Felietony Piłka nożna
Czwarta liga – historia zatoczyła koło
Najnowsza historia GieKSy. Bardzo łatwo znaleźć jej początek. Początek oddzielony od historii dawniejszej grubą kreską. Początek, od którego wszystko zaczęto budować na nowo. Miał być klub na zdrowych zasadach, bez długów, mający piąć się systematycznie w szczeblach ligowej hierarchii.
Ten początek to pierwszy mecz GKS Katowice w sezonie 2005/06, choć rozegrany de facto w… trzeciej kolejce. W pierwszej bowiem zespół pauzował, mecz w drugiej został przełożony. Spotkanie ze Źródłem Kromołów właśnie w trzeciej serii spotkań rozpoczęło czwartoligowy sezon GieKSy. Tak nisko ten klub nie był nigdy, a jeszcze dwa miesiące wcześniej bronił się (bez większych szans powodzenia) przed spadkiem z ekstraklasy. Jeszcze 9 czerwca katowiczanie grali na Łazienkowskiej z wielkim rywalem – Legią Warszawa. Teraz zespół czekały pojedynki z drużynami, o których wiele osób nigdy wcześniej nie słyszało – Zieloni Żarki, wspomniane Źródło, ŁTS Łabędy czy znane z… kobiecej piłki Czarni Sosnowiec. Owszem kilka klubów było też znanych jak GKS Tychy czy Szombierki Bytom.
GKS został rzucony w otchłań spadając z ekstraklasy i nie dostając licencji na ówczesną II ligę. Jednak myliłby się ten, kto powiedziałby, że po spadku o trzy klasy klub popadł w niebyt. Wręcz przeciwnie. Właśnie pierwszy mecz ze Źródłem spowodował, że wszystkim opadła szczęka. Na mecz przyszło dużo więcej kibiców niż na spotkania ekstraklasy. Frekwencja była niesamowita, a GKS w całkiem nowym składzie z olbrzymim trudem wygrał 1:0. To był pierwszy – i jakże kluczowy mecz. Zarówno atmosfera jak i wynik spowodowały, że katowiczanie dalej radzili sobie dobrze, a przecież mogli z piłkarzami z Zawiercia przegrać – rywal miał bowiem kilka setek. Ten pojedynek – jak i późniejsze wygrane w dramatycznych okolicznościach derby z MK – mówiły, że łatwo w tej lidze nie będzie, a jednak…
GKS w cuglach awansował do III ligi, na jesień remisując zaledwie trzy spotkania (zero porażek), a na wiosnę wygrywając wszystko. Mecze z GKS Tychy i BKS Bielsko-Biała na stałe wpisały się złotymi zgłoskami w historię klubu. Czwarta liga i niemal dziesięciotysięczna publiczność – o tym było głośno nie tylko w Polsce, ale i w Europie.
Minęło siedem długich lat i GieKSa znów znalazła się w czwartej lidze. Rezerwy prowadzone przez Henryka Górnika wywalczyły sobie awans do tej klasy rozgrywkowej po barażach z Concordią Knurów. I to Henryk Górnik jest właśnie tą osobą, która spaja obie czwarte ligi – tą z sezonu 2005/06 pierwszego zespołu i obecną zespołu rezerw. To bowiem Hajer był wraz z Lechosławem Olszą trenerem katowickiej jedenastki we wspominanym sezonie. A gdy GieKSa grała w czwartej lidze, rezerw nie posiadała. Dopiero od sezonu 2006/07 drugi zespół rozpoczął rywalizację od B-klasy i systematycznie piął się w górę.
Przy okazji uściślijmy pewne fakty formalne, aby rozwiać wątpliwości. Wówczas czwarta liga była czwartą klasą rozgrywkową w Polsce, obecnie jest piątą. Wszystko za sprawą reorganizacji kilka lat temu i wprowadzeniu do szczebla rozgrywek drugiej ligi centralnej: wschodniej i zachodniej. Stwierdzenie jednak, że dawna trzecia liga stała się czwartą, a czwarta piątą (czyli poziomem okręgówką) wydaje się sporym uproszczeniem. Najbliższe prawdy wydaje się stwierdzenie, że obecna druga liga została „wciśnięta” gdzieś pomiędzy dawną drugą, a trzecią ligę. To, że poziom III ligi po tej reformie wcale się znacząco nie obniżył jest związane z tym, że wiele zespołów ze środka tabeli nie zaliczyło przecież spadku i w kolejnym sezonie dalej w III lidze grało – a jednak formalnie była to już nie trzecia, a czwarta klasa rozgrywkowa w Polsce. Idąc ligami niżej, można wysunąć podobny wniosek. W związku z tym uprawnione jest porównywanie ówczesnej czwartej ligi z obecną.
Wiemy, że rezerwy nie cieszą się taką popularnością, jak pierwsza drużyna, co jest oczywiste. I coś co kiedyś było świętością, dzisiaj będzie tylko pewnym urozmaiceniem weekendu dla nielicznych. Tak zmienia się percepcja człowieka. Kiedyś wielka pompa na mecz z GKS Tychy, dzisiaj nawet w pojedynku rezerw z takim rywalem i w tej lidze (a będzie przecież np. mecz z GKS Jastrzębie), byłoby dużo spokojniej. Rezerwy są zapleczem pierwszej drużyny, a piłkarze mają okazję się pokazać sztabowi szkoleniowemu pierwszego zespołu. Nie ma chyba jednak kibica GieKSy, który nie życzyłby kolejnego awansu zespołowi Henryka Górnika i kolejnego zatoczonego koła historii – czyli tym razem trzeciej ligi.
Przypomnijmy sobie więc nostalgicznie te piękne czasy czwartoligowego sezonu, kiedy to GieKSa łoiła każdego i wszędzie, bo tylko wtedy mogliśmy cieszyć się z regularnych zwycięstw. To była otchłań, ale naprawdę piękny czas – rok sukcesów i zwycięstw. Wtedy GieKSa się odbudowała, w fantastycznym stylu wywalczyła awans, a święto podczas barażu z BKS wszyscy kibice mają do dziś przed oczami.
Warto chodzić na mecze rezerw, bo o ile ktoś może się wykpić i powiedzieć, że na mecze A-klasy czy okręgówki chodzić nie będzie, bo to śmieszna czy mało poważna liga, to teraz już takiego argumentu w życiu nie poruszy. Bo przecież na czwartą ligę chodził z wypiekami na twarzy i chwalił się tym przed znajomymi…
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Damian
10 sierpnia 2012 at 21:56
ja tam się wybieram na rezerwy i nie obchodzi mnie to czy to ’ A ’ klasa czy 4 liga dla mnie rezerwy tak samo liczą się w życiu jak i 1 skład GieKSy ! pozdrawiam 🙂
m1964
10 sierpnia 2012 at 23:03
bylem na tej koncowce z Legia w wawie i na prawie wszystkich „wyjazdach” w 4,3,2 i 1 lidze…
25 lat minelo i nic sie nie zmienia ; ))
Pszczyna
11 sierpnia 2012 at 12:22
panowie moze jakos mobilizacja na jastrzymbi?
Hanys
11 sierpnia 2012 at 15:32
Nowa historia GieKSy zaczęła się od 4-tej klasy rozgrywkowej tj ówczesnej IV lidze, natoniast obecnie rezerwy grają w 5-tej klasie rozgrywkowej – też zwnej IV ligą.
jarek
11 sierpnia 2012 at 17:10
A czemu nie wrzucicie linka na Youtuba z tego meczu z BKS? wielu by chętnie sobie przypomniało tamtą atmosfere…