Piłka nożna
Co z tego, że obrońcy „dobrze grali”?…
Drugą formacją, którą rozpatrujemy po rundzie wiosennej jest oczywiście formacja obronna. Tym razem nie będziemy dzielić na lewego/prawego obrońcę, gdyż nie ma to większego klinicznego znaczenia, a jak wiemy, taki Adrian Frańczak grywał zarówno na jednej, jak i drugiej strony, choć nominalnie jest zawodnikiem z prawej flanki. Zastosujemy więc prosty podział na środkowych i bocznych obrońców.
Stoperzy
Wiadomo było już przed rundą, że duet środkowych będą stanowić Lukas Klemenz i Mateusz Kamiński. Szybko jednak – bo już w pierwszym meczu doszło do modyfikacji. Poprzez czerwoną kartkę Frańczaka, trener zdecydował się na roszadę i przesunął Kamińskiego na prawą stronę, a do środka wprowadził Midzierskiego. Niestety dobrze funkcjonujący blok obronny od tego czasu zaczął się gubić. Choć bądźmy konkretniejsi – to Midzier się gubił od pierwszej minuty po wejściu na boisko. Najpierw dał się przeskoczyć głowę niższemu Niewulisowi i ten strzelił bramkę, a kilka minut później mieliśmy idealny replay tej sytuacji, ale tym razem sytuację uratował Nowak. Do końca drżeliśmy o wynik i o to, czy Tomasz nie popełni jeszcze jednego klopsa.
Midzierski był w oczach trenera na tyle słaby, że dostał poza tym meczem szansę tylko w dwóch spotkaniach. Pech chciał, że były to bardzo ważne mecze derbowe. Najpierw z Ruchem na zawodnika spadła olbrzymia fala krytyki (wyjątkowo większa ze strony kibiców niż od nas), gdyż zawodnik grał bardzo słabo, źle się ustawiał, zdarzyły mu się też kiksy, z jednym kuriozalnym przy linii bocznej na czele. W kolejnym spotkaniu z Tychami co ciekawe strzelił bramkę i zagrał poprawnie, ale był zamieszany w utratę drugiego gola, choć większa odpowiedzialność spadała na Wierzbickiego. Co by nie mówić – runda w wykonaniu Midziera była symboliczna, ale jak wszedł – tylko dlatego, że dwa razy z rzędu jego koledzy ze środka obrony pauzowali – to pokazał się z kiepskiej strony.
Tak jak wspomnieliśmy, całą resztę czasu grali Kamiński i Klemenz. W zasadzie trudno nie rozpatrywać tych zawodników w pakiecie, bo można powiedzieć, że jeden podciągał drugiego i wzajemnie. Nie było pomiędzy nimi wielkich różnic, jak grali dobrze lub świetnie, bo i takie spotkania się zdarzały, to razem. Gdy przeciętnie – również obaj się gubili na boisku.
O ile Klemenz był podstawowym zawodnikiem praktycznie przez cały sezon, to Kamiński na jesień był głównie rezerwowym. Na wiosnę przypadło mu zastępować Midzierskiego nie tylko na pozycji, ale i w roli kapitana. Tak, wiele osób podkreśla, że była to bardzo dobra runda Kamińskiego. Można powiedzieć, że pierwsza połowa rundy rzeczywiście była bardzo dobra, a oprócz dobrej gry w obronie strzelił dwa gole. Potem już jednak nie był zaporą nie do przejścia i grał co najwyżej poprawnie. Błędów i kiksów nie zaliczał, ale też nie można powiedzieć, że przeciwnicy robili jakieś nawałnice. Niestety mecze przegrywaliśmy, czasem po jednej akcji i głupim karnym, którego akurat zawodnik nie prokurował. Nie było jednak już takich meczów jak w Suwałkach (chyba najlepsze spotkanie pary stoperów od wielu lat). Było tak sobie, z nieco dziwną żółtą kartką w pierwszej minucie meczu z Podbeskidziem, czym wykluczył się z meczu z Ruchem… Na minus wielki było to, że jako kapitan – nie ogarnął tego burdelu, który się w zespole wytworzył od meczu z Puszczą. I to tak naprawdę przykrywa tę jego „dobrą” rundę, bo znów zakończyło się spektakularną klęską. Znów z udziałem Kamyka, do czego jeszcze wrócimy.
Klemenz takiej odpowiedzialności nie miał, w GieKSie jest przez rok i po początkowych kiepskich meczach na jesieni, systematycznie się poprawiał i wiosnę miał również dobrą. Kilka razy imponował niespotykaną dla stopera szybkością, którą podpierał siłą fizyczną. Podobnie jak Kamiński od pewnego czasu przestał grać bardzo dobrze, a zaczął jedynie poprawnie. To on faulował w Olsztynie, co zakończyło się rzutem karnym. Ogólnie jednak rundę należy ocenić pozytywnie, jeśli chodzi o boisko.
Boczni obrońcy
Zacznijmy od wywołanego do tablicy Frańczaka. Zawodnik jest w GKS Katowice od kilku lat i niestety ani nie poczynił postępów, ani nawet nie zaprezentował się piłkarsko dobrze. Umówmy się – lubimy zawodnika, bo jest sympatyczny, do tego trzeba przyznać waleczny, ale strasznie drewniany. Z całym szacunkiem nie jest to poziom GKS Katowice. Kiedyś jeszcze od czasu do czasu strzelił gola albo zaliczył jakieś dośrodkowanie z kopyta. Niestety już dawno i to kopyto zatracił i stał się po prostu ligowym przeciętniakiem, który pewnego progu nie przeskoczy. W tej rundzie jedyne co zrobił, a z czego go dobrze znamy, to dwie czerwone kartki. Niestety po Alanie Czerwińskim zrobiła się luka, którą wypełnił Adrian, ale grał tylko dlatego, że nie miał konkurenta, bo Tomasz Mokwa to w Katowicach dziwadło transferowe niż rzeczywiste wzmocnienie (2 mecze w całości plus końcówka w Chojnicach).
Na lewej obronie miał brylować Mateusz Mączyński i w pierwszych meczach wiosny grał dziwnie – to znaczy dość poprawnie w obronie, z pojedynczymi spektakularnymi przebłyskami w ofensywie, jak na przykład centra w Opolu do Kędziory (słupek) czy rajd w Suwałkach. Więcej w tym wszystkim było szczęścia niż rozumu, ale i tak na plus dla zawodnika. Po meczu ze Stalą stracił miejsce w składzie, najpierw pauzując za żółte kartki, potem już decyzją trenera. Wrócił na Olsztyn i był to jedyny zawodnik, któremu chciało się cokolwiek robić na tle leżących na boisku kolegów. Starał się rozkręcić ten mecz, ale był w tym sam. Z Podbeskidziem jego dośrodkowanie zamieniło się w gola. I to by było na tyle – końcówka sezonu to kontuzja w meczu z Tychami i pożegnanie rozgrywek na noszach.
Najpierw na końcówki, potem w podstawowym składzie zaczął wychodzić Kamil Słaby – transferowa pomyłka na miarę Piotra Petasza. Zawodnika zapamiętamy z zawalenia meczu z Ruchem Chorzów – najpierw z niewykorzystanej setki, a potem idiotycznego faulu w polu karnym. Tak po prawdzie, nic w GKS nie pokazał. Może w Chojnicach czy tam Głogowie zagrał przyzwoity mecz. Reszta to były spotkania, po których można się było złapać za głowę, że takie drewno grało w ekstraklasie. Nie ma sensu rozpatrywać każdego meczu tego zawodnika, bo trzeba powiedzieć, że nie dał temu zespołowi absolutnie nic, a dodatkowo jeszcze zepsuł.
Podsumowanie
Trzeba powiedzieć, że jeśli chodzi o liczby, to ta runda była bardzo dobra. GKS stracił tylko 10 bramek. Problem w tym, że o kilka za dużo patrząc przez pryzmat niektórych spotkań, w których rywale nie tylko byli słabi, ale nawet nie kwapili się do ataków, jak Stomil czy Ruch. Nawet Puszcza jak stwarzała zagrożenie, to tylko po stałych fragmentach. Nie ma tu znaczenia, że bramki traciliśmy po karnych czy rożnych, bo ktoś te sytuacje prokurował i to też jest błąd.
Wracając do Mateusza Kamińskiego. Według autora tego tekstu już rok temu nie powinno być dla niego miejsca w GKS. Ostał się po spartaczonym awansie, a teraz ostanie się po raz kolejny, po kolejnym spartaczonym awansie. Tu nie ma znaczenia, czy grał w tej rundzie dobrze, jeśli ktoś tak uważa, to oszukuje samego siebie (kibice) lub oszukują nas (trener, piłkarze, klub). Kamiński jako mega ważna postać w szatni miał udział w przegranych – oddanych bez walki awansach za Moskala, Brzęczka i Paszulewicza. Trzymać człowieka, który wszystko w GieKSie przegrał jest trzymaniem tego wirusa w szatni. Przykra sprawa, że w klubie tego nie rozumieją i pozwalają na to, zwiększając w bardzo dużej mierze prawdopodobieństwo kolejnej klęski za rok.
Piłka nożna
Widzew rywalem GieKSy
Dziś w siedzibie TVP Sport odbyło się losowanie ćwierćfinałów Pucharu Polski. GKS Katowice zmierzy się w tej fazie z Widzewem Łódź. Mecz odbędzie się w Katowicach, a 1/4 Pucharu Polski zaplanowano na 3-5 marca.
Widzew obecnie zajmuje 13. miejsce w Ekstraklasie, mając w dorobku 20 punktów, czyli tyle samo co GKS. Na 18 meczów piłkarzy Igora Jovicevića (a wcześniej Żelijko Sopića i Patryka Czubaka) składa się 6 zwycięstw, 2 remisy i 10 porażek (bramki 26-28). We wcześniejszych rundach Widzew wyeliminował trzy drużyny z ekstraklasy: Termalikę, Zagłębie Lubin i Pogoń Szczecin.
Zanim dojdzie do pojedynku pucharowego, obie drużyny zmierzą się w lidze (także w Katowicach), w kolejce, która odbędzie się 6-8 lutego.
Pozostałe pary tej fazy to:
Lech Poznań – Górnik Zabrze
Zawisza Bydgoszcz – Chojniczanka Chojnice
Avia Świdnik – Raków Częstochowa
Kibice Piłka nożna Wideo
Doping GieKSy w Częstochowie
W niedzielny wieczór do Częstochowy, na ostatni mecz w tym roku, wybrał się komplet GieKSiarzy. Ultrasi zadbali o przedświąteczny klimat na sektorze.
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu z Rakowem
Mecz z Rakowem był ostatnim w tym roku. Teraz… święta. I Nowy Rok. Trzech Króli i turniej halowy w Spodku. I zleci jak z bicza strzelił, gdy 30 stycznia zagramy z Zagłębiem Lubin. Wracamy jeszcze na chwilę do Częstochowy i zamykamy temat Rakowa.
1. Na mecz pojechaliśmy w dwuosobowym składzie plus Mariusz przyjaciel redakcji. Miał jeszcze pojechać Flifen, ale laptop mu się zepsuł. No i nauki dużo ma. Więc jak już skończy tę medycynę, to uderzajcie do niego. Będziecie mieli pewność, że gdy inni się obijali i na mecz jeździli, on siedział z nosem w książkach 😉
2. Do Częstochowy jest rzut beretem, więc jechaliśmy niecałą godzinkę. Dobrze, że na koniec nam nie przypadł w udziale jakiś Białystok… Ale uwaga, uwaga – tam pojedziemy już za dwa miesiące.
3. Stadion Rakowa wiadomo – nie jest z tej epoki nowych obiektów, choć i tak swego czasu go rozbudowano. Dlatego jest to raczej takie boisko, otoczone trybunami. Mówi się o nowym, obiekcie i mówi, ale na razie cisza.
4. Dlatego długo nie mogliśmy go wypatrzeć, choć byliśmy już przecież przy linii tramwajowej. Dopiero w ostatniej chwili ujrzeliśmy jupitery, a za moment byliśmy już pod obiektem.
5. Jakoś tak się złożyło, że byliśmy bardzo wcześnie, bo przed 15:30, kiedy wydawali akredytacje. Więc musieliśmy chwilę postać pod kasą i poczekać na swój moment. Wszystko odbyło się sprawnie.
6. Widzieliśmy nawet rakowskiego rycerza, który przyszedł do pracy, ale jeszcze po cywilu.
7. Mając tyle czasu… nie za bardzo wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Jedno jest pewne, ja byłem bardzo głodny, więc w planie miałem obowiązkową kiełbasę, na której to poszukiwania wkrótce wyruszyliśmy.
8. Zanim jednak to nastąpiło, pokręciliśmy się trochę w okolicach sali konferencyjnej. Przywitaliśmy się także z Wojciechem Cyganem, który stał przy wejściu i wkrótce witał przybyłą drużynę gości. My też mogliśmy – dzięki infrastrukturze stadionu – ten przyjazd naszym pięknym zielonym autokarem, oglądać.
9. Nie zabrakło czułych powitań, choćby z Adrianem Błądem, czyli takim „synem” prezesa Wojtka. Przytulili się na to powitanie, jako że było dużo czasu przed meczem, atmosfera była bardzo sympatyczna. Bój miał się rozpocząć wkrótce.
10. My tymczasem poszukiwaliśmy kiełbasy. Obeszliśmy trybuny, co nie było trudne, bo byliśmy tak jakby na zewnątrz stadionu. Miła pani nas kilka razy wpuszczała i wpuszczała ze strefy gastronomicznej. Ogólnie te przejścia za trybunami są jakieś takie klimatyczne. W dobie faktycznie tych nowych stadionów te takie stare, polskie, mają w sobie coś z nostalgii.
11. Jako że kiełby się dopiero piekły, postanowiliśmy uraczyć się innymi trunkami, w tym ja herbatką. I tak sympatycznie oczekiwaliśmy na strawę.
12. Kiełbaska za 25 złotych, z ogórkiem kiszonym. Bardzo dobra, byłem mega głodny, więc była jak znalazł. Od razu humor się poprawił i liczyliśmy, że nie będzie to najlepsza rzecz, która nas spotkała przy Limanowskiego, ale jedna z najlepszych.
13. Udaliśmy się na sektor prasowy, a Misiek na murawę. To, co było też bardzo dobre, to że w przeciwieństwie do lutowego spotkania było po prostu relatywnie ciepło. Znaczy relatywnie bardzo ciepło. Wtedy wymarzliśmy solidnie, bo nie dość, że było po prostu zimno, to jeszcze ciągnęło spod trybuny, bo są te kratki metalowe jako podłoga, a pod trybuną nie ma nic.
14. Zajęliśmy miejsca. Początkowo w rzędzie ze studenckimi stolikami, ale tam było bardzo ciasno, więc przenieśliśmy się rząd wyżej – już bez stolików, ale z szerszym przejściem. Nie było dla mnie w tym kontekście problemem trzymanie laptopa na kolanach.
15. Za to podłączenie do kontaktu przypomniało traumę ze stadionu ŁKS. Wtyczka nie chciała wejść, ale cudem udało się ją wepchnąć. Potem cała operacja z przeciąganiem kabla pod trybuną, trzymając go przez te małe dziurki w podłodze. Uff, udało się. Nikt o kabel nie zahaczy.
16. No i rozpoczął się mecz. Widoczność z tak niskich trybun jest oczywiście średnia. Jeszcze na połowie, na wysokości której jest prasówka, jest spoko. Ale po drugiej stronie trzeba by było mieć sokoli wzrok, by wszystko dobrze identyfikować.
17. Prezenty kibicom rozdawał Święty Mikołaj. Co ciekawe miał on akredytację. Na której było napisane, że jest to Święty Mikołaj, a jako redakcja Biegun Północny.
18. Kibice gości wypełnili sektor gości. Przez cały mecz głośno dopingowali, urządzili też baloniadę ze świąteczną piosenką, a na koniec, jak za starych czasów zaśpiewali Wesołych Świąt. Może w bardzo dawnych czasach taka tradycja była (nie wiem), ale ja pamiętam, że pierwszy raz coś takiego miało miejsce w którąś Wielką Sobotę, zdaje się w 2001 roku. Podczas bardzo śnieżnego meczu z Amiką. Ale mogę się mylić, co do szczegółów.
19. GieKSa w pierwszej połowie była nieco lepsza i miała więcej sytuacji. Niestety nie wykorzystaliśmy żadnej. W drugiej po zmianach Raków się rozpędził i w końcu strzelił upragnionego gola.
20. Po meczu udaliśmy się na konferencję prasową. Gospodarze zapewnili kapuśniak. Od kiełbasy minęło już trochę czasu, więc również było to bardzo miłe. Gorąca, treściwa zupka w oczekiwaniu na konferencję miała wynagrodzić smutek po porażce.
21. Najpierw wypowiedział się trener Górak. Potem oczekiwaliśmy na trenera Papszuna i jakieś dziwne sceny się działy przed salą, że aż pracownik Rakowa notorycznie zamykał drzwi. Jakieś były krzyki i huki. Wydawało się, że to trener Rakowa krzyczy, żeby go wypuścili w końcu do tej Warszawy. Ale nie. Marek Papszun był w tym czasie na murawie i udzielał wywiadu dla Ligi Plus Extra.
22. Po konferencji oczywiście chwila na sali, żeby na stronie pojawiła się relacja z wypowiedzi trenerów oraz galeria zdjęć. Pół godzinki posiedzieliśmy, aż udaliśmy się w drogę powrotną.
23. Kulturka jest, więc wychodząc rzekłem do Marka Papszuna „do widzenia” i sympatycznie, z uśmiechem odpowiedział. A wychodząc z klubu spotkałem Marka Ameyawa i ten młody człowiek bardzo kulturalnie sam powiedział „do widzenia”. Milusio.
24. Ogólnie cały wyjazd bez większej historii. Krótki. Mecz przegrany. Do Rakowa nie ma się, o co przyczepić, wszyscy mili, uśmiechnięci. Kiełbasa dobra, rzecznik sympatyczny. Wojciech Cygan witający starych znajomych.
25. „Do zobaczenia na Narodowym” – powiedział rzecznik, gdy się z nami żegnał. Nic dodać, nic ująć. Miejmy nadzieję, że 2 maja się ponownie zobaczymy. Bierzemy w ciemno.
26. Wesołych Świąt!


















Najnowsze komentarze