Dołącz do nas

Piłka nożna

Mur beton w środku, posucha na skrzydłach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

W naszym co-rundowym podsumowaniu formacji przyszedł czas na linię pomocy. To tu teoretycznie podczas meczów dzieje się najwięcej, bo w tej strefie akcje rywala nabierają realnych kształtów i można je skasować już na środku boiska, w końcu tutaj najczęściej nasza drużyna zaczyna swoje ofensywne akcje. Jak zawsze w pomocy jest najwięcej rotacji w zależności od dobrych/słabych występów zawodników i potrzeba danego meczu.

Defensywni pomocnicy
Można chyba powiedzieć, że w tym temacie dokonaliśmy prawdziwej rewolucji w tej rundzie i wielka zasługa Jerzego Brzęczka, że poukładał to tak, jak poukładał. Ale po kolei. W poprzednich sezonach różnie bywało z defensywnymi pomocnikami. W ostatnich rozgrywkach mieliśmy Łukasza Pielorza, Sławomira Dudę i Povilasa Leimonasa, z czego dwóch ostatnich wymiennie grających. Nie mogliśmy być zachwyceni – piłkarze popełniali wiele błędów, a najlepszy z tej trójki, czyli Pielorz też nie grał na bardzo wysokim poziomie. Na początku sezonu wydawało się, że dalej możemy się z tym środkiem „męczyć”. W Radomiu zadebiutował Bartłomiej Kalinkowski i było to słabe wejście, okraszone żółtą kartką i zejściem z boiska w przerwie. Partnerował mu Pielorz. W pierwszej kolejce z Wigrami kombinowaliśmy ze środkiem – Pielorzowi miał pomagać Foszmańczyk, ale skończyło się to katastrofą. Łukasz zagrał fatalne zawody, po jego błędzie padła bramka, prokurował groźne okazje dla przeciwnika. W Głogowie wróciliśmy do starego schematu z Pielorzem i Dudą i tym razem było przyzwoicie. Kiepsko za to ich gra wyglądała z Chojniczanką, a już fatalnie w wykonaniu Łukasza. Drugi mecz z rzędu na Bukowej zagrał bardzo złe zawody i szkoleniowiec powoli zaczął się zastanawiać nad przydatnością zawodnika w pierwszej jedenastce.

Trener szukał, szukał i… znalazł. Pisaliśmy o przełomie w postaci meczu czwartej kolejki w Olsztynie. Ten przełom miał również swój początek w decyzji o wystawieniu Bartłomieja Kalinkowskiego z Łukaszem Zejdlerem, dotychczas grającym na skrzydle. Obaj spisali się ze Stomilem bardzo dobrze, to było podniesienie jakości gry defensywnych pomocników o dwa stopnie w górę. Z Zagłębiem Sosnowiec obaj spisali się na tyle dobrze, że goście nie mieli zbyt wielu okazji na zdobycie bramki. Potem katowiczanie wygrali ze Zniczem, a Kali z Łukaszem na dobre zadomowili się w pierwszej jedenastce. Środek pola zaczął wyglądać dobrze i pewnie. Kalinkowski może nie grał zbyt efektownie, ale skutecznie w destrukcji, Zejdler dokładał jeszcze do tego ciekawe rozegranie w ofensywie. Świetny mecz rozegrali w Bielsku, a Zejdlera po spotkaniu określiliśmy mianem profesora. Piłkarze nie zaliczali praktycznie słabych występów, a w Legnicy Zejdler znów był najlepszy na boisku. Niestety zabrakło go z powodu kartek w meczu ze Stalą i od razu ucierpiała na tym jakość naszej gry. Nawet Kali zagrał słabiej, nie czując się przy Sławku Dudzie tak pewnie, jak przy Łukaszu. Słabszy mecz duetu Kalinkowski-Zejdler przydarzył się w Tychach, a Bartek zaliczył stratę, po której padł gol. W końcu jakiś błąd musiał im się przydarzyć, grunt, że wcześniej rozegrali masę dobrych spotkań. Zawodnicy na jakiś czas troszkę spuścili z tonu, nie grali już tak dobrze jak wcześniej. Faktem jest, że GKS nadal bramek nie tracił, ale rywale raz na jakiś czas potrafili przedrzeć się przez środek boiska. Nadal jednak nie można było powiedzieć, że Kalinkowski i Zejdler grali źle. To nadal był poziom wyższy niż defensywnych pomocników w poprzednich sezonach. W końcu w Kluczborku wrócili na właściwe tory i zagrali bardzo dobrze spotkanie, a Łukasz okrasił je golem z rzutu wolnego. Świetnie obaj spisali się iw kolejnym spotkaniu z Olimpią Grudziądz. Końcówka była już dużo słabsza. W Bytowie zagrali słabo, w Suwałkach pauzował Bartłomiej, ale zarówno Zejdler, jak i zastępujący Duda rozegrali bardzo złe zawody. Na mecz z Chrobrym wrócił Kali i mimo że GKS wygrał, to jednak Chrobry zbyt często przedostawał się pod naszą bramkę, ale na pewno nie był to taki zły mecz, jak dwa poprzednie.

Boczni pomocnicy
Tutaj niestety od początku sezonu mieliśmy dużo więcej problemów i na dobrą sprawę zupełnie nie zostały one rozwiązane.

Do GieKSy zostali ściągnięci Andreja Prokić i Paweł Mandrysz, dwóch szybkich zawodników mogących grać na skrzydle. Mieliśmy także Macieja Bębenka, który jednak w poprzednim sezonie pokazywał głównie swoją nieprzydatność do zespołu. W Radomiu Mandrysz nie mógł jeszcze zagrać, ale oglądaliśmy Prokića, który niczym się nie wyróżnił, grając słabo. Z drugiej strony wspomniany Bębenek również niewiele wniósł.

Udział Macieja w tej rundzie był niewielki. W pierwszej kolejce z Wigrami zagrał fatalnie. Potem wystąpił od 60. minuty w spotkaniu ze Stomilem i też nic nie pokazał, poza złym rozgrywaniem piłki z rzutu rożnego z Czerwińskim, po którym poszła kontra, której efektem była czerwona kartka dla Sebastiana Nowaka. Z Zagłębiem Sosnowiec zagrał bardzo przeciętnie, a potem na chwilę jeszcze widzieliśmy go w meczu ze Stalą Mielec i zapisał się jedynie żółtą kartką zaraz po wejściu na boisko. Potem Maciej już nie grał, m.in. ze względu na kontuzję.

Andreja po spotkaniu w Radomiu, w meczu ligowym z Wigrami pojawił się na boisku kwadrans po przerwie. To również był bardzo słaby mecz i o ile wówczas myśleliśmy, że to złe miłego początki, to teraz z perspektywy czasu okazuje się, że była to zapowiedź bardzo słabej rundy Serba. Praktycznie w każdej kolejce – niezależnie czy zaczynał od początku czy wchodził z ławki – mogliśmy mieć sporo pretensji za to, że nie wnosi nic pozytywnego do zespołu. Z czasem oczywiście irytowało to coraz bardziej, bo czas mijał, a progresu nie było. W końcu nieco lepiej było od meczu ze Zniczem. I gdy wydawało się, że jest to idealny zawodnik na grę z kontry, przy naszym prowadzeniu w Bielsku, Andreja jedną z takich kontr tak klasycznie zepsuł, że pamiętamy to do dziś. Ale wyglądało to coraz lepiej, z Wisłą Puławy trafił w słupek. Od tego czasu zaczął się festiwal także niewykorzystanych okazji piłkarza. Z Miedzią nie wykorzystał setki, a potem i forma poszła znów w dół. Ze Stalą i Tychami znów było bardzo źle. Za to w meczu z Pogonią pojawił się na 20 minut na boisku i zdążył zmarnować dwie znakomite sytuacje. Z Sandecją również jako zmiennik miał bardzo dobrą okazję. Z Górnikiem natomiast wchodząc na ostatnie 6 minut z jednej strony rozruszał zespół, z drugiej w kluczowej kontrze 2 na 1 nie zdecydował się na otwierające podanie do Foszmańczyka. Po tym meczu zawodnik na kilka minut zniknął ze składu, to znaczy nie pojawiał się na boisko nawet z ławki. Wchodził jako rezerwowy w Bytowie i Suwałkach, a w tym drugim meczu nie wykorzystał kolejnej stuprocentowej sytuacji.

Z Wigrami wystartował Paweł Mandrysz, którego pamiętaliśmy z kapitalnej akcji z Banikiem Ostrawa. Początków w GieKSie Paweł łatwych nie miał. Na początku generalnie zderzył się z pierwszoligową rzeczywistości i być może to co było dla niego łatwe w drugiej lidze, w pierwszej nie mogło się już tak szybko powieść. Zwłaszcza widoczne było to w starciu z Zagłębiem Sosnowiec, kiedy to pojawił się na boisku po przerwie i wniósł dużo ożywienia, ale ilość niewykorzystanych sytuacji była zatrważająca. Mimo wszystko z każdym meczem było ciut lepiej. W Bielsku grał dobrze, ale znów nie wykorzystał dwustuprocentowej sytuacji. W meczu z Wisłą wróciła irytacja związana z brakami technicznymi – czy w kwestii wyszkolenia czy stresu, tego nie wiemy. Generalnie znów przez kilka kolejek było przeciętnie lub słabo, zawodnik raczej wchodził z ławki niż grał w pierwszym składzie. W końcu udało mu się trafić do siatki w meczu z Pogonią Siedlce i był to gol zwycięski. To jednak jeszcze nie pozwoliło mu być pewnym pierwszej jedenastki. Za to w Kluczborku rozegrał bardzo dobry mecz i również zdobył bramkę. Niestety w meczu w Bytowie doznał poważniejszej kontuzji i na tym skończył się jego udział w meczach w tym roku.

W początkowej fazie sezonu na skrzydle oglądaliśmy także Łukasza Zejdlera. W Głogowie zagrał 30 minut i strzelił piękną bramkę (Złoty Buk za Gola Roku) z 40 metrów. Z Chojniczanką jego gra nie była już tak dobra, no a potem – jak pisaliśmy – zawędrował do środka i był to strzał w dziesiątkę.

Od początku sezonu widzieliśmy jaki potencjał tkwi w Tomaszu Foszmańczyku. Problem w tym, że widać to było na początku gdy grał w środku boiska. Z braku klasowych bocznych pomocników trener przez większość rundy wystawiał właśnie Tomka na skrzydle, przez co traciliśmy walory ofensywne tego zawodnika. Na dobre na skrzydle zaczął grać po powrocie do składu po kontuzji z meczu z Podbeskidzie. W spotkaniu ze Stalą było nieźle, ale bez rewelacji. Z Tychami i Pogonią było już słabo, z Sandecją pomagał zawodnikom ze środka. Ewidentne było to, że Fosę ciągnie do środka boiska i to tam czuje się najlepiej, trudno sobie przypomnieć wiele jego akcji skrzydłami – to pozostawiał Alanowi Czerwińskiemu. Generalnie podczas swoich meczów na skrzydle Fosa tracił 50% swojej wartości. W ostatnim meczu z Chrobrym strzelił gola z karnego.

Mało w tej rundzie oglądaliśmy Krzysztofa Wołkowicza. Zaczął z Wigrami, potem pojawił się dopiero w ósmej kolejce. Wchodził z ławki w najlepszym razie na półgodziny, ale jego występy były anonimowe. Nieoczekiwanie dla wszystkich po trzech meczach bez gry, w Kluczborku wyszedł w podstawowym składzie i trzeba przyznać, że rozegrał dobry mecz. Potem jednak znów wchodził na ogony i to nie w każdym meczu.

W Suwałkach na prawej pomocy zagrał wyjątkowo Alan Czerwiński, ale nie był to dobry mecz tego zawodnika.

Na lewej pomocy szkoleniowiec dwukrotnie postawił na Dawida Abramowicza, wówczas w obronie zastępował go Damian Garbacik. Tak było w meczu z Górnikiem oraz od pewnego momentu w Bytowie. Niestety piłkarz nie wykazał się zbyt dużymi umiejętnościami ofensywnymi. Gdy rywale zakładali na nim pressing, ciężko mu było z niego wyjść, co było widoczne zwłaszcza w Bytowie, gdzie jedyny raz został zdjęty z boiska (kwadrans przed końcem).

No i z Wigrami obejrzeliśmy Pawła Szołtysa, który strzelił bramkę i nawet nieźle zagrał, a potem wystąpił z Chrobrym.

Ofensywna pomoc
Ten aspekt gry naszego zespołu można podzielić na dwa etapy – przed przyjściem Mikołaja Lebedyńskiego i po jego pojawieniu się w naszym zespole.

W Radomiu nie było jeszcze Tomasza Foszmanczyka, dlatego oglądaliśmy Krzysztofa Wołkowicza i był to słaby mecz. Z Wigrami w środku grali zarówno Fosa, jak i Grzegorz Goncerz. Pozytywnie zaczęło być od meczu z Chrobrym, kiedy Tomasz zaczął się rozkręcać, a z Chojniczanką był najlepszym zawodnikiem GieKSy, strzelił też swojego pierwszego gola. Kolejne trafienie zaliczył w udanym meczu ze Zniczem, a spotkanie z Podbeskidziem to już był jego popis. Na nieszczęście w meczu, w którym był najlepszym zawodnikiem i również trafił do siatki, odniósł kontuzję, która wyeliminowała go na kilka spotkań. To jak pisaliśmy zbiegło się z obecnością zarówno Lebedyńskiego, jak i Goncerza w składzie, wobec czego Tomasz musiał powędrować na skrzydło. Na środek od początku meczu wrócił w Kluczborku i od razu było widać większą jakość. W Suwałkach natomiast spisał się również dobrze, ale GKS przegrał. To co było mankamentem zawodnika – zarówno na środku i na skrzydle – to bardzo duża liczba niewykorzystanych sytuacji. Czasem można odnieść wrażenie, że Fosa nie do końca przykłada się do strzału lub nie jest skoncentrowany, bo nieraz piłka była dobra, a szybowała wysoko nad bramką. Nie zmienia to faktu, że dobre kilka goli strzelił i był jedną z najbardziej pozytywnych postaci w tej rundzie, a jeśli chodzi o ofensywę – chyba najlepszym.

Wspomnieliśmy o przyjściu Mikołaja. Najczęściej było tak, że trener chciał mieć i jego i Goncerza w podstawowym składzie, wobec czego trzeba było ich sensownie poustawiać. Często nie do końca było wiadomo, który gra bardziej napastnika, czy czasem grają na dwóch, który się cofa. Po czasie było jednak widać, że tym bardziej wysuniętym częściej jest Lebedyński, a nieco cofnięty Goncerz ma odpowiadać za rozgrywanie. Chociaż pamiętajmy też, że na początku grał Eryk Sobków w ataku i tu również podział ról musiał być zaznaczony. W duecie z Lebedyńskim w meczu z Wisłą Gonzo grał bardzo słabo, aż w końcu zwariował i szybko strzelił dwa gole, a wraz z tym jego gra poszła mocno w górę. Początkowo to był taki pomocniko-napastnik i w kilku meczach z rzędu strzelał gole, ale potem się zaciął. Niestety z każdym meczem było słabo – coraz mniej sytuacji, brak otwierających podań, błędy techniczne – i tak naprawdę od pewnego momentu kibice zastanwiali się, kiedy trener posadzi kapitana na ławce. Traciliśmy dobrego zawodnika na środku i potencjał Fosy na skrzydle. Szkoleniowiec jednak decydował, że Gonzo będzie grał i tak dograł praktycznie do końca rundy.

Podsumowanie
W pomocy mamy na pewno trzech zawodników, którzy podnieśli nam jakość gry w porównaniu do poprzedniego sezonu. Niewątpliwie Łukasz Zejdler i Bartłomiej Kalinkowski to takie drugie (po Mateuszu Abramowiczu) odkrycie roku. Ta dwójka zaryglowała nam środek pola, nawet gdy grali słabsze mecze, to nie schodzili poniżej pewnego poziomu, a tych dobrych spotkań było więcej. Ta dwójka to nowa jakość, główna przyczyna tego, że gra GieKSy się po prostu kręci jak należy.

Tomasz Foszmańczyk jako człowiek odpowiedzialny za ofensywę pokazuje swoje doświadczenie – także ekstraklasowe – i duży spokój w grze. Potrafi wypatrzyć, celnie podać, rozprowadzić bardzo dobrą okazję. W końcu strzelić gola, choć po drodze zmarnuje kilka okazji. Warunek? Piłkarz musi grać na środku. Na boku nie ma z niego tak dużej pociechy.

Problemem właśnie są boki pomocy. Z nominalnych zawodników jedynie Paweł Mandrysz coś pokazał, ale jedynie „jako-tako”. Potencjał chłopak ma, to widać i na nim można opierać przyszłość. Strzelił dwa gole, potrafił dobrze się ustawić, ale sporo pracy przed nim. Trochę taktycznej, przede wszystkim technicznej. I musi popracować nad schłodzeniem głowy, żeby bardziej rozważnie postępować na boisku (choć i tak w porównaniu z Alexem Januszkiewiczem to ta rozwaga jest wielka). Miejmy nadzieję, że na wiosnę nie będą go trapić kontuzję.

Ponadto jednak posucha na bokach. Prokić, Wołkowicz, Bębenek, Szołtys… Trudno jak na razie się spodziewać, że może być z tymi zawodnikami dobrze. Ciągle wierzymy w Prokića, bo przecież druga tak fatalna runda mu się nie może przydarzyć, a przecież chłopak umie grać w piłkę. Może wiosna będzie należeć do niego. Co nie zmienia faktu, że przynajmniej jeden zawodnik na skrzydło by nam się przydał.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Zagłębie Lubin kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Kibice Zagłębia Lubin są starym wyjadaczem polskich trybun. Miło niewielkiej miejscowości dorobili się sporej rzeszy fanów, którzy świętowali: dwukrotnie Mistrzostwo Polski, inne miejsca na podium, grę w finale Pucharu Polski oraz w europejskich pucharach. Najbardziej pamiętany mecz na arenie międzynarodowej to zdecydowanie przyjazd AC Milan w 1995 roku. Lubinianie, jako nieliczni z polskich ekip, zobaczyli słynne San Siro na meczu swojej drużyny.

Ich pojawienie się na trybunach miało miejsce w latach 70,, a w latach 80. fani Zagłębia zaczęli tworzyć młyn oraz regularnie jeździć na wyjazdy. Zgoda z Arką Gdynia zapoczątkowana w 1983 roku trwa do dzisiaj, co z perspektywy stażu i odległości jest ewenementem. Arkowcy za każdym razem jadąc w stronę Dolnego Śląska, a zwłaszcza podejmując znienawidzony Śląsk Wrocław lub Miedź Legnica, mogą liczyć na wsparcie lubinian.

Podobnie w przypadku Odry Opole z którą się wspólnie trzymają od 1994 roku. Ta zgoda niedawno miała zachwianie poprzez romans OKS-u z Ruchem Chorzów, ale wszystko się utrzymało i trwają dalej ze sobą. Podobnie było między Odrą i Polonią Bytom, czyli ekipą która od 2016 roku ma układ chuligański z Zagłębiem. To właśnie fani z Opola byli łącznikiem tej relacji i zapoczątkowali ich dobre kontakty.

Ostatnią zgodą Zagłębia jest Zawisza Bydgoszcz. Sztama, która trwa bardzo długo, bo od 1989 roku. Również jedna ze starszych na kibicowskiej mapie Polski. Oba kluby w 2014 roku rozegrały finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Powinno to było być świętem, ale konflikt Zawiszy z pseudowłaścicielem oraz tym samym bojkot, doprowadził do solidarności fanów z Lubina, którzy także nie pojechali na swój mecz.

Nasza pierwsza wizyta w Lubinie miała miejsce jesienią 1985 roku. Zagłębie, jako beniaminek, zainaugurował ligę na świeżo wybudowanym stadionie, który zgromadził 28000 widzów. Na wyjazd wybrało się 40 trójkolorowych fanów, którzy w pierwszym kontakcie z fanami Zagłębia tak się polubili, że została przybita… zgoda. Nasza sztama przetrwała do finału Pucharu Polski w 1986 z Górnikiem Zabrze. KSG również miało sztamę z Zagłębiem, a Miedzowi postanowili zasiąść i wspierać Górnik, co zakończyło nasze relacje.

Jesienią 1986 roku podejmowaliśmy u siebie Zagłębie. Blaszok został świeżo oddany do użytku.

Od pierwszej wizyty w Lubinie nasza rywalizacja trwała już na dobre przez następne kilkanaście lat. Podczas kolejnego wyjazdu do Lubina jesienią 1989 roku nasi kibice natrafili na… Miedź walczącą z jednym z fan clubów Zagłębia. Dołączyli „do zabawy” i wspomogli legniczan. Od tego momentu zawiązany został układ, który po kolejnych butelkach alkoholu został w szybkim tempie przekształcony w zgodę. Zgoda upadła ostatecznie na finale Pucharu Polski w 1992 roku.

W lipcu 1991 roku został rozegrany między nami Superpuchar Polski we Włocławku. Zagłębie jako mistrz kraju podejmowało GieKSę, która zdobyła Puchar Polski. Obok 40 fanatyków GieKSy na daleki wyjazd do Włocławka wybrało się z nami także… 5 kibiców Ruchu. W Toruniu na peronie stali kibice Apatora, którzy zabrali Niebeskich (mieli już wtedy zgodę) na piwo. GieKSiarze zostali na peronie, a po chwili przyjechał pociąg, z którego wybiegło Zagłębie z Zawiszą. Nasza ekipa początkowo ewakuowała się do tunelu prowadzącego na miasto, ale kiedy dobiegł Apator z Ruchem, to… tak nietypowa koalicja przegoniła parę „ZZ”. Po całym zdarzeniu skład Apator-GKS-Ruch pojechał wspólnie na stadion i oglądał pierwszy Superpuchar Polski dla GKS Katowice.

W sierpniu 1991 graliśmy na wyjeździe, na który wybrało się 50 GieKSiarzy.

Jesienią 1992 roku graliśmy na Bukowej. Zawitała delegacja Zagłębia.

Wiosną 1993 roku do Lubina pojechało 50 GieKSiarzy z flagami. Podczas przesiadki w Legnicy, podbiła 15 osobowa delegacja Miedzi, która chciała odnowienia, zgody jednak z naszej strony zapadła stanowcza odmowa. GKS wygrał 1:0.

Jesienią 1993 roku podejmowaliśmy Zagłębie. Goście zawitali w 20 głów. GieKSa wygrała 1:0.

W marcu 1994 do Lubina wybrało się 23 fanatyków GieKSy. Piłkarze wywieźli zwycięstwo 2:1.

W sezonie 1994/1995 pierwszy mecz graliśmy na Bukowej. Goście zawitali w 52 osoby, dobrze obwieszając sektor gości. GieKSa pewnie zwyciężyła 3:1.

Wiosną 1995 do Lubina pojechaliśmy rekordowym składem liczącym 70 głów. Na dworcu w Legnicy ponownie pojawiła się delegacja Miedzi Legnica (w 4 osoby), chcąc odnowienia sztamy i gwarantując, że dadzą nam wsparcie 30 osób na meczu w Lubinie, ale ponownie spotkali się z odmową.

W sezon 1995/1996 roku goście zawitali na Bukową w 50 osób. Była z nimi Odra Opole, z którą wtedy świeżo utworzyli zgodę, krojąc na trasie flagę „Skinhead” Wisłoki Dębica. Na stadionie GieKSy euforia, bo wróciła nasza legenda Jan Furtok. GKS wygrał 1:0.

W czerwcu 1996 roku do Lubina wybierało się 40 GieKSiarzy. Podczas jazdy dostaliśmy cynk, że Śląsk czeka w 200 osób we Wrocławiu, więc pojechaliśmy przez Poznań, kończąc podróż w Rawiczu. Na mecz nie mieliśmy już szansy zdążyć, więc ekipa ruszyła w drogę powrotną. 5 naszych partyzantów, z flagą Żory w plecaku, nie dało jednak za wygraną i różnymi środkami transportu dojechało do Legnicy. Tam policja zapakowała ich do suki i zawiozła prosto na stadion Zagłębia. Skromna delegacja, po przegranym 0:1 meczu, próbowała wrócić z naszą drużyną, tłumacząc jakie już mieli przeboje i co może się wydarzyć, ale nie dostali zgody z klubu. Policja ponownie ich wywiozła na peron do Legnicy, a tam nasi zaliczyli starcie z Miedzią. Wybronili flagę, a później pociągiem udali się do Środy Śląskiej, gdzie do rana… spali na peronie, czekając na pociąg do Wrocławia, który już szczęśliwie dotarli do Katowic.

Ledwo sezon się nie skończył, a w lipcu 1996 roku ponownie trzeba było jechać do Lubina. Na wyjazd wybrało się 30 GieKSiarzy, którzy w Opolu stoczyli walkę z Odrą. Na stadionie Zagłębia, mimo tysięcznej widowni, wrażenie zrobiło świeżo uszyte potężne płótno „Hooligans Zagłębie”. Potem stało się ono znakiem firmowym lubinian. Na boisku skończyło się nietypowym remisem 4:4.

Wiosną 1997 roku podejmowaliśmy Zagłębie, a goście zawitali w 37 osób. Dwie osoby od nich na własną rękę podróżowały na Bukową… tramwajem, a zainteresowanie współpasażerów (kibiców GieKSy) wzbudził nabity plecak. Jak się okazało – miał w środku sporych rozmiarów flagę „Viking”. W kronice kibiców z Lubina można przeczytać ciekawą anegdotę związaną ze stratą tego płótna. Na kolejny mecz przyjechało 4 partyzantów z Zagłębia, którzy wmieszali się w kibiców GieKSy na Blaszoku i chcieli – w ramach rewanżu – zdobyć jakąś naszą flagę. W trakcie obcinki podeszły do nich dwie osoby i spytały się skąd są. Lubinianie pewni tego, jak skończy się sytuacja, unieśli się honorem i przyznali się, że są z Zagłębia. To natomiast zdziwiło pytających, bo okazało się, że byli to przedstawiciele…. Zagłębia Sosnowiec, którzy z tym samym zamiarem weszli na naszą trybunę. Owa czwórka z Lubina po meczu zaczęła gonić jedno nasze auto z flagą, ale nie znając górnośląskich uliczek, szybko straciła cel. Piłkarze przegrali 0:2.

Sezon 1997/1998 na mecz rozgrywany w Katowicach Zagłębie mocno się zmobilizowało i przyjechało w 80 osób, co było ich najlepszą liczbą na Bukowej. Blaszok naprzeciwko sektora gości wywiesił zdobycz i prowokacyjnie zaśpiewał „Wikingi! Wikingi!”. Na boisku skończyło się nudnym 0:0.

 

W czerwcu 1998 roku jechaliśmy do Lubina na ostatni wyjazd sezonu. Mimo wynajęcia pociągu specjalnego, ostatecznie wybrało się tylko… 58 fanatyków. GieKSiarze zostali nagrodzeni bramką Mariusza Muszalika w doliczonym czasie gry na 2:2, co mocno pomogło nam się utrzymać w lidze.

 

W sezonie 1998/1999 piłkarsko niestety było fatalnie. W Lubinie miejscowe Zagłębie nas nie oszczędziło i wygrało 4:0. Do Lubina dotarło 10 Szaleńców z Bukowej. Na powrocie we Wrocławiu miejscowy Śląsk zaatakował pociąg 100-osobową bandą z ciężkim arsenałem. Psy wysypały się pierwsze i dostały ciężkie lanie, a jeden funkcjonariusz… postrzelił chuligana Śląska w nogę.

 

Na ostatnim meczu sezonu było coś, co wisiało od dawna w powietrzu – spadek. Zagłębie Lubin przyjechało w 80 osób. My pożegnaliśmy się godnie i spaliliśmy płótno Viking, które zostało skrojone 2 lata wcześniej. Na murawie remis 2:2.

Po rocznej banici w sezonie 2000/2001 wróciliśmy do Ekstraklasy. Do Lubina wypadł nam wyjazd w październiku, na który wybrało się 83 GieKSiarzy. Po drodze ustawił się Ruch Chorzów, który na Batorym obrzucił nasz pociąg kamieniami, ale po zaciągnięciu hamulca ręcznego szybko rozgoniliśmy Niebieskich. GKS przegrał 0:1.

W maju 2001 roku podejmowaliśmy Lubinian w maju i doznaliśmy szoku, bo Zagłębie nie pojawiło się na trybunach (pierwszy raz w historii naszej kibicowskiej rywalizacji). Piłkarze przegrali 0:2.

Ledwo liga się nie zaczęła w sezonie 2001/2002 i ponownie podejmowaliśmy Zagłębie na Bukowej – tym razem w sierpniu. Goście zawitali w 45 osób. Były próby dogadania walki, ale ostatecznie do niczego nie doszło. GieKSa wygrała 1:0.

W sezonie 01/02 liga była podzielona na grupę A i B, a później wyłaniano zespoły grające w grupie mistrzowskiej i spadkowej. Na rewanż do Lubina pojechaliśmy w październiku. Skład liczył 58 głów i był nastawiony na harce, które miały odbyć się w maju. Była próba wyjechania bez obstawy, ale mundurowi byli niestety czujni. Na murawie padł wynik 2:2. Finalnie GKS wszedł do ligi mistrzowskiej, a Zagłębie musiało bić się o utrzymanie.

W sezonie 2002/2003 zaczęło się fatalnie. Dwa dni przed wyjazdem w Pucharze Polski, w którym trafiliśmy na Zagłębie, dowiedzieliśmy się, że Pisak (ważna osoba na naszych trybunach) zginął i 24 fanatyków, którzy pojechali na mec,z nie prowadziło dopingu. Zawisła jedynie zwykła czarna flaga na znak żałoby. Piłkarze zostali zdeklasowani 1:4 i odpadli z dalszej rywalizacji.

Po trzech dniach zagraliśmy z Zagłębiem…. ponownie. Tym razem mecz ligowy na Bukowej. Po awanturze z Widzewem Łódź (na starcie ligi) PZPN zamknął nam Blaszok na całą rundę jesienną. Na nieczynnej trybunie nasi kibice symbolicznie odpalili krzyż z rac oraz uszyli czarną flagę „Pisak”. Zagłębie przyjechało w 60 osób bez obstawy. Przed meczem w Bytomiu wysypali się na zbierających się Polonistów, których szybko obili. Podczas meczu uszanowali naszą żałobę i zasiadając na 6 sektorze nie prowadzili dopingu. Po meczu Polonia próbowała zrewanżować się w Bytomiu, ale policja ograniczyła konfrontację. GieKSa wygrała 1:0.

W kwietniu 2003 roku pojechaliśmy do Lubina w 72 osoby. Na meczu spokój – gospodarze wystawili skromny młyn. GKS przegrał 0:2. Po sezonie lubinianie grali baraż o utrzymanie, ale polegli z Górnikiem Łęczna.

W sezonie 2004/2005 Zagłębie wróciło po rocznej nieobecności do Ekstraklasy. W październiku graliśmy w Lubinie, gdzie pociągiem wybrało się 30 GieKSiarzy. We Wrocławiu policja poinformowała nas, że wobec braku identyfikatorów nikt nie wejdzie na stadion. Na stadonie jedna nasza fanka weszła do klatki i wywiesiła transparent o chipach (z którymi musieliśmy się użerać od poprzedniego sezonu), a część zajęła miejsca incognito na trybunach gospodarzy. Pozostałe osoby, mając już zapoczątkowane kontakty z Dynamem Drezno, pojechały do wschodnich Niemiec. GKS przegrał aż 0:7, co było najwyższą porażką w historii występów w Ekstraklasie, a nasz piłkarski los stawał się coraz bardziej przesądzony.

W maju 2005 roku walczyliśmy do ostatniej kolejki, ale tylko matematyka pozwalała nam wierzyć. Na Blaszok przyszła garstka najwierniejszych fanatyków, którzy byli świadkiem wywieszenia nowej, wówczas najdłuższej flagi w Polsce, która miała aż 72 metry: Nasze miasto – Nasza krew – Nasze życie – GKS Katowice. Goście zjawili się w 50 osób. GKS wygrał 2:0 i nadzieja na utrzymanie wciąż tliła, ale ostatecznie spadliśmy, a rywalizację zaczęliśmy od czwartego poziomu rozgrywkowego.

W 2006 roku, po awansie na trzeci poziom, zagraliśmy z Zagłębiem II Lubin. Kibiców gości nie mieliśmy prawa się spodziewać, ale moda na GKS była tak duża, że Blaszok wypełnił się szczelnie. Wygraliśmy 3:0.

Jeszcze w tym samym roku w listopadzie zagraliśmy rewanżowe spotkanie w Lubinie. HZL miało wówczas z bandą Psycho Fans układ chuligański. Ekipa 250 osób, w tym 30 Banik Ostrava, jechała w chuligańskim nastawieniu, ale ostatecznie na środowym wyjeździe wiało nudą.

W sezonie 2008/2009 spotkaliśmy się już z pierwszą drużyną Zagłębia, bo Miedziowi spadli z Ekstraklasy. Tak jak w 2002 roku, tak niestety 6 lat później, historia zatoczyła koło. Podczas wyjazdu na Koronę Kielce zginął nasz kibic z Witosa – Dura i to właśnie mecz z Zagłębiem był tym, na którym Blaszok miał żałobę. Na płocie zawisł transparent „Niech te race oświetlą Ci drogę – Dura – Do raju który będzie Twym domem” oraz zapłonęły race w kształcie krzyża. Fani z Lubina, po ogromnej mobilizacji, przyjechali w rekordowe 250 osób i nie prowadzili dopingu przez pierwsze 15 minut (z szacunku do naszej żałoby). Na boisku skończyło się 2:2, ale nasze relacje z piłkarzami były tak fatalne, że Blaszok ubliżał im przez większość spotkania.

W kwietniu 2009 roku pojechaliśmy pierwszy raz na nowy stadion Zagłębia. Niestety termin nam nie sprzyjał, bo graliśmy w środę, ale nie przeszkodziło zrobić to wtedy naszej najlepszej liczby w Lubinie – 274 osób.

Od tamtego czasu nie zmieniło się u nas wiele i utknęliśmy na dobre w pierwszej lidze. Zagłębie zdążyło wejść do Ekstraklasy i wrócić do nas w 2014 roku. Ze względu na zakazy jakie łapaliśmy w tamtych czasach wyjazd do Lubina był wyjazdem rundy, więc ciśnienie i chęć pokazania się była ogromna. Nasz najlepszy wyjazd w historii stał się faktem – pojechało nas równe 1000 osób! Piłkarze polegli 0:1.

Wiosną 2015 roku podejmowaliśmy rozpędzone Zagłębie, które przyjechało w 440 osób, będąc wspierane przez Falubaz Zielona Góra i Zawiszę Bydgoszcz. Blaszok zaprezentował w kierunku piłkarzy transparent: „Te barwy od lat z ambicją kojarzone – przez was grajki wszystko zniszczone”. Jakby tego było – na murawie dostaliśmy aż 0:5! Gole strzelali wtedy nam m.in. Adrian Błąd czy Arkadiusz Woźniak.

Po 10 letniej nieobecności w Lubinie, nikogo nie trzeba było specjalnie namawiać nam wyjazd. Pojechaliśmy w 1005 głów, bijąc swój rekord wyjazdowy sprzed 10 lat. W tej liczbie znalazła się delegacja 26 kibiców Górnika Zabrze i 12 Banika Ostrava.

W marcu 2025 roku zakończyła się przepiękna historia dla wielu pokoleń fanatyków GieKSy. Blaszok po 40 latach zakończył swoją misję. Tym razem zjawiło się 409 kibiców Zagłębia, którzy wykorzystali całą przyznaną pulę i przeszli do historii jako ostatnia kibicowska ekipa zasiadająca jako goście na legendarnej Bukowej.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Czuć to było z boiska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Raków Częstochowa odbyła się konferencja prasowa, podczas której wypowiedzieli się trenerzy Rafał Górak i Marek Papszun. Poniżej główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji.

Marek Papszun (trener Rakowa Częstochowa):
Zależało nam, żeby dobrze zacząć i wejść w sezon i to zrobiliśmy. Z wymagającym przeciwnikiem. W zeszłym sezonie dwa trudne spotkania, na starej Bukowej – nie byliśmy lepsi, ale wygraliśmy, a potem przegraliśmy u siebie, choć nasza gra była już lepsza. Więc te mecze z GKS były trudne. Dzisiaj też było trudno, ale pokazaliśmy już na starcie dojrzałość i dyscyplinę taktyczną. Momentami nawet taki performance. Jestem zadowolony i z optymizmem patrzymy w przyszłość. Teraz regeneracja, jutro jeszcze mamy sparing dosłownie dla kilku zawodników, których mamy w kadrze i tych z akademii. I szykujemy się do meczu pucharowego z Żiliną.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Trudno zacząć od porażki, to nigdy nie jest fajna sprawa. Natomiast trzeba sobie bezapelacyjnie i szczerze powiedzieć, że trafiliśmy na mocny zespół, na pragmatyczną piłkę i ta gra Rakowa, która mi zawsze tak imponuje – dziś ją było czuć z boiska. Przyjmujemy z szacunkiem tę grę, teraz musimy wyciągnąć wnioski, a także doprowadzać do tego, żeby zespół był lepszy z każdym dniem. Musimy kalkulować, że jak trafimy na takiego przeciwnika, to może on postawić takie warunki, że będzie trudno stwarzać sytuację jakąś lawinową ilością lub tak przejąć inicjatywę, żeby to potem udokumentować golami. Był to trudny i wymagający mecz, natomiast sama pierwsza połowa była stabilna i graliśmy dobrze, mając na uwagę przeciwnika i trochę jestem niezadowolony z wejścia w drugą połowę, kiedy pierwsze dziesięć minut było najsłabsze w naszym wykonaniu w meczu i przeciwnik to wykorzystał, zdobywając bramkę. Nie chcemy robić z tego problemu, natomiast w każdym meczu chcemy zdobywać punkty. Teraz musimy się przygotować do następnego spotkania, które rozegramy tutaj w następny poniedziałek.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: z Lubina zaczyna wiać chłodem

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zarówno GieKSa, jak i Zagłębie rozpoczęły sezon od porażki 0:1. Pierwszej zdobyczy punktowej oba zespoły poszukają w poniedziałkowy wieczór na Nowej Bukowej. Z jakim nastawieniem na ten mecz przyjadą Miedziowi? Czy istnieją przesłanki, że w tym sezonie zaprezentują się lepiej  niż w poprzednim, kiedy długo bronili się przed spadkiem? O nastroje na Dolnym Śląsku zapytaliśmy Pawła Junorego, redaktora serwisu mkszaglebie.pl i współprowadzącego podkast MKSTalk.

Co słychać u „ciepłowodnych”? Ta woda nie wydaje wam się coraz zimniejsza?
Być może tak jest, bo w ostatnim czasie komfort pewnych osób systematycznie się pogarsza. Powiedziałbym nawet, że z Lubina zaczyna wiać chłodem, który zaczynają odczuwać zarówno zarządzający klubem, jak i kibice. Od kilku lat można zaobserwować proces zwijania Zagłębia z Ekstraklasy i obawiam się, że w tym sezonie będzie on kontynuowany. Gdy kilka lat temu Miedziowi regularnie zajmowali bezpieczne miejsca w środku ligowej tabeli, łatka „ciepłowodnych” jak najbardziej do nas pasowała. Teraz z pewnością jest chłodniej, ale mogę też odpowiedzieć przewrotnie, że jeśli nic się nie zmieni, to niektórym może zrobić się gorąco.

Niedawno słuchałem waszego podcastu i przyznam, że trudno było dostrzec jakiekolwiek pokłady optymizmu przed rozpoczynającym się sezonem. Taki stan oddaje ogólne nastroje panujące wśród kibiców w Lubinie?
Nie śmiałbym stawiać się w roli głosu wszystkich kibiców, bo nawet w naszej redakcji opinie są podzielone. Mimo to rzuca się w oczy ponury nastrój wśród sympatyków Zagłębia, który nie jest spowodowany tylko wynikami. W ostatnim czasie nabraliśmy więcej odporności na kiepskie wyniki sportowe, choć zdaję sobie sprawę, że wy w Katowicach moglibyście odbić piłeczkę, że postawa naszych piłkarzy to nic w porównaniu z wieloletnią banicją na zapleczu Ekstraklasy. Mimo wszystko w Lubinie nie dzieje się dobrze, a naszym większym zmartwieniem jest sposób zarządzania klubem, na który jak nigdzie indziej ma wpływ polityka. Po latach względnej stabilizacji dominuje poczucie tymczasowości i nikt nie jest zaskoczony, gdy między jednymi a drugimi wyborami dochodzi do kolejnej zmiany prezesa. Taki stan rzeczy nie pomaga w budowie silnej drużyny, dlatego nie może dziwić, że krytyka jest powszechna. Trudno znaleźć powody do optymizmu.

W ubiegłym sezonie zajęliście ostatnie bezpieczne miejsce w tabeli. Jak oceniasz szanse Zagłębia na uniknięcie scenariusza gorączkowej walki o utrzymanie?
Na finiszu poprzednich rozgrywek mieliśmy realne obawy o utrzymanie, a obecnie nastroje są jeszcze gorsze. Pozostaje mieć nadzieję, że zadziała „logika Ekstraklasy”, czyli skoro większość ekspertów stawia nas w gronie potencjalnych spadkowiczów, to na przekór temu będziemy punktować. W tej chwili trudno wyrokować, czy tak będzie, bo pierwszy mecz z Widzewem nie dał zbyt wielu odpowiedzi na pytania o formę piłkarzy. Sam mam obawy, czy zdołamy się utrzymać i wydaje mi się, że wielu kibicom udzielił się stan pewnego zobojętnienia na słabe wyniki sportowe i coraz bardziej realną wizję spadku, która jeśli się zrealizuje, nie będzie dla wielu zaskoczeniem. Niedawno z niezadowoleniem przyjmowaliśmy ósme miejsce w Ekstraklasie, dziś taki scenariusz bralibyśmy w ciemno.

Manewr z zatrudnieniem Leszka Ojrzyńskiego w roli „strażaka” okazał się skuteczny w poprzednim sezonie. Jak oceniasz jego możliwości w kontekście budowania trwałych fundamentów pod drużynę w obecnych rozgrywkach?
Trener Ojrzyński odegrał kluczową rolę w utrzymaniu Zagłębia, bo dzięki niemu uszczelniliśmy defensywę i przestaliśmy tracić głupie bramki, co pozwoliło nam odbić się od dna. Wspominając nasz ostatni pojedynek na Bukowej, jeszcze pod wodzą Marcina Włodarskiego, Zagłębie grało na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Mieliśmy grać ofensywnie, tymczasem zupełnie nie było tego widać na boisku. Nowy trener podszedł do sprawy pragmatycznie – dopasował styl do zawodników, wykorzystując ich potencjał. To wystarczyło do spokojnego utrzymania, bo mimo że zajęliśmy ostatnią bezpieczną pozycję, to pewni swego byliśmy już na cztery kolejki przed końcem sezonu. Osobiście liczę, że metody pracy Leszka Ojrzyńskiego okażą się skuteczne także i w tym sezonie, choć dostrzegam, że drużyna nie została wzmocniona w stopniu, jakiego oczekiwałby trener. Z drugiej strony zatrudniono nowe osoby w sztabie, na co wcześniej nie dostał zgody Marcin Włodarski. Znamy historię trenera Ojrzyńskiego w poprzednich klubach, gdzie po skutecznym utrzymaniu dość szybko tracił pracę. Mam nadzieję, że u nas będzie inaczej, bo mimo wszystko Miedziowi mają większy potencjał. Liczę, że trener odklei łatkę zadaniowca i dokończy sezon na ławce Zagłębia.

Wiele dobrego mówi się o Zagłębiu w kontekście szkolenia młodzieży, a drużyna w dużym stopniu opiera się na wychowankach. Szlifowanie spójnego modelu gry od juniora do pierwszej drużyny, ofensywny styl, budowanie akcji od tyłu – na ile Leszek Ojrzyński będzie w stanie realizować tę filozofię?
Należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy taka filozofia była rzeczywiście realizowana, czy też mówienie o niej było zwyczajnym zagraniem „pod publiczkę”. Tuż przed zwolnieniem Marcina Włodarskiego, który był znany z pracy z młodzieżą, klub ogłosił strategię, że zespoły juniorskie przechodzą na system gry tożsamy z założeniami pierwszej drużyny. Nie minęło wiele czasu, gdy doszło do zmiany zarówno trenera, jak i systemu gry. Dziś nie dostrzegam wspólnego mianownika pomiędzy pierwszym zespołem a drużynami juniorów, tym bardziej, że za nami jeden z najgorszych sezonów w wykonaniu zarówno rezerw, które spadły, jak i juniorów w rozgrywkach CLJ. Mamy nowego dyrektora akademii, który będzie próbował poukładać te sprawy. Mam nadzieję, że mu się uda i nie skończy się tylko na ambitnych deklaracjach.

W naszym ostatnim meczu przy Bukowej szerokim echem odbił się fakt, że na boisko wybiegło aż dwudziestu Polaków. Tymczasem letnie transfery Zagłębia wskazują, że w tym sezonie nie będzie to regułą.
Rzeczywiście, latem do Lubina trafili między innymi obrońcy Roman Jakuba i Luka Lučić, a także napastnik Michális Kossídis. Do tego dochodzą sprowadzeni w zimie Szwed Ludvig Fritzson i Bośniak Josip Ćorluka. Nie liczę tu Jasia Burića, który jest już chyba bardziej polski niż bośniacki. Nie uważam takich ruchów za problem, a wręcz przeciwnie. W pewnym momencie Zagłębie stało się zakładnikiem popularnego bon motu o stawianiu na „młodych polskich Polaków z Polski”. Rynek transferowy działa jednak inaczej i należy szukać dobrych zawodników na miarę swoich możliwości zarówno w kraju, jak i za granicą. Trudno dziś znaleźć zdolnego polskiego zawodnika za relatywnie niewielkie pieniądze. Na tle całej ligi Zagłębie nie jest już potentatem finansowym. Dlatego należy stawiać na szkolenie młodzieży, a poszczególne pozycje uzupełniać graczami z zewnątrz, niezależnie od narodowości. Nie spodziewam się, że w poniedziałek zobaczymy w wyjściowym składzie Zagłębia aż tylu Polaków co ostatnio.

Na pewno nie zobaczymy za to Dawida Kurminowskiego i Tomasza Pieńki, którzy w tym okienku opuścili Lubin. Jak poważne są to osłabienia?
Obaj, będąc w formie, dodawali wiele jakości, nie tylko w kontekście Zagłębia, ale i całej ligi. Jeśli Tomasz Pieńko odnajdzie się w Rakowie, to może zostać klasowym piłkarzem i pokonywać kolejne szczeble kariery, bo nie ukrywajmy – trochę zasiedział się w Lubinie. Mam nadzieję, że nadal będzie się rozwijał i budował swoją wartość. Z kolei Dawid Kurminowski, gdy przezwycięży problemy natury osobistej, z którymi się zmaga, będzie jednym z wiodących napastników w lidze i Lechia będzie miała z niego wiele pożytku.

W mediach społecznościowych pojawiło się wideo, w którym na nasz mecz zaprasza nie kto inny, jak Adrian Błąd i Arkadiusz Woźniak. Lata mijają, a Wąski wciąż ma miejsce w waszej kadrze. Jakie są dziś jego zadania?
Nie wiem, czy zagra w poniedziałek, ale raczej znajdzie się w kadrze meczowej. Kibice GieKSy nie śledzili pewnie przygotowań Zagłębia do sezonu, więc na pewno zdziwi ich fakt, że w większości gier kontrolnych Arek występował jako stoper, momentami wręcz dyrygując poczynaniami defensywy. Jednak ważniejszą rolę Wąski odgrywa w szatni, będąc dużym wsparciem dla każdego trenera – od Stokowca, przez Fornalika i Włodarskiego, na Ojrzyńskim kończąc. Podobnie jak Jasmin Burić, Arek Woźniak jest powoli przygotowywany do nowej roli w strukturach akademii i jestem ciekaw, jak w tej roli się odnajdzie. Trzymam za niego kciuki, bo ma na swoim koncie kilkaset meczów w barwach Miedziowych i jest bardzo związany z regionem. Mecz z GKS-em na pewno będzie dla niego szczególnym wydarzeniem, bo po odejściu z Zagłębia odbudował się u was mentalnie i z pewnością zostawił po sobie dobre wspomnienia w Katowicach.

W tym okienku GKS rywalizował z Zagłębiem o pozyskanie z Puszczy Michálisa Kossídisa. Co twoim zdaniem zadecydowało, że ostatecznie wybrał Lubin?
Więcej na ten temat mógłby powiedzieć mój redakcyjny kolega Filip Trokielewicz, który toczył medialną wojenkę z działaczami Zagłębia po podaniu informacji o testach medycznych Kossídisa w Lubinie, którą klub w nieelegancki sposób dementował. Faktem jest, że oba nasze kluby były nim zainteresowane. Nie wiem, czym ostatecznie Zagłębie przekonało Greka, być może były to indywidualne warunki kontraktu, a być może większe szanse na grę w podstawowym składzie, bo na dziś Kossídis nie ma rywala do gry. Napiera na niego Marcel Reguła, nasz młody talent, który nie jest jednak nominalnym napastnikiem. Mam nadzieję, że ta rywalizacja wpłynie pozytywnie na postawę tak jednego, jak i drugiego. Niemniej warto pochwalić Zagłębie za sprowadzenie tego napastnika.

Nasze kibicowskie forum obiegła też plotka o zainteresowaniu GieKSy Bartoszem Białkiem, który jest wychowankiem Zagłębia. Jak oceniasz jego potencjał?
Trudno dzisiaj ocenić, na ile te poważne kontuzje, które ma za sobą, zahamowały jego rozwój. Odchodził z Zagłębia jako wielki talent. W przypadku takich zawodników śp. Franz Smuda lubił powtarzać, że „mają gola”, bo Białek potrafił zarówno odnaleźć się w polu karnym, jak i samemu wypracować sobie sytuację bramkową. Gdyby nie przeszkodziły mu kwestie zdrowotne, to jest to napastnik na miarę najlepszych klubów w Ekstraklasie. Trzymam kciuki, by odbudował się w SV Darmstadt.

Długo nie mogliśmy się pogodzić z porażką w Lubinie, bo w naszej opinii zaprezentowaliśmy się lepiej. Udało się wziąć rewanż w Katowicach, choć nie było to wielkie widowisko z obu stron. Jak wspominasz naszą rywalizację z ubiegłego sezonu?
Rzeczywiście, jesienią w Lubinie to GKS grał w piłkę, ale Zagłębie wyciągnęło asa w postaci Huberta Adamczyka, który w jednym z pierwszych kontaktów z piłką trafił do siatki. Co ciekawe, w kolejnych meczach piłkarz ten praktycznie nie podnosił się z ławki i zostało tak do dzisiaj. Poza kilkoma incydentami gra głównie w rezerwach. Wiosną natomiast oglądałem nasz pojedynek z trybun przy Bukowej. Był to dla nas mecz o dużym ciężarze gatunkowym, który piłkarze bardzo chcieli wygrać, bo na szali leżała posada trenera. Czasem mówi się, że zawodnicy graja przeciwko trenerowi, jednak nie w tym przypadku. Było widać ich złość po porażce w Katowicach. Mieliśmy swoje sytuacje, jednak zabrakło skuteczności. Podobnego scenariusza spodziewam się w poniedziałek. Mecz będzie wyrównany i zadecyduje konsekwencja w grze obronnej. Nie jest tajemnicą, że Leszek Ojrzyński stosuje taktykę późnego Piotra Stokowca, czyli na zero z tyłu, a z przodu może coś wpadnie. Ponadto, poniedziałkowe mecze w Ekstraklasie rzadko dostarczają wielu emocji, ale kto wie, może na przekór wszystkiemu w Katowicach będą fajerwerki.

Ostateczne rozstrzygnięcia w Ekstraklasie spowodowały, że w tym sezonie Zagłębie nie będzie „zapieprzać do Niepołomic”. Tymczasem w ten weekend będzie to robił autor tych pamiętnych słów.
Nigdy nie byłem ulubieńcem Piotra Stokowca w czasach naszej współpracy w Lubinie. Jak widać, los bywa przewrotny i w tej kolejce do Niepołomic „zapieprza” nie Zagłębie, ale Pogoń Grodzisk z Piotrem Stokowcem na ławce trenerskiej. Takie są czasem koleje losu…

Pokusisz się o wytypowanie wyniku?
Obstawiam skromne 1:0 dla Zagłębia po stałym fragmencie w 89. minucie.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga