Dołącz do nas

Piłka nożna

Najważniejsze pięć minut – reportaż z pielgrzymki z Gdańska do Gdyni

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Jest 101. minuta meczu Lechia Gdańsk – Arka Gdynia. Przed chwilą w polu karnym przewrócił się Przemysław Stolc, a sędzia uznał, że jest to próba wymuszenia rzutu karnego. Kilkadziesiąt sekund później mamy jednak analizę VAR, gdzie na powtórkach… no właśnie. Cała Polska jest podzielona – był faul czy nie? Całe Katowice natomiast z zapartym tchem obserwują tę sytuację. Nie no, jak VAR, to zmiana decyzji. Na tysiąc procent. Czekam na werdykt arbitra. W końcu zdecydowanym gestem Tomasz Kwiatkowski pokazuje, że jedenastki nie było i nie będzie. Koniec meczu! Lechia wygrywa derby Trójmiasta i daje szansę awansu GKS Katowice, jeśli za tydzień piłkarze Rafała Góraka wygrają z Arką w Gdyni!

Choć nie jestem specjalnie przesądny, to zawsze bardzo lubiłem różnego rodzaju symbolikę. Nie może mnie tam zabraknąć. Ale sama obecność to mało. Trzeba coś wymyślić. Może połączyć pasję turystyczną z tym najważniejszym od niemal dwudziestu lat meczem. Jest – mam pomysł. Tak, to trzeba zrobić. Ku chwale GieKSy!

Piątek 24 maja, godz. 12:51

Cholera, miała być komfortowa podróż. Okazało się, że zamiast Pendolino podstawiony jest zwykły skład i nie ma mojego miejsca. Każą mi przejść z tobołami przez cały pociąg. W wagonie numer osiem zaduch, nie do wytrzymania. Zmierzam więc w stronę Wars-u i tam przy herbacie postanawiam przebyć daleką podróż. Podróż przez całą Polskę. Po marzenia. Marzenia wymagają poświęceń.

Przejeżdżam przez Warszawę. Panorama znad Wisły – królujący z wieżowcami Pałac Kultury i Nauki to pejzaż, który pojawia się na flagach kibiców Legii, zresztą widać go też ze stadionu… już nie pamiętam Legii czy Narodowego. Ale w każdym razie Warszawę widać z warszawskiego stadionu. Na pewno widok ten nie jest rodem z Konwiktorskiej. Stadion Polonii jest niższy i jak widać – w pierwszej lidze niewiele widać. Poza zwietrzeniem szansy na pójście oczko wyżej, które to oczko puścił do kibiców znany i lubiany Arakinho. Dwa razy.

19:50

Stoję przed dworcem Gdynia Główna. Czas jakby się tu zatrzymał. Stare budownictwo, ruchliwe rondo, linie energetyczne dla trolejbusów. Wygląda to żywcem jak lata 90. lub zdjęcia z dzisiejszych czasów z jakiegoś Kazachstanu czy innego Tadżykistanu. O tym, że jesteśmy w roku 2024 przypominają gdzieniegdzie poustawiane zielone hulajnogi czy różne marki samochodów, a nie tylko maluchy, duże fiaty czy luksusowe polonezy.

Sam wsiadam na hulajnogę i podążam na swoją miejscówkę. Niepotrzebnie kombinuję i zamiast trafić na drogę rowerową, jadę jakimiś totalnymi nierównościami. Ale przemierzam niezbędne kilometry.

Przejeżdżam obok narodowego stadionu rugby, gdzie jakaś młodzież gra w piłkę nożną. Ach, pamiętam, kiedyś podczas redakcyjnego wyjazdu usieliśmy sobie na trybunach tego obiektu i posilaliśmy się co nieco 😉

Stadion Arki jest dosłownie o krok dalej. Formalnie jest to stadion miejski, na którym swoje mecze rozgrywa Arka, ale nie chcąc się bawić we właścicielskie niuanse, a przyjmując po prostu piłkarski i kibicowski skrót myślowy – nazywać będę ten obiekt stadionem Arki (i analogicznie ten sam manewr zastosuję do stadionu Lechii). Przez lekkie prześwity widzę żółte i niebieskie chaotycznie porozkładane krzesełka. Poza tym niewiele widać, poza betonową konstrukcją, kasami czy sklepikiem klubowym. Instynktownie przejeżdżając obok chrumknęło mi się kilka razy. Oby do śmiechu i wesołego chrumkania było mi za dwa dni, kiedy będzie tu prawdziwy młyn, a oczy całej piłkarskiej Polski będą zwrócone właśnie na to miejsce.

21:10

Gdynia Orłowo. Nic tu jeszcze nie zapowiada niedzielnych emocji. Trochę osób leniwie przechadza się po molo, z którego widać w oddali zabudowania Sopotu, a jeszcze dalej 180-metrowy gdański drapacz chmur Olivia Star. Jestem tu jeszcze za widna. Molo skierowane jest na wschód, a za plecami jest wzniesienie, po słońcu więc ani widu, ani słychu, jedynie można o jego istnieniu wnioskować po kolorystyce chmur.

Podziwiam statki i kontenerowce na linii horyzontu. Największą uwagę przykuwa Galeon Lew, zabytkowy statek stylizowany na siedemnasty wiek. Statek rodem przypominający te pirackie – tutaj jednak ma pokojowe zamiary, a turyści mogą przeżyć niesamowity rejs.

Podążam w stronę klifu, do którego mam kilkaset metrów. Zwiększam wysokość. Przechodzę obok mrocznego urbexu z widokiem na morze, czyli orłowskiego sanatorium. Dla miłośników tego typu „zwiedzania” musi to być nie lada gratka.

Z klifu widoki nie są specjalnie lepsze, ale to zapewne wynika z zapadającego półmroku. Jedyną różnicą jest to, że widać molo, którego nie widać w całości z samego molo. Co chyba logiczne.

Wracam na ten efektowny pomost, gdy już jest ciemno. Włączone latarnie na tle granatowego nieba robią już zdecydowanie lepsze wrażenie. Miejsce się wyludnia, bo jest już niemal dziesiąta.

Wracam na kwaterę. Jutro czeka mnie ważna rzecz – pielgrzymka w intencji awansu GKS Katowice do ekstraklasy.

Sobota 25 maja, godz. 7:10

Przemysłowy rejon. Tylko jakieś zakłady, jakieś fabryki. A pośrodku na pustkowiu olbrzymi stadion, jakby położona złota – nie do końca równa – opona.

To tutaj sześć dni temu przy 38-tysięcznej publice odbyły się wielkie Derby Trójmiasta. Oglądałem je – podobnie jak całe Katowice – z zapartym tchem. Wszyscy na te dwie godziny staliśmy się kibicami Lechii. Wpadliśmy w szał radości, gdy Camilo Mena po indywidualnej akcji strzelił gola na 2:1, a gdy sędzia w doliczonym podszedł do ekranu VAR i sprawdzał sytuację z rzutem karnym dla Arki – ciśnienie sięgnęło zenitu. Gdy postanowił, że jedenastki nie będzie – w Katowicach zapanowała ekstaza. GKS za tydzień powalczy w Gdyni o awans.

Jestem pod stadionem Lechii. Ruszam na pielgrzymkę dziękczynno-błagalną. Dziękczynną dla Lechii, błagalną o to, co ma się wydarzyć na stadionie jej derbowego rywala. Ruszam na Olimpijską.

Jest ciepły poranek. Ludzie wychodzą z zakładów po nockach lub zmierzają na poranną zmianę. Miasto powoli budzi się do życia. Mijam blokowisko przy Marynarki Polskiej, jakiś ultrawęzeł drogowy przemieszany z jednymi i drugimi torami kolejowymi ze swoimi trakcjami. Ktoś pędzi do pociągu na stacji Gdańsk Politechnika. Do pociągu w żółto-niebieskich barwach.

8:05

Po minięciu parku im. Romualda Traugutta i Cerkwii św. Mikołaja znalazłem się przy starym stadionie Lechii. Próbuję wspiąć się na palce u stóp i przez murek dojrzeć trybuny tego malowniczo położonego – jakoby w środku lasu – obiektu. Stadion w oldschoolowym stylu, białe i zielone krzesełka, z których na krytej trybunie utworzony jest napis „Lechia”, a na odkrytej nazwa klubu jest na wielkich tablicach nad siedziskami.

Byłem tutaj w 2007 roku w pierwszym sezonie naszej pierwszoligowej tułaczki (wówczas jeszcze była to druga liga). GieKSa przegrała 0:2 m.in. po golu naszego kata Andrzeja Rybskiego. W Lechii grali również świetnie nam znani Artur Andruszczak i Paweł Pęczak, dwóch twardzieli, z którymi po meczu zrobiliśmy wywiady do „Bukowej”. Hubert Jaromin nie strzelił karnego, a Lechia – podobnie jak obecnie – wygrała ligę.

„Najważniejsze jest najbliższe pięć minut. Reszta to wyobraźnia” – taki napis widnieje na murze okalającym obiekt. Niech to będzie motto na jutro.

Z podestu na Szubienicznej Górze podziwiam Gdańsk. Niedaleko znów widać Olivia Star, kościół – żywcem przypominający ten na Dębie – i otoczenie mniejszych lub większych bloków. A przede mną góry. Wzgórza, wzniesienia. Nie mogę uwierzyć, że podczas tej trasy będę musiał zrobić tysiąc metrów w górę. To już w Świętokrzyskich było mniej. Niesamowite jak na niziny. Wkrótce z widoku nad Kaczym Dołem dostrzegam zamglone morze i statki. Jeden z nich wygląda, jakby unosił się w powietrzu. Nie jest to jeszcze miraż morski, ale całkiem niedaleko.

9:03

Mijam Teatr Leśny, Wzgórze Heweliusza, Górę Kopernika i pomnik Gutenberga. Choć Jan Heweliusz był astronomem, matematykiem i… browarnikiem, nazwisko to kojarzy mi się głównie z katastrofą promu, która miała miejsce w 1993 roku. Jestem już od jakiegoś czasu na żółtym szlaku, która to barwa zawiera się zarówno w historii GKS, jak i Arki. No dobra, wiadomo, że GKS ma złote barwy, ale w praktyce na herbie i wszelki flagach jest to kolor żółty.

W drodze rozmyślam o naszej trudnej historii ostatnich kilkunastu lat. Wracam pamięcią do czwartej ligi i sezonu bez porażki, licznych walkowerów dla nas, którymi oddały mecze kluby bojące się najazdu katowickich hord kibiców. Źródło Kromołów to nawet odwołało spotkanie kilka godzin przed jego rozpoczęciem, gdy ekipa była już gotowa do wyjazdu. Spanikowały wówczas także Tychy, co przecież w kontekście spektaklu na jesieni przy Bukowej było kuriozalne. Pamiętam losowanie w trzeciej lidze i wolny los, który dał nam awans bez gry. Wróciłem pamięcią do czasów Kazimierza Moskala, do Kluczborka, do Bytovii. Ileż to my musieliśmy wycierpieć i to w najbardziej brutalnych okolicznościach, typu gole z połowy boiska, czy bramka golkipera rywali spuszczająca nas w otchłań drugiej ligi…

10:06

Jest upalnie, znajduję się nad Brętowem. Oddaliłem się od centrum Gdańska na zachód. Warto się pomęczyć i wyprawiać modły. Jest jednak też w tym dużo relaksu i poznania nowych szlaków – w końcu nie tylko góry-góry, ale góry-nad morzem. Ma to swój klimat, jest inne powietrze i w ogóle jakoś inaczej. Dodatkowo mogę się odciąć od tego stresu związanego z jutrzejszym meczem i nade wszystko męcząc się – zapewnić sobie dobry sen. Przecież normalnie bym nie zasnął. Jedynie te cholerne komary. Rezygnuję więc z krótkich spodenek i zakłada długie, bo na nogach mam już takie bąble, że głowa mała.

Wzdłuż torów docieram do ruchliwych dróg i kolejnych blokowisk. Gubię szlak i przedzieram się pomiędzy jakimiś garażami i chaszczami.

W końców znów las i trochę wytchnienia. Wspominam swoje wizyty na Arce. Ile tego było? Wyliczam wyniki: 1:1, co Zachara zaraz strzelił minutę po golu dla Arki, 1:0 co rywale trafili w doliczonym. 2:1 dla Arki i efektowna bramka po rajdzie Kufla. 3:0 gospodarzy za Moskala, po którym kibice mieli pogadankę z piłkarzami pod sektorem. Same klęski? No nie, bo na szczęście mieliśmy jeszcze naszą wygraną 2:1, kiedy to Pitry „jak Lubański w meczu z Anglią”, co trochę na wyrost, ale wykrzyczałem do mikrofonu podczas komentarza, strzelił piękną bramkę. Czyli pięć razy na nowym stadionie, ale jeszcze we wspomnianym 2007 roku na starym obiekcie miejskim obserwowałem porażkę katowiczan 2:3. Nazbierało się tego trochę. Czyli na pojedynku Arki z GieKSą w Gdyni będę po raz siódmy.

12:08

Minąłem Głaz Borkowskiego i doświadczam stromizn. Piękna metafora wyżyn, na które wzniósł się zespół w rundzie wiosennej. A mówiąc poważnie, podejścia i zejścia są nieprawdopodobne, przypominające te w najbardziej stromych górach. Za Doliną Henrietty i Samborowo, w kierunku Głowicy. Można się nieźle zdyszeć.

Schodzę do Oliwy. Rany, jak ten Gdańsk się rozciąga. Ale już jestem niedaleko granicy z Sopotem. Trzeba chwilę odsapnąć, bo już ze dwadzieścia kilometrów za mną. Całkiem malownicza dzielnica, piękny staw. Muszę się posilić, bo zaraz kolejne wchodzenie, po licznych schodach i trudach, niczym kolejne sezony w polskiej Championship, przeplecione dwuletnim pobytem w naszej rodzimej Leauge One.

13:41

Wieża na Pachołku. Co za widoki na potężne blokowiska na Żabiance, przypominające otoczenie stadionu GKS Jastrzębie. Gdyby obiekt Lechii był tutaj, lóż VIP byłyby setki, każda z własnym cateringiem, darmowym alkoholem (po uprzednim zakupie w Żabce czy Biedrze oczywiście) i piłkarskimi emocjami.

Ale stadionu tu nie ma. Widok z blokowisk jest jedynie na Ergo Arenę. Z wieży widać natomiast doskonale wplecioną w klimat miasta Polsat Plus Arenę, czyli stadion Lechii, spod którego rozpoczynałem ten szalony marsz.

W tle morze, piękne polskie morze. Przestrzeń. W dole ceglaste dachówki zabudowań Oliwy. Po prostu nic tylko podziwiać. Wygląda to wspaniale. Podobnie jak też zaklęta w architekturze Gdańska stocznia, która gdzieś tam hen, hen daleko wtapia się w krajobraz morza.

A co jeszcze tu widzę? Falowiec – ten słynny gdański odpowiednik naszej Superjednostki. Naprawdę stąd widać wszystko. Jakby tak się jeszcze bardzo, bardzo wysilić, to gdzieś na horyzoncie majaczy awans do ekstraklasy. Gdzieś pomiędzy statkami, gdzieś pomiędzy Gdańskiem, a Gdynią. Jedyne, czego stąd nie widać, to Szwecja (taki inside joke).

15:10

Jestem nad Sopotem. Kolejny punkt widokowy, przy Glinnej Górze i Zajęczym Wzgórzu. Tym razem widzę już miasto festiwalu piosenki. Rzucam też okiem na słynne, najbardziej popularne w Polsce molo. Ruszam dalej.

W międzyczasie spoglądam, co tam ciekawego na boiskach drugiej ligi. Pogoń Siedlce już chyba nie sfrajerzy się tak, jak w poprzednich dwóch kolejkach, gdzie wystarczył im jeden punkt do awansu, a dwa razy przegrali. Hm… jeden punkt do awansu i co prawda nie trzy, ale dwie próby. Zbyt podobne, aby spać spokojnie. Do baraży wchodzą KKS Kalisz, Polonia Bytom, Stal Stalowa Wola i Chojniczanka. Multiliga drugoligowa, a wieczorem w TV ekstraklasowa to dobry przedsmak emocji, które już za 24 godziny będą naszym udziałem.

16:42

Przede mną wysoka, mega wysoka wieża w Kolibkach. Kształtem przypominająca raczej wieżę telewizyjną. Na nieszczęście jest otwarta, więc nie ma zmiłuj – muszę wejść. O ja Cię! Co za widok! Co za widok! Widać tu wszystko (oprócz Szwecji). Cudownie widać błękitne morze, pod błękitnym niebem i nad soczyście zielonymi trójmiejskimi lasami. Po prawej stronie mam Gdańsk i Sopot, po lewej w końcu, w końcu pokazała mi się Gdynia. Zmęczenie już naprawdę spore, więc perspektywa mety już wkrótce dobrze wpływa na psychikę. Fajny wieczór się szykuje z ekstraklasą… Na razie tylko jeden wieczór.

 

Widzę też w końcu stadion Arki. Widzę stadion Lechii. Czyli miejsce to widokowo spaja początek i koniec mojej pielgrzymki. Niesamowite widzieć oba obiekty derbowych rywali, których losy bezpośrednio powiązały się z losami GKS Katowice.

Po kilkunastu minutach schodzę z wieży i udaję się w ostatnie tego dnia leśne ostępy. Zmierzając już do Orłowa.

17:39

Wiecie, że w Gdyni jest zatrzęsienie nazw ulic honorujących inne miasta w Polsce chyba w największym stopniu? I tak się złożyło, że miejscówkę miałem w rejonie ulic śląskich, choć niestety Katowickiej nie było. Ale są tam Mysłowicka, Bytomska czy dwie, których na potrzeby tego reportażu wymieniać nie będę 😉 Ja miałem noclegi na Rybnickiej.

Nie mogłem jednak zakończyć teraz trasy, bo musiałem jeszcze dojść do prawowitej mety. Już nie tylko z wieży, ale normalnie z ulicy było widać jupitery jutrzejszej areny. Do stadionu Arki pozostawał kilometr, czułem więc już powoli pielgrzymkowy triumf.

17:55

Dotarłem! Dotarłem do stadionu Arki, czyli zrobiłem swoiste Derby Trójmiasta! 37 kilometrów marszu, ulicami i szlakami turystycznymi. Blokowiskami i górskimi lasami lub leśnymi górami. Wszystko po to, by zaczarować rzeczywistość i przyłożyć magiczną, symboliczną cegiełkę do jutrzejszego awansu.

Pod stadionem cisza i spokój, czasem ktoś przejedzie na rowerze, czasem przemknie jakiś samochód. Podążam jeszcze, żeby ponownie obejrzeć z zewnątrz stadion. To ostatnie chwile spokoju. Za moment będzie tu wielki bój z dwoma wariantami końca. Wielką euforią Gdyni i świętem lub krótkim płaczem kibiców gospodarzy i mobilizacją na jeden lub dwa mecze barażowe.

Szukam hulajnogi, którą wrócę na miejscówkę. Bye bye stadionie Arki. Do jutra!

22:00

Zadanie wykonane. Duży wysiłek włożony. Z satysfakcją można było obejrzeć multiligę ekstraklasy. Czy właśnie oglądałem zespoły, z którymi będziemy się mierzyć w przyszłym sezonie? Na przykład z Koroną, która uciekła spod wielkiego toporzyska i wygrywając na Bułgarskiej zapewniła sobie utrzymanie? Czy może będziemy mieli znów derby z Ruchem Chorzów, a po latach ponownie zagramy w Ogródku z Wartą Poznań? I brawa dla Jagi.

Dla relaksu po obiadokolacji udałem się ponownie na molo. Trzeba się wyciszyć. To dobre miejsce, zwłaszcza tak późnym wieczorem. Dobranoc. Ja się wyśpię, kibice którzy koło piątej będą mieli zbiórkę będą mieli krótką noc. Ale być może kolejnej nie będą spali w ogóle…

Niedziela 26 maja, godz. 9:30

W końcu mogłem się wyspać. Jednak po pobudce zdaję sobie sprawę, że to ten dzień. Że jak mawiał klasyk „nadszedł dzień dzisiejszy”. Dobra, trzeba coś tu wymyślić do meczu. Jakoś się zakręcić. Coś ze sobą zrobić.

11:00

Wybór padł na restaurację Serwus. Rany, w ilu miejscach można w Gdyni zjeść śniadanie. Choć w Katowicach sytuacja nieco się zmienia, są coraz to nowe bistra itd., to jeszcze kilka lat temu zjedzenie dobrego śniadania w knajpie w Kato graniczyło z cudem. Tutaj wybór miałem olbrzymi.

Jak dobrze trafiłem! To było po prostu wybitne. Jajko sadzone, kiełbaski ciemne i białe, bekon, grillowane warzywa, świeża sałatka, do tego musztarda z grubymi ziarnami gorczycy i chrzan. Jakościowo 10/10. Po prostu pychota. Zależało mi na tym, żeby się najeść, żeby później nie tracić czasu na jakieś czekanie w kolejce na wuszta. Chociaż jakbym powiedział „wuszt”, to mogłoby się niedobrze skończyć.

 

W każdym razie pozostają cztery godziny do meczu. Ostatnie chwile relaksu. Piłkarze pewnie w tej chwili robią to samo, kibice ciągle w drodze. Oczy piłkarskiej Polski za chwile będą w komplecie zwrócone na Gdynię.

11:40

Znów na molo. Jest piękna pogoda, choć w knajpie – siedziałem na dworze – ze dwa razy zdejmowałem i zakładałem kurtkę, bo raz słońce przygrzewało totalnie, tak że ciężko było usiedzieć, jednak gdy zawiało, robiło się konkretnie chłodno. Nad samym morzem pogoda ustabilizowana i jest po prostu bardzo przyjemnie.

Ludzie korzystają. Zastanawiam się, ilu z nich wie, że Arka gra dzisiaj tak ważny mecz. Choć przede wszystkim trzeba by się zapytać, ilu w tym miejscu to mieszkańcy Gdyni, a jaki procent to turyści. No chyba jednak miejscowi aż w takiej liczbie nie udają się na molo. Ale kto wie.

Widzę pojedyncze osoby w koszulkach Arki. Jakiś młody dorosły, jakiś dzieciak. Na razie jest to incydentalne.

Morze marzeń, ocean naszych pragnień. Dziewiętnaście lat w piłkarskim niebycie. Za kilka godzin ta gehenna może być zakończona. Może nie raz na zawsze, ale na długi czas.

13:50

Jestem gotowy. Wszystko przygotowane. Herb ucałowany. Szalik pozostaje na kwaterze, jako amulet. Ruszam.

Już ze swojej ulicy Rybnickiej widzę, że jupitery się świecą. Jest słonecznie, ale wiadomo – na potrzeby transmisji telewizyjnej. Do stadionu mam około półtora kilometra, specjalnie kwaterę załatwiłem najbliżej, jak się da. Żeby nie musieć kombinować.

Po kilku minutach jestem pod stadionem. I tu już jest żółto-niebieska fala. Rozśpiewani i ewidentnie optymistycznie nastawieni kibice Arki tłumnie zbierają się pod obiektem. Ktoś tam pozdrawia Gwardię Koszalin. Wspomniana piękna pogoda, mecz o godzinie piętnastej, w niedziele (pozdro ojciec piłkarza GieKSy Kacpra), idealne warunki na święto całej Gdyni. Potem jeszcze za dnia można przemieścić się do centrum na wielkie świętowanie.

Choć Arka nie ma tak długiej przerwy w ekstraklasie, to jednak czteroletni okres to sporo. Podobnie jak GKS, gdynianie ostatni mecz w elicie rozegrali u siebie z Górnikiem Zabrze. Od tego czasu na trzy sezony, dwa razy grali w barażach i dwa razy odpadali w półfinale u siebie – z ŁKS i Chrobrym Głogów. Spore rozczarowania. Dziś więc karta dla całej gdyńskiej społeczności musi się odwrócić. Wystarczy remis.

Jest tylko jeden problem. Po drugiej stronie jest rozpędzony przeciwnik.

14:10

Jestem już na trybunie. Całkiem sporo ludzi na pięćdziesiąt minut przed meczem. I systematycznie się zbierają. Kibice GKS też już w dużej liczbie na sektorze. Na razie jeszcze spokojnie. Na boisku pusto, oprócz bramkarzy, którzy wybiegli na rozgrzewkę.

14:22

Wybiegają katowiczanie. Kibice Arki już na wstępie nie wytrzymują ciśnienia i krzyczą „wypierdalać!”. Na szczęście sektor gości trzyma poziom i intonuje: „Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza GieKSa gra!”.

Po chwili ze strony gospodarzy nie jest lepiej. Gdy piłkarze Arki wybiegają na boisko, oprócz normalnego „Areczko, jesteśmy z wami” pojawia się też „Areczko, jazda z kurwami”. Kibice Arki nie mogą też powstrzymać się przed uhonorowaniem swojego kolegi motywatora z treningu gdynian, więc śpiewają jakże elokwentne „Brudne pazury, GKS brudne pazury”.

No cóż, przyzwyczailiśmy się, że jedną z głównych rzeczy, którą niektórzy kibice mają do zaoferowania są inwektywy rzucane już przed meczem lub na jego początku. Kwestia klasy.

14:35

Trzeba jednak przyznać, że wsparcie z młyna Arki dla swoich piłkarzy jest olbrzymie już na rozgrzewce, a akustyka stadionu sprawia, że jest naprawdę głośno. Trudno na ten moment powiedzieć, czy będzie to niosło piłkarzy czy raczej spęta im nogi ze względu na strach przed słynnymi już „rozliczeniami”.

Piłkarze ciągle w rozgrzewce. Po murawie przechadza się Bożydar Iwanow, który będzie ten mecz komentował w Polsacie. Marcina Feddka już nie ma – i dobrze, bo jeszcze przyniósłby piłkarzom GieKSy pecha.

Przypomina mi się newralgiczny moment sezonu, czyli rzut karny dla Arki w Katowicach przy stanie 0:1. Choć tam raczej była walka o przetrwanie, by nie zamarznąć, to jednak resztki uwagi skupione były na białe, kompletnie zaśnieżone boisko. Hubert Adamczyk nie wykorzystał jedenastki, a jego strzał świetnie wybronił Kudła. Jakież to miało znaczenie nie tylko w kontekście punktów jako takich, ale też bilansu meczów bezpośrednich. Teraz po prostu trzeba walczyć tylko o zwycięstwo.

14:40

Widać jednak pewne mankamenty. Gdy młyn krzyczy „wszyscy wstają i śpiewają”, reszta stadionu mało się kwapi. Zabawne jest też, gdy młynowy Arki krzyczy:

„My walczymy na boisku, a oni na trybunach!”

Po chwili reflektuje się:

„A nie. Odwrotnie!”

Oby takich niedociągnięć było więcej. Już i tak sytuacja została zdestabilizowana przez wyciek nagrania z treningu i falę krytyki i totalnego szyderstwa ze strony całej Polski. Przeróbki ze słynnym filmikiem były godne i dostarczyły sporo rozluźnienia dla skołatanych kibicowskich nerwów.

14:54

Za chwilę piłkarze wychodzą na boisko – już do walki o ligowe punkty. Z głośników rozlega się piosenka zespołu Dwa plus Jeden „Chodź, pomaluj mój świat”. Kibice GieKSy przebijają się:

„To my hanysy z GieKSy, nie ma od nas lepszych, za Górny Śląsk, za GKS, pójdziemy aż po życia kres!”

Piosenka zespołu z lat 70. i 80. dochodzi do refrenu, więc gdy na stadionie słychać: „Więc chodź pomaluj mój świat…” kibice Arki wskakują na niesłychany poziom decybeli:

– NA ŻÓŁTO I NA NIEBIEEEEESKOOO!!!

Mocne. Naprawdę mocne. Czuć wsparcie gospodarzy z trybun. Kibice gości równie wspierają swoich piłkarzy – jednak muszą naprawdę mocno się starać, by zagłuszyć dwanaście tysięcy sympatyków zespołu z Pomorza.

14:57

W akompaniamencie hymnu Arki „Arkowcy, Arkowcy, wielki MZKS” oraz dopingu z sektora kibiców z Katowic na boisko wychodzą piłkarze obu drużyn. Arkadiusz Jędrych wymienia się proporcami z Ołeksandrem Azackyjem. Finał pierwszej ligi – to już za chwilę. Zaraz zaczynamy wielkie widowisko, które jednym zakończy sezon, a innych zmusi do grania jeszcze dwóch (dla nich – oby dwóch!) dodatkowych meczów. Na razie jednak nikt nie myśli o barażach.

Liczy się najbliższe pięć minut. Reszta to wyobraźnia.

15:03

Pierwszy gwizdek. Gramy. Od tej pory czas mierzymy minutami meczu, a nie godziną zegarową.

3′

Ajjj, jak było gorąco. Olaf Kobacki w dogodnej sytuacji strzela tuż obok bramki Kudły. Kibice Arki łapią się za głowy, ale widząc taki początek – jeszcze wzmagają doping.

6′

Sympatycy Arki podnoszą sektorówkę. „Wasz strach, nasza siła, cały region, Arka Gdynia”. Od razu przypomina się flaga Śląska Wrocław: „Cała w cieniu, Polska Śląska”. Choć tutaj jednak nie ma śmiechu, sektorówka prezentuje się dobrze, choć jest niewielka.

12′

Sebastian Bergier strzela gola, ale od razu widać, że faul, którego dokonał jest ewidentny i sędzia bramki nie uzna, nie ma więc krzty radości z tego trafienia. Choć kibicom Arki zadrżało serce.

16′

Race i świece dymne ze strony kibiców Arki. Na razie bawią się w najlepsze.

20′

Bergier z bliska pudłuje, uderzając piłkę głową nad poprzeczką.

23′

Ponownie Kobacki, po indywidualnej akcji strzela po długim roku, ale w słupek. To kolejna kapitalna okazja gospodarzy, po której kibice w gwałtownym ruchu gremialnie chwycili się głowy.

26′

Marcin Wasielewski podaje do Adriana Błąda, ten podbiega kilkanaście metrów i kapitalnym, technicznym uderzeniem przerzuca piłkę poza zasięgiem frunącego w kosmos Pawła Lenarcika.

Ekstaza. Z tego rumoru, wyłonił się okrzyk radości z sektora gości. Brzmiał on inaczej niż zwykle – często ta radość jest taka średnia, stonowana, takie proste „jeeeest”. Teraz było inaczej. Był to odgłos autentycznej euforii.

GKS Katowice w tej chwili jest w ekstraklasie i to Arka musi gonić. Mamy to, co chcieliśmy. Mamy gola!

34′

Mateusz Mak uderza z powietrza z woleja. Niecelnie.

37′

Dokładnie w tej minucie odnotowuję pierwsze oznaki frustracji na sektorach Arki. Gra się gdynianom nie układa i poza wspomnianymi sytuacjami nie mają ich wcale. Kibice zaczynają lekko narzekać i dawać upust niezadowoleniu, choć indywidualnie. Jeśli chodzi o doping, jest on ciągły. Problemem dla Arki może być jednak to, że nie dopinguje cały stadion. Przynajmniej sektor, w którym jestem, praktycznie w ogóle, może poza pojedynczymi okrzykami.

Przerwa

Jakoś nie widzę wielkiego napięcia wśród kibiców. Może to kwestia, że to w dużej mierze pikniki, które przyszły na spotkanie po długim czasie i po prostu ewentualna porażka nie robi na nich wielkiego wrażenia?

W każdym razie przysłuchując się kibicom w kuluarach, słychać sporo narzekania na grę gospodarzy i zdań, że GKS kontroluje spotkanie. Można odnieść wrażenie, że niektórzy nie wierzą w odmienienie losów meczu.

Ja natomiast cieszę się, ale jestem cały w nerwach. Jak bardzo przydałaby się druga bramka, żeby uspokoić sytuację. A tak, wszystko zależy od jednego gola. Podobnie jak z Resovią kilka lat temu. Wtedy musieliśmy strzelić – teraz nie możemy stracić. Panowie, wytrzymajcie to!

52′

Skóra strzela, Kudła przyciąga piłkę jak magnes.

55′

Czy to jest ten moment dla Arki? Kobacki rusza sam na sam z połowy boiska, ale jednak po bokach ma asekurację rywali. Nie ma impetu i bez problemu dogania go Rogala, odbierając piłkę, którą sam przed chwilą podał do przeciwnika.

71′

Strzela Czubak i ponownie Kudła łapie. Golkiper po tym meczu powinien zyskać przydomek „Magnes”.

77′

Kibice Arki odpalają racowisko. Wygląda to efektownie.

Kozubal podaje do Bergiera, a ten z ostrego kąta trafia do siatki. GOOOOOL!!! Dwa do zera! Przez chwilę jestem przeszczęśliwy, ale… sędzia nie uznaje bramki – spalony. Tak jak w przypadku pierwszej nieuznanej bramki, wiedziałem od razu, że trafienie będzie anulowane, tak tutaj myślałem, że mamy to upragnione, dwubramkowe prowadzenie.

86′

Jak blisko ekstraklasy. Jak blisko wskoczenia na poziom, na którym nie byliśmy od dziewiętnastu lat. Stres sięga zenitu. Tak blisko, a tak daleko.

Jeszcze ten cholerny Foszmańczyk na skrzydle szaleje. No dobra, nie Foszmańczyk, ale Gaprindaszwili, który wygląda jak Foszmańczyk. Kręci, dośrodkowuje, ale Kudła jednorącz łapie tę piłkę.

90′

Sędzia dolicza pięć minut.

NAJWAŻNIEJSZE JEST NAJBLIŻSZE PIĘĆ MINUT. RESZTA TO EUFORIA.

90+3′

Marzec na skrzydło do Shibaty, ten po ziemi do Araka! Setka, Jakub strzel to, błagam, błagam! Aaajjjjjj, Arak strzela z pierwszej piłki, identycznie jak w Tychach, ale trafia prosto w Lenarcika. Rany boskie! Niechże się to nie zemści, błagam! I niech to się kończy!

90+5′

Rzut rożny dla Arki. Jakaż tu jest wrzawa, jaki hałas, jaki niesamowity tumult. Kibice Arki w tych ostatnich akcjach meczu wspierają piłkarzy z całych sił śpiewając głośne i rytmiczne „Arka gol!”. Ogłuchnąć idzie.

Przed chwilą mógł być „Arak gol”, ale teraz musimy bronić tego zwycięstwa.

Jaroszek wybija poza pole karne. Piłka znów wędruje na skrzydło do Gruzina, ale wybijamy na aut.

Jeszcze tylko jeden wrzut, przetrwać to, a wygramy.

Milewski wrzuca, ktoś tam zgrywa głową i nasz torman, Dawid Kudła łapie piłkę.

16:57:38

SĘDZIA KOŃCZY MECZ!!!!!!!!!!!!

GKS KATOWICE WYGRYWA I JEST W EKSTRAKLASIE!!!!

16:57:48

Wie już o tym cały świat, bo pojawił się news na 90minut.pl! Śniłem o tym newsie, jako głównym na portalu, z naszym herbem. W końcu się doczekałem!

Piłkarze klękają na boisku i padają sobie w ramiona, ławka wyskakuje z radości i biegnie świętować z tymi grającymi.

Rafał Górak chowa twarze w dłoniach jakby nie dowierzając, co tu właściwie się przed chwilą wydarzyło. Od razu łapie trenera w emocjach Paulina Bojarska, reporterka Polsatu.

Kibice GKS Katowice w euforii odpalają race, a „albo śmierć” może już zostać na wieki skreślone ze słynnego hasła.

I tylko kibice Arki każą „wypierdalać” spinając tym okrzykiem jako klamrą rozgrzewkę i koniec meczu.

Spiker grobowym głosem oznajmia:

„Tym samym drużyna gości zajmuje w rozgrywkach drugie miejsce i bezpośrednio awansuje do ekstraklasy. Żółto-niebieskim pozostaje rozegranie już w środę pierwszego meczu barażowego, a rywalem Arki będzie Odra Opole (…) Bardzo prosimy kibiców gości o nieużywanie środków pirotechnicznych, za chwilę odbędzie się uroczystość związana z wręczeniem drużynie gości pucharu za awans do ekstraklasy”.

17:00

Z trybun rozlega się głośne:

„Pierwsza, druga, trzecia liga, to nieważne dla nas jest, najważniejszy jest GKS, on najlepszy w Polsce jest!”

Na boisku rozstawiony jest czerwony łuk triumfalny, pod którym oficjalnie piłkarze będą świętować wywalczoną promocję.

17:02

Piłkarze przystrojeni w koszulki z napisem GieKStraklasa chwytają się za ręce i ławą ruszają biegiem pod sektor gości. Czas na świętowanie!

17:04

Dzieje się coś niesłychanego. Kibice skandują nazwisko trenera Rafała Góraka. W końcu można uhonorować trenera za ten niebywały sukces.

Podchwytują to piłkarze i triumfalnie podrzucają szkoleniowca.

Jak nam brakowało takich obrazków!

17:05

Wszyscy za bary i śpiewamy!

EKSTRAKLASA DLA KATOWIC, HEJ, HEJ!

17:07

Zabawa trwa w najlepsze:

„GKS klubem mym, już na zawsze będę z nim, więc z całych sił, śpiewamy dziś!”

Spiker kilkukrotnie i bezskutecznie nawołuje piłkarzy do zajęcia miejsca na podium w celach oficjalnych, ale oni wydają się w swojej radości z kibicami tego nie słyszeć.

Trudno nie odnieść wrażenia, że spiker po prostu nie może na to patrzeć, więc desperacko próbuje przerwać przybyszom z Katowic całą zabawę.

17:10

W końcu piłkarze podchodzą do tego łuku i tablicy z napisem „Gratulacje z okazji awansu – sezon 2023/24”. Zaczynają tańczyć, a wraz z nimi z efektownych pląsach odnajduje się prezes Krzysztof Nowak. Widać tę autentyczną radość sternika GieKSy.

Rozlewają się szampany, aż z wrażenia wspomniana tablica upada, więc podnosi ją trener wraz z Mateuszem Marcem i Sebastianem Bergierem. Jak upadek, to trzeba (się) podnieść!

Podchodzą Marcin Janicki i Wojciech Cygan. Jakże symboliczny obrazek, że dwóch byłych prezesów GieKSy, za kadencji których jednak nie otarliśmy się o awans – teraz honorują nasz klub wręczeniem pucharu.

17:11

Puchar wzniesiony do góry. Piłkarze śpiewają:

AWANS JEST NASZ!

A kibice w tym czasie?

BÓJCIE SIĘ CHAMY, DO EKSTRAKLASY WRACAMY!

Ach, ta sentymentalna przyśpiewka z 2000 roku, kiedy to GKS wywalczył poprzednią promocję. 24 lata temu.

Spiker po chwili ogłasza „koniec imprezy masowej”.

17:14

Na trybunach już dawno nie ma kibiców Arki, ale widać trochę pojedynczych osób z Katowic. Pozdrawiam osoby, z którymi zamieniłem kilka słów 🙂

Ochroniarz wyprasza mnie ze stadionu ze względu na koniec imprezy masowej. Delikatnie protestuję.

17:15

Wspólne zdjęcie piłkarzy i kibiców w akompaniamencie piosenki:

„Ajajaj, do boju Trójkolorowi! Brameczki strzelamy, trzy punkty dziś mamy, do ekstraklasy wracamy!”.

17:19

Kibice odśpiewują hymn GieKSy.

„GKS młody śląski klub, potężny i wspaniały, Trójkolorowe barwy ma, GKS nasz kochany, i chociaż młodym klubem jest, każdy mu wierny jest! Każdy mu wierny jest!”

Po chwili opuszczam obiekt.

17:27

Pod stadionem Arki kręci się jeszcze trochę osób. Do mnie zaczyna docierać, co się stało. Podczas meczu musiałem powściągnąć emocje i tłumić ich ekspresję. Spoko, mam wprawę, w czasach filmowania meczów niejednokrotnie znajdowałem się wśród kibiców rywali. Na czele ze słynnym meczem w Szczecinie wygranym 4:3, w którym – jak Boga kocham – na nagraniu słychać, jak któryś ze sfrustrowanych kibiców Pogoni krzyczy: „Kurwa, Shellu nie kręć!”.

Pojawiają się łzy w oczach. Zrobiliśmy to.

GKS Katowice w Ekstraklasie!

22:02

Minęło niemal pięć godzin. Po powrocie na kwaterę nie wiedziałem, co robić. Zaopatrzony byłem w piwo bezalkoholowe na świętowanie tego triumfu. Ale wielość rzeczy do obejrzenia, poczytania i nasycenia się doniesieniami medialnymi była tak potężna, że wiedziałem, że i tak wszystkiego teraz nie ogarnę.

Obejrzałem skrót, przejrzałem internety wzdłuż i wszerz.

W trakcie meczu śledziłem inne wyniki, więc wiedziałem, że Wisła dostała wciry i ostatecznie zajęła 10. miejsce. A oprócz Arki z Odrą, w barażu zagra Motor z Łęczną. Uff, jak dobrze, że nie my. My możemy już świętować!

Teraz po raz czwarty podczas tego wypadu jestem na molo w Orłowie. Jest już ciemno, a fale morskie i oświetlony pomost to idealne miejsce, by wyciszyć emocje. Jak dobrze.

Zapowiadane są dwie fety, jedna bezpośrednio po powrocie piłkarzy i kibiców do Katowic – pod Spodkiem około 2:30, druga o 17:00 już w świetle dziennym.

Nie będę mógł zasnąć, a pociąg mam o wcześnie rano.

Poniedziałek 27 maja, godz. 7:30

Dotarłem do dworca. Tym razem podstawili Pendolino. Zasiadam więc wygodnie na swoim miejscu, a za oknem pada deszcz. To niebo płacze nad Gdynią, choć przez poprzednie trzy dni było słońce, nawet mimo prognozowanych burz. Choć była jedna – na Olimpijskiej. Ale nie atmosferyczna.

Bye, bye Gdynia. To miejsce na mapie Polski już zawsze będzie nam się kojarzyć z wielkim sukcesem. GieKSa zrobiła coś niesamowitego. Odrobiła sześciopunktową stratę z dwóch kolejek przed końcem. Na wyjeździe, w meczu bezpośrednim. Magia.

10:35

Przejeżdżam obok Stadionu Narodowego. To, co? Może jako ekstraklasowicz powalczymy w przyszłym sezonie?

13:30

Melduję się mieście klubu ekstraklasowego – Katowicach. Z poczuciem dobrze spełnionego, symbolicznego obowiązku pielgrzymkowego. Z wdzięcznością dla GieKSy, trenera, piłkarzy, kibiców, a także oczywiście Camilo Meny i Lechii Gdańsk.

Misja Gdynia zakończona. Teraz tylko wrócić do domu, ogarnąć się i pędem na fetę pod katowickim Spodkiem!

Shellu

PS A już wkrótce zamieszczę w necie relację filmową z tejże pielgrzymki, więc jeśli komuś wpadnie w oko – to zapraszam do obejrzenia!

Edytowano: 17 czerwca na kanale Chwila Ulotna od Shella na YouTubie (subskrybuj) ukazał się film z pielgrzymki dziękczynno-błagalnej spod stadionu Lechii pod obiekt Arki, meczu w Gdyni i radości z okazji awansu GKS Katowice do Ekstrakalsy.



4 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

4 komentarze

  1. Avatar photo

    Markena

    3 czerwca 2024 at 09:46

    Chodź pomaluj mój swiat. Choć człowiek tyle lat się uczy nie zawsze jest mądry

  2. Avatar photo

    Fjodor64

    3 czerwca 2024 at 09:54

    Shellu, ja tam nie slyszalem w relacji ze Szczecina „K***a, Shellu, nie kręc”, ino jakże uprzejmą prośbę wypowiedzianą płaczliwym tonem: „Sp***daleaj stąd, proszę…” To też było.pod Twoim adresem? 🙂

  3. Avatar photo

    Daniel

    3 czerwca 2024 at 14:28

    Baaardzo długie…. i dobrze! Bo czyta się przez cały czas z bananem na twarzy! Piękna wyprawa Shellu💪

  4. Avatar photo

    dar26ber

    4 czerwca 2024 at 02:58

    Shellu świetne!!!
    Jestem z czasów którzy pamiętają europejskie puchary. Tułaczka po niższych ligach przez tyle lat była dla mnie katastrofą ale MAMY TO i oby jak najdłużej!!!

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.

Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.

Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.

Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.

Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.

Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.

Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.

Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂

Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.

Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.

Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.

Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga