Piłka nożna Prasówka
Media o meczu GieKSy w Bełchatowie
Media nie pozostawiają suchej nitki na GieKSie. Rozbitych w drobny mak Katowiczan nie usprawiedliwia nawet czerwona kartka Janusza Garncarczyka, która miała być głównym powodem porażki. Chciałbym tylko przypomnieć, że do momenty tej kartki, GieKSa już przegrywała 0-1, a jej gra nie wskazywała na to, że piłkarze przyjechali do Bełchatowa po zwycięstwo.
Jak ten mecz opisywały media, poniżej:
gkskatowice.eu: Wysoka wtopa
Tego nie spodziewał się nikt. GKS Katowice po bezbarwnej grze musiał uznać wyższość gospodarzy z GKS-u Bełchatów i przegrał wysoko 0:5. GieKSiarze w podłych nastrojach wracają do Katowic.
Bełchatowianie od pierwszego gwizdka rzucili się na GieKSę. Wiele zagrożenia stwarzali po akcjach skrzydłami. Brylował w nich duet braci Mak, który nękał katowiczan raz po raz. Łukasz Budziłek miał pełne ręce roboty, ratował kilkukrotnie ekipe z Bukowej, ale na niewiele się to zdało. Zmasowany atak „Brunatnych”przyniósł wreszcie skutek. W 10. minucie dośrodkował Michał, a Mateusz tylko dołożył nogę i pokonał bezradnego Budziłka z najbliższej odległości. – Dążyliśmy od początku do agresywnej gry, co nam się udało, bo moi zawodnicy walczyli i stwarzali sobie dużo sytuacji, jedną przed końcem pierwszej połowy wykorzystaliśmy. Po pierwszym golu jednak katowiczanie też walczyli, a moi piłkarze nie byli już tak pozytywnie nastawieni do walki z przodu, mecz wyrównał się – twierdził Kamil Kiereś, trener gospodarzy.
Na domiar złego po dwóch kwadransach GKS z Katowic grał w dziesiątkę. Po kontrowersyjnej decyzji arbitra z boiska wyleciał Janusz Gancarczyk za faul. Nasi piłkarze nie załamywali się, próbowali zagrozić rywalom po stałych fragmentach i kontrowali, ale wśród nielicznych prób pudłowali Rafał Figiel oraz Przemysław Pitry. – Mam ogromne pretensje do Janusza za to nieodpowiedzialne zachowanie. Przez to musieliśmy grać przez 60 minut w osłabieniu i naraziliśmy się na szereg nieprzyjemnych rzeczy ze strony rywali – irytował się trener GKS-u Rafał Górak.
Po zmianie stron kibice liczyli, że ich GieKSa przegrupuje się i ugryzie przeciwników w jednej z kontr. Spełniły się jednak najczarniejsze sny katowiczan. Gospodarze wrzucili piąty bieg, rzucili się na osłabiony katowicki GKS i rozpoczęli kanonadę. Rozmontowali obronę trenera Rafała Góraka prostopadłymi podaniami i urządzili sobie polowanie na Łukasza Budziłka, który robil co mógł i uratował zespół przed jeszcze gorszym wymiarem kary. Niestety, skończyło się na czterech zaaplikowanych golach i katowiccy piłkarze, który marzą o czołówce w tabeli, zostali sprowadzeni boleśnie na ziemię. – Nie tak wyobrażaliśmy sobie wyjazd do Bełchatowa z różnych aspektów tego, co nas czeka. Bełchatowscy zawodnicy obnażyli nasze słabości. Nie chcę używać tutaj dosadniejszych słów.Po stracie drugiego gola odkryliśmy się, ale wynik do przerwy nie był zły.Potem gospodarze nas wypunktowali – dodał Górak.
slask.sport.pl: GKS Katowice na kolanach! Kompromitująca klęska w Bełchatowie
Wbrew szumnym zapowiedziom , katowiczanie zaprezentowali się fatalnie i dali sobie strzelić aż pięć goli.
Sam początek meczu dawał nadzieję na dobry wynik. GieKSa miała szansę na objęcie prowadzenia już w pierwszej akcji spotkania. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego głową strzelał Przemysław Pitry, ale fatalnie spudłował. Potem inicjatywę przejęli gospodarze. W ich szeregach – tradycyjnie – brylowali bracia Michał i Mateusz Mak. To po ich dwójkowej akcji padł pierwszy gol.
To nie był koniec nieszczęść katowickiego zespołu. Jeszcze w pierwszej połowie czerwoną kartką za niesportowe zachowanie został ukarany Janusz Gancarczyk. Pomocnik GKS-u, po tym jak został ostro sfaulowany, kopnął rywala. W efekcie szanse gości na osiągnięcie korzystnego wyniku zostały znacznie zredukowane.
Na początku drugiej połowy GKS Bełchatów wywalczył rzut karny. Łukasz Budziłek genialną paradą zatrzymał jednak uderzenie Grzegorza Barana. Na wiele się to jednak nie zdało, bo po chwili gospodarze i tak strzelili drugiego, a potem trzeciego, czwartego i piątego gola…
Wynik jak najbardziej sprawiedliwy, bo GieKSa grała bez ambicji i do tego popełniała fatalne błędy.
dziennikzachodni.pl: I liga: GKS Bełchatów – GKS Katowice 5:0. Klęska GieKSy
W meczu 4. kolejki I ligi GKS Bełchatów wygrał z GKS-em Katowice 5:0. Bramki strzelili: Mateusz Mak (11 minuta), Adrian Basta (54), Paweł Baranowski (58), Michał Mak (66). Andreja Prokić (75). Katowiczanie od 32 minuty grali w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Janusza Gancarczyka. Bramkarz GieKSy Łukasz Budziłek w 51 minuicie obronił rzut karny wykonywany przez Grzegorza Barana.
Katowiczanie powinni objąć prowadzenie już w drugiej minucie, kiedy po rzucie rożny z pola bramkowego główkował Przemysław Pitry. Piłka poszybowała nad poprzeczką, a napastnik GieKSy mógł tylko z rozpaczy złapać się za głowę.
Potem było już tylko gorzej. Wychowanek bełchatowskiego klubu w bramce GieKSy Łukasz Budziłek uratował gości przed utratą gola w dziewiątej minucie – w świetnym stylu obronił strzał z bliska Kamila Poźniaka.
∨ Czytaj dalej
Sytuację wypracowali bracia Makowie, którzy chwilę później wystąpili już w pierwszoplanowych rolach – Michał ograł Alana Czerwińskiego i podał spod końcowej linii do Mateusza, który strzelił na 1:0.
Drużyna Rafała Góraka po półgodzinie gry musiała sobie radzić w dziesiątkę. W środku boiska, przy bocznej linii Janusz Gancarczyk ostro potraktował Mateusza Maka. Szymon Sawala odepchnął zawodnika gości, który będąc już na ziemi, wykonał ruch nogą, jakby chcąc kopnąć Sawalę. Sędzia Łukasz Bednarek z Koszalina za ten zamiar ukarał Gancarczyka czerwoną kartką. Sawala zasłużył na żółtą, ale mu się wtedy jeszcze upiekło, ale wkrótce dostał żółtko za faul na Bartłomieju Chwalibogowskim. Tak naprawdę w 35. minucie były zawodnik Polonii Bytom też powinien udać się do szatni… Osłabiona GieKSa nie składała broni, a szansę na wyrównanie miał Rafał Figiel (43 minuta), jednak strzelił minimalnie obok słupka.
W 51. minucie wydawało się, że gości natchnie Budziłek, który obronił rzut karny wykonywany przez Grzegorza Barana (bramkarz sfaulował Bartłomieja Bartosiaka). Nic z tych rzeczy… W następnej akcji Budziłek obronił strzał Mateusza Maka, ale był bezradny wobec dobitki Adriana Basty, bo został zmylony przez rykoszet od nogi Chwalibogowskiego – 54 minuta.
Gospodarze poszli za ciosem – rzut wolny wykonał Michał Mak, a Paweł Baranowski głową z pięciu metrów umieścił piłkę w siatce – 3:0 (58 minuta). Drużynie Kamila Kieresia było ciągle mało. Michał Mak, po podaniu z głębi pola od Barana, wykorzystał sytuację sam na sam z Budziłkiem (66). Podobne podanie wykorzystał też rezerwowy Andreja Prokić, który przed strzałem w długi róg, ośmieszył jeszcze Czerwińskiego (75).
katowice.naszemiasto.pl: GKS Bełchatów – GKS Katowice 5:0!
Tak srogiej porażki chyba nikt się nie spodziewał. Mająca ekstraklasowe aspiracje katowicka GieKSa została rozbita przez inny Górniczy Klub Sportowy – z Bełchatowa, aż 0:5! Katowiczanie od 32. minuty grali w dziesiątkę. GKS Bełchatów – GKS Katowice 5:0!
Goście grali w dziesiątkę od 32. minuty, kiedy to sędzia Łukasz Bednarek wyrzucił z boiska Janusza Gancarczyka, za faul na Szymonie Sawali.
Łukasz Budziłek na początku drugiej połowy obronił rzut karny wykonywany przez Grzegorza Barana.
W czterech spotkaniach obecnego sezonu GKS Katowice zgromadził na razie cztery punkty.
sport.pl: GKS Bełchatów strzelił pięć goli GKS Katowice. A mógł więcej
W meczu dwóch mających wielkie aspiracje GKS-ów zdecydowanie lepszy okazał się ten z Bełchatowa. Goście powinni się cieszyć, że stracili tylko pięć goli.
W obu klubach nie ukrywają, że ich celem jest awans do ekstraklasy. W Katowicach muszą chyba zweryfikować plany, bo silna drużyna nie może pozwolić sobie na tak słaby występ. Tylko w pierwszych kilku minutach bełchatowianie mogli obawiać się rywala, który mógł objąć prowadzenie, lecz Przemysław Pitry z bliska nie trafił w bramkę.
Przyjezdni szybko zostali jednak ostudzeni, bo po akcji braci Maków Mateusz z bliska otworzył wynik. Wyrównać mógł w 15. min Rafał Figiel po błędzie asystującego przy golu Michała Maka. Wkrótce goście stracili Janusza Gancarczyka, wyrzuconego z boiska za próbę kopnięcia rywala, a następnie nadzieję na osiągnięcie dobrego wyniku. Po przerwie przewaga GKS-u Bełchatów była już tak duża, że praktycznie każde wejście w pole karne mogło zakończyć się golem. Wynik mógł być jeszcze wyższy, ale Grzegorz Baran nie wykorzystał rzutu karnego. Jego strzał obronił Łukasz Budziłek, który karierę zaczynał w Bełchatowie. Pechowiec zrehabilitował się jednak świetną grą i kapitalnymi podaniami, po których jego koledzy zdobywali bramki.
Po czterech kolejkach GKS Bełchatów zajmuje drugie miejsce w tabeli, ustępując Dolcanowi Ząbki tylko gorszą różnicą goli. W niedzielę zagra na wyjeździe z Olimpią Grudziądz.
sportslaski.pl: GKS Bełchatów – GKS Katowice 5-0. Wstyd, hańba, kompromitacja…
Wydarzenie
Mecz z GKS-em Bełchatów był dla GKS-u Katowice próbą generalną wartości drużyny przed zapowiadaną walką o awans do ekstraklasy. Po dobrym w swoim wykonaniu meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała drużyna Rafała Góraka została boleśnie sprowadzona na ziemię, inkasując aż pięć bramek.
Bohaterowie
Bracia Mak byli po raz kolejny motorami napędowymi ekipy z Bełchatowa. Ich łupem padła bramka pierwsza w tym meczu bramka. Michał dograł piłkę doskonale do Mateusza, a ten z bliska nie mógł się pomylić. Kolejny udany występ bliźniaków z Suchej Beskidzkiej z trybun stadionu przy Sportowej obserwował dyrektor sportowy KGHM Zagłębia Lubin Paweł Wojtala. Żaden piłkarz z Katowic w oczy rzucić mu się nie mógł…
Rozczarowanie
W poprzednich kolejkach Janusz Gancarczyk był motorem napędowym ofensywy GKS-u Katowice. W meczu w Bełchatowie jednak totalnie zawiódł, łapiąc bardzo głupią czerwoną kartkę za kopnięcie bez piłki Szymona Sawali. In minus też należy zaliczyć występ Bartłomieja Chwalibogowskiego, który miał udział przy dwóch trafieniach dla gospodarzy. Najpierw źle pokrył Maka, a potem spóźnionym wślizgiem totalnie zmylił Budziłka.
Co ciekawego
– Do Bełchatowa udało się ok. 200 kibiców GieKSy. Fani ze Śląska nie zdążyli co prawda na pierwszy gwizdek sędziego, ale stopniowo pojawiali się na trybunach w pierwszym kwadransie gry.
– Już w pierwszych fragmentach gry kunsztem bramkarskim musiał wykazać się Budziłek, który w świetnym stylu obronił uderzenie Kamila Poźniaka.
– W odpowiedzi na bramkę Arkadiusza Malarza uderzali Przemysław Pitry i Rafał Figiel, ale obaj mylili się nieznacznie. Kto wie, czy gdyby piłka za którymś razem do siatki wpadła, to meczu nie udałoby się uratować.
– W końcówce pierwszej połowy kibice Brunatnych zaprezentowali efektowną oprawę pirotechniczną. Niestety wkrótce race z sektora najzagorzalszych fanów bełchatowian poleciały w kierunku murawy.
– Jeszcze przed przerwą drugą bramkę dla bełchatowian mógł zdobyć Michał Mak, ale uderzył nieznacznie obok słupka.
– Od początku drugiej połowy drużyna Kamila Kieresia stłamsiła GieKSę, co szybko wpłynęło na zmianę wyniku meczu.
– Zanim padła druga bramka po błędzie defensywy katowiczan Budziłek sfaulował we własnym polu karnym Bartłomieja Bartosiaka. Bramkarz GKS-u zrehabilitował się jednak za niefortunną interwencję, broniąc strzał Grzegorza Barana z „jedenastki”.
– Krótko po tej akcji golkiper naszego zespołu skapitulował jednak po raz drugi. W ogromnym zamieszaniu bitą przez Adriana Bastę piłkę wślizgiem trafił jeszcze wcześniej wspomniany Chwalibogowski, czym zupełnie zmylił własnego bramkarza.
– Nie minęła jeszcze godzina gry, a trzecią bramkę dla ekipy z Bełchatowa zdobył strzałem głową Paweł Baranowski, wykorzystując dogranie z rzutu wolnego.
– Gospodarze nie zamierzali zwalniać tempa i kilka minut później Michał Mak, po profesorsku wykańczając sytuację sam na sam z Budziłkiem zdobył czwartą w tym meczu bramkę.
– Na kwadrans przed końcowym gwizdkiem sędziego wynik meczu ustalił wprowadzony na boisko po przerwie Andreja Prokić.
– Po piątej bramce prezes katowickiego klubu Wojciech Cygan opuścił stadion z telefonem w ręku. Czyżby przy Bukowej miała nastąpić zmiana trenera?
1-liga.przegladsportowy.pl: Gieksa rozbita w Bełchatowie
Piłkarze Kamila Kieresia dali koncert, choć pomogli im w tym goście. Nie wiadomo, jak skończyłoby się to spotkanie, gdyby nie zachowanie Janusza Gancarczyka, który został wyrzucony z boiska za niesportowe zachowanie już w 32. minucie. Osłabiony zespół z Katowic przegrywał 0:1 i taki rezultat utrzymał się do przerwy. Po zmianie gospodarze strzelili cztery gole, a mogli więcej, ale Grzegorz Baran nie wykorzystał rzutu karnego.
gks.net.pl: Katowiczanie rozbici w drobny Mak
Prawdziwy pokaz gry dali piłkarze Kamila Kieresia w prestiżowym starciu z GKS Katowice i jednocześnie pokazali kto z tych dwóch zespołów jest faworytem w walce o awans do ekstraklasy. Pierwszoplanowe role w środę odgrywali bracia Mateusz i Michał Makowie. Jeśli tak będą grać dalej władze klubu nie powinny ich oddawać w tym sezonie za żadne pieniądze.
21 sierpnia o godzinie 18:00 rozbrzmiał pierwszy gwizdek arbitra, który dał sygnał piłkarzom GKS-Bełchatów i GKS-u Katowice, że mecz właśnie się rozpoczął. Pierwsze minuty to zdecydowana dominacja piłkarzy prowadzonych przez trenera Kamila Kieresia. Zespół prezentował futbol do którego byliśmy przyzwyczajeni w rundzie rewanżowej poprzedniego sezonu. W pierwszych minutach spotkania dobrą okazję miał Kamil Poźniak, ale fenomenalną interwencją popisał się były giekaesiak Łukasz Budziłek, który intuicyjnie, a przy tym bardzo widowiskowo obronił strzał popularnego „Poziego”. Bełchatowianie nie spuścili z tonu i dalej atakowali bramkę gości. Postawa „Torfiorzy” została wynagrodzona w 11. minucie na listę strzelców wpisał się Mateusz Mak, który wykończył dośrodkowanie swojego brata bliźniaka. Zdobywca gola zadedykował to trafienie niedawno zmarłej mamie. Chwilę później swoją okazję na podwyższenie wyniku miał Michał Mak, jednak jego strzał nieznacznie chybił celu.
Bardzo groźne były stałe fragmenty gry w wykonaniu „Brunatnych”. Dowodem na to była szansa Pawła Baranowskiego, który tym razem nie zdołał skierować piłki do siatki. Pozytywne wrażenie na kibicach i ekspertach wywarł Marcin Flis, który był jedną z jaśniejszych postaci w drużynie GKS-u. „Flisu” grał dobrze w defensywie, ponadto świetnie współpracował z Michałem Makiem i przysparzał wiele kłopotów obronie katowiczan. Od około 25. minuty inicjatywę przejęli piłkarze GKS-u Katowice. Natarczywe ataki przyjezdnych zmusiły do błędu Adriana Bastę. Jego niepowodzenie chcieli wykorzystać zawodnicy z Katowic, jednak nie zdołali zdobyć bramki. Podpowiedzi z ławki trenerskiej sprawiły, że piłkarze Bełchatowa co raz częściej dochodzili do głosu. W 32. minucie czerwonym kartonikiem ukarany został Janusz Gancarczyk, który bezpardonowym wejściem poturbował Mateusza Maka. W tym zajściu „żółtko” powinien ujrzeć Szymon Sawala, który niesportowo wywrócił „wykluczonego” zawodnika.
W końcówce pierwszej odsłony spotkania na boisku wylądowało kilka rac, rzuconych przez „kibiców” klubu z „Brunatnej Stolicy”. Wiodącą postacią w zespole Rafała Góraka był zawodnik, który w przeszłości strzegł biało-zielono-czarnych barw – Grzegorz Fonfara. Jego gra mogła się podobać. Po pierwszej połowie na tablicy wyników widniał jednak rezultat 1:0 na korzyści „Torfiorzy”.
W 51. minucie rzutu karnego nie wykorzystał Grzegorz Baran, którego strzał z jedenastu metrów fenomenalnie wybronił „Budził”, nota bene wcześniej prokurujący „jedenastkę”. Chwilę później w zamieszaniu w polu karnym na strzał zdecydował się Basta, a lot piłki zmienił Bartłomiej Chwalibogowski, który niefortunnie skierował futbolówkę do własnej bramki. Moment później było już 3:0! Fenomenalnym strzałem głową popisał się Paweł Baranowski. W 66. minucie w sytuacji sam na sam po wybornym podaniu Grzegorza Barana znalazł się Michał Mak, który wykorzystał wyśmienitą sytuację i zamienił ją na bramkę. „Brunatni” mieli chrapkę na podwyższenie rezultatu spotkania. I stało się to za sprawą Andrei Prokicia w 76. minucie piłkarskiego spektaklu, który chwilę wcześniej zmienił Mateusza Maka. W końcówce spotkania stadion przy Sportowej był zadymiony przez race, które odpalali kibice obydwu klubów. Arbiter zdecydował się na przerwanie meczu na parę chwil, ze względu na małą widoczność. Do końca meczu nic nie uległo zmianie. Podopieczni Kamila Kieresia pokonali zespół GKS-u Katowice aż 5:0!
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.



Najnowsze komentarze