Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Ekstraklaso – meldujemy się na kolejny sezon!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

W zasadzie to przechodzi bez echa, więc wczoraj byliśmy trochę wyizolowani, gdy o tym informowaliśmy. A przecież skutek prawny wczorajszego wyniku w Niepołomicach jest dokładnie taki sam, jak dokładnie 11 miesięcy temu, czyli 26 maja w Gdyni, gdy GKS wygrał z Arką. Obie te sytuacje spowodowały, że GKS Katowice w kolejnym sezonie będzie grał w ekstraklasie!

Zadziwia mnie, jak mało osób przykuwa do takich niuansów uwagę. Dla większości osób było pewne, że GKS kilka kolejek temu już się utrzymał i nie zaprzątali sobie głowy jakąś tam matematyką. A my z Kosą siedzieliśmy, główkowaliśmy, wymyślaliśmy tabelki porównawcze, z których by wynikało, czy GKS może jeszcze – przy równej ilości punktów z Puszczą czy wcześniej Stalą Mielec – zająć ostatnie miejsce w tabelce porównawczej z pierdyliardem innych zespołów. Wychodziło, że może. Może jesteśmy po prostu dziwni. Ale z matematyką jeszcze nikt nie wygrał.

Na to matematyczne utrzymanie w tej kolejce mieliśmy trzy szanse. Pierwsza to brak zwycięstwa Puszczy. Druga to brak zwycięstwa Lechii. I trzecia w końcu – gdyby obie wymienione drużyny wygrały – przynajmniej nasz remis z Legią.

Nie musieliśmy czekać do soboty. Po szalonym meczu Puszcza przegrała z Pogonią i to powoduje, że nie dogonią nas w tym sezonie na pewno ani Stal, ani Śląsk, ani piłkarze Tomasza Tułacza.

Uważam, że dla nas kibiców to taki sam powód do świętowania, jak zeszłoroczny awans. Można wypić triumfalną herbatkę. I zjeść triumfalną bułkę w Jugo Grillu. Naprawdę jest co celebrować.

Ktoś powie, że to małostkowe. Że jak to świętować środek tabeli. To ja na to odpowiem – tak to. Kolejną rzeczą, która mnie zaskakuje to takie szybkie przejście do porządku dziennego nad obecną sytuacją. A sytuacja nie jest zwyczajna. Ciekaw jestem, ile osób tak rzetelnie myślących (czyli nie mam na myśli tych, co to uważają, że powinniśmy roznieść Legię, bo za tydzień gra finał pucharu), spodziewało się, że pięć meczów przed końcem będziemy mieli matematyczne utrzymanie, a praktycznie pewne pozostanie w lidze było jeszcze kilka dobrych kolejek wcześniej.

GieKSie wieszczono podzielenie losów Ruchu czy ŁKS z poprzedniego sezonu, czyli spadek z hukiem. Według mnie to była przesada wynikająca z tego, że wypowiadający się na ten temat „eksperci” nie mieli bladego pojęcia o tej drużynie, bo – jak już nieraz pisałem – z dziennikarskiego mainstreamu pies z kulawą nogą nie ogląda pierwszej ligi. To, nad czym mogliśmy się faktycznie zastanawiać, to po prostu walka o utrzymanie i nieśmiało marzyliśmy o tym, żeby odbyło się ono dość spokojnie, powiedzmy, żeby mieć je pewne na kolejkę czy dwie przed końcem.

Tymczasem niemal od początku sezonu GKS Katowice punktował tak, że ta przewaga była bezpieczna i z czasem systematycznie się powiększała. Oto, jak wyglądała przewaga nad kreską GKS po poszczególnej kolejce:

5. – 2 punkty
10. – 4 punkty
15. – 8 punktów
20. – 10 punktów
23. – 8 punktów
25. – 10 punktów
26. – 13 punktów
27. – 12 punktów
28. – 13 punktów
29. – 15 punktów

Widać tę tendencję wznoszącą, w której GKS systematycznie oddalał się od czerwonej strefy i z każdym kolejnym zwycięstwem zapewniał sobie coraz więcej spokoju. Katowiczanie są jednym z najlepszych beniaminków w ostatnich latach, grają jak typowy, solidny ligowiec i wyjadacz. A tego już się przed sezonem na pewno w najśmielszych snach spodziewać nie mogliśmy. Naprawdę ceńmy takie chwile, takie sezony, bo nawet jeśli nasz zespół w przyszłych sezonach będzie grał o wyższe lokaty (miejmy nadzieję), to stosunek tego co jest teraz, do tego, co mogliśmy zakładać przed obecnymi rozgrywkami świadczy, że jest naprawdę spektakularnie i z przytupem. Ekstraklaso – to my – GKS Katowice! Meldujemy się na kolejny sezon!

A małym druczkiem dodam, że należy też mieć zdrową pokorę i nie zawsze sezon może być kolorowy, jak ten obecny. Doceniajmy więc to, co mamy. Ale z nadzieją na więcej.

Dzisiaj zdarzy się to, na co czekaliśmy ponad dwie dekady. Do Katowic przyjeżdża po 21 latach Legia Warszawa. Wojskowi nie zdążyli już zagrać na Bukowej, dlatego powitamy ich już na nowym stadionie. W najwyższej klasie rozgrywkowej. Po starciach z Ruchem Chorzów to zawsze były najbardziej elektryzujące potyczki. Rywalizacja z ekipą ze stolicy zawsze miała rumieńce. Raz górą byli katowiczanie, raz warszawiacy, choć w ostatnich latach w ekstraklasie to Legioniści dość regularnie z nami wygrywali. Były te wyjątki w sezonie 2000/01 i dwie wygrane, czy wspominany ostatnio remis 3:3, ale ponadto dostawaliśmy od piłkarzy z Łazienkowskiej regularne lanie.

Trudno powiedzieć, jakie nastawienie będzie miała Legia, ale nie liczyłbym na to, że jakoś będzie się specjalnie oszczędzać. Finał Pucharu Polski grają dopiero za tydzień, a nie za trzy dni. Oczywiście finał bardzo ważny, kluczowy dla uratowania sezonu i zapewnienia sobie gry w europejskich pucharach. Jeśli piłkarze Goncalo Feio przegrają z Pogonią, sezon uznają za stracony i nie będzie miał znaczenia nawet ćwierćfinał Ligi Konferencji. Dla Legii zawsze liczy się przede wszystkim Mistrzostwo Polski. Jak nie to na pocieszenie Puchar Polski. Jeśli nie będzie żadnego z tych trofeów, będzie to klęska.

Jednak sezon muszą do końca dograć. Pierwszym z pięciu ostatnich meczów ligowych jest ten z GKS Katowice. Na Nowej Bukowej zagra drużyna, która dziewięć dni temu wygrała na Stamford Bridge z Chelsea. Co prawda trener Feio trochę się galopuje, mówiąc, że The Blues to jedna z najlepszych drużyn świata, ale wiadomo, że chce jeszcze podnieść rangę tego triumfu.

Ogólnie powtórzę to, co pisałem po meczu z Zagłębiem i sprawie Zidane’a. Piłka nożna jest niesamowita, że dwa kolejne wyjazdy dla danego klubu to może być Stamford Bridge i Arena Katowice. Tak jak kiedyś Wisła Kraków, która w cztery dni grała na Bukowej i Santiago Bernabeu. Tutaj taki Baszczu, Franek czy Żuraw mierzyli się z Tadziem Bartnikiem, Mietkiem Agafonem czy Sebkiem Kęską, a za kilka dni stawiali czoła Figo, Beckhamowi, Zidane’owi, Raulowi czy brazylijskiemu Ronaldo. Piękna sprawa.

No i tutaj też zobaczymy jak warszawianie po bojach z Cucurellą, Sancho, Palmerem czy Nkunku będą sobie radzić z naszymi Repką, Kowalem, Arkiem Jędrychem czy Wasylem.

I najlepsze i najzabawniejsze jest to, że… wcale nie będą musieli mieć łatwiej niż w Londynie. Mecz meczowi nierówny. Co pokazała choćby Lechia Gdańsk, która była bliska zwycięstwa przy Łazienkowskiej. GKS Katowice w tym sezonie potrafił już wygrywać z takimi ekipami jak Raków, Jagiellonia czy Pogoń. Nie ma więc żadnego powodu, by twierdzić, że zwycięstwo z Legią to jakaś sfera abstrakcji. Na pewno będzie to trudny mecz. Ale jeśli GKS będzie grał swoją grę, to jest szansa powalczyć o trzy punkty. Osobiście przed rundą typowałem, że albo z Legią, albo z Lechem wygramy. Zobaczymy, czy się sprawdzi.

A GieKSa? Bądźmy uczciwi. Skoro matematycznie rozpatrzyliśmy utrzymanie, to powiedzmy, że matematycznie mamy jeszcze szansę na puchary. Trzeba by po prostu wygrać wszystko do końca (pięć meczów, tak jak rok temu), a Jagiellonia musiałaby prawie wszystko przegrać. Oczywiście po drodze też serię porażek musiałaby zaliczyć Pogoń. Będziemy myśleć, jak gwiazdy ułożą się w taki sposób, że będzie to możliwe.

Ale patrząc na poważnie, naprawdę warto grać i punktować, bo można poprawić swoją pozycję w tabeli. Już wyprzedziliśmy Górnika, co przecież jeszcze niedawno wydawało się trudne do zrobienia. Mentalnie i moralnie wyprzedziliśmy też Cracovię, bo to, że jesteśmy niżej w tabeli wynika tylko z dość głupich przepisów. Mamy tyle samo punktów i lepszy mecz bezpośredni. Ale przez to, że nie są rozegrane oba spotkania, liczy się bilans bramkowy.

Natomiast walka o piąte miejsce jest jeszcze realna, a o szóste – bardzo realna. Chodzi tylko o to, by nie spuścić z tonu na koniec rozgrywek. Patrząc jednak na to, co GKS pokazał we Wrocławiu, raczej nie mamy się co o to martwić.

Liczymy dzisiaj na wielkie widowisko, dobrą pewną grę GieKSy – już utrzymanej w ekstraklasie – no i oczywiście na dobry wynik!



Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

1/8 finału dla Katowic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.

Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.

W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.

Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek,  a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.

GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.

GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga