No to mamy Wielkanoc. I można powiedzieć, że była to Wielka Noc w wykonaniu GKS Katowice. Zespół przełamał wczoraj kilka klątw, zrobił coś zgoła odmiennego niż w ciągu całego zeszłego roku, ale także kilku poprzednich lat. Wprowadził nową jakość, był efektywny. Dał nam dużo radości na święta i wielką nadzieję, że ten sezon jest w stanie zakończyć się sukcesem.
Musimy w tym miejscu nawiązać do naszego przedmeczowego felietonu, w którym porównywaliśmy osiągnięcia zespołu z analogicznymi okresami najlepszych sezonów GKS w ostatnich latach. Czas więc na aktualizację – za Kazimierza Moskala po 22 meczach mieliśmy na koncie 33 punkty, za Jerzego Brzęczka rok temu – 37. Właśnie wygrywając wczoraj z Zagłębiem Sosnowiec zespół zrównał się dorobkiem punktowym z ekipą sprzed roku.
Historia pięknie zatoczyła koło. Rok temu dwudziestym drugim meczem było wyjazdowe spotkanie z Zagłębiem Sosnowiec. Spotkanie przegrane haniebnie 0:1, mecz który dobitnie dał informację, że tej drużyny na awans nie stać, a mając przeciwnika rozłożonego na łopatki i konającego, można taki mecz z kretesem przegrać. Jesteśmy więc punktowo w identycznej sytuacji, co rok temu. Ale jaki to jest inny świat… Przecież 12 miesięcy temu co prawda nikt nie przekreślał awansu, natomiast mocno wszyscy (poza drużyną) bili na alarm. Punktowo wszystko dało się odrobić, ale schemat zawalanych meczów i obraz nędzy tej drużyny powodował, że nie było podstaw do optymizmu, a cała reszta wiosny pokazała, że jej początek był ze wszech miar zapowiedzią ostatecznej katastrofy. Na czele z meczem w Sosnowcu.
Tym razem GieKSa nie traci przewagi, tylko odrabia. Ilość punktów jest taka sama, ale zamiast lotu w dół jest ciągłe wzbijanie się w przestworza tak, by „zawieszenie w czasoprzestrzeni” z wczorajszego Blaszoka przerodziło się w przejście w inny wymiar – wymiar, który każdy kibic ma w sercu i za którym tak bardzo tęskni…
GKS Katowice po raz pierwszy od siedmiu lat wygrał czwarty mecz z rzędu. Wówczas dokonała tego ekipa Wojciecha Stawowego. Czas więc na poprawienie kolejnej serii, tym razem jednak nie będzie to pięć, a sześć zwycięstw. Żeby do tego momentu dojść, musimy się cofnąć do czasów trzeciej ligi. Wówczas na koniec rundy jesiennej katowiczanie sześciokrotnie pokonali zespoły rywali. Częściowo ci rywale byli egzotyczni, ale w większości nie – Jastrzębie, Szczakowianka, Chrobry, Lechia Zielona Góra, rezerwy Zagłębia Lubin i… TOR Dobrzeń Wielki. Ciekawe to były czasy.
Jednak nawet wtedy – podobnie jak w większości ostatnich lat – pierwszy mecz wiosny zakończył się klapą, mowa o porażce w Nowej Soli. To co się dzieje teraz jest naprawdę nowe i dla niektórych kibiców nieznane. Trzy wygrane na początek piłkarskiej wiosny po raz ostatni mogliśmy obserwować w czwartej lidze (inna sprawa, że GKS wówczas wygrał wszystkie 13 wiosennych meczów plus walkowery). Sezon czwartoligowy oczywiście był całkowicie zdominowany przez naszą drużynę, więc nawet ciężko porównywać. Faktem jest, że aby odnaleźć w jeszcze wcześniejszych sezonach dziewięciopunktową zdobycz na początek, musielibyśmy mocno się przenieść w czasie.
Jacek Paszulewicz to jak na razie jest gość. Jest takie brzydkie powiedzenie, którego nie będziemy tutaj cytować – powiedzmy, że po prostu „nie robi czegoś w tańcu”. Jak na razie widać chłodną głowę i rzetelną pracę, zamiast wciskania kibicom (i piłkarzom pewnie też) bajek. O tym, że są wielcy, że i nie mają sobie nic do zarzucenia. Dodatkowo trener żyje meczem, jest impulsywny przy ławce (co paradoksalnie nie kłóci się z tą chłodną głową). Widać, że mu zależy, czego dowodem były emocje związane z niemożnością dokonania zmiany w końcówce wczorajszego spotkania. Swoją drogą to mocna kompromitacja sędziego, że podczas dwóch przerw w grze nie można było wprowadzić stojącego przy linii bocznej zawodnika, a na pretensje trenera, arbiter wyrzucił go na trybuny. Mam szczerą nadzieję, że klub odwoła się od tej decyzji i szkoleniowiec nie będzie musiał siedzieć na trybunach w następnym spotkaniu. Bo gdyby nie mógł zasiąść na ławce, byłaby to kuriozalna decyzja władz pierwszej ligi.
GieKSa wygrała z Zagłębiem Sosnowiec. Boże, w końcu! Spotkania z drużyną z Ludowego były w ostatnich sezonach notorycznie przegrane, ale to były bardzo mocne policzki. Zwłaszcza na wyjazdach, gdzie kibiców GKS nie było, ale my jako redakcja byliśmy naocznymi świadkami tych upokorzeń i przede wszystkim drwin i radości kibiców Zagłębia. Jak wtedy, gdy przegrywali, a w końcówce zadali nam dwa ciosy i wytykali nas na sektorze prasowym palcami. Jak jeszcze komentowaliśmy w radiu i po drugiej bramce odwracali się do nas i śmiali się nam w twarz. A nasi piłkarze nie potrafili w tych meczach zrobić nic, żeby pokazać, że jesteśmy dumną drużyną z Katowic.
Wczoraj wszedłem na komentarze pomeczowe kibiców z Sosnowca. Wypisz, wymaluj są to analogiczne komentarze do naszych sprzed roku. Żal, złość, frustracja, jazda po zawodnikach i trenerze. Nawet na stronie Zagłębia relację z meczu zatytułowano „raz na wozie, raz pod wozem”. Nic dodać, nic ująć, tytuł idealny. Przez kilka lat to kibice Zagłębia triumfowali, cieszyli się i drwili. Ale statystyki nie mają znaczenia, bo jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A ten ostatni to zwycięstwo GKS Katowice nad Zagłębiem Sosnowiec. Ten ostatni to radość, energia i optymizm na Bukowej oraz rozpacz, frustracja i pesymizm na Kresowej.
Zagłębie tym spotkaniem praktycznie zamknęło sobie drogę do ekstraklasy. Do drugiej Chojniczanki tracą osiem punktów, a mają dwa mecze rozegrane więcej. Ilość meczów z liderującą Miedzią jest taka sama, ale strata jeszcze większa, bo 10-punktowa. Do tego w perspektywie najbliższe trzy mecze z Odrą, Rakowem i Chojniczanką. Chyba pozamiatane.
GieKSa ma swojego bohatera, któremu Adrian jest na imię. Adrian Błąd kreuje się naprawdę na małą ikonę tego sezonu. Kibice GieKSy bardzo rzadko skandują nazwisko jakiegokolwiek zawodnika, a tego doczekał się pomocnik we wczorajszym meczu. Efektywność jego jest na niesamowitym poziomie, strzela bowiem decydujące bramki w wygrywanych jednym golem meczach. To, co cieszy – to fakt, że w końcu trafił także u siebie, bo dotychczas uciszał publiczność tylko na wyjazdach. Jest jednak jeszcze jeden aspekt, który mnie się osobiście podoba. Zawodnik walczy, choć nie zawsze gra super. Ale radość, którą pokazuje zarówno na boisku, jak i poza nim, na przykład podczas wywiadów, sprawia, że aż się człowiek cieszy, że mamy tak pozytywną postać w drużynie. Oj irytował, irytował grając w innych klubach, zwłaszcza w Zawiszy 😉 Ale teraz to się robi porządny GieKSiarz. Miejmy nadzieję, że utrzyma taki poziom nie tylko sportowy, ale i mentalny i możemy mieć naprawdę świetnego zawodnika.
GKS Katowice wygrał z Zagłębiem, ale jak było w klipie klubowym – walka dopiero się rozpoczęła. Cieszymy się z przełamania klątw, ale to przełamanie jest warunkiem koniecznym, natomiast niewystarczającym. Przegrana z Zagłębiem zamknęłaby nam drogę. Wygrana ją otworzyła, nadal to jednak nie jest autostrada. Nadal to GieKSa musi gonić rywali i odrabiać straty. Analizę tych strat utrudnia nierówna ilość meczów rozegranych przez poszczególne drużyny. Do Chojnic bowiem mamy dwa punkty do odrobienia, ale jeden mecz więcej, do Miedzi cztery punkty i jeden mecz mniej. I bądź tu człowieku mądry. Jedno jest pewne, strata jest niewielka, drużyny z czołówki będą grać między sobą i nawzajem sobie odbierać oczka. Inne ekipy pierwszoligowe też bardzo często remisują lub wygrywają z czubem tabeli. Tak jak wczoraj, gdzie poza meczem Chojniczanki, wszystkie wyniki ułożyły się pod GieKSę. I to była kolejna klątwa – katowiczanie nie potrafili w przeszłości wykorzystywać hurtowych potknięć rywali, sami na koniec przegrywając swój mecz. Tym razem wygrali i poprawili swoją pozycję w tabeli.
Za tydzień czeka nas spotkanie w Suwałkach. Wigry niespodziewanie są na piątym miejscu, ale wydaje się, że to wynik ponad stan. I teraz tak, z jednej strony ani nie jest to wybitna drużyna, ani nie ma wybitnych zawodników i trenera. Z drugiej – nie może to w żadnym wypadku uśpić naszego zespołu, tym bardziej pamiętając wtopę z jesieni u siebie, ale też kilka innych meczów z Wigrami w ostatnich latach. Dość powiedzieć, że ostatnie trzy mecze z zespołem z Suwałk GKS przegrał. Te mecze wyrywają się z piłkarskiej logiki, bo na przykład taki Adrian Jurkowski, który w GieKSie notował kiks za kiksem potrafił z Wigrami, a kilka miesięcy wcześniej z Sandecją, przyjechać na Bukową i wygrać. Trzeba więc zdecydowanie mieć się na baczności.
Faktem jest, że z całym szacunkiem – ale z targanymi wewnętrznymi organizacyjnymi kłopotami Wigrami – trzeba po prostu zagrać swoje i wygrać. Głupio byłoby po wygranych z mocnymi przecież rywalami, potknąć się na rywalu o niższej jakości. Szkoda by było stracić to, co zyskaliśmy.
Teraz mamy chwilę odpoczynku. Są święta i po tych emocjach w Wielką Sobotę cieszmy się i radujmy, że nie skończyło się na drodze krzyżowej. Właśnie rok temu po meczu z Miedzią w przeddzień świąt tytułem „Droga krzyżowa” okrasiliśmy pomeczowy felieton. Tym razem GieKSa powróciła do żywych i to w pełnym tego słowa znaczeniu.
Wszystkim kibicom, piłkarzom, trenerom i prezesom życzymy z tego miejsca spokojnych, radosnych Świąt Wielkanocnych, odpoczynku od piłkarskiego zgiełku oraz nabrania sił. Widzimy się w przyszłym tygodniu! Do zobaczenia!
Najnowsze komentarze