Piłka nożna
Noty za porażkę mimo dobrej gry
W Lublinie Trójkolorowi zaprezentowali się z pozytywnej strony, jednak w kluczowych momentach byli mizerni, co doprowadziło ostatecznie do porażki. Choć wyrwane z kontekstu, to wciąż doskonale podsumowują ten mecz słowa komentatorów C+: „Gdzie są napastnicy GKS-u?”. MVP bezsprzecznie został wybrany Borja Galan, który swoją techniką i sztuczkami zapewniał rozrywkę na najwyższym poziomie.
Dawid Kudła (ocena kibiców: 4,87; ocena redakcji: 5,17) – Przy każdej z utraconej bramek zachował się po prostu poprawnie, ciężko mu coś zarzucić. Petr Cech mawiał: „Jeśli drużyna traci bramkę, pierwsze pytanie zawsze dotyczy bramkarza”. Gdy golkiper traci trzy bramki, niemal zawsze można powiedzieć, że mógł dać z siebie więcej i naprawić błędy drużyny, jednak nie można brać tego za pewnik. Z dobrej strony pokazał się w końcówce jako dodatkowy zawodnik z pola – wyszło mu całkiem udane dośrodkowanie.
Marten Kuusk (ocena kibiców: 3,93; ocena redakcji: 3,33) – Duży błąd przy pierwszej straconej bramce, łatwo dał się przestawić. Słabo wszedł w spotkanie, musi poprawić koncentrację, bo zupełnie nic mu nie wychodziło i podejmował absurdalne decyzje. Zupełnie nie w tempo wyskakiwał do pressingu, spóźniony wracał za przeciwnikami i miał problemy z odbiorem piłki. Najsłabszy występ Kuuska od dołączenia do GieKSy.
Arkadiusz Jędrych (ocena kibiców: 4,24; ocena redakcji: 4,17) – Przy drugiej bramce ślepo zaufał Kowalczykowi i to na nim spoczywa odpowiedzialność za to podanie, ewidentnie jego partner nie spodziewał się tej piłki, która nie była ponadto najlepiej zagrana. Trzecia bramka też spoczywa na jego barkach, mógł szybciej doskoczyć do przeciwnika i zablokować uderzenie. Zawsze był pewnym punktem defensywy, tym razem niestety mu się ta sztuka nie udała.
Alan Czerwiński (ocena kibiców: 5,55; ocena redakcji: 6) – W końcu możemy przyznać rację trenerowi, który widział w nim półprawego obrońcę, jednak jego dobre zagrania z przodu zostały zupełnie przyćmione przez błędy kolegów z linii. W obronie poprawnie, ale w fazie ofensywnej doskonale czytał grę i dostosowywał swoją pozycję, by brać czynny udział w akcji. Nie trzymał się kurczowo swojej pozycji przy linii, dzięki czemu rywale nie mieli przewagi w środku pola – dobry prognostyk na przyszłość.
Marcin Wasielewski (ocena kibiców: 6,78; ocena redakcji: 5,83) – Doskonale wybiegł za linię obrony i posłał centrę na dobrej wysokości – przepiękna asysta. Próbował strzelać z dystansu, z mniejszym i większym powodzeniem, jednak ani razu nie udało mu się czysto trafić w piłkę, raz trafiając nawet w okolice linii bocznej. W defensywie zagrał bardzo pewnie, dobrze też radził sobie z krótkimi podaniami. Rundą jesienną zawiesił sobie poprzeczkę niesamowicie wysoko i na razie nie udaje mu się nawiązywać do tamtego okresu.
Oskar Repka (ocena kibiców: 6,51; ocena redakcji: 5,83) – Brakowało mu nieco pewności siebie. Dwukrotnie składał się do strzału, by potem jednak wycofać piłkę. Jak na kolosa w środku pola przystało, wygrywał większość pojedynków. Dobrze wychodziło mu rozgrywanie piłki, choć ponosi część winy za druga bramkę. Nie był to występ pokazujący pełnię jego umiejętności.
Mateusz Kowalczyk (ocena kibiców: 7,41; ocena redakcji: 6,33) – Technicznie spisywał się bardzo dobrze, jednak przy czytaniu gry lekko odstawał poziomem. Wyglądało, jakby był to debiut uzdolnionego piłkarza w nowym zespole i nowym systemie gry. Przegrał sporo pojedynków z przeciwnikami. Miał też dobrą okazję do zdobycia bramki.
Borja Galan (ocena kibiców: 8,05; ocena redakcji: 7,5) – Długo nie chciał nam pokazać, jak w Hiszpanii strzela się bramki, ale na takie perełki można czekać i kilka kolejek. Znów brylował w dryblingu, a do tego pokazał, że techniczny zawodnik też może wygrywać walkę wręcz. On miał asekurować Kuuska przy pierwszej bramce. Poza tym błędem zaliczył naprawdę fenomenalny występ.
Bartosz Nowak (ocena kibiców: 7,05; ocena redakcji: 6,83) – Może i nie ma okazałych liczb, ale nie bądźmy takimi materialistami. Ten boiskowy luz Bartka znacząco podnosi odbiór wizualny naszej drużyny i powoduje nieco irytacji w szeregach przeciwnika, którego gracze są bezradni przy niektórych jego zagraniach. Gdyby inaczej zawiązał buty, strzeliłby wyrównującą bramkę w ostatnich minutach, a tak bramkarz zanotował spektakularną interwencję, wyciągając się jak struna.
Adrian Błąd (ocena kibiców: 5,35; ocena redakcji: 5,67) – Trener prawdopodobnie zapomniał mu powiedzieć przed meczem, że trening strzelecki już się zakończył, bowiem nieustannie próbował strzałów na bramkę. Przy rozegraniu praktycznie nie popełniał błędów, ale jednak te strzały mogą pozostawić niesmak u kibica. Jak to się jednak mówi, 100 proc. nieoddanych strzałów nie wpada do bramki. Nieco słabiej wypadł w obronie, niż nas do tego przyzwyczaił.
Sebastian Bergier (ocena kibiców: 5,94; ocena redakcji: 4,67) – Gdyby był nieco bardziej pazerny, mógłby dobić strzał Błąda w pierwszych sekundach i mieć na koncie dwa trafienia już po kilku minutach. Później z okolicy trzeciego metra kopnął piłkę tak udanie, iż gołębie pożałowały decyzji o nielegalnym oglądaniu spotkania z dachu, a następnie poprawił uderzeniem z tego samego miejsca w bidon stojący obok bramki. Bergier zaprezentował się tak, i to już nie pierwszy raz w tym sezonie, jakby nie miał wykupionego konta premium u futbolowych bogów: może wykonać maksimum dwie spektakularne akcje na mecz, taką jak doskonałe wybiegnięcie przed obrońców przy bramce, a pozostałe zagrania są na poziomie nieakceptowalnym.
Filip Szymczak (ocena kibiców: 4,37; ocena redakcji: 3,33) – Na skrzydle zaprezentował się… Właściwie się nie zaprezentował, a jako środkowy napastnik próbował wyrównać osiągnięcia Bergiera w marnowaniu sytuacji. Liczyliśmy, że uda mu się pomóc w wywiezieniu choćby punktu, ale zupełnie mu to nie wyszło.
Konrad Gruszkowski (za krótki występ, bez oceny) – Dobra zmiana, wyglądał naprawdę solidnie. Może nie pokazał fajerwerków, za to nie popełnił ani jednego błędu przez kilkanaście minut.
Lukas Klemenz (za krótki występ, bez oceny) – Nie miał okazji na pokazanie czegoś więcej, niż krótkie i proste podania.
Dawid Drachal (za krótki występ, bez oceny) – Po wejściu bardzo mało widoczny, zanotował kilka prostych podań.
Mateusz Mak (za krótki występ, bez oceny) – Wszedł na samą końcówkę.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Ernst
27 lutego 2025 at 04:23
Wasielewski nie udaje się nawiązać do formy z jesieni, co wy pierdolicie ? Kolejny raz opis gry zawodnika nieadekwatny do oceny.
3kolory
27 lutego 2025 at 20:25
Marcin Wasielewski…. przepiękna asysta ale na razie nie udaje mu się nawiązać do tamtego okresu ?!?!
Czytając to też mnie to lekko zdziwiło
aczi
27 lutego 2025 at 21:34
Nie za surowo trochę w przypadku poszczególnych zawodników?