Felietony
Dariusz Dudek – trener, w którego wierzę
Piłkarze GKS Katowice mieli ponad trzy miesiące spokoju od moich wypocin. Chociaż oczywiście „nie czytają” i na stronę „nie zaglądają”, to wielokrotnie dziwnym trafem – „bo ktoś im powiedział” – wiedzieli dokładnie, co do szczegółu, co też w trawie, a konkretniej na GieKSa.pl, piszczy.
Przyznam, że dla mnie odpoczynek od ligi jest raczej jak balsam na skołatane poczynaniami zespołu w ostatnich latach nerwy. Poszczególne rundy (ostatnio bardziej wiosenne niż jesienne) to było pasmo frustracji związane z rozbudzeniem nadziei na tak wyczekiwany sukces, a potem brutalne odarcie ze złudzeń – to nie było to, co kibic chciałby przeżywać najbardziej. A jednak to się działo i tak naprawdę mimo że GieKSy nigdy bym nie porzucił, pojawiały się te pytania – czy ma to sens, czy nasza strona ma sens, czy to wieczne kibicowskie cierpienie nigdy się nie skończy?
Te pytania były jeszcze bardziej uzasadnione w obecnym sezonie. Bo przecież runda jesienna sportowo dostarczyła nam tak przykrych doświadczeń, jakich praktycznie (poza jednym sezonem) w najnowszej historii GieKSy nie przeżywaliśmy. O awansie do ekstraklasy przestaliśmy marzyć gdzieś w połowie września, a dodatkowo mierzyliśmy się z coraz to kolejnymi porażkami, często na własnym boisku, z coraz słabszymi ekipami, czego apogeum była przegrana z outsiderem z Krakowa.
Kiepska forma zawodników, zmiana trenera, ale brak znaczącej poprawy wyników. Rundę skończyliśmy na miejscu spadkowym.
A jednak mam poczucie, że coś się zmieniło. Już w trakcie jesieni po przyjściu Dariusza Dudka ten zespół wzniósł się pół stopnia wyżej, choć nie przełożyło się to na wyniki. Trener po prostu zaczął szukać i kombinować. Zarówno personalnie, jak i taktycznie. I choć rzeczywiście wygrał tylko jeden mecz z dziewięciu, to jego poczynania nie przypominały totalnego chaosu i destrukcji „katowickiego Sa Pinto”, czyli kata Jacka Paszulewicza. W poczynaniach Dariusza Dudka było widać chęć wyciągnięcia tej drużyny z marazmu oraz wyciągnięcia z niej, tyle, ile na tamten czas się dało. Stąd gra piątką obrońców, której Dudek przecież nie jest zwolennikiem – ale na tamten moment uznał, że to jedyne rozsądne rozwiązanie.
Przedsezonowe sparingi napawają więcej niż optymizmem. Ponad połowa z nich z czystym kontem po stronie strat. Średnia 2,2 gola strzelonego na mecz. Ktoś powie, że sparingi nie będą się odzwierciedlać w lidze – i po części może będzie miał rację. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że jeśli jesienią coś minimalnie drgnęło, to teraz drgnęło tym bardziej. I ze spokojem oraz optymizmem należy spoglądać na nadchodzące mecze ligowe.
Oczywiście to nie oznacza, że GKS nagle zawojuje ligę. Chociaż?… Według mnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby rozegrać po prostu dobrą rundę, taką, w której na koniec utrzymanie nie tylko zostanie wywalczone, ale zostanie zapewnione na kilka kolejek przed końcem. Choć będzie to trudne i wymagające ciężkiej pracy – jest dla mnie całkiem realne. Bardziej realne niż na przykład w środku października, kiedy ta drużyna w zasadzie nadawała się do kasacji. W dużej mierze przez to, co z nią zrobił Paszulewicz.
Wierzę w trenera Dudka. Nie mam co prawda ku temu racjonalnych przesłanek, bo wyniki miał kiepskie. Ale ta moja wiara wynika z jakiejś intuicji, a mam wrażenie, że moja intuicja często się sprawdza. Gdybym miał jednak głębiej zastanowić się i przemyśleć, co takiego sprawia, że GieKSa Dariusza Dudka w moim mniemaniu spokojnie się utrzyma, a w przyszłym sezonie być może powalczy o coś więcej, to jest to kilka punktów.
Po pierwsze wspomniany pomysł trenera i dostosowanie swoich wyborów do posiadanego materiału ludzkiego i możliwości tego materiału. Dudek udowodnił to już jesienią i dzięki temu udało się wygrać w Bielsku, zremisować z kandydatami do awansu – ŁKS i Sandecją – oraz prawie wyeliminować Jagiellonię z pucharu. Te mecze był efektem dostosowania taktyki oraz sposobu gry przez trenera. Oczywiście, żeby nie było tak różowo – pojawiały się w tym aspekcie też błędy – jak zbyt odważna, niepotrzebna gra w Tychach, w wyniku czego katowiczanie otrzymali cztery ciosy. Ale i tutaj można to przeformułować pozytywnie – szkoleniowiec być może nauczył się tej specyficznej GieKSy, w której zachłyśnięcie się jednym zwycięstwem i szarża ułańska w następnym meczu jest prostą drogą do klęski. Można z dużą dozą pewności powiedzieć, że ten schemat już się nie powtórzy.
Pisałem już o tym jesienią, ale to co mi się spodobało u szkoleniowca, to szybkie – nazwijmy to – ogarnięcie się ogólne. Tak jak wspominałem, przyszedł pierwszego dnia do klubu kowboj, z wielką pewnością siebie i szelmowskim uśmiechem i można było odnieść wrażenie, że przychodzi kolejny trener, który jest oderwany od rzeczywistości, nie czuje klimatu, a klimat w Katowicach jest taki, jak powiedział kiedyś na antenie Polsatu trener Jan Żurek: „Tu trzeba zapie.dalać”. Obecny trener GieKSy szybko porzucił swoją prezencję i zajął się pracą. Widać to było także w jego wypowiedziach pomeczowych, które na początku były trochę dziwne, niekonsekwentne i mało konkretne. Takie lanie wody na konferencjach. Szybko jednak w to miejsce wszedł konkret i sens.
Mam też wrażenie, że trenera w tej przerwie zimowej w mediach internetowych było również bardzo mało. Być może to odczucie wynika z mojego zimowego snu, ale przecież jest Facebook, Twitter itd. i przyznam żartem, że ja prawie zapomniałem, jak trener Dudek wygląda. Dla mnie to olbrzymi plus, bo tak naprawdę to, co widziałem najbardziej to wyniki sparingów, a wcześniej transfery. I to mi daje informację, że szkoleniowiec tym bardziej skupił się na pracy, a nie na pierdołach. I intuicyjnie czuję, że robi to z dużą pewnością siebie oraz rzetelnością. No i ta pewność siebie to już nie jest wspomniana pewność wizerunkowa, ale merytoryczna.
Przed całym klubem, zawodnikami, trenerami, gabinetami oraz nami – kibicami bardzo ważna runda. Przede wszystkim będzie to runda krótka, bo rozegranych zostanie tylko 13 kolejek. Tutaj więc od początku trzeba zdobywać punkty i przybliżać się do utrzymania, bo na odrabianie większych strat naprawdę może już nie starczyć czasu. Paradoksalnie jednak trzeba też zachować spokój w przypadku jakiegoś niepowodzenia. Pamiętajmy, że początek to daleki wyjazd do nieobliczalnych Suwałk, potem mecz z pewnie zmierzającym do ekstraklasy Rakowem oraz wyjazdowe derby z Jastrzębiem. Łatwo nie będzie, ale wygrana z każdym z rywali w tej lidze jest w zasięgu.
Mimo, że GKS jest w strefie spadkowej, to dla mnie w kontekście sensownej budowy tej drużyny przez trenera – degradacją byłaby raczej wynikiem kataklizmu. Nie mamy przecież dziesięciu punktów straty, tylko zaledwie cztery. Przy wygranej w Suwałkach może to być jedno oczko (nomen omen, będziemy mieli 21 punktów).
Tak więc niech trener Dariusz Dudek spokojnie pracuje dalej, a efekty będziemy widzieli wraz systematyczną poprawą pogody. Tak, że na sam koniec będzie już tylko słońce, a nie burze, ulewy i gradobicie.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.




KaTe
1 marca 2019 at 21:59
Zobaczymy po pierwszych trzech meczach. Wszak nie można wykluczyć, że wtopimy 1:2 w Suwałkach, 0:1 z Rakowem i np. 2:3 z Jastrzębiem.
Ciekawe, czy wtedy pan Dudek będzie miał pomysł na zespół. Albo znowu powie: Nie stać nas na Messiego, ani Ronaldo
fan
2 marca 2019 at 01:24
Też mam takie odczucie co do trenera jak Shellu ale niepewność jest bo ile to już razy dostaliśmy w pysk w ostatnich latach..
Oby wreszcie się odmieniło to wszystko na lepsze
Mecza
2 marca 2019 at 07:53
Utrzymanie może tak ale to będzie się ciągło to końca. Będą porażki, jakieś remisy no i musi być z 8 zwycięstw. Oby to wystarczyło.
tomo
2 marca 2019 at 10:06
Z Suwałkami grać odważnie o wygraną, tak samo z Jastrzębiem. Z Rakowem nie odp ułańskiej fantazji składu i taktyki jak na jesień i po prostu bronić próbując kontry. Nie machać szabelką i będzie dobrze. Liczę na 6 pkt z tych dwóch gier. Najgorszy mecz u siebie bez dwóch zdań.
KaTe
2 marca 2019 at 12:34
Skoro w trzech ostatnich jesiennych szpilach zamiast 5-6 punktów, zdobyliśmy 2 – to mamy teraz w perspektywie, pełną dramatycznych zwrotów wiosnę.
„Blood, toil, tears and sweat” – tylko to nas może uratować przed jesiennymi derbami z Ruchem. Oby…