Dołącz do nas

Felietony

Coś dla masochistów… (po raz drugi)

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Co roku (a w zasadzie co pół roku) po ostatnim zakończonym meczu ligowym, w naszej redakcji zaczyna się czas dyżurów. Ma to na celu wzięcie odpowiedzialności przez każdego z redaktorów za pojawianie się newsów na stronie przez tydzień swojego dyżuru, ale z drugiej strony daje też możliwość odpoczynku od naszej społecznej pracy przez cały rok. Jak na nieszczęście, mojej skromnej osobie, przychodzi pełnienie pierwszego dyżuru. Czynię to z niekłamaną niechęcią, bo liga zakończyła się ponad tydzień temu, a ja muszę wrócić myślami i emocjami do tego, co niszczyło mnie przez ten rok. Czyli do drużyny piłkarskiej GKS Katowice. W tym tygodniu pojawią się podsumowania poszczególnych formacji w rundzie jesiennej, na początek jednak tradycyjny sprint przez 20 meczów tego sezonu, które już zostały rozegrane. Czytacie na własną odpowiedzialność, prosimy też odstawić jedzenie i napoje na czas lektury (dozwolone są tylko napoje wyskokowe – dla ukojenia).

Lista hańby
Do tejże listy kompromitacji w Pucharze Polski dopisana została Siarka Tarnobrzeg. Dzieciaki z Tarnobrzega okazały się lepsze od naszych zawodników, którzy w pewnej części byli nowi. Nie zrobili oni wiele, żeby na stadionie Siarki osiągnąć choćby remis. Grali niemrawo, bez wyrazu, ale wygrać z ekipą z drugiej ligi było obowiązkiem. Tak się nie stało i po tych wszystkich Luboniach, Zdzieszowicach i Niepołomicach, doszedł Tarnobrzeg.

Nie dojechaliśmy na pierwszą połowę. Gra się nam nie układała, byliśmy mało komunikatywni, nie pomagaliśmy sobie na boisku – powiedział po meczu trener Piotr Mandrysz.

Rekord świata
W takich kategoriach należy rozpatrywać wizytę kibiców pod szatnią piłkarzy już po meczu 1. kolejki. Frustracja osiągnęła swój szczyt, ale tak naprawdę to była symboliczna 35. kolejka poprzedniego sezonu – jeśli chodzi o emocje kibiców. Klęska w Pucharze i kompromitacja ze słabą Pogonią u siebie była ciosem. Do tego widzieliśmy, jak na tle naszych zblazowanych gwiazdek, poruszali się szybcy i żwawi zawodnicy Pogoni – nie było dla nich straconych piłek. W końcówce zdobyli zwycięskiego gola.

– Można zarzucić piłkarzom niedostatki umiejętności, ale nie można zarzucić, że nie chcieli, bylibyśmy nieuczciwi – swoją osobliwą wersję na temat zaangażowania wygłosił szkoleniowiec.

Blisko euforii
Po tak katastrofalnych meczach kibice dali piłkarzom szansę na wyjeździe w Legnicy. I piłkarze swoją – tym razem ambitną postawą – sprawili, że mecz został prawie wygrany. Mimo braków piłkarskich byliśmy zadowoleni z zaangażowania. Swoje zrobił Paweł Mandrysz, który po rajdzie zdobył bramkę. Niestety w doliczonym czasie gry wątpliwy karny dla Miedzi pozbawił nas wygranej.

– Oddaliśmy inicjatywę przeciwnikowi, ale nie starczyło nam argumentów, by w ofensywie przenieść ciężar gry na połowę przeciwnika w dłuższym wymiarze czasu – tym razem przytomnie wypowiadał się trener.

Bukową zdobywają już byle leszcze
Oczywiście to „leszcze” tylko na potrzeby tego artykułu. Bo piłkarze Puszczy byli kolejnymi poważnymi zawodnikami, z ambicją, pomysłem na grę, którzy na tle piłkarzy GKS pokazali się z dobrej strony i wygrali. Nasza twierdza przypominała wówczas domek z kart, co potwierdziło się zresztą w dalszej fazie sezonu.

– Ugrzęźliśmy w dole tabeli i taka jest prawda na chwilę obecną. Winę za taki stan rzeczy ponoszę ja jako trener – słowa szkoleniowca po spotkaniu.

Napastnik Prokić
Nawet jeśli Serb nie gra typowo w ataku, to najlepiej czuje się zbiegając do środka i jako rasowy napastnik wykańczając akcje. W Częstochowie GKS w końcu zagrał dobrze, szybko uzyskał dwubramkowe prowadzenie i wygrał.

– Gratuluję moim podopiecznym bo zagrali solidne spotkanie i zasłużenie zdobyli trzy punkty – pierwszy raz zadowolony mógł być opiekun piłkarzy GKS.

Jest iskierka nadziei
Prawdziwym sprawdzianem miało być spotkanie z Chojniczanką, czyli naszym rywalem do awansu z poprzedniego sezonu. GieKSa zagrał bardzo dobre spotkanie, zachowała czyste konto (co jak się później okaże – będzie rzadkością) i wygrała w pełni zasłużenie. Szalał Adrian Frańczak, który zapomniał, że nie umie grać w piłkę. Świetnie w defensywie i ofensywie. To było to spotkanie, które dało nam wielką nadzieję na kolejne spotkania.

– Paradoksalnie najtrudniejszym momentem był ten po strzeleniu gola, bo przywrócił się od razu film z dwóch dotychczasowych meczów na Bukowej. Obawiałem się, że znowu wypuścimy zwycięstwo z rąk, dzisiaj jednak graliśmy dobrze – mówił trener, a sytuacja na szczęście po raz trzeci się nie powtórzyła.

Żółwie lub piłkarzyki – jak kto woli
Oczekiwaliśmy, że po dwóch wygranych w dobrym stylu, z Odrą Opole będzie hat-trick. Niestety z ambicji i dobrej gry nic nie zostało. Mieliśmy snujących się ledwo na nogach zmęczonych życiem ludzi. To było ambicjonalne zero, na domiar złego ze straconą bramką w końcówce po fatalnym błędzie Midzierskiego i Abramowicza. Na swoje szczęście Midzier w końcówce po „ręce Boga” wyrównał i katowiczanie nie przegrali kolejnego meczu u siebie.

– Powiem tak – jeśli w trzech pierwszych spotkaniach zdobyliśmy jeden punkt, a teraz w trzech – siedem, to na pewno jest progres, aczkolwiek do pełni szczęścia zabrakło zwycięstwa – mówił Mandrysz.

Garbaty myli bramki, a my przegrywamy z najgorszą drużyną
Po sześciu meczach Wigry miały na koncie dwa remisy i cztery porażki. Trener Artur Skowronek nie wygrał meczu od 50 lat (oprócz meczu z GKS jako trener Olimpii). Więc najlepszym rozwiązaniem było przyjechać na Bukową, żeby sobie wygrać. Jednak Wigry były na tyle słabe, że Robin Hoodem postanowił być Damian Garbacik, który nieatakowany przez nikogo po prostu kopnął do własnej bramki. Szczyty kompromitacji zaczęły być coraz bardziej wygórowane.

– Tego nie wolno robić na żadnym szczeblu rozgrywek i w pierwszej lidze również – sensownie skonstatował trener Piotr.

Sosnowiec się śmieje, a Cygan ma dość
Chcieliśmy rehabilitacji na stadionie Ludowym, chcieliśmy też rewanżu za poprzedni sezon. Niestety znów dostaliśmy w tytę, przegrywając 0:3, a zawodnicy pozwolili, by nasz klub był wyzywany i obrażany. Nie wytrzymał tej zniewagi prezes Wojciech Cygan i po meczu podał się do dymisji. Późno, jak na upokorzenia, których musiał doświadczyć ze strony piłkarzy.

– Nie jesteśmy zadowoleni z tego, trzeba z tym żyć, chociaż szkoda, że głównym aktorem tego spotkania nie byli dzisiaj piłkarze – szkoleniowiec zrzucił odpowiedzialność za porażkę na sędziów.

Rozjechana defensywa
W Mielcu już do przerwy było 0:3. Nasi obrońcy grali kryminalnie. Nie pilnowali pozycji, a na domiar złego, zamiast blokować strzał Janoty z dystansu, chytali się za jajka, nie robiąc ruchu do przeciwnika. W drugiej połowie udało się wcisnąć dwie bramki, ale come backu z wiosny (wówczas 3:3) nie było.

– Druga połowa pokazała, że tak. Po pierwszej odpowiedź byłaby negatywna – odpowiedział trener na pytanie, czy z tego zespołu da się jeszcze coś wyciągnąć.

Już z ambicją, jeszcze z frajerstwem
W meczu z mocnym Chrobrym katowiczanie grali ambitnie i prowadzili już 2:0. Szczerze mówiąc przy takiej grze i prowadzeniu, nie mieli prawa wypuścić tego z rąk. Piłkarze GKS pokazali jednak, że niemożliwe nie istnieje i stracili dwie bramki z niczego.

– Przeszliśmy z nieba do piekła, bo jeden punkt w naszej sytuacji nas nie zadowala – mówił były zawodnik Pogoni Szczecin.

Sprinter Kędziora
W obecności ponad 700 kibiców GKS grał w zimnym Bytowie. To nie był jakiś wybitny pojedynek, ale znów przyzwoitość w kwestiach wolicjonalnych była zachowana. W końcu pierwszą bramkę zdobył Błąd, ale najbardziej godnym uwagi był sprint Wojciecha Kędziory po defensywnym stałym fragmencie – wiekowy napastnik odsadził wszystkich i strzelił w końcówce zwycięskiego gola.

– Gratuluję zawodnikom zaangażowania na boisku, ale nad jakością piłkarską musimy popracować, bo presja i stres wpływa na moich zawodników nie tak, jak powinna. To powoduje, że gramy nie tak, jak byśmy chcieli – mimo wygranej trener sygnalizował już pewne sprawy związane z psychiką zawodników.

Tym razem euforia
W Bielsku GieKSa grała średnio. Jednak szybko po stracie bramki udało się wyrównać. I gdy wydawało się, że mecz zakończy się remisem, świetnie w doliczonym czasie gry sytuację sam na sam wykorzystał Adrian Błąd. Zawodnik zdobył drugą bramkę z rzędu i wprowadził trybunę gości w euforię. Ten moment był chyba najjaśniejszym podczas całej jesieni i choć na chwilę dał nam radość.

– Gratuluję mojej drużynie, bo myślę, że piłkarsko zagraliśmy dzisiaj najlepszy mecz. Nie mówię tego tylko przez pryzmat wyniku, ale tego, że przeciwnik przez większość meczu miał z nami duże problemy – mówił szkoleniowiec, w czym też była prawda, bo Podbeskidzie miało problemy z konstruowaniem akcji.

Pewnie na rozgrzewce
W środku tygodnia GKS zagrał ostatni mecz przed derbami z Ruchem Chorzów. Dobra gra i pewna wygrana – trzecia z rzędu – dała nam świetne nastroje i duży optymizm przed pojedynkiem z Niebieskimi. Trzy punkty zostały odhaczone.

– Przesunęliśmy się do środka tabeli i to powinno dobrze wpłynąć na morale, to taki plusik, który mam nadzieję, ze będzie dużym plusem – powiedział Mandi senior.

Napluli w twarz, największy raz
Mecz z Ruchem Chorzów to była klęska i jeden wielki dramat. Wielka otoczka, nadzieję kibiców na to, że z odwiecznym, ale dawno niespotkanym rywalem, dodatkowo ostatnim w tabeli, będzie pewna wygrana. Niestety znów kopaczyny nie stanęły na wysokości zadania. Przerżnęli ten mecz już w pierwszej połowie, a mogło być 0:3 do przerwy. Oddali ten mecz bez takiej walki, jaką chcielibyśmy oglądać. Dali chorzowianom fetę po powrocie ich autobusu na Cichą.

– Z przebiegu spotkania zagraliśmy dobry mecz, a w drugiej połowie bardzo dobry – przytoczmy tylko ten cytat, który powoduje, że człowieka wygłaszającego takie opinie, nie powinno być w naszym klubie.

Sabotaż w Tychach
Pierwsza połowa z GKS Tychy – w momencie, gdy powinna być rehabilitacją za Ruch – była położeniem się na murawie. Była oddana bez 1% walki. Zawodnicy celowo nie angażowali się w grę i odpuścili to spotkanie. Słabo grające Tychy wygrały prestiżowy mecz, a kibice kolejnego kibicowskiego rywala mieli satysfakcję.

– Nie zgodzę się, że nie chcieliśmy. Może do przerwy tak – bo tak to wyglądało – nawet trener potwierdził, że piłkarzom się nie chciało.

Palec Kędziory
Z Olimpią gościom animuszu starczyło na 15 minut. Potem GKS ze słabiutkim rywalem robił co chciał i wygrał 2:0, a gol Kędziory był ozdobą spotkania i bramką roku w wykonaniu piłkarza GKS. Niestety potem pan gwiazdor uciszał kibiców przytykając palec do ust. Co po derbowych spotkaniach było mocno nie na miejscu.

– Wierzę głęboko, że z dwóch wyjazdów przywieziemy punkty, bo myślę, że na wyjazdach gra się nam łatwiej – jakże ciekawie wypowiedział się szkoleniowiec GKS Katowice, dając tym samym pstryczka w nos kibicom.

Szaleństwo Plizgi i Błąda
W wyjazdowym spotkaniu z Górnikiem GKS grał słabo, siermiężnie, topornie itd. Przegrywał znów z najsłabszą drużyną tej ligi, która i w tym meczu tę słabość potwierdzała. Na szczęście trener zrobił zmiany, które dały wygraną. Plizga i Błąd w ciągu kilku minut rozmontowali defensywę gospodarzy, swoje dołożył też Cerimagić. Po końcówce przypominającej Pogoń z 2011, katowiczanie zdobyli trzy punkty. Wszystko już po głupiej czerwonej kartce Kalinkowskiego.

– Pokazaliśmy hart ducha, zaangażowanie, poparliśmy to wieloma składnymi akcjami, które dały nam w pełni zasłużone trzy punkty – zgadzaliśmy się z trenerem jeśli chodzi o hart ducha, nie jeśli chodzi o sytuacje.

Rzut karny
W arktycznych warunkach w Siedlcach GKS nie grał źle, ale nie potrafił zdobyć gola z akcji. Z zespołem, który u siebie wygrał tylko jeden mecz. Więc zaraz po meczu było OK, ale potem oceniając na chłodno, pozostawał spory niedosyt.

– Remis połowicznie nas cieszy, bo przyjechaliśmy z nastawieniem zrewanżowania się gospodarzom za porażkę w pierwszej rundzie – szkoleniowiec nie krył połowicznej radości po tym spotkaniu.

Wygrana dająca iluzję
W ostatnim meczu roku GKS wygrał u siebie z mocną Miedzią i zakończył sezon z 6-punktową stratą do miejsca premiowanego awansem. Spłaszczona tabela daje informację, że jesień nie była taka taka zła. Ale to tylko złudzenie – wszystkie kluczowe mecze były przegrane. Wygrana z Miedzią zaciemnia obraz mało ambitnej drużyny.

– Ruchy personalne determinuje wynik, my dziś kończymy rundę i na pewno w najbliższych dniach będziemy analizować kadrę i ewentualne możliwości uzupełnienia kadry. Jestem przeciwnikiem rewolucji, w lecie to miało miejsce. Jestem zwolennikiem drobnych retuszy bo czas działa na korzyść zespołu. Nieprzypadkowo przez pierwsze 10 spotkań zdobyliśmy 9 punktów a w kolejnych 19. Progres jest więc duży i byłbym ostrożny by teraz mówić kogo chcemy a kogo nie chcemy w zespole. Mamy swoje przymiarki, ale życie pokaże co z tego wyjdzie – słowa trenera po spotkaniu z Miedzią tylko zmroziły krew w żyłach.

Wszystkim, którzy dotrwali do końca gratulujemy i nie zazdrościmy masochizmu. Pisanie tego artykułu było udręką. Niech to podsumowanie będzie też pewnym przypomnieniem, że wielokrotnie ta drużyna nas kibiców zwyczajnie upokorzyła. I te minus sześć punktów to jest tylko matematyka. A tak naprawdę ta ekipa nie ma przyszłości, po przyjdą kolejne kluczowe lub prestiżowe mecze i znów będzie jak zawsze…



5 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

5 komentarzy

  1. Avatar photo

    Cierpliwy

    4 grudnia 2017 at 22:26

    Górnik bedzie mistrzem,niebieskie bankruty spadną a MY dalej bedziemy w tej buraczanej 1lidze

  2. Avatar photo

    Mecza

    5 grudnia 2017 at 11:46

    Ja się zgadzam z trenerem. Potrzeba stabilizacji i to wystarczy do poprawy wyników. Kolejna rewolucja nawet gdyby przyszło 5 wyróżniających się zawodników z ekstraklasy przyniesie odwrotny skutek od zamierzonego. Nie przypadkowo u nas każdy notuje zjazd i kadra wydaje się przeciętna bo zanim zaskoczy gra to u nas jest już „jazda” Pisałem już, w czubie są Ci gdzie jest stabilizacja, to wystarcza aby beniaminek jechał z większością.

  3. Avatar photo

    artur

    5 grudnia 2017 at 18:04

    Mecza prosza cię skończ te głupoty, pojadą do Turcji po tę twoją stabilizację a na koniec sezonu będą się z ciebie śmiać

  4. Avatar photo

    Mecza

    5 grudnia 2017 at 18:36

    Arturze akurat co do Turcji jestem przeciwny. Powinni po górach zapieprzać po kolana w śniegu a później formę szlifować w błocie. Wrócą i będą zerkać czy im nowe, kolorowe buty się nie pobrudziły.

  5. Avatar photo

    Dziadek

    5 grudnia 2017 at 21:35

    Mając w pamięci trzy ostatnie wiosny „murowanego kandydata”, aż boję się mysleć o kolejnej…

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

1/8 finału dla Katowic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.

Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.

W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.

Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek,  a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.

GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.

GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga