Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka
Ambitna GieKSa walczyła do końca, ale rywal był za mocny
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
Kobieca drużyna zakończyła rundę jesienną rozgrywek piłkarskich zajmując drugą pozycję w Orlen Ekstralidze oraz awansując do 1/8 finału Pucharu Polski. Ze względu na zły stan boiska przy Bukowej odwołano zaplanowane na ostatnią niedzielę spotkanie z Miedzią Legnica. Ostatnie spotkanie ligowe w tym roku, piłkarze rozegrają z Chrobrym w Głogowie. Początek spotkania w sobotę 16 grudnia od godziny 15:00.
Siatkarze przegrali kolejne mecze ligowe, tym razem z Asseco Resovią i Skrą Bełchatów po 0:3. Kolejne spotkanie drużyna rozegra w piątek 15 grudnia z Czarnymi Radom. Czarni zajmują ostatnie miejsce w tabeli PlusLigi. Początek spotkania w hali w Szopienicach o godzinie 20:30.
Hokeiści rozegrali w minionym tygodniu dwa spotkania ligowe. W obu zespół wygrał. W pierwszym z nich – domowym z JKH GKS-em Jastrzębie 4:1, w następnym z Zagłębiem 2:1. Przed Świętami zaplanowano jedno spotkanie, z Podhalem. Mecz zostanie rozegrany w Nowym Targu 20 grudnia.
PIŁKA NOŻNA
dziennikzachodni.pl – Niedzielny mecz GKS Katowice – Miedź Legnica został przełożony
Mecz GKS Katowice z Miedzią Legnica zaplanowany na niedzielę 10 grudnia na godz. 18 został przełożony przez Departament Rozgrywek Krajowych PZPN. Wystąpiły o to do Fortuna 1. Ligi obydwa kluby w związku z fatalnym stanem boiska w Katowicach.
To pierwszy, ale pewnie nie ostatni mecz zaplanowanej na weekend 18. kolejki Fortuna 1. Ligi. Zima ciągle trzyma, a kluby już w poprzedni weekend przekonały się, że gra na pokrytych śniegiem boiskach, mimo podgrzewanych płyt, i przy minusowej temperaturze nie ma większego sensu.
GKS Katowice w ostatnią sobotę był zmuszony zagrać na Bukowej z Arką, bo delegatowi PZPN żal było kilkunastu kibiców z Gdyni, którzy przyjechali na mecz. Po spotkaniu na tę decyzję narzekali obaj trenerzy, a murawa została mocno zniszczona.
Dobrze. że teraz spotkanie GKS z Miedzią zostało odwołane już wcześniej i przełożone na wiosnę przyszłego roku. Sprzedaż biletów na niedzielny mecz została wstrzymana. Jak informuje katowicki klub sprzedane wejściówki zachowują swoją ważność, a o możliwości ich ewentualnego zwrotu poinformuje w osobnym komunikacie.
Oficjalny komunikat Fortuna 1. Ligi o mecz GKS Katowice – Miedź Legnica.
Spotkanie 18. kolejki Fortuna 1 Ligi pomiędzy GKS-em Katowice a Miedzią Legnica miało zostać rozgrane w niedzielę 10 grudnia o godz. 18.00. W związku ze złym stanem boiska na Stadionie Miejskim przy ul. Bukowej oraz porozumieniem klubów odnośnie rozegrania spotkania w innym terminie, Departament Rozgrywek Krajowych PZPN podjął decyzję o przełożeniu spotkania na rok 2024.
SIATKÓWKA
siatka.org – Resovia z problemami wygrała z GKS-em Katowice
Asseco Resovia Rzeszów musiała wznieść się na wyżyny swoich umiejętności aby wygrać z GKS-em Katowice. Druga partia tego spotkania rozgrywana była na przewagi, rzutem na taśmę zwycięstwo w niej zapewniła sobie ekipa z Podkarpacia. Jeszcze bardziej zacięty przebieg miał ostatni set tego spotkania, w którym szala zwycięstwa przechodziła z jednej strony na drugą. Ostatecznie to gospodarze cieszyli się z trzech punktów.
Za sprawą asów serwisowych Stephena Boyera rzeszowianie prowadzili 3:0. Goście szybko otrząsnęli się z tej sytuacji i po zablokowaniu Yacine Louatiego doprowadzili do wyrównania. Francuz nie najlepiej wszedł w ten pojedynek i ponownie został powstrzymany blokiem. Dodatkowo pomylił się także Boyer i to katowiczanie mieli dwa ,,oczka” więcej. Błędy własne gospodarzy nie pozwalały im doprowadzić do wyrównania i dopiero po pomyłce Marcina Walińskiego im się to udało (13:13). Od drugiej połowy seta zaczynali budować sobie przewagę. Najpierw Louati posłał asa serwisowego, a za chwilę Klemen Čebulj powstrzymał Łukasza Usowicza i w krótkim czasie odskoczyli na trzy punkty. Przerwa wzięta przez trenera Grzegorza Słabego na niewiele się zdała, gdyż jego zawodnicy nadal popełniali proste błędy. Po dotknięciu siatki przez Jonasa Kvalena było 22:17. Do końca premierowej odsłony spotkania nic się nie zmieniło i zawodnicy Asseco Resovii wygrali ją do 20.
Gracze GKS-u chcąc powalczyć w tym meczu musieli podwyższyć skuteczność w ataku. Jednak już w pierwszej akcji drugiej partii przestrzelił Marcin Waliński. Po wykorzystaniu kontry przez Stephena Boyera zrobiło się 5:2, ale w siatkę trafił Krzysztof Rejno i katowiczanie nawiązali kontakt punktowy. Za sprawą Walińskiego udało im się doprowadzić do wyrównania i od tego momentu wynik oscylował wokół remisu. Prowadzący zmieniał się i dopiero po ataku w siatkę Jonasa Kvalena miejscowym udało się odskoczyć na dwa ,,oczka” (15:13). Rzeszowianie zaczęli jednak się mylić i po dwóch błędach w ofensywie oraz bloku Jakuba Jarosza musieli oddać prowadzenie (17:19). To właśnie za sprawą tego elementu goście budowali sobie przewagę. Chwilę później dwoma ,,czapami” popisał się Łukasz Usowicz i na tablicy wyników było 21:17. Od tego momentu przyjezdni jednak stanęli i nie potrafili zrobić przejścia. W jednym ustawieniu roztrwonili całe prowadzenie i stracili pięć punktów z rzędu. Wszystko miało rozstrzygać się w samej końcówce, a dokładnie w czasie gry na przewagi. W niej było sporo emocji, ale trzy ostatnie punkty zapisali na swoim koncie gospodarze i to oni mogli się cieszyć z wygrania tej partii.
Szybko na dwupunktowe prowadzenie wyszli rzeszowianie. Stało się to po wykorzystaniu kontrataku przez Stephena Boyera (4:2). Prowadzenie powiększył Klemen Čebulj, gdy zaatakował piłkę po rękach blokujących, ale po wygraniu przepychanki na siatce przez Jonasa Kvalena na tablicy wyników było 9:10. Od tego momentu zaczęło się naprzemienne zdobywanie punktów i żadna z drużyn nie mogła zapunktować przy swoim serwisie. Dopiero po asie serwisowym Boyera seria ta została przerwana (17:14). Na taką sytuację zareagował trener Słaby prosząc o czas. W dwóch poprzednich partiach w końcówkach gospodarze przyspieszali i do pewnego momentu tak też było w trzecim secie. Po bloku na Jakubie Jaroszu przewaga siatkarzy Asseco Resovii wzrosła do czterech ,,oczek” i choć katowiczanie próbowali się zbliżyć to ich ataki były natychmiastowo odpierane. Impuls do pogoni dał Damian Domagała w polu serwisowym. Po asie w wykonaniu tego zawodnika oraz ,,czapie” Łukasza Usowicza gracze Gieksy doprowadzili do wyrównania i po raz drugi w tym spotkaniu set był rozstrzygany w czasie gry na przewagi. W niej długo prowadzili goście, ale gdy przegrali akcję na 30:30 zaczęli protestować w kwestii nieczystego odbicia rywali. To wybiło ich z uderzenia i ostatecznie po wykorzystaniu przechodzącej piłki przez Karola Kłosa musieli pogodzić się z kolejną porażką w tym sezonie.
Asseco Resovia Rzeszów – GKS Katowice 3:0 (25:20, 28:26, 32:30)
dziennikzachodni.pl – Ambitna GieKSa walczyła do końca, ale rywal był za mocny
W sobotę 9 grudnia 2023 roku w meczu 11. kolejki PlusLigi GKS Katowice przegrał z PGE GiEK Skra Bełchatów 0:3. Katowiczanie starali się nawiązać walkę z faworyzowanym rywalem, ale nie wygrali nawet seta.
Katowiczanie, którzy mieli do tej pory tylko jedną wygraną w sezonie, z animuszem weszli w pierwszego seta. GKS prowadził 5:2 i 8:3, m.in. za sprawą mocnych rozgrywek Jakuba Jarosza. Wtedy o czas poprosił trener Skry Andrea Gardini. Goście odrobili straty, doprowadzili do remisu 10:10 i wyszli na prowadzenie 13:11. Czasem zareagował trener GieKSy Grzegorz Słaby. Gospodarze z 15:17 doszli jeszcze na 17:17, ale Skra odskoczyła na 21:17 i wygrała seta do 21 po ataku Dawida Konarskiego.
Katowiczanie się nie zniechęcili i drugiego seta zaczęli od 4:1, jednak szybko mieliśmy remis – 6:6. GieKSa prowadziła jeszcze 8:6. Przy wyniku 9:11 trener Słaby postanowił porozmawiać z zawodnikami. Od stanu 14:15 zrobiło się 14:18 i znów gospodarze skorzystali z przerwy. Skra szła po swoje i prowadziła 22:15 po asie Grzegorza Łomacza. Pierwszy setbol był przy 17:24. Znów Konarski atakiem zakończył partię, tym razem do 18.
Trzeci set zaczął się od prowadzenia Skry 5:3, ale GieKSa jeszcze zerwała się do walki i miała jeden punkt przewagi po ataku Lukasa Vasiny – 7:6. Goście znów wrzucili wyższy bieg, Łomacz posłał asa i było 7:10, następnie 7:11, 10:14 i 12:17. Katowicki zespół zmniejszył przewagę do 17:20 i znów Skra odskoczyła – 17:23. GKS jeszcze wywalczył dwa punkty (19:23), ale goście pilnowali wyniku. Konarski „zgodnie z tradycją” zakończył atakiem również tego seta i cały mecz.
– Traciliśmy przewagi w pojedynczych ustawieniach – mówił rozgrywający GieKSy Piotr Fenoszyn, który zastąpił kontuzjowanego Davide Saittę (Włoch skręcił staw skokowy na treningu dzień przed meczem). – Mimo tego, że wcześniej wypracowywaliśmy te przewagi dobrą grą, to później to się załamywało, przeciwnik nas dochodził, szybko przełamywał. Nie potrafiliśmy dotrzymać rytmu i ciężko było w końcówkach wracać do wyrównanej gry.
Przedostatni GKS w następnej kolejce ma mecz prawdy, u siebie z ostatnimi w tabeli Czarnymi Radom (piątek, godz. 20.30). – Musimy zresetować głowy, bo przed nami najważniejszy mecz w sezonie – stwierdził trener GKS-u Grzegorz Słaby.
GKS Katowice – PGE GiEK Skra Bełchatów 0:3 (21:25, 18:25, 20:25)
HOKEJ
hokej.net – Własny obiekt atutem GieKSy! Jastrzębianie pokonani
W rozgrywanym awansem meczu 32. kolejki TAURON Hokej Ligi GKS Katowice pokonał na własnym lodzie JKH GKS Jastrzębie 4:1. „Satelita” jest prawdziwą twierdzą mistrzów Polski, gdyż w tym sezonie jeszcze w niej nie przegrali.
Bez Bartosza Fraszki oraz Sama Marklunda zmuszeni byli przystąpić do dzisiejszego meczu mistrzowie Polski. W kadrze JKH GKS-u Jastrzębie zabrakło jedynie dochodzącego do siebie po złamaniu palca u ręki Marcina Kolusza.
Od samego początku spotkania, rywalizacja przebiegała w charakterystycznym dla katowicko-jastrzębskich konfrontacji tempie. Obie strony skupiały się przede wszystkim na odpowiedzialnej grze w defensywie. Krążek szybko przechodził z posiadania jednej drużyny do drugiej. Dążąc do jego przejęcia, zawodnicy nie odmawiali sobie fizycznych pojedynków. Pierwsi próby rozegrania podjęli się gospodarze, jednak schowani za podwójną gardą jastrzębianie, sprawnie oddalali ataki od własnej bramki, cierpliwie czekając na swoje momenty w pierwszej tercji.
W 10. minucie zespół Jacka Płachty popełnił błąd w wyprowadzaniu krążka z własnej tercji. Podanie bez adresata, padło łupem Rastislava Špirko, który otworzył drogę do bramki Filipowi Starzyńskiemu. Ten, ze stoickim spokojem pokonał Johna Murraya i bramką dla gości otworzył wynik spotkania. Po inauguracyjnym golu, obraz spotkania nie uległ zmianie. W 14. minucie z krążkiem do jastrzębskiej tercji wdarł się Shigeki Hitosato. Szybko podwojony przez defensywę gości japoński skrzydłowy nie zdołał zagrozić jednak bramce rywala. Skupieni na wyłuskaniu gumy spod bandy jastrzębianie, pozostawili bez opieki Joonę Monto, który stając oko w oko z Maciejem Miarką doprowadził do wyrównania. Próżno było szukać emocji do końca pierwszej tercji. Niewiele przyszło gospodarzom również z gry w przewadze, po karze nałożonej na Jakuba Martiška w 18. minucie.
Początek drugiej tercji należał do GieKSy. Mistrzowie Polski wrzucili wyższy bieg, pierwszy raz zamykając jastrzębian głębiej we własnej tercji. W 23. minucie swoją profesurę zaprezentował Grzegorz Pasiut. Kapitan GKS-u nadał z prawego skrzydła świetne podanie do Mateusza Michalskiego. Wychowanek Podhala wyjściem na pozycję uprzedził Macieja Miarkę, czym wyprowadził gospodarzy na prowadzenie.
W 26. minucie zaiskrzyło pod katowicką bramką. Kacper Maciaś i Filip Starzyński mieli wobec siebie wzajemnie roszczenia. Do akcji szybko wkroczyli arbitrzy, którzy nie pozwolili na konfrontacje pomiędzy zawodnikami. Skończyło się na obustronnych karach za nadmierną ostrość w grze, zdaniem arbitrów Kacper Maciaś dopuścił się niesportowego zachowania, które zostało ukarane dodatkową karą mniejszą.
Wydarzenia z początku drugiej tercji dobrze wpłynęły na tempo spotkania. Do twardej walki na bandach, zespoły dołożyły więcej konkretów pod bramkami. W 33. minucie raz jeszcze za skórę katowickim defensorom zaszedł Filip Starzyński. Tym razem napastnik wdał się w konfrontację z Aleksim Varttinenem. Efektem były kolejne obustronne wykluczenia, a Starzyński został dodatkowo wykluczony karą dwóch minut za trzymanie kija przeciwnika. Do końca drugiej odsłony żadnej z drużyn nie udało się już stworzyć zagrożenia pod bramką rywali.
Z przytupem rozpoczęli również trzecią tercję katowiczanie. W 43. minucie Jakub Wanacki długim podaniem przez dwie tercje obsłużył Hampusa Olssona. Szwedzki napastnik w bardzo mądry sposób przytrzymał krążek, a następnie w tempo wypuścił Bena Sokaya który podwyższył prowadzenie GKS-u.
W 47. minucie blisko zdobycia kontaktowej bramki byli jastrzębianie. W dogodnej pozycji strzeleckiej znalazł się Maciej Urbanowicz. Doświadczony napastnik posłał uderzenie wprost w maskę Murraya, który interweniując głową zdołał zbić krążek. Zapewne jeszcze mocniej goście żałowali swojej niewykorzystanej szansy w 49. minucie. Maciej Kruczek spod niebieskiej linii wrzucił krążek na bramkę. Maciej Miarka zdołał obronić jego próbę, jednak odbity krążek wpadł wprost na Grzegorza Pasiuta, który zadbał o to, aby guma znalazła drogę do siatki.
Katowiczanie do końca spotkania w pełni kontrolowali przebieg wydarzeń na lodzie. Podopieczni Jacka Płachty mądrze utrzymywali grę w tercji przeciwnika. W 59. minucie Joona Monto zasiadł na ławce kar, jednak gościom niewiele przyszło z gry w przewadze. Niespełna 20 sekund później do drugiego boksu przez arbitrów został skierowany Filip Starzyński, który swoją nadmierną ostrością kolejny raz wykroczył poza przepisy.
„Satelita” wciąż niezdobyta. GieKSa lepsza od Zagłębia
W ramach 26. serii spotkań TAURON Hokej Ligi GKS Katowice pokonał przed własną publicznością Zagłębie Sosnowiec 2:1. O zwycięstwie mistrzów Polski przesądził Olli Iisakka, który popisał się indywidualną akcją.
Z mocno przemeblowaną formacją defensywną do dzisiejszego spotkania zmuszeni byli przystąpić mistrzowie Polski. Trener Jacek Płachta nie mógł skorzystać z usług Macieja Kruczka oraz Jakuba Wanackiego. Do kadry meczowej nie powrócił również w dalszym ciągu Bartosz Fraszko.
Od mocnego uderzenia starcie zaczęli goście. W 2. minucie Damian Tyczyński do spółki z Dominikiem Nahunko wyprowadził dwójkową akcję, jednak ich zamiary świetnie odczytał John Murray. Kolejne minuty spotkania upłynęły pod znakiem dominacji GKS-u. Katowiczanie dosyć swobodnie zdobywali tercję ataku, dobrze operującej w niej krążkiem. W kluczowych momentach gospodarzom brakowało jednak ostatniego podania, a gdy udawało się już wypracować pozycję strzelecką, świetnymi interwencjami popisywał się Patrik Spěšný. W 11. minucie broniący osłabienia goście wyprowadzili kontrę. Olli Valtola pomknął na bramkę Johna Murraya, lecz po jego uderzeniu, krążek zatrzymał się na parkanie katowickiego golkipera. Bezbramkowy remis w pierwszej tercji utrzymał się w głównej mierze, za sprawą świetnie dysponowanych bramkarzy, którzy w ostatniej instancji oddalali wszelkie zagrożenie.
Otwarcie wyniku nastąpiło w 23. minucie. Po odzyskaniu krążka przez Zagłębie we własnej tercji, Arkadiusz Karasiński lewym skrzydłem uprzedził katowickich defensorów i zdołał znaleźć sposób na pokonanie „Jaśka Murarza”. Po inauguracyjnej bramce spotkanie nabrało rumieńców. Podrażnieni straconym golem mistrzowie Polski w coraz śmielszych próbach szukali wyrównania. W 31. minucie udało się gospodarzom rozklepać defensywę Zagłębia. Po szybkiej wymianie podań, krążek trafił do Bena Sokaya, który strzałem poza zasięgiem wyrównał wynik. Niespełna 90 sekund później GKS objął prowadzenie. Olli Iisakka indywidualnie zabrał się z krążkiem. Przy wykończeniu akcji przez fińskiego napastnika nabity został jeden z sosnowieckich zawodników. Rykoszet kompletnie zaskoczył Spěšný, który nie miał żadnych szans, aby podjąć skuteczną interwencję.
W trzeciej odsłonie GKS starał się utrzymywać przy krążku, aby kontrolować przebieg spotkania. Zespół trenera Sarnika pomimo straconego prowadzenia, nie dążył za wszelką cenę do atakowania. Zwarci w obronie sosnowiczanie nie pozwalali myśleć gospodarzom o zdobyciu trzeciej bramki. W 52. minucie Dominik Nahunko powinien nagrodzić cierpliwość swoich kolegów wyrównującą bramkę. Został on obsłużony świetnym podaniem wzdłuż linii bramkowej. Mając przed sobą w pełni odsłoniętą bramkę, 28-latek nie trafił czysto w krążek, co pozwoliło na interwencję, przesuwającemu się za akcją Murrayowi. W ostatnich minutach spotkania Zagłębie zaczęło intensywniej poszukiwać wyrównującej bramki. Emocji nie brakowało aż do końcowej syreny. W 59. minucie na Johna Murraya została nałożona dwuminutowa kara. Trener Sarnik podjął decyzję o wycofaniu z bramki Patrika Spěšnego, jednak pomimo gry 6/4 jego podopiecznym nie udało się odwrócić losów spotkania.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Najnowsze komentarze