Piłka nożna Prasówka
Media o GieKSa – Śląsk: Czyste konto, szkoda, że z obu stron
Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego spotkania GKS Katowice – Śląsk Wrocław 0:0.
slasknet.com – Podział punktów po rozczarowującym występie
Śląsk Wrocław jedynie zremisował na wyjeździe z GKS-em Katowice (0:0), przez co wciąż musi czekać na pierwsze ligowe zwycięstwo. Podział punktów na terenie beniaminka tylko nieznacznie poprawił fatalną sytuację Trójkolorowych.
[…] Gospodarze od samego początku chcieli podporządkować spotkanie na swoją korzyść. Już w 2. minucie Mateusz Kowalczyk oddał pierwsze uderzenie, które było wynikiem nieporozumienia Piotra Samca-Talara z Petrem Schwarzem. Ponadto podopieczni trenera Góraka dłużej operowali piłką oraz pokazywali większą intensywność.
Choć w kolejnych minutach spotkanie nieco się wyrównało, to więcej groźnych sytuacji stworzyli sobie katowiczanie, którzy w 19. minucie byli niezwykle bliscy objęcia prowadzenia. Tuż przed szesnastką Simeon Petrow nieodpowiedzialnie sfaulował gracza GieKSy, przez co sędzia bez żadnych wątpliwości odgwizdał przewinienie. Atomowe uderzenie z rzutu wolnego oddał Bartosz Nowak, lecz ostatecznie piłka trafiła w poprzeczkę.
Mimo bezbramkowego remisu, wrocławianie byli w pierwszej połowie zdecydowanie słabszą stroną. Podopieczni Jacka Magiery czekali niemal wyłącznie na kontrataki oraz nader często próbowali dośrodkowań z bocznych stref boiska, nie przynoszących żadnych korzyści. Trójkolorowi pierwszą dogodną okazję strzelecką stworzyli sobie dopiero w 43. minucie, kiedy to groźny strzał Petrowa obronił Dawid Kudła. Chwilę wcześniej bardzo bliski strzelenia bramki samobójczej był Oskar Repka, na którego skutecznie naciskali Tudor Baluta i Piotr Samiec-Talar.
Choć do przerwy stroną dominującą byli katowiczanie, to po przerwie krajobraz meczowy uległ nieznacznej modyfikacji. Obudzili się Trójkolorowi, którzy coraz częściej zagrażali bramce GKS-u. W 52. minucie na listę strzelców mógł wpisać się Petr Schwarz – piłka po ekwilibrystycznym uderzeniu Czecha trafiła jednak zaledwie w słupek.
W kolejnych minutach podopieczni Jacka Magiery utrzymywali pozytywną tendencję, wypychając gospodarzy z własnej połowy. Lepiej radzili sobie wahadłowi, którzy rozrywali defensywę rywali. Więcej podań otrzymywał także Sebastian Musiolik, a cała drużyna otworzyła się na odważniejszą grę w ofensywie.
Ożywienie na połowie rywali wprowadził również Jakub Świerczok, który w 64. minucie wszedł na pozycję środkowego napastnika. Były reprezentant Polski wyróżniał się aktywnością w polu karnym Kudły, a zaledwie sześć minut później mógł strzelić gola. Zawodnik dobrze opanował piłkę w towarzystwie naciskającego Lukasa Klemenza, jednak jego uderzenie zostało sparowane za linię boczną przez golkipera GKS-u.
Pomimo lepszej gry Śląska, w 77. minucie niezwykle bliscy objęcia prowadzenia byli katowiczanie, którzy w drugiej połowie wyraźnie obniżyli loty. Dogodną pozycję strzelecką po dośrodkowaniu z rzutu wolnego wypracował sobie Adam Zrelak, lecz na posterunku był Rafał Leszczyński. Bramkarz dobrze obronił groźne uderzenie, dzięki czemu uratował swoją drużynę.
W 86. minucie z groźną kontrą ponownie wyszli gospodarze. Adam Zrelak ruszył prawą stroną boiska, zagrał do niepilnowanego Bartosza Nowaka, jednak były gracz Rakowa Częstochowa fatalnie sfinalizował akcję. Ostatecznie żadna ze stron nie dała rady przesądzić szali zwycięstwa na własną korzyść. Zarówno katowiczanie, jak i wrocławianie, byli zbyt niedokładni w poczynaniach ofensywnych, co poskutkowało bezbramkowym remisem, który można uznać za sprawiedliwy wynik.
gazetawroclawska.pl – Czyste konto, szkoda, że z obu stron. Remis Śląska na Śląsku
[…] Początek spotkania zwiastował niespodziankę, bo goście rzucili się na rywali, momentami zamykali ich na własnej połowie, ale szwankowała decyzyjność i tzw. ostatnie podanie, dlatego dogodnych okazji praktycznie nie było. GKS się otrząsnął, ale także do przerwy nie zmusił Rafała Leszczyńskiego do większego wysiłku. Jeśli trzeba byłoby wyróżnić za coś pierwszą połowę, to zdecydowanie jest to atmosfera panująca na starym stadionie rodem z lat 80′.
W przerwie żaden z trenerów nie zdecydował się na zmiany w składzie. Tę część gry zdominowali wrocławianie, częściej utrzymywali się przy piłce i często gościli z nią pod polem karnym gospodarzy, ale cały czas brakowało celnych strzałów. Najbliżej szczęścia po uderzeniu efektownymi nożycami był Petr Schwarz, ale futbolówka odbiła się od obramowania i wróciła na boisko.
GKS dopiero w końcowym fragmencie meczu ponownie zagroził bramce Leszczyńskiego, ale ten ostatni był na posterunku i spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Śląsk z jednej strony może się cieszyć, bo uszczelnił defensywę i zachował czyste konto na trudnym terenie, ale z drugiej – nie wygrał 10. ligowego spotkania z rzędu, więc wielkich powodów do radości nie ma.
dziennikzachodni.pl – Bezbramkowy remis GKS Katowice mocno rozczarował kibiców. Brak goli na meczu ze Śląskiem Wrocław
GKS Katowice bezbramkowo zremisował ze Śląskiem Wrocław. Zespół Rafała Góraka ma czego żałować, ale mecz w niedzielne samo południe nie był porywającym widowiskiem. Po serii pasjonujących widowisk tym razem na Bukowej było mocno przeciętnie.
Wyższość piłkarska GKS-u była jednak widoczna od pierwszych minut. Gospodarze narzucili swoje warunki gry, podczas gdy zespół Mariusza Magiery posługiwał się najprostszymi metodami, z „lagą” od Rafała Leszczyńskiego do Sebastiana Musiolika na czele. Taka taktyka, podporządkowana jedynie uniknięciu porażki, która z dużym prawdopodobieństwem skutkowałaby w Śląsku zmianą szkoleniowca, stanowiła dla katowiczan duże wyzwanie operacyjne. Dość szybko stało się jasne, że kluczem do sukcesu mogą okazać się stałe fragmenty gry.
Po 20 minutach katowiczanom dwa razy zabrakło centymetrów do pełni szczęścia. Najpierw Mateusz Kowalczyk został sfaulowany przez Simeona Petrowa tuż przed linią pola karnego, a potem z rzutu wolnego będącego efektem tego przewinienia Bartosz Nowak trafił piłką w poprzeczkę nad głową Rafała Leszczyńskiego.
Przedłużające się oczekiwanie na znalezienie sposobu na przełamanie wrocławskiego oporu najwyraźniej zdekoncentrowało piłkarzy Rafała Góraka bo w końcówce pierwszej połowy zaczęli irracjonalnie zachowywać się przed własną bramką. Oskar Repka i MarcinWasielewski wdawali się w dryblingi, które niosły ze sobą olbrzymie zagrożenie i niewiele brakowało, by Śląsk schodził do szatni z prowadzeniem. Na szczęście dla katowiczan Dawid Kudła kapitalnie obronił strzał głową Petrowa.
W przerwie spotkania na Bukową zajrzało szczęście. Po raz pierwszy w historii konkursu dwóch kibiców trafiło w poprzeczkę strzałem z linii pola karnego i zgarnęło sponsorskie czeki na 10.000 zł. Pozostali fani mieli nadzieję, że to dobra wróżba na finałową odsłonę spotkania ze Śląskiem.
A tę goście zaczęli w sposób zaskakujący. W 52 minucie Lukas Klemenz dał się łatwo „objechać” Mateuszowi Żukowskiemu, którego dośrodkowanie nożycami zamknął Petr Schwarz i GieKSę uratował słupek! Wrocławianie poczuli nieoczekiwaną szansę na lepszy wynik i przełączyli się na tryb bardziej ofensywny. GKS nie za bardzo potrafił sobie z tą zmianą poradzić i na murawie nastąpił impas, na który kibice zareagowali mocniejszym dopingiem. Piłkarze też przyspieszyli, ale koniec końców bezbramkowy remis jednak się zmaterializował.
weszlo.com – Śląsku Wrocław, czy ty zamierzasz kiedyś wygrać mecz? Amatorów nie liczymy
Śląsk Wrocław potrafi wygrać 16:0 z połączonymi amatorskimi drużynami, ale Ekstraklasa go ciągle brutalnie weryfikuje. Jacek Magiera mówi dziennikarzom, że chciałby znów wprowadzić zespół do europejskich pucharów, tymczasem w lidze jego ekipa uzbierała w tym sezonie pięć punktów na 30 możliwych. Dziś tylko bezbramkowo zremisowała w Katowicach z GKS-em, grając nieźle jedynie przez jakieś 20 minut drugiej połowy. Czy oglądaliśmy ostatni mecz Magiery w roli trenera Śląska?
GKS w poprzedniej kolejce wygrał w Krakowie aż 6:0 z Puszczą Niepołomice. Był dla rywala bezlitosny, wykorzystywał każdy bardzo poważny błąd. W klubie z Katowic przed meczem ze Śląskiem dało się wyczuć, że tak wysokie zwycięstwo było dla wszystkich zaskoczeniem. W GKS-ie, mimo dobrych wyników w obecnych rozgrywkach, nikt nie nosi głowy przesadnie wysoko, czego dowodem było trzeźwe spojrzenie Rafała Góraka. – Mierzymy się z czerwoną latarnią ligi, ale Śląsk nie jest tam dlatego, że jest najsłabszym zespołem. Pamiętajmy, że oni mają dwa mecze do rozegrania mniej i w Katowicach na pewno będą bardzo zdeterminowani – powiedział przed spotkaniem ze Śląskiem trener beniaminka.
Goście, zwłaszcza w drugiej połowie, byli zdeterminowani, ale, żeby wygrać, zabrakło im umiejętności.
W pierwszej połowie długo nie działo się zbyt wiele, ale kiedy GKS miał rzut wolny z 17 metrów, do piłki podszedł Bartosz Nowak i trafił w poprzeczkę. Gospodarze zaczęli dominować, grając kombinacyjnie. Trener Górak zdecydował się na pierwszy skład bez klasycznego napastnika, a ustawiony najbardziej z przodu Borja Galan próbował pokazywać się do gry. W jednej z akcji Hiszpan efektywnie, piętką, zgrywał piłkę koledze. W środku pola po raz kolejny dobrze radził sobie Mateusz Kowalczyk. Do przerwy kibice przy Bukowej nie oglądali jednak goli.
Zespół Jacka Magiery jako jedyna ekipa nie odniósł jeszcze wygranej w lidze. Magiera przed meczem w Katowicach miał we wrocławskim ratuszu spotkanie z prezydentem miasta. Później szkoleniowiec mówił dziennikarzom o piłkarzach, którzy zostali przesunięci do rezerw – Juniorze Eyambie oraz Jakubie Jezierskim. Magiera próbował wstrząsnąć zespołem, zmieniając m. in. kapitana, którym został Petr Pokorny. Stwierdził też przed meczem, że chciałby jeszcze raz wprowadzić zespół z Wrocławia do europejskich pucharów. Na razie radzilibyśmy jednak skupić się na walce o utrzymanie, która nie będzie łatwa.
W pierwszej połowie gra Śląska wyglądała na zasadzie: bronimy się, jesteśmy niepewni, a jeśli już mamy piłkę, to ją zaraz tracimy. Coś na kształt zagrożenia pod bramką GKS-u powstawało tylko wtedy, gdy proste błędy popełniali rywale: a to głupio faulujący Arkadiusz Jędrych, a to niedokładnie podający Lukas Klemenz, a to Marcin Wasielewski, który bez sensu kiwał się przed własnym polem karnym.
W drugiej części gry Śląsk, to mu trzeba oddać, przez pewien czas zdominował gospodarzy. Po ładnej akcji prawą stronę efektownymi nożycami popisał się najlepszy w ekipie gości Petr Schwarz, ale Czech trafił w słupek. Kolejne minuty? Mający inicjatywę goście, dochodzący pod pole karne, ale najczęściej strzelający niecelnie. Gdy do końca został kwadrans, znów lepiej zaczął grać GKS, ale strzał Marcina Wasielewskiego po rzucie wolnym nie znalazł drogi do bramki, a później Bartosz Nowak źle trafił w piłkę.
gol24.pl – GKS Katowice zagrał na remis ze Śląskiem Wrocław. Wicemistrz Polski wciąż bez zwycięstwa w tym sezonie
W pierwszym niedzielnym meczu 12. kolejki PKO Ekstraklasy GKS Katowice bezbramkowo zremisował ze Śląskiem Wrocław. Oba zespoły mogły strzelił po efektownym golu, ale za każdym razem bramkarzy ratowało obramowanie bramki.
[…] Spotkanie lepiej zaczął GKS Katowice, który w tym sezonie świetnie spisuje się na własnym stadionie. Jednak GieKSa nie potrafiła znaleźć sposobu, by zaskoczyć defensywę wrocławian. Beniaminek PKO Ekstraklasy w pierwszej połowie najbliżej objęcia prowadzenia był Bartosz Nowak, który z rzutu wolnego trafił tylko w poprzeczkę. Gospodarze mogli mieć nawet lepszą okazję do zdobycia gola. Centymetry uchroniły przyjezdnych, by sędzia podyktował rzut karny.
W pierwszej połowie oba zespoły miały jeszcze po jednej dobrej sytuacji, by otworzyć wynik meczu. Lukas Klemez pokusił się o indywidualny rajd, którego wykończenie było nieskuteczne, a tuż przed przerwą do strzału głową doszedł Simeon Petrow, ale świetnie interweniował Dawid Kudła.
Kilka minut po przerwie mogła paść jedna z najpiękniejszych bramek tego sezonu. Po dośrodkowaniu ze skrzydła Mateusza Żukowskiego, do strzału „nożycami” złożył Się Petr Schwarz, ale futbolówka trafiła tylko w słupek, a bramkarz GieKSy nie miałby zupełnie nic do powiedzenia.
Więcej dogodnych sytuacji do zdobycia bramek praktycznie nie było i oba zespoły musiały zadowolić się podziałem punktów, co zapewne nie jest satysfakcjonujące dla nikogo.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.
Piłka nożna kobiet
1/8 finału dla Katowic
Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.
Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.
W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.
Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek, a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.
GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.
GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.




Najnowsze komentarze