Dołącz do nas

Piłka nożna

Noty i opisy po Arce

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Mecz z Arką był tak beznamiętny, że ciężko opisywać i oceniać zawodników GKS. Jak zwykle zagrali bez ikry, bez zacięcia i Arka wygrała to spotkanie z palcem… w nosie. Nasi ofensywni zawodnicy znów przechodzili spotkanie, a defensywni nie radzili sobie z rywalami. Beznadzieja.

Łukasz Budziłek – 4
Przy straconych bramkach golkiper nie miał zbyt wiele do powiedzenia, wiadomo – pierwsza rzut karny, druga lob, trzecia po precyzyjnym strzale w długi róg. Ponadto praktycznie nie miał okazji do interwencji, coś tam łapał, ale efektownych parad praktycznie nie było.

Alan Czerwiński – 4
Spektakularnych błędów w obronie nie popełnił, natomiast zerowe było włączanie się do akcji ofensywnych. Zawodnik gdy próbuje coś rozegrać to traci piłkę, ale najczęściej po prostu wybiera mega asekuracyjne zagranie do stoperów.

Mateusz Kamiński – 2
Trzy stracone bramki obciążają konto obrońców, bezpośredni udział Kamyk miał zwłaszcza przy pierwszej bramce, gdyż sprokurował rzut karny i przy drugiej, gdzie nie dał rady upilnować Szwocha. Był bliski zdobycia gola w pierwszej połowie, ale po rzucie rożnym – kompletnie niepilnowany – trafił prosto w bramkarza. Bardzo zagubiony w defensywie, gdy rywale raz po raz rozklepywali naszą obronę

Adrian Jurkowski – 2,5
Kiepski mecz zawodnika, zawalił przy trzeciej bramce, był bardzo niepewny, a wyprowadzanie piłki w niektórych momentach było fatalne. Musi się jeszcze wiele uczyć.

Rafał Pietrzak – 3
Czasem można się zastanawiać, czy lewy obrońca w ogóle jest zainteresowany obroną. W tym spotkaniu nieraz jego stroną gdynianie przeprowadzali akcje, a Pietrzak gdzieś tam kilka metrów dalej truchtał sobie niezainteresowany. To nie tak powinno wyglądać…

Tomasz Wróbel – 2
Kolejny totalnie beznamiętny mecz pomocnika, biega po tym boisku zupełnie nie wiadomo w jakim celu, w ostatnim czasie kompletnie nic nie wnosi do gry zespołu. Ma jakieś tam pojedyncze momenty, jak niezły strzał z dystansu w pierwszej połowie, ale po za tym jest bardzo kiepsko. Beznadziejne i niechlujne zagranie w środku pola, po którym rywal strzelił bramkę na 2:0.

Sławomir Duda – 3
Powrócił do składu po pauzie kartkowej i zagrał tak jak cała drużyna – słabo. Wielkich błędów nie było, ale też kompletnie żadnych aktywów.

Grzegorz Fonfara – 2
Również nic nie wniósł w poczynania drużyny. Był tak samo przeciętny jak reszta kolegów z pomocy.

Przemysław Pitry – 2
Był na boisku. I na tym zakończmy opis jego udziału w tym spotkaniu…

Bartłomiej Chwalibogowski – 4
Mocno niewidoczny momentami, choć coś próbował rozegrać. Kompletnie bez efektów.

Grzegorz Goncerz – 4
Zawodnik ustawiony w ataku starał się jak zwykle, ale niewiele z tych starań wynikało. Być może był faulowany w polu karnym w pierwszej połowie. Niestety nie było żadnego zagrożenia z jego strony.

Rafał Figiel (grał od 59. minuty) – 3
Wszedł na pół godziny i nic nie wniósł do gry zespołu.

Krzysztof Wołkowicz (grał od 68. minuty) – niesklas.
Nie dziwi, że ten zawodnik nie mieści się w składzie, choć tak naprawdę to całą drużynę można by było posadzić na ławce rezerwowych. Słabe wejście, choć w końcówce miał dobrą sytuację.

Paweł Szołtys – niesklas.
Drugi mecz w GKS Katowice młodego zawodnika. Nic nie zdziałał, ale akurat w jego przypadku cieszymy się, że dostał szansę gry.



8 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

8 komentarzy

  1. Avatar photo

    wnc emigracja

    13 kwietnia 2014 at 13:21

    Połowę wypierdolić z kadry, a druga połowa zespołu zapierdalać na treningach. Moskal został, niech zrobi z nimi porządek!

  2. Avatar photo

    johann

    13 kwietnia 2014 at 13:33

    Kolejna szopka Moskala. Chciał wstrząsnąć zespołem (nawet to powiedział przed kamerą: „Chcę wstrząsnąć zespołem”), tyle tylko, że już dziś wrócił na fotel trenera. To musiał być pieroński wstrząs. Pewnie wszyscy wyfryzowani w kolorowych butach odwołali wizyty u kosmetyczki i płaczą.
    To jest skład, który się nadaje na paradę równości, a nie na boisko. Moskal powinien iść z przodu z tęczową flagą. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ostatnim meczu w rundzie osobiście wyskoczył w lakierkach i tym swoim futerku na boisko i strzelił, po asyście Kamińskiego, samobója.

  3. Avatar photo

    mariusz

    13 kwietnia 2014 at 13:40

    Podoba mi sie ze nie przyjeto dymisji trenera dajac mu tym samym znak sygnal ze to on rzadzi druzyna a nie na odwrot, teraz oczekuje odwaznych ruchow takich jak zastapienie tych ktorzy nam przynosza wstyd mlodzikami ktorzy jak im sie oieca kontrakt na nowy sezon za pdobra prace do konca tego, to beda zapieprzac ze tylko trawa bedzie leciec z murawy a tym samym oni zyskaja doswiadczenie a my chetnych i gotowych do walki o najwyzsze cele zawodnikow mariusz

  4. Avatar photo

    Basia

    13 kwietnia 2014 at 13:56

    johann,nie wysłuchałeś dokładnie wypowiedzi Moskala i sorry,ale pierdolisz głupoty.

  5. Avatar photo

    johann

    13 kwietnia 2014 at 18:29

    Bez wulgarnych wstawek Basia. Jak widać myślenie to nie jest twoja mocna strona, więc wybaczam. Jeżeli robisz chłopakom makijaż i strzyżesz ich przed meczem to nawet przepraszam.
    Sprawa jest prosta: Gdyby Kazek był po kursie socjotechniki dla początkujących to wiedziałby, że jeżeli chce się wstrząsnąć zespołem to nie staje się przed kamerą i nie mówi, że za moment będzie się wstrząsało zespołem. Dziecinada. I ten rumieniec jak paniena – na szczęście nie umie kłamać. Ryba psuje się od głowy. Jeżeli Pitry mówi, że trzeba „zapier..” i gryźć trawę a wygląda po meczu jakby wrócił z wakacji, to znak, że kupiliśmy karnety na kabaret. Shellu dał mu 2 i ja się z tym w 100% zgadzam. Był na boisku, dreptał, i tyle. Panowie, nie bądźmy naiwni, przecież 11 chłopa nie zapomniało przez zimę jak się gra w piłkę. Oni grają do dobrze rozpisanego scenariusza. Mają biznes gdzieś i tyle, snują się jak cienie. A Moskal powie po kolejnej przegranej: „chciałem się zwijać, ale mi ich żal, więc zostałem”. I będzie heca do końca sezonu.

  6. Avatar photo

    johann

    13 kwietnia 2014 at 18:55

    I jeszcze jedno: Garnek odsunięty od składu, jedyny gość któremu chciało się grać – sieknął w końcu dwa gole z Bełchatowem. Pewnie przypadek? A może nie pasował do scenarusza tej farsy? Może trzeba strzelić dwa gole tak jak Kamiński, żeby mieć pewne miejsce w składzie? ŻENUA

  7. Avatar photo

    banik12

    13 kwietnia 2014 at 21:16

    Budziłek 2,reszta 0,a Kamiński w ogóle mniej niż zero

  8. Avatar photo

    krzysiek

    13 kwietnia 2014 at 22:03

    kamiński i jurkowski grali jak jakieś ciepłe braciszki – ja do Ciebie, Ty do mnie żebyś się nie obraził. nie wiem co ten kamyk robi na tym trowniku. niech se gościu sam odpuści bo jest darymny. może się nadaje ale na okręgowo a nie na 1 liga.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Hokej

Kompromitacja w Tychach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.

Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.

Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.

Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.

GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)

1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman

GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.

GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga