia – z tym materiałem ludzkim, który ma. Wyjścia innego nie mamy. Pozostaje wierzyć i wspierać ten zespół, nawet jeśli doprowadza do wielkiej irytacji.
Zwycięstwa przyjdą. Tylko zachowajmy spokój. Krytyka – tak. Ostra krytyka- jeszcze bardziej tak. Decyzje pod wpływem emocji – absolutnie nie!
Czekamy na wtorek i trzymamy kciuki za drużynę!
Najnowsze komentarze