Piłka nożna
Górak: Jesteśmy źli na siebie i niezadowoleni
Po meczu Widzew Łódź – GKS Katowice wypowiedzieli się trenerzy obu zespołów – Patryk Czubak i Rafał Górak.
Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Przerwa reprezentacyjna przed nami. Musimy przełknąć gorycz porażki i jesteśmy źli na siebie i niezadowoleni. W wielu fragmentach gry i zamyśle na to spotkanie realizowaliśmy założenia bardzo dobrze i skrupulatnie – postawiliśmy Widzewowi poprzeczkę wysoko. Kluczem były momenty w trzeciej strefie, czyli w strefie bezpośredniego zagrożenia bramki Widzewa. A tam byliśmy nie tak umiejętni, żeby nam to stworzyło otwartą drogę do bramki. Mieliśmy tego bardzo dużo, a powinniśmy zrobić wiele więcej i gdyby tej jakości było w tej ostatniej strefie dużo, to dzisiaj zapewne wyjeżdżalibyśmy z pełną pulą. Stąd moje ogromne rozczarowanie i najzwyczajniej sportowa złość. Przeciwnikowi gratuluję trzech punktów i życzę wszystkiego dobrego.
Widzew grał tak, jak przeciwnik pozwalał. W pierwszej połowie Widzew planował naszą grę w ataku pozycyjnym przyjąć niżej. Ale zawodziła nas gra w trzeciej strefie i gdybyśmy byli bardziej konkretni, stworzylibyśmy więcej sytuacji. Tam nas te nogi zawodziły.
Nie wydaje mi się, aby piasek wszedł w tryby i żebyśmy mieli większe problemy. Bardzo dobrze wystartowaliśmy do rundy. W pierwszych trzech meczach zdobyliśmy siedem punktów. Potem przydarzyły nam się dwie porażki. A ostatnio wygrana z Zagłębiem Lubin. Drużyna gra więcej niż przyzwoicie, jest bardzo dobrze przygotowana do sezonu. Gramy z rozmachem i jesteśmy groźni jako beniaminek dla każdej drużyny, z którą się mierzymy. Wobec tego na przykład zwycięstwo w Częstochowie było bardzo dobrym dorobkiem. Nie jest tak źle, jest całkiem przyzwoicie.
Widzew zmieniając ustawienie broni, atakuje, natomiast zmiana strony i wykorzystywania tego, gdzie Widzew się nie zdąży przesunąć, było naszą osią na to spotkanie i w pierwszej fazie mieliśmy przestrzeń do atakowania, byliśmy tam z piłką i ostatecznie zabrakło soli, żeby wykończyć akcję.
Czasem gdy bronimy stały fragment gry, to nie ma potrzeby, by zaraz zamieniać się i grać na tej swojej stronie przypisanej, zawodnicy mogą zmieniać stronę i wahadła, czują się dobrze z lewej i prawej strony.
Miejsce na boisku było takie, że dośrodkowanie mogło nie iść tak, jak byśmy chcieli, piłka była przy linii bocznej i środkowej, dlatego nie posłałem Kudły w pole karne w doliczonym czasie gry.
Każdy trener, który wchodzi do gry, próbuje coś od siebie włożyć. W spotkaniach, które trener Czubak prowadził, widać było elementy, które wdrożył w drużynę. Natomiast nigdy to nie jest dla zespołu łatwe, zmiany następują z dnia na dzień, widać w Widzewie brak płynności, takiej jak choćby gdy grali w Katowicach jesienią. Upatrywałem w tym wszystkim bardziej szansy niż problemów, ale gratuluję trenerowi Czubakowi, bo dobrze przygotował drużynę do meczu.
Nowy stadion będzie gotowy na mecz z Górnikiem. Trwają prace wykończeniowe. Kluczem jest jakość boisk treningowych, na starej Bukowej są one w bardzo dobrym stanie i to jest najbardziej istotne. Mamy dwa boiska treningowe i podgrzewane główne i to może dać czas, żeby wykończyć wszystko na Nowej Bukowej. Nie wiem, ile to potrwa, bo z budowlanki taki dobry nie jestem. Krzywda nam się nie dzieje, będziemy na Nowej Bukowej raz w tygodniu trenować i z czasem przeniesiemy się na stałe.
Patryk Czubak (trener Widzewa Łódź):
Było wszystko, co chciałbym widzieć w zespole. Były mniej i bardziej trudne momenty i mój ulubiony wynik 1:0. Dziękuję całej społeczności, bo nie był to łatwy czas. Kończy się to całkiem sympatycznie. Postawiliśmy stempel na ostatnich trzech tygodniach pracy. O sporcie możemy pogadać na boku, bo to nie jest najważniejsze. Dziękuję piłkarzom, że uwierzyli, dążyli i byli pomimo trudnych momentów w Radomiu czy z Jagą. Dźwignęliśmy to i chapeau bas. I kibice – jak ja słyszę ten doping, to sam bym pośpiewał. To niesie i pomaga. Trudny czas spuentowany dobrym happy endem.
Nie jest założeniem, żeby włączać tryb eko, ale mecz trwa 90 minut. Tak pracujemy i rozmawiamy, by meczem zarządzać, to był taki key point oprócz perspektywy piłkarskiej. Dzisiaj to było na wyższym poziomie niż w Radomiu. Dlatego mogliśmy się cieszyć z trzech punktów.
Nie chciałbym wyróżniać nikogo na gorąco. Wiadomo jak nagonka była na Gikiego. Fajnie, że się potrafił wyłączyć i dźwignął te trudnej momenty. Paradoksalnie GKS dziś miał najwięcej sytuacji ze spotkań, które za nami. Ale zachowania nasze – typu bloki w polu karnym nie są przypadkowe. Chcieliśmy wykreować jak najlepsze środowisko do tego, by jak najlepiej bronić pole karne. A w działaniu awaryjnym Giki pomógł, także Kastrati wybijał piłkę z linii. Nie ma w tym przypadku. Natomiast potrzeba dużo emocji, żeby była powtarzalność w działaniach ku ochronie bramki.
Jeśli chodzi o teraźniejszość, to na odprawie przedmeczowej byliśmy przekonani, że trzy punkty zdobędziemy i dźwigniemy ten mecz. Z tego jestem zadowolony, z tu i teraz. Nie chcę rozmyślać, co będzie potem. Dzisiaj mało optymalnie wybieraliśmy wysokość, na której staliśmy i musieliśmy to w przerwie skorygować. GieKSa przez to miała więcej problemów w drugiej połowie. Zareagowaliśmy dobrze, bo na zero.
Nie chcieliśmy narażać Sypka na uraz zmęczeniowy, tak jak było z łydką w ostatnim czasie, sam też tym zarządził – jako piłkarz. Mamy dane GPS na bieżąco, ale nie jesteśmy w skórze piłkarzy. To jest też mądrość, Ale dał z siebie, ile mógł i dał sygnał, żeby zejść. Fabio wszedł i zrobił bardzo dobrą robotę w kontekście utrzymania i bycia na połowie przeciwnika. Jeśli chodzi o Hamulića, mimo że kocham piłkę ofensywną, priorytetem jest dobrze bronić. Wcześniej mało optymalnie wybieraliśmy momenty pressingowe, otwieraliśmy środek i przeciwnik kreował sytuacje. Lubo robił to bardzo dobrze zarówno w pierwszym, jak i drugim spotkaniu i przeciwnicy nie mieli sytuacji. Dlatego kwestie taktyczne zadecydowały o zmianie Hamulića.
Co do mojej osoby to ja mam informację, że pracujemy do meczu z Radomiakiem, potem kontynuowaliśmy to na Jagę i mecz z GKS. Trzymam się kwestii formalnej i w tym kierunku rozmawiałem z zawodnikami i poprowadziliśmy w tym kierunku pewne rzeczy związane z nastawieniem do tego spotkania. Moglibyśmy spuentować to dobrą grą i nie zdobyć 3 punktów i zupełnie inaczej by to smakowało. A pół żartem, pół serio, paradoksalnie mam średnią większą niż w drugiej lidze.
Pierwsze dni nie były łatwe z perspektywy tego, co się działo i tych zmian. ALe po pierwszych trzech dniach widziałem, jak zawodnicy kupili to, co chcemy zrobić. Pewne rzeczy są inne w ekstraklasie. Zawsze myślałem, że jeśli przyjdzie pierwszy mecz w ekstraklasie, to będę się stresował, a absolutnie tak nie było. Było to bardzo naturalne, ale to duża rola piłkarzy, że tak było.
W piątek gramy na Konwiktorskiej sparing z Polonią Warszawa.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.
Piłka nożna kobiet
1/8 finału dla Katowic
Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.
Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.
W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.
Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek, a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.
GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.
GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.




Sympatyk drużyny.
16 marca 2025 at 10:17
P.Gorak ten system gry zwalniający to się gra jak prowadzi się 3:0,trzeba pamiętać że będzie coraz trudniej zdobyć punktów bo przeciwnicy coraz silniejsi oby się mylił.Pozdrawiam.