Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Eliminacje Ligi Mistrzyń: Anderlecht zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnich czterech dni, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Mistrzynie Polski w piłce nożnej rozegrały dwa spotkania w ramach turnieju eliminacji Ligi Mistrzyń UEFA. Pierwsze spotkanie nasze Panie przegrały z RSC Anderlechtem Bruksela 0:5 (0:4). W drugim spotkaniu, w którym stawką było zajęcie trzeciego miejsca w turnieju zespół wygrał po rzutach karnych z Lokomotiv Stara Zagora, tym samym piłkarki odnotowały historyczny sukces. Kolejne spotkanie piłkarki rozegrają w ramach rozgrywek Orlen Ekstraligi z Medykiem Konin. Mecz zostanie rozegrany na Bukowej, w sobotę 16-tego września o godzinie 15:00. Piłkarze, korzystając z przerwy reprezentacyjnej rozegrali sparing z Rakowem Częstochowa, ulegając przeciwnikowi 2:3 (1:1). Kolejny mecz ligowy nasza drużyna rozegra 15-tego września (piątek) z Zagłębiem Sosnowiec, na Bukowej. Początek spotkania o godzinie 20:30.

Siatkarze przygotowują się do startu rozgrywek PlusLigi, w najbliższą sobotę i niedzielę zespół rozgra dwa sparingi: pierwszy z Norwidem Częstochowa, drugi z Resovią Rzeszów. Do drużyny dołączył przyjmujący Marcin Waliński.

Wystartowały rozgrywki Tauron Hokej Ligi, nasza drużyna w pierwszej kolejce pauzowała, w drugiej rundzie pokonała wicemistrzów Polski, drużynę GKS-u Tychy, po rzutach karnych 3:2. W rozpoczętym tygodniu zespół rozegra dwa spotkania: w piątek (15.09) z Unią Oświęcim (wyjazd) oraz w niedzielę (17.09) z Cracovią Kraków (dom). Mecze rozpoczną się odpowiednio o godzinie 18:00 i 17:00. David Lebek, Błażej Chodor, Mychajło Kowalczuk podpisali kontrakty z klubem. Na mocy porozumienia z Naprzodem Janów do szerokiej kadry dołączyło czterech innych zawodników.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Poważna kontuzja zawodniczki GKS-u Katowice!

GKS Katowice do spotkań eliminacji do Ligi Mistrzyń i kolejnych potyczek ligowych przystąpi bez Oliwii Malesy, którą w spotkaniu ze Stomilankami Olsztyn doznała zerwania więzadła krzyżowego w kolanie.

19-letnia zawodniczka do zespołu mistrzyń Polski dołączyła w letnim okienku transferowym z HydroTrucku Radom. W obecnych rozgrywkach wystąpiła w dwóch spotkaniach na poziomie Orlen Ekstraligi.

W najbliższym czasie zawodniczka przejdzie zabieg i czeka ja dłuższa rehabilitacja.

 

Eliminacje Ligi Mistrzyń: Anderlecht zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko…

Historyczne pierwsze spotkanie GKS-u Katowice w ramach eliminacji do Ligi Mistrzyń rozegrane zostało przy licznie zgromadzonej publiczności i świetnej atmosferze. Oprawa z pewnością godna była Ligi Mistrzyń, wynik niestety nie może satysfakcjonować zarówno samej GieKSy, jak i wszystkich sympatyków kobiecego futbolu w Polsce.

Spotkanie bardzo dobrze rozpoczęły zawodniczki Anderlechtu, to one nadawały ton rywalizacji w pierwszych minutach po gwizdku sędzi z Armenii, Araksyi Saribekyan. W 8. minucie spotkania składną akcję Belgijek finalizowała Lara Schenk, po zwodzie do prawej nogi starała się dokręcić piłkę do dalszego słupka bramki Kingi Seweryn, pomyliła się dosyć wyraźnie. Katowiczanki otrzymały pierwsze ostrzeżenie. Trzy minuty później fantastycznie na lewym skrzydle znalazła się Sarah Wijnants, dobrze dograła piłkę wzdłuż bramki do swojej koleżanki z linii ataku. Piłkarka z Brukseli pomyliła się o kilka centymetrów… W 15. minucie gry, tym razem po akcji na prawym skrzydle, niebezpiecznie zrobiło się w polu karnym zespołu Karoliny Koch, defensywa spisała się jednak bez zarzutu. W 17. minucie meczu w końcu Anderlecht dopiął swego i zdobył bramkę otwierającą wynik tego spotkania. Bramka wisiała w powietrzu od samego początku, w końcu Kingę Seweryn rewelacyjnym strzałem w długi róg bramki pokonała Ştefania Vătafu. Jej trafienie poprzedziła dynamiczna akcja na lewym skrzydle w wykonaniu Esther Bouabadi.

W 22. minucie bardzo groźny strzał z dystansu oddała jedna z piłkarek z zespołu Dave’a Mattheusa, po drodze piłkę odbiła jednak Marlena Hajduk. Przeciwniczki wykonywały rzut rożny, bez większego zagrożenia dla GieKSy. Kolejne minuty to nieustające ataki zespołu z Belgii i bezradność katowiczanek. Dopiero w 29. minucie gry pierwszą groźną akcję stworzyły gospodynie turnieju eliminacyjnego, w dogodnej sytuacji Dżesika Jaszek przeniosła jednak piłkę nad poprzeczką. Kilkadziesiąt sekund później po cudownej akcji Anderlecht miał stuprocentową sytuację bramkową. Piłkarki z Belgii zagrały rewelacyjnie na jeden kontakt, przedostając się w pole karne GKS-u, szansę na drugą bramkę zmarnowała Ştefania Vătafu, uderzając minimalnie obok słupka z szesnastego metra. W 37. minucie meczu zespół prowadzony przez Dave’a Mattheusa  rozegrał kolejną świetną akcję, piłka między zawodniczkami z Brukseli krążyła jak po sznurku i Esther Bouabadi nie pozostało nic innego jak dokonać egzekucji, uderzając skutecznie z okolic jedenastu metrów od bramki. W tym momencie sytuacja katowiczanek była już bardzo trudna…

W 39. minucie meczu rzut wolny z okolic linii środkowej boiska wykonywały podopieczne Karoliny Koch, czasami tak się niefortunnie zdarza, że piłka przejęta szybko przez przeciwniczki w takiej sytuacji, stwarza im doskonałą okazję do kontry. Podobnie było tym razem, piłkarki z Belgii błyskawicznie przedostały się pod bramkę Kingi Seweryn i choć akcja straciła tempo, potrafiły ją skutecznie wykończyć. Bardzo dobre dośrodkowanie skutecznym strzałem głową wykończyła Tine De Caigny. Na zakończenie pierwszej części rywalizacji Anderlecht dobił GKS Katowice, zdobywając bramkę na 4:0. Bardzo łatwo podopieczne Mattheus przedostały się w pole karne GieKSy, pierwsze uderzenie Kinga Seweryn obroniła, ale przy dobitce Lore Jacobs była już bez szans. Chwilę później sędzia Saribekyan zaprosiła piłkarki do szatni.

Z pewnością to będzie bardzo trudne piętnaście minut dla Karoliny Koch i jej zespołu, wynik do przerwy jest absolutnie nokautujący, wprawiający w konsternację, ale niestety jak najbardziej zasłużony. Anderlecht dominuje pod każdym względem.

Zaraz po gwizdku rozpoczynającym drugą odsłonę spotkania rzut rożny, pierwszy w dzisiejszym meczu, wykonywała katowiczanki, nie przyniósł on jednak żadnego zagrożenia pod bramką Fredu Serainy. Kolejne minuty spotkania przebiegały w dość spokojnym tempie, Anderlecht, mając bardzo korzystny wynik, nie forsował tempa. GieKSa oddała pierwszy celny strzał na bramkę Fredu Serainy w 58. minucie rywalizacji, dobrze w polu karnym odnalazła się Joanna Olszewska, błyskawicznie decydują się na uderzenie z pierwszej piłki.

Po godzinie gry na pierwszą zmianę zdecydował się  Dave Mattheus, boisko, przy brawach katowickiej publiczności, opuściła fenomenalna dzisiaj Esther Bouabadi. Zastąpiła ją amerykanka Alexis Thornton. W kolejnych fragmentach dzisiejszego pojedynku Anderlecht przeprowadzał niesłabnące ataki, może mniej dynamiczne niż w pierwszej połowie, nieskuteczne, ale to piłkarki z Brukseli cały czas dyktowały warunki gry. W 72. minucie meczu nieznacznie pomyliła się jedna z piłkarek Mattheusa, uderzając niecelnie z dystansu. Kilkadziesiąt sekund później dobre, soczyste uderzenie z okolic dwudziestego metra oddała wprowadzona niedawno do gry Ľudmila Maťavková. Piłkę bez większego kłopotu złapała Kinga Seweryn. W 76. minucie meczu stuprocentową okazję miały przyjezdne, jednak nie zdołały zamienić jej na piątą bramkę – strzał głową z siódmego metra był minimalnie niecelny. Bramkę na 5:0, podsumowującą dzisiejszy rewelacyjny występ zawodniczek z Belgii, zdobyła wprowadzona w drugiej połowie na plac gry reprezentantka Maroka, Sakina Ouzraoui. Popisała się rewelacyjną techniką, opanowanie i precyzją wykorzystując prostopadłe podanie z głębi pola. Dwie minuty później spotkanie zakończyła sędzia z Armenii, Araksya Saribekyan.

Chciałbym podkreślić, że zespół z Katowic dokonał niesamowitej rzeczy, zdobywając w minionym sezonie mistrzostwo Polski, nigdy wcześniej nie stając nawet na podium. Dzięki temu rewelacyjnemu wynikowi piłkarki Karoliny Koch mogły dzisiaj stanąć naprzeciwko świetnego Anderlechtu . Choć zwycięstwo przyjezdnych 5:0 nie pozostawiło najmniejszych złudzeń, kto dzisiaj był lepszy, to gorące brawa dla GieKSy po końcowym gwizdku są w stu procentach zasłużone. Przed katowiczankami spotkanie z FK Lokomotivem Stara Zagora.

 

sportdziennik.com – Dopiero po karnych

Piłkarki GKS-u Katowice wygrały z Lokomotivem Stara Zagora, ale dopiero po rzutach karnych.

Po środowej porażce z Anderlechtem piłkarki GKS-u Katowice zmierzyły się z Lokomotivem Stara Zagora. Mecz ten miał już marginalne znaczenie. Odbywał się on w ramach turnieju eliminacyjnego do Ligi Mistrzyń, ale oba zespoły po pierwszych meczach odpadły z rywalizacji. Dlatego zwyciężczynie sobotniego spotkania zadowolić się mogły jedynie trzecim miejsce w turnieju, które… praktycznie nic nie daje.

Bułgarski zespół, podobnie jak katowiczanki, został zdominowany w pierwszej rundzie turnieju. To spowodowało, że pojedynek obu ekip, przynajmniej w wyobrażeniach, wydawał się wyrównany. I rzeczywiście tak było, co niekoniecznie dobrze wpłynęło na widowisko. Po 90 minutach tablica wyników wciąż pokazywała 0:0. Do rozstrzygnięcia pojedynku potrzebna była dogrywka.

GKS miał może delikatną przewagę. W praktyce Lokomotiv nie był w stanie stworzyć zagrożenia, a piłkarki z Katowic nie były w stanie zdobyć gola. To też uwidoczniło się w dogrywce, w której GieKSa powinna zdobyć co najmniej dwie bramki, a mimo wszystko wciąż był remis. Przez to stadion przy ul. Bukowej był świadkiem serii rzutów karnych.

W niej emocji nie było zbyt wiele. Przyjezdne z Bułgarii praktycznie same się wykluczyły z walki po tym, jak nie trafiły dwóch pierwszych „11”. Katowiczankom pozostało jedynie wykorzystać te błędy i tak też zrobiły. Zamieniły na bramki 3 na 4 wykonane rzuty karne i zwyciężyły.

 

Zwoliński strzela, Raków wygrywa

Dopiero bramka w doliczonym czasie gry zdecydowała o tym, że to mistrzowie Polski wygrali w meczu kontrolnym z GKS-em Katowice.

Sparing Rakowa z GKS-em w Częstochowie był okazją dla trenerów obu zespołów do przetestowania nowych wariantów. Obie drużyny wyszły na boisko przy Limanowskiego w nieco zmodyfikowanych składach. W składzie Rakowa znalazło się miejsce dla Kamila Pestki oraz Ante Crnaca, którzy w tym sezonie jeszcze nie zagrali w ekstraklasie. Natomiast szkoleniowiec katowiczan również chciał przetestować inne rozwiązania, dając zagrać rezerwowym bramkarzom. Ponadto dał nieco więcej minut na wykazanie się Bartoszowi Baranowiczowi, czy Shunowi Shibacie.

Gospodarze dobrze rozpoczęli to spotkanie, bo już w 12 minucie wyszli na prowadzenie, za sprawą bramki Władysława Koczergina. Ukrainiec stanął przed dogodną okazją po kombinacyjnej akcji w ofensywie i popisał się pewnym wykończeniem. Na to GKS mógł odpowiedzieć już chwilę później.

Od razu po wznowieniu gry piłka znalazła się pod polem karnym Rakowa, gdzie faulowany był piłkarz GieKSy. Wydawało się, że przewinienie było przed „16”, ale sędzia Tomasz Musiał wskazał na „wapno”. Kibice z Katowic chyba zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że rzut karny dla ich zespołu nie oznacza bramki. W tym sezonie GKS nie wykorzystał ani jednej „jedenastki” i to samo wydarzyło się w sobotnim sparingu. Adrian Błąd nie trafił nawet w bramkę.

Mimo wszystko podopiecznym Rafała Góraka udało się wyrównać przed przerwą. Gola po dziwnym błędzie defensywy spod Jasnej Góry zdobył Arkadiusz Jędrych. Dlatego drużyny schodziły na przerwę przy wyniku remisowym.

W drugiej połowie na murawie zameldowali się nowi zawodnicy. Wśród nich był Jakub Arak, aktualnie napastnik GKS-u, w przeszłości piłkarz Rakowa. To on w 64 minucie po ładnym strzale głową wyprowadził zespół gości na prowadzenie. Jednak radość w ekipie ze stolicy województwa śląskiego nie trwała długo, bo już po minucie częstochowianie wyrównali. Tym razem perfekcyjnym uderzeniem z dystansu popisał się Srdan Plavsić.

Na koniec meczu, w doliczonym czasie gry, mistrz Polski zdołał strzelić gola na wagę zwycięstwa. Trafienie zaliczył Łukasz Zwoliński, który pewnie wykończył sytuację sam na sam.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Marcin Waliński: okres gry w Bydgoszczy ukształtował mnie jako siatkarza

W nadchodzącym sezonie PlusLigi Marcin Waliński będzie grał w GKS-ie Katowice.  Przyjmujący w swojej karierze nie zdobył jeszcze medalu mistrzostw Polski, chociaż trzykrotnie zajął 4. miejsce.

[…] Marcin Waliński w swojej dotychczasowej karierze najdłużej występował w Transferze Bydgoszcz. Przez dwa sezony grał w młodzieżowej drużynie do lat 21, by przez kolejnych sześć reprezentować barwy pierwszej drużyny. – To były inne czasy niż obecnie. Żeby dostać się do składu PlusLigowej drużyny, trzeba było włożyć w to mnóstwo wysiłku. Oczywiście nie twierdzę, że teraz nie trzeba go włożyć, aby móc reprezentować barwy PlusLigowych zespołów – według mnie po prostu było ciężej. Mieliśmy okazję grać w rozgrywkach drugiej ligi jako zaplecze seniorskiej drużyny z Bydgoszczy, a następnie w Młodej Lidze. Już wtedy trener Waldemar Wspaniały ściągał wyróżniających się zawodników z młodszego zespołu do drużyny występującej w PlusLidze i zabierał na wyjazdowe obozy przygotowawcze – dziś nieco zapomniane, bo kluby mają już w swojej infrastrukturze wszystko, czego potrzebują do pracy w tym okresie – mówił 33-latek.

I dodał: – Wokół siebie mieliśmy mnóstwo znakomitych postaci i trzeba było naprawdę postarać się, by zostać zgłoszonym do szerokiego składu PlusLigi. Okres gry w Bydgoszczy ukształtował mnie jako siatkarza, mogłem patrzeć na doskonałych zawodników w akcji i czerpać z nich dla siebie jak najwięcej. Można wspomnieć chociażby Stephane’a Antigę, Marcina Wikę, Piotra Gruszkę, Grzegorza Szymańskiego, Wojtka Jurkiewicza i wielu innych graczy. Cieszę się, że miałem okazję poznać tych ludzi i pracować z nimi.

W dwóch ostatnich sezonach gry Marcina Walińskiego w Transferze Bydgoszcz pieczę nad zespołem sprawował trener Vital Heynen. – Czas pracy z Vitalem Heynenem był dla mnie trudny, przyznaję to szczerze, ale bardzo cieszę się, że spotkałem go na swojej drodze. W tamtych czasach wszystkie jego ingerencje w to, co prezentowałem na boisku, uważałem za coś niedobrego i niepotrzebnego, ale teraz, z perspektywy czasu, kiedy człowiek jest mądrzejszy, widzę, że odebrałem od niego wiele cennych lekcji i bardzo cenię sobie ten czas – kontynuował zawodnik GKS-u Katowice.

Polski przyjmujący nie ma jeszcze na swoim koncie medalu PlusLigi, chociaż trzykrotnie o niego rywalizował. – Można powiedzieć, że zaliczyłem hattricka, jeżeli chodzi o czwarte miejsca (śmiech). Raz w Bydgoszczy i dwukrotnie w Zawierciu. Nie traktuję tego jako jakiejś lekcji, myślę, że za każdym razem robiliśmy wszystko, na co było nas stać w danym sezonie. W Bydgoszczy sam fakt znalezienia się w najlepszej czwórce ligi był sporym sukcesem. Potem, kiedy grałem w Zawierciu przez dwa sezony do roku 2020, tworzyliśmy zespół złożony z solidnych ligowców, który ktoś nazwał “ligową szarzyzną”. Ta “szarzyzna” była w stanie wejść do półfinału PlusLigi, pokonać w pierwszym meczu ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, a w decydującym starciu wygrywać 2:0. Byliśmy blisko, a zarazem daleko, bo wszyscy wiemy, jakim zespołem jest ZAKSA i to pokazała w decydujących momentach. W ostatnim sezonie ligowym także była szansa na brąz ligi, ale lepsza okazała się ostatecznie Resovia – stwierdził.

Marcin Waliński zapytany o to, czy odbiera tamte spotkania jako porażkę, odpowiedział następującymi słowami: – Absolutnie nie odbieram tamtych meczów jako porażki. Cieszy mnie fakt, że byłem wtedy w zespole grającym o medale, występowałem na boisku i mogłem stanowić wartość dla drużyny swoją postawą w meczach. Dla mnie osobiście jest to sukces. Te wspomnienia to dla mnie spora motywacja do dalszej dobrej pracy na treningach i meczach. Dla kogoś z zewnątrz fakt, że nie zdobyłeś medalu mimo szans na to, może oznaczać, że twoja praca nie przyniosła efektów, a ty widzisz to zupełnie inaczej. Przeszedłeś proces formowania się drużyny, towarzyszyłeś jej w okresach zwycięstw i porażek, budowałeś dobrą atmosferę, przeżyłeś wartościowy czas z ludźmi i nawiązałeś relacje. Nagrodą za dobrą pracę nie tylko jest krążek, ale też droga, która cię ukształtowała – podsumował.

 

HOKEJ

hokej.net – Młodzież z kontraktami w GieKSie

David Lebek, Błażej Chodor, Mychajło Kowalczuk podpisali kontrakty z GKS-em Katowice na sezon 2023/2024. Do szerokiej kadry mistrzów Polski – w ramach porozumienia z Naprzodem Janów – zostali włączeni też czterej inni zawodnicy.

Lebek to wychowanek niemieckiego Krefelder EV 1981, jednak od dwóch lat występuje w polskich klubach, mianowicie GKS Katowice oraz KS Katowice Naprzód Janów.

20-letni obrońca w minionym sezonie rozegrał 16 spotkań na taflach Polskiej Hokej Ligi, gdzie zaksięgował +1 w klasyfikacji plus/minus. Z kolei w barwach Naprzodu Janów wystąpił w 25 meczach, gdzie zdobył 5 bramek i 7 asyst oraz spędził 18 minut na ławce kar.

Chodor ostatnie dwa sezony spędził z kolei w SMS-ie PZHL Katowice na szczeblu Młodzieżowej Hokej Ligi, łącząc grę z występami w Naprzodzie Janów.

Tylko w minionym sezonie w 34 konfrontacjach dopisał do swojego dorobku punktowego 30 „oczek” za 13 bramek i 17 asyst. Katowicki obrońca na ławce kar spędził w tym czasie 67 minut.

– Bardzo się cieszę, że trenerzy widzą we mnie potencjał i że otrzymałem szanse na podpisanie kontraktu. Na pewno postaram się wykorzystać jąw stu procentach– powiedział nam Chodor.

Ostatnim zakontraktowanym hokeistą jest Mychajło Kowalczuk. Były oświęcimski snajper w poprzednim sezonie rozegrał 27 meczów w 1. lidze, gdzie zainkasował 32 punkty za 20 bramek i 12 asyst. W tym czasie spędzając 14 minut na ławce kar.

Jest też reprezentantem Ukrainy do lat 20 i na ostatnich Mistrzostwach Świata Dywizji IB U20 wystąpił w 5 spotkaniach, notując 2 bramki i 2 asysty.

Do rozgrywek zgłoszeni zostali także kolejni młodzi gracze. Na mocy porozumienia z Naprzodem Janów do dyspozycji trenera Jacka Płachty, w razie potrzeby, będą bramkarz Jakub Ciućka oraz napastnicy Jakub Musioł, Karol Moś i Eric Kaczynski.

 

sportdziennik.com – Ze znakiem jakości

O wygranej obrońców tytułu mistrzowskiego zadecydował karne, ale tego mogliśmy spodziewać.

Jeżeli większość meczów w ekstralidze będzie takie jak mistrza z Katowic z wicemistrzem z Tychów to na poziom ligi nie będziemy mogli narzekać. Goście do wyrównania doprowadzili na17 sek. przed zakończeniem. O wygranej „GieKSy” zadecydował jeden celny karny. A publiczność zgromadzona w „Satelicie” szalała ze szczęścia. Na inaugurację tyszanie nie mieli większego problemu ze zdobyciem kompletu punktów w „Szarotkami”.

Przed sezonem było głośno o obu zespołach z racji interesujących transferów. Tyszanie od zawsze mają wysokie aspiracje, zaś „Szarotki” w tym sezonie ich nie ukrywają. Mecz na pewno nie stał na olśniewającym poziomie, ale gospodarze prezentowali się znacznie lepiej od przyjezdnych. Już od pierwszych minut miejscowi ruszyli do ataku i Kevin Lindskoug musiał się mieć na baczności. Dwa gole Romana Raca i Pawło Padakina padły w podobnych okolicznościach z bliskiej odległości. Natomiast Oskar Jaśkiewicz posłał krążek z wysokości bulika i te trafienia były w pełni zasłużone. Goście zrewanżowali się bramką Bartłomieja Neupauera. Wyskoczył z ławki kar, przejął podanie Andreja Themara i w sytuacji sam na sam nie dał Tomasowi Fuczikowi szans. 24 sek. wcześniej Johan Lorraine nie wykorzystał rzutu karnego, po faulu Olliego Kaskinena.

Po przerwie gospodarzy szybko zostali schłodzeni po golu Damiana Kapicy. Otrzymał podanie z głębi lodowiska, zgubił obrońcę i bez większego trudu posłał krążek do siatki. Jednak gospodarze w ciągu 19 sek. przywrócili porządek na lodzie. Najpierw Rac po podaniu po Christana Mroczkowskiego zdobył gola, a po chwili akcję kolegów Filipa Komorskiego – Bartłomieja Jeziorskiego zakończył Padakin. Obaj mają instynkt strzelecki i potrafią wykorzystać podania kolegów. Temperatura meczu znacznie spadła. Goście pogodzili się z porażką. Choć Patryk Wronka po meczu przekonywał, że wynik nie odzwierciedla tego co działo się na lodzie i jest za wysoki.

Jedni i drudzy od pierwszego gwizdka sędziego nie zamierzali się oszczędzać. Obaj bramkarze szybo zostali rozgrzani i skutecznie interweniowali. W 9:17 min gospodarze przez 34 sek. grali w podwójnym osłabiebiu, bo do siedzącego w boksie kar dołączył Santeri Koponen. Goście rzucili się ze zdwojoną energią do ataku i kilka razy silnie uderzali na bramkę, ale John Murray nie dał się zaskoczyć. Gdy na ławie kar przebywał Tuan Cook wzorową akcję przeprowadził szwedzki duet Sam Marklund – Hampus Olsson i ten drugi zdołał umieścić krążek w siatce. Tomas Fuczik był bez szans. A gospodarze z pasją atakowali i dwa razy krążek po uderzeniach Olliego Iisaki oraz Joona Monto. Odsłona godna kamer telewizyjnych i polskihokej.TV przy tym był.

Ledwo zaczęła się druga odsłona i do boksu powędrował, ale długo w nim nie przebywał, bo Filip Komorski zdołal wepchnąć krążek do siatki po akcji Alana Łyszczarczyka oraz Christiana Mroczkowskiego. Gdy Radosław Galant znalazł na ławie kar gospodarze przez prawie 2 min przebywali w tercji tyszan i sporo strzelali. Jednak efektu nie było żadnego. Dopiero kolejne wykluczenie Jana Jaromersky’ego sprawiło, że Santeri Koponen wreszcie zdołał pokonać Fuczika. Prowadzenie w pełni zasłużone, bo „GieKSiarze” byli lepsi w tej tercji.

A w ostatnich 20 minutach gospodarze wydawało się kontrolują wydarzenia na lodzie. 49 sek. przed końcem Fuczik zjechał z lodu, zaś na 17 sek. przed końcową syreną Mroczkowski w potwornym zamieszaniu podbramkowym zdołał umieścić krążek w siatce. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia, choć na niespełna przed jej zakończeniem Bartosz Fraszko miał dogodną sytuację. W karnych wszyscy tyszanie: Jasson, Padakin, Mroczkowsi, Korenczuk i Łyszczarczyk spudłowali. W pierwszej serii Ben Sokay pokonał Fuczik i zadecydował o pierwszej wygranej obrońców tytułu mistrzowskiego.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

Trzy punkty z Dolnego Śląska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.

W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.

Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak  wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.

Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.

Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.

Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław:
Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga