Piłka nożna Prasówka
Prasa: Należało wycisnąć więcej
Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień na temat wczorajszego spotkania Motor Lublin – GKS Katowice. W meczu padł remis 1:1, GieKSa prowadziła do przerwy 1:0.
dziennikwschodni.pl – Nieudana pierwsza połowa Motoru w meczu z GKS Katowice, ale jest siódmy punkt
Piłkarze Motoru mieli w niedzielę sporo szczęścia. GKS Katowice był wyraźnie lepszy w pierwszej połowie, ale strzelił tylko jednego gola. Świetnie bronił Łukasz Budziłek. Bramkarz gospodarzy w drugiej części spotkania nie dał się pokonać także z rzutu karnego. I ostatecznie podopieczni Goncalo Feio wywalczyli jeden punkt po remisie 1:1
Przez pierwsze 90 sekund Motor nie „powąchał” nawet piłki, a GKS wypracował sobie bardzo dobrą okazję. Po akcji prawym skrzydłem Adrian Błąd podał przed szesnastkę, gdzie dobrze znalazł się Grzegorz Rogala. Jego strzał nie był idealny, ale piłka odbiła się jeszcze od Przemysława Szarka i Łukasz Budziłek musiał się wykazać. To było jednak pierwsze i ostatnie ostrzeżenie dla Motoru.
W ósmej minucie już było 0:1. Rogala miał sporo miejsca i bardzo dobrze podał do Sebastiana Bergiera. Ten dobrze przyjął i po chwili huknął w „okienko”. Na pewno za dużo miejsca napastnikowi „Gieksy” zostawił Sebastian Rudol. Gospodarze bardzo kiepsko weszli w spotkanie. Brakowało im energii, szybkości i agresji. Mimo to w 12 minucie po akcji Królów, Rafał uderzył głową, chociaż prosto w bramkarza.
Później mnóstwo szczęścia miał Filip Wójcik, bo wygrał „przebitkę” z Rogalą. A bardzo niewiele zabrakło, żeby to rywale przejęli piłkę i znaleźli się w dogodnej sytuacji. W 26 minucie znowu sporo miejsca miał Błąd, dlatego zdecydował się na strzał. Budziłek zdołał jednak odbić to uderzenie, a dobitka okazała się niecelna. Tuż po dwóch kwadransach powinno być 0:2. Motor po raz kolejny zostawił przeciwnikom za dużo wolnej przestrzeni. Błąd wrzucił na głowę do Bergiera, a Budziłek rzucił się już w prawą stronę. Mimo to zdołał odbić futbolówkę nogą. GKS miał jednak przewagę i tak naprawdę grał z żółto-biało-niebieskimi w „dziadka”. Kilkadziesiąt sekund później strzał oddał Rogala jednak goście wywalczyli tylko rzut rożny.
W końcówce pierwszej połowy kolejna świetna akcja katowiczan zakończyła się sytuacją sam na sam Bergiera, który fatalnie ją zepsuł. Minutę później Aleksander Komor mógł trafił na 0:2 głową, ale znowu na posterunku był bramkarz ekipy z Lublina.
Druga połowa? Na pewno była lepsza w wykonaniu podopiecznych Goncalo Feio, którzy wreszcie włożyli w grę więcej serca. W 48 minucie Kacper Śpiewak dobrze utrzymał się przy piłce, oddał ją na prawo do Michała Króla jednak jego centra została zablokowana. Później po wrzutce Wójcika źle zgrywał Piotr Ceglarz. A następnie ofiarnym wślizgiem rywale zablokowali strzał Rafała Króla.
Lepsza postawa gospodarzy przyniosła im wyrównanie w 58 minucie. Z narożnika boiska dośrodkował Bartosz Wolski, a futbolówka spadła pod nogi Michała Króla, tuż przed szesnastką. Zawodnik Motoru uderzył z powietrza i uderzył idealnie, bo od słupka do siatki. Lublinianie złapali wiatr w żagle, ale około 70 minuty znowu znaleźli się w tarapatach. Najpierw trener Feio został odesłany przez sędziego na trybuny, a po chwili Rudol i Budziłek do spółki sprokurowali rzut karny. Ten pierwszy blokował dostęp do piłki, ale bramkarz trochę się ociągał z wyjściem. Z okazji skorzystał Błąd, który „wcisnął” się między rywali i był faulowany przez golkipera.
Budziłek szybko się jednak zrehabilitował. Cały czas pokazywał Jakubowi Arakowi, żeby strzelał w lewo. Napastnik nie skorzystał z rady i uderzył w drugą stronę, ale źle i stanowczo za lekko, więc gola nie było. W końcówce to ekipa beniaminka była bliżej drugiego trafienia. Od razu po rzucie karnym Mariusz Rybicki wystawił piłkę do Wolskiego, jak w Gdańsku, ale tym razem ten drugi uderzył nad bramką. Później Michał Król z ostrego kąta uderzył w boczną siatkę, a Rybicki prosto w bramkarza. Była jeszcze groźna próba Kamila Wojtkowskiego i nieudana dobitka Wolskiego, ale więcej bramek na Arenie Lublin już nie padło.
sportdziennik.com – Należało wycisnąć więcej
Powinni wygrać, mogli przegrać, a zremisowali. GieKSa wracała z Lublina z niedosytem, zatrzymana przez Łukasza Budziłka.
Najbardziej zadowoleni po tym meczu mogli być postronni obserwatorzy. Spędzili udane popołudnie z pierwszą ligą, obserwując widowisko stojące pod znakiem zwrotów akcji, toczone w bardzo dobrym tempie, trzymające w niepewności do ostatniej sekundy i rozgrywane na wypełnionych w dużym stopniu kibicami obu drużyn trybunach nowoczesnego stadionu. Główni zainteresowani zaś mogli sobie po remisie pluć w brodę, choć dużo bardziej – przyjezdni z Katowic.
Patrząc na pierwszą połowę, społeczność GieKSy mogła czuć dumę, jak prezentuje się drużyna na terenie legitymującego się kompletem zwycięstw beniaminka z ambicjami i zarazem jak efektownie, podzieleni na trzy kolory, dopinguje ją z sektora gości grupa kilkuset fanatyków. Katowiczanie długimi momentami grali z Motorem w „dziadka”. Z łatwością omijali jego pressing, oddawali strzały, stwarzali sytuacje i najważniejsze – bardzo szybko objęli prowadzenie. W ładnym stylu, bo Grzegorz Rogala zszedł do środka, obsłużył Sebastiana Bergiera, a ten z kilkunastu metrów przymierzył prawą nogą pod poprzeczkę.
Paradoksalnie, odpowiedzi na pytanie, dlaczego GKS nie zgarnął w Lublinie pełnej puli, należałoby poszukać właśnie w pierwszej połowie. Kibice Motoru sami przyznawali, że dawno nie widzieli swojej drużyny tak bezradnej. Trener Gonzalo Feio tylko łypał złym wzrokiem zza bocznej linii, mogąc liczyć na jak najniższy wymiar kary dla swoich podopiecznych. Goście powinni do przerwy prowadzić wyżej. Najlepszą szansę miał tuż przed pauzą Bergier. Po podaniu Mateusza Marca wyszedł sam na sam z Łukaszem Budziłkiem, ale przegrał pojedynek ze świetnie tego dnia dysponowanym golkiperem, doskonale mimo upływu lat pamiętanym też przy Bukowej, skąd niemal dekadę temu wybił się do Legii Warszawa. Budziłek na najwyższą notę zasłużył też, broniąc oddany z bliska strzał Oskara Repki po dośrodkowaniu Adriana Błąda.
Druga połowa nie była już tak jednostronna. Motor wyrównał po niespełna kwadransie. Do piłki dośrodkowanej przez Bartosza Wolskiego z rzutu rożnego dopadł przed polem karnym Michał Król. Ze spokojem ją opanował i efektownym uderzeniem od słupka nie dał szans Dawidowi Kudle. W 71 minucie lublinianie stracili trenera, gdy za dwie żółte kartki na trybuny wyrzucony został Feio, a po chwili mogli stracić też drugą bramkę. Jakub Arak skorzystał z nieporozumienia Budziłka z Sebastianem Rudolem, będąc faulowany przez bramkarza Motoru, który jednak natychmiast zrehabilitował się.
Efektownie obronił karnego egzekwowanego przez Araka, a kibicom GieKSy przed oczami miały prawo stanąć demony z wiosny, gdy ich zespół zmarnował trzy „jedenastki”. Ta sytuacja napędziła gospodarzy, którzy aż do ostatniej z siedmiu doliczonych przez arbitra minut szukali zwycięskiego trafienia. GKS-owi nie pomogła niedyspozycja Arkadiusza Jędrycha (kapitana zmienił debiutant Bartosz Baranowicz), ale pomógł Kudła, bo dobrze spisywał się w bramce, na którą raz za razem uderzali zawodnicy Motoru. Piłkę meczową miał Wolski, ale w ostatniej chwili jego strzał dzięki wślizgowi zdołał zblokować Aleksander Komor i skończyło się remisem. Po ostatnim gwizdku piłkarze GieKSy rozwinęli przekazany przez kibiców transparent, z zaproszeniem na Bukową na najbliższy piątek i konfrontację z „Nafciarzami” z Płocka.
1liga.org – Niedziela w F1L: Podział punktów w Lublinie, przegrana Odry Opole
[…] GKS Katowice zdecydowanie dominował w pierwszej połowie spotkania. Już w 7. minucie Sebastian Bergier dał prowadzenie gościom. Motor miał dużo szczęścia, a dodatkowo świetnie bronił Łukasz Budziłek, który w drugiej połowie nie dał się pokonać nawet przy rzucie karnym. Podopieczni Goncalo Feio przebudzili się dopiero w drugiej części spotkania i w 58. minucie po strzale Michała Króla wyrównali spotkanie.
dziennikzachodni.pl – Kibice GKS Katowice opanowali stadion Motoru i zobaczyli dobry mecz zespołu Rafała Góraka
GKS Katowice długo prowadził na stadionie Motoru Lublin, w pierwszej połowie całkowicie dominował, a w drugiej miał rzut karny, jednak ostatecznie tylko zremisował. Mecz oglądało blisko 9 tysięcy kibiców, a fani z Bukowej wypełnili swój sektor.
Mecz Motoru Lublin z GKS-em Katowice należał do tych, które trudno jednoznacznie ocenić. Goście rozegrali świetną pierwszą połowę i powinni w niej to spotkanie „zamknąć”, za to w drugiej seriami atakowali gospodarze. Remis wydawałby się więc całkowicie sprawiedliwy, gdyby nie fakt, że w 74 minucie zespół Rafała Góraka miał rzut karny. Łukasz Budziłek, którego kibice z Bukowej pamiętają z sezonu 2013/14, nie dał się pokonać Jakubowi Arakowi.
Bramkarz Motoru był zresztą pierwszoplanową postacią nie tylko w tej sytuacji. 32-latek kapitalnie radził sobie ze strzałami rywali. Największe oklaski zebrał odbijając nogą uderzenie Oskara Repki i wygrywając pojedynek z Sebastianem Bergierem. GieKSa po 45 minutach prowadziła więc tylko jedną bramką, bo Budziłek nie zniechęcił się po tym jak już w 7minucie został pokonany, gdy Grzegorz Rogala idealnie podał do Bergiera.
Po przerwie sytuacja uległa zmianie. Lublina nie rzucili się do odrabiania strat i w 58. minucie osiągnęli cel po rzucie rożnym za sprawą Michała Króla. Potem Dawid Kudła spisywał się już bezbłędnie.
Wszystko mógł zmienić wspomniany rzut karny podyktowany za faul Budziłka na Adrianie Błądzie, który uprzedził bramkarza, a ten uderzył go w nogi. Co ciekawe, Budziłek przed strzałem prowokował Araka kilkukrotnie pokazując mu, żeby uderzał w lewy róg bramki. Poirytowany katowiczanin uderzył w prawy, a golkiper… już tam był i bez problemów odbił zbyt słabo zresztą kopniętą piłkę.
Chwilę wcześniej mocno zagotowało się na ławce rezerwowych Motoru i sędzia pokazał czerwoną kartkę kontrowersyjnemu i słynącemu z wybuchowego charakteru trenerowi Goncalo Feio. Portugalczyk powędrował więc na trybuny, ale nadal ekspresyjnie komentował boiskowe wydarzenia.
[…] Katowickich piłkarzy wspierała tymczasem z trybun grupa, która całkowicie wypełniła sektor przeznaczony dla fanów gości. Nie zabrakło jednak także odpalenia rac. Ze względu na wyprzedanie wszystkich wejściówek Motor próbował zwiększyć liczbę dostępnych miejsc, ale nie otrzymał na to pozwolenia.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna kobiet
1/8 finału dla Katowic
Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.
Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.
W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.
Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek, a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.
GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.
GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.




Najnowsze komentarze