Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Prasa: Należało wycisnąć więcej

Avatar photo

Opublikowany

dnia

 

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień na temat wczorajszego spotkania Motor Lublin – GKS Katowice. W meczu padł remis 1:1, GieKSa prowadziła do przerwy 1:0.

 

dziennikwschodni.pl – Nieudana pierwsza połowa Motoru w meczu z GKS Katowice, ale jest siódmy punkt

Piłkarze Motoru mieli w niedzielę sporo szczęścia. GKS Katowice był wyraźnie lepszy w pierwszej połowie, ale strzelił tylko jednego gola. Świetnie bronił Łukasz Budziłek. Bramkarz gospodarzy w drugiej części spotkania nie dał się pokonać także z rzutu karnego. I ostatecznie podopieczni Goncalo Feio wywalczyli jeden punkt po remisie 1:1

Przez pierwsze 90 sekund Motor nie „powąchał” nawet piłki, a GKS wypracował sobie bardzo dobrą okazję. Po akcji prawym skrzydłem Adrian Błąd podał przed szesnastkę, gdzie dobrze znalazł się Grzegorz Rogala. Jego strzał nie był idealny, ale piłka odbiła się jeszcze od Przemysława Szarka i Łukasz Budziłek musiał się wykazać. To było jednak pierwsze i ostatnie ostrzeżenie dla Motoru.

W ósmej minucie już było 0:1. Rogala miał sporo miejsca i bardzo dobrze podał do Sebastiana Bergiera. Ten dobrze przyjął i po chwili huknął w „okienko”. Na pewno za dużo miejsca napastnikowi „Gieksy” zostawił Sebastian Rudol. Gospodarze bardzo kiepsko weszli w spotkanie. Brakowało im energii, szybkości i agresji. Mimo to w 12 minucie po akcji Królów, Rafał uderzył głową, chociaż prosto w bramkarza.

Później mnóstwo szczęścia miał Filip Wójcik, bo wygrał „przebitkę” z Rogalą. A bardzo niewiele zabrakło, żeby to rywale przejęli piłkę i znaleźli się w dogodnej sytuacji. W 26 minucie znowu sporo miejsca miał Błąd, dlatego zdecydował się na strzał. Budziłek zdołał jednak odbić to uderzenie, a dobitka okazała się niecelna. Tuż po dwóch kwadransach powinno być 0:2. Motor po raz kolejny zostawił przeciwnikom za dużo wolnej przestrzeni. Błąd wrzucił na głowę do Bergiera, a Budziłek rzucił się już w prawą stronę. Mimo to zdołał odbić futbolówkę nogą. GKS miał jednak przewagę i tak naprawdę grał z żółto-biało-niebieskimi w „dziadka”. Kilkadziesiąt sekund później strzał oddał Rogala jednak goście wywalczyli tylko rzut rożny.

W końcówce pierwszej połowy kolejna świetna akcja katowiczan zakończyła się sytuacją sam na sam Bergiera, który fatalnie ją zepsuł. Minutę później Aleksander Komor mógł trafił na 0:2 głową, ale znowu na posterunku był bramkarz ekipy z Lublina.

Druga połowa? Na pewno była lepsza w wykonaniu podopiecznych Goncalo Feio, którzy wreszcie włożyli w grę więcej serca. W 48 minucie Kacper Śpiewak dobrze utrzymał się przy piłce, oddał ją na prawo do Michała Króla jednak jego centra została zablokowana. Później po wrzutce Wójcika źle zgrywał Piotr Ceglarz. A następnie ofiarnym wślizgiem rywale zablokowali strzał Rafała Króla.

Lepsza postawa gospodarzy przyniosła im wyrównanie w 58 minucie. Z narożnika boiska dośrodkował Bartosz Wolski, a futbolówka spadła pod nogi Michała Króla, tuż przed szesnastką. Zawodnik Motoru uderzył z powietrza i uderzył idealnie, bo od słupka do siatki. Lublinianie złapali wiatr w żagle, ale około 70 minuty znowu znaleźli się w tarapatach. Najpierw trener Feio został odesłany przez sędziego na trybuny, a po chwili Rudol i Budziłek do spółki sprokurowali rzut karny. Ten pierwszy blokował dostęp do piłki, ale bramkarz trochę się ociągał z wyjściem. Z okazji skorzystał Błąd, który „wcisnął” się między rywali i był faulowany przez golkipera.

Budziłek szybko się jednak zrehabilitował. Cały czas pokazywał Jakubowi Arakowi, żeby strzelał w lewo. Napastnik nie skorzystał z rady i uderzył w drugą stronę, ale źle i stanowczo za lekko, więc gola nie było. W końcówce to ekipa beniaminka była bliżej drugiego trafienia. Od razu po rzucie karnym Mariusz Rybicki wystawił piłkę do Wolskiego, jak w Gdańsku, ale tym razem ten drugi uderzył nad bramką. Później Michał Król z ostrego kąta uderzył w boczną siatkę, a Rybicki prosto w bramkarza. Była jeszcze groźna próba Kamila Wojtkowskiego i nieudana dobitka Wolskiego, ale więcej bramek na Arenie Lublin już nie padło.

 

sportdziennik.com – Należało wycisnąć więcej

Powinni wygrać, mogli przegrać, a zremisowali. GieKSa wracała z Lublina z niedosytem, zatrzymana przez Łukasza Budziłka.

Najbardziej zadowoleni po tym meczu mogli być postronni obserwatorzy. Spędzili udane popołudnie z pierwszą ligą, obserwując widowisko stojące pod znakiem zwrotów akcji, toczone w bardzo dobrym tempie, trzymające w niepewności do ostatniej sekundy i rozgrywane na wypełnionych w dużym stopniu kibicami obu drużyn trybunach nowoczesnego stadionu. Główni zainteresowani zaś mogli sobie po remisie pluć w brodę, choć dużo bardziej – przyjezdni z Katowic.

Patrząc na pierwszą połowę, społeczność GieKSy mogła czuć dumę, jak prezentuje się drużyna na terenie legitymującego się kompletem zwycięstw beniaminka z ambicjami i zarazem jak efektownie, podzieleni na trzy kolory, dopinguje ją z sektora gości grupa kilkuset fanatyków. Katowiczanie długimi momentami grali z Motorem w „dziadka”. Z łatwością omijali jego pressing, oddawali strzały, stwarzali sytuacje i najważniejsze – bardzo szybko objęli prowadzenie. W ładnym stylu, bo Grzegorz Rogala zszedł do środka, obsłużył Sebastiana Bergiera, a ten z kilkunastu metrów przymierzył prawą nogą pod poprzeczkę.

Paradoksalnie, odpowiedzi na pytanie, dlaczego GKS nie zgarnął w Lublinie pełnej puli, należałoby poszukać właśnie w pierwszej połowie. Kibice Motoru sami przyznawali, że dawno nie widzieli swojej drużyny tak bezradnej. Trener Gonzalo Feio tylko łypał złym wzrokiem zza bocznej linii, mogąc liczyć na jak najniższy wymiar kary dla swoich podopiecznych. Goście powinni do przerwy prowadzić wyżej. Najlepszą szansę miał tuż przed pauzą Bergier. Po podaniu Mateusza Marca wyszedł sam na sam z Łukaszem Budziłkiem, ale przegrał pojedynek ze świetnie tego dnia dysponowanym golkiperem, doskonale mimo upływu lat pamiętanym też przy Bukowej, skąd niemal dekadę temu wybił się do Legii Warszawa. Budziłek na najwyższą notę zasłużył też, broniąc oddany z bliska strzał Oskara Repki po dośrodkowaniu Adriana Błąda.

Druga połowa nie była już tak jednostronna. Motor wyrównał po niespełna kwadransie. Do piłki dośrodkowanej przez Bartosza Wolskiego z rzutu rożnego dopadł przed polem karnym Michał Król. Ze spokojem ją opanował i efektownym uderzeniem od słupka nie dał szans Dawidowi Kudle. W 71 minucie lublinianie stracili trenera, gdy za dwie żółte kartki na trybuny wyrzucony został Feio, a po chwili mogli stracić też drugą bramkę. Jakub Arak skorzystał z nieporozumienia Budziłka z Sebastianem Rudolem, będąc faulowany przez bramkarza Motoru, który jednak natychmiast zrehabilitował się.

Efektownie obronił karnego egzekwowanego przez Araka, a kibicom GieKSy przed oczami miały prawo stanąć demony z wiosny, gdy ich zespół zmarnował trzy „jedenastki”. Ta sytuacja napędziła gospodarzy, którzy aż do ostatniej z siedmiu doliczonych przez arbitra minut szukali zwycięskiego trafienia. GKS-owi nie pomogła niedyspozycja Arkadiusza Jędrycha (kapitana zmienił debiutant Bartosz Baranowicz), ale pomógł Kudła, bo dobrze spisywał się w bramce, na którą raz za razem uderzali zawodnicy Motoru. Piłkę meczową miał Wolski, ale w ostatniej chwili jego strzał dzięki wślizgowi zdołał zblokować Aleksander Komor i skończyło się remisem. Po ostatnim gwizdku piłkarze GieKSy rozwinęli przekazany przez kibiców transparent, z zaproszeniem na Bukową na najbliższy piątek i konfrontację z „Nafciarzami” z Płocka.

 

1liga.org – Niedziela w F1L: Podział punktów w Lublinie, przegrana Odry Opole

[…] GKS Katowice zdecydowanie dominował w pierwszej połowie spotkania. Już w 7. minucie Sebastian Bergier dał prowadzenie gościom. Motor miał dużo szczęścia, a dodatkowo świetnie bronił Łukasz Budziłek, który w drugiej połowie nie dał się pokonać nawet przy rzucie karnym. Podopieczni Goncalo Feio przebudzili się dopiero w drugiej części spotkania i w 58. minucie po strzale Michała Króla wyrównali spotkanie.

 

dziennikzachodni.pl – Kibice GKS Katowice opanowali stadion Motoru i zobaczyli dobry mecz zespołu Rafała Góraka

GKS Katowice długo prowadził na stadionie Motoru Lublin, w pierwszej połowie całkowicie dominował, a w drugiej miał rzut karny, jednak ostatecznie tylko zremisował. Mecz oglądało blisko 9 tysięcy kibiców, a fani z Bukowej wypełnili swój sektor.

Mecz Motoru Lublin z GKS-em Katowice należał do tych, które trudno jednoznacznie ocenić. Goście rozegrali świetną pierwszą połowę i powinni w niej to spotkanie „zamknąć”, za to w drugiej seriami atakowali gospodarze. Remis wydawałby się więc całkowicie sprawiedliwy, gdyby nie fakt, że w 74 minucie zespół Rafała Góraka miał rzut karny. Łukasz Budziłek, którego kibice z Bukowej pamiętają z sezonu 2013/14, nie dał się pokonać Jakubowi Arakowi.

Bramkarz Motoru był zresztą pierwszoplanową postacią nie tylko w tej sytuacji. 32-latek kapitalnie radził sobie ze strzałami rywali. Największe oklaski zebrał odbijając nogą uderzenie Oskara Repki i wygrywając pojedynek z Sebastianem Bergierem. GieKSa po 45 minutach prowadziła więc tylko jedną bramką, bo Budziłek nie zniechęcił się po tym jak już w 7minucie został pokonany, gdy Grzegorz Rogala idealnie podał do Bergiera.

Po przerwie sytuacja uległa zmianie. Lublina nie rzucili się do odrabiania strat i w 58. minucie osiągnęli cel po rzucie rożnym za sprawą Michała Króla. Potem Dawid Kudła spisywał się już bezbłędnie.

Wszystko mógł zmienić wspomniany rzut karny podyktowany za faul Budziłka na Adrianie Błądzie, który uprzedził bramkarza, a ten uderzył go w nogi. Co ciekawe, Budziłek przed strzałem prowokował Araka kilkukrotnie pokazując mu, żeby uderzał w lewy róg bramki. Poirytowany katowiczanin uderzył w prawy, a golkiper… już tam był i bez problemów odbił zbyt słabo zresztą kopniętą piłkę.

Chwilę wcześniej mocno zagotowało się na ławce rezerwowych Motoru i sędzia pokazał czerwoną kartkę kontrowersyjnemu i słynącemu z wybuchowego charakteru trenerowi Goncalo Feio. Portugalczyk powędrował więc na trybuny, ale nadal ekspresyjnie komentował boiskowe wydarzenia.

[…] Katowickich piłkarzy wspierała tymczasem z trybun grupa, która całkowicie wypełniła sektor przeznaczony dla fanów gości. Nie zabrakło jednak także odpalenia rac. Ze względu na wyprzedanie wszystkich wejściówek Motor próbował zwiększyć liczbę dostępnych miejsc, ale nie otrzymał na to pozwolenia.



Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

1/8 finału dla Katowic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.

Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.

W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.

Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek,  a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.

GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.

GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga