Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: mecze z GKS-em były szlagierami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

W ostatnich latach w Częstochowie dość niespodziewanie wyrósł jeden z ligowych potentatów, który włączył się do walki o najcenniejsze piłkarskie trofea w Polsce. Jak wyglądała droga do tych sukcesów? Dlaczego za budową klubu nie nadążyła budowa stadionu? Czy mecz z Koszarawą Żywiec był ważniejszy niż Puchar Polski? Jak przed laty wyglądały pojedynki Rakowa z GieKSą, ilu kibiców z Suwałk było świadkami cudownego utrzymania Wigier w lidze w pamiętnym dla nas sezonie i co trzeba zrobić, aby nie wyjechać z Częstochowy z bagażem goli? O to wszystko zapytalismy Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który w wolnych chwilach nagrywa również Rozmowy Kibicowsko-Sportowe na kanale Racovia TV.

Jesteś członkiem zarządu stowarzyszenia „Wieczny Raków”. Zanim zapytam cię o klub, powiedz coś więcej o waszej działalności.
Stowarzyszenie „Wieczny Raków” powstało w 2010 roku. Na początku było mocno zaangażowane we współpracę z klubem w kwestii promocji meczów i podnoszenia frekwencji. W tamtych czasach na trybuny przychodziło kilkaset osób, a w klubie nie było właściwie nic, czasami nawet ciepłej wody. Stowarzyszenie działało jednak na tyle prężnie, że nawet w jednej rundzie nasza nazwa znalazła się na froncie koszulek piłkarzy. Z biegiem lat sytuacja zmieniała się na lepsze, przyszedł x-kom, a stowarzyszenie skupiło się na inicjatywach charytatywnych i patriotycznych. Warto wspomnieć przede wszystkim akcję „Wieczny Raków dla zwierzaków”, czyli wsparcie dla częstochowskiego schroniska. Przez 9 lat udało się zebrać kilkanaście ton karmy dla jego podopiecznych. Staramy się też pomagać w domach dziecka, organizować akcje mikołajkowe w szpitalach. Na różne sposoby promujemy klub, zdrowy tryb życia i zapraszamy mieszkańców Częstochowy na mecze Rakowa.

Zanim w tym sezonie spotkaliśmy się w Ekstraklasie, nasze drogi przecięły się i rozeszły w I lidze. W ostatniej kolejce sezonu 2018/19 walczyliśmy o utrzymanie z Bytovią i Wigrami, które swój mecz grały w Częstochowie. Wigry się utrzymały, wy awansowaliście, a my spadliśmy po golu bramkarza Bytovii w 97. minucie…
W tamtym sezonie zapewniliśmy sobie awans już w 30. kolejce po zwycięstwie z Podbeskidziem. Od tego momentu Raków nie wygrał już ani razu do końca sezonu. W ostatniej kolejce do Częstochowy przyjechały Wigry, a ciekawostką jest fakt, że w sektorze gości zasiadł jeden kibic z Suwałk. Jak się później okazało, był on świadkiem cudownego wręcz utrzymania swojego klubu, choć musiał się cieszyć w samotności. O ile znam trenera Papszuna, to nie było mowy o celowym odpuszczeniu końcówki sezonu, natomiast można zrozumieć piłkarzy, którzy po awansie spuścili nieco z tonu. Pamiętam, że gdy Szymon Lewicki wyrównał stan meczu z Wigrami, spodziewaliśmy się kolejnych goli dla Rakowa i zwycięstwa, które przypieczętuje udany sezon. Tymczasem w 90. minucie gola zdobyły Wigry i w konsekwencji rezultatu z Katowic utrzymały się w lidze.

GKS wraca do Ekstraklasy, w której Raków od lat jest potentatem. Drugie miejsce na koniec sezonu będzie dla was porażką?
Osobiście trudno mi odpowiadać na takie pytania, bo doskonale pamiętam czasy, gdy w kilkaset osób wspieraliśmy Raków z trybun na meczach 3. czy 4. ligi. Z drugiej strony często słyszę, żeby już do tego nie wracać i skupić się na przyszłości. Mimo to wciąż nie dociera do mnie, że teraz co sezon bijemy się o mistrza. Dla mnie i mi podobnych, z którymi 15 lat temu stałem w młynie, mistrz nie jest obowiązkiem. Fajnie byłoby mieć europejskie puchary, bo poprzednio pokazaliśmy się w nich z dobrej strony, zarówno sportowo, jak i kibicowsko, wykręcając dobre liczby na wyjazdach w Lizbonie, Grazu czy nawet w odległym Azerbejdżanie. Natomiast jeśli chodzi o właściciela, to każdy wynik inny niż mistrzostwo będzie dla niego rozczarowaniem. Po to wrócił Marek Papszun, dlatego mamy taki styl gry, gdzie czasem gramy wolno, ale zawsze bardzo dokładnie, tracimy najmniej bramek, ale strzelamy też bardzo mało. Nie wiem, czy to recepta na mistrzostwo, bo Lech gra bardzo dobrze i widowiskowo, podobnie do Jagiellonii w poprzednim sezonie. Rywale są silni, a my niespecjalnie się wzmocnilismy, o co jest trudno, gdy nie ma się dyrektora sportowego.

Jak oceniasz decyzję klubu o ponownym zatrudnieniu Marka Papszuna?
Mam duży szacunek i sympatię do Marka Papszuna, bo jest dla mnie bardzo otwarty i zawsze znajduje czas np. na wywiad. Gdy odchodził z Rakowa, w gronie stowarzyszenia urządziliśmy mu pożegnanie w naszym kibicowskim barze – zebrało się wtedy ok. 100 osób, czego na pewno się nie spodziewał. Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię.

Czego zabrakło Dawidowi Szwardze, aby „wskoczyć w buty” Papszuna i kontynuować jego sukcesy?
Trenerowi Szwardze udało się sie na początku awansować do fazy grupowej LKE, mimo to miał wielu przeciwników, często niesprawiedliwych w jego ocenach. Zapominali, że mistrzostwo w 2023 roku okupione było wieloma kontuzjami, bo piłkarze grali ambitnie, często na środkach przeciwbólowych, w grze o mistrzostwo stawiając na szali własne zdrowie. Gdy Szwarga przejmował drużynę, wielu zawodników miało problemy zdrowotne. Nie było więc łatwo kontynuować pracę na dotychczasowym poziomie. Trener Szwarga jest dobrym fachowcem, choć uważam, że brakowało mu umiejętności odpowiedniego zarządzania szatnią w stylu, jaki miał Papszun. Mimo to mieliśmy wiele powodów do radości w poprzednim sezonie, m.in. po raz pierwszy wygraliśmy w Łodzi z Widzewem. Szwarga miał zawsze trzeźwe spojrzenie na drużynę, widział swoje błędy, rzeczowo analizował problemy, z jakimi się mierzył i otwarcie mówił o tym, dlaczego przegrywamy.

Czy twoim zdaniem uda mu się awansować z Arką, która w poprzednim sezonie wywróciła się na ostatniej prostej?
Życzę trenerowi, żeby zrobił ten awans, bo na to zasługuje. Natomiast patrząc na tabelę 1. ligi widzę kilku groźnych rywali.

W momencie, w którym rozmawiamy, oficjalnie ogłoszono wypozyczenie Dawida Drachala z Rakowa do GKS-u. Dlaczego, podobnie jak w przypadku letniego transferu Bartka Nowaka, trwa to u was tak długo?
Decydujący jest model zarządzania drużyną. Nawet jeśli piłkarz nie ma szans na grę, to zanim wykona się pewne ruchy, to zbiera się sztab ludzi odpowiedzialnych za pion sportowy i sprawy finansowe i dopiero wtedy podejmują decyzję.

Drachal ma w swoim CV hattrick strzelony Ruchowi Chorzów. Nie wystarczyło to jednak, aby zadomowić się w wyjściowym składzie Rakowa. Czy ta sztuka uda mu się w Katowicach?
Dawid nie przebił się do pierwszego składu Rakowa, bo na jego pozycji jest duża konkurencja. Jest jednak obiecującym zawodnikiem – pokazał swój potencjał w meczu z Ruchem, jest szybki i waleczny, dysponuje dobrym dośrodkowaniem. Myślę, że zarówno on, jak i wasz klub, będzie miał dużo korzyści z tego wypożyczenia. W 1. lidze Dawid by się marnował, więc uważam, że Katowice to dla niego idealny kierunek.

W strukturach Rakowa nie brakuje silnych osobowości – od właściciela, poprzez prezesów, na trenerze kończąc. Kto ma najwięcej do powiedzenia? Jaką rolę w klubie odgrywa Wojciech Cygan, którego doskonale znamy z pracy w Katowicach?
Wojciech Cygan wcześniej był prezesem zarządu, a obecnie jest prezesem Rady Nadzorczej. Przy jego licznych obowiązkach w PZPN i nie tylko często jest poza klubem i brakuje mu czasu, aby być codziennie w Częstochowie. Stąd zatrudnienie Piotra Obidzińskiego, który cieszy się dużym zaufaniem Michała Świerczewskiego. Jest on odpowiedzialny głównie za relacje ze sponsorami i partnerami biznesowymi. Coraz więcej dużych firm angażuje się we współpracę z Rakowem, na dniach ma zostać ogłoszony kolejny duży sponsor (chiński producent elektroniki Hisense – przyp. red.), więc dobrze wywiązuje się z tej roli. Wojciech Cygan, z racji swoich znajomości w środowisku piłkarskim, pomaga w negocjacjach z menedżerami czy PZPN. Moim zdaniem jest w tej chwili niezbędny dla Rakowa i to jemu zawdzięczamy, że udało się przetrwać wszystkie zawirowania związane z modernizacją stadionu i możemy grać u siebie w Ekstraklasie.

Co się dzieje w sprawie nowego stadionu dla Rakowa?
W tej chwili nic się nie dzieje.

Dlaczego?
Trzeba zdać sobie sprawę, że Raków nigdy nie był lubiany w Mieście i często pomijany przez władze Częstochowy. W latach 90. Raków był w Ekstraklasie (wtedy 1. lidze – przyp. red.), ale był też żużlowy Włókniarz i siatkarski AZS, które biły się o Mistrzostwo Polski w swoich ligach. Wtedy kibice tych klubów trzymali się razem, aż do momentu, gdy część kibiców siatkówki stwierdziła, że woli jeździć na Widzew. Powstał w Częstochowie fanclub Widzewa, oczywiście w kontrze do Rakowa. Dopiero na przełomie wieków udało się zdusić tę inicjatywę. Wtedy jednak Raków szedł już na piłkarskie dno, aż do 4. ligi. W 2002 roku niewiele brakowało, a zupełnie przestałby istnieć – w tajemnicy zwołano spotkanie zarządu i gdyby nie interwencja kibiców z Markiem Magierą, obecnie dziennikarzem Polsatu Sport, a prywatnie bratem trenera Jacka Magiery, to klubu by nie było. Przez Miasto Raków zawsze był traktowany jak piąte koło u wozu. Na mecze chodziło kilkaset osób, podczas gdy na żużel i siatkówke po kilka tysięcy. Ponadto kibice Rakowa mieli łatkę złych kiboli. Po co więc inwestować w stadion?

Aż tu nagle przyszedł możny właściciel, a wraz z nim sukcesy.
Wcześniej, bo w 2005 r. po rzutach karnych wygraliśmy baraż o 3. ligę z Koszarawą Żywiec. Starsi kibice do dziś powtarzają, że był to jeden z najlepszych meczów Rakowa w ich życiu i nie zmienią tego zwycięstwa w europejskich pucharach czy finał Pucharu Polski. Oglądany przez 10 tysięcy ludzi baraż pozwolił nam wreszcie wydobyć się z nicości i pojawiła się nadzieja na lepsze czasy. Temat stadionu wciąż jednak schodził na dalszy plan. Ponadto, kolejne lata znów przyniosły problemy organizacyjne. Dopiero wejście do klubu Michała Świerczewskiego wyprowadziło klub na prostą. Awanse przyszły szybko, na co Miasto nie było przygotowane. Klub dążył do tego, aby stadion był przebudowywany, co Miasto wykorzystało jako pretekst do rezygnacji z pomysłu budowy nowego stadionu. Jest to zwykła wymówka, bo przez te wszystkie lata nie zrobiono nic, aby nowy stadion w Częstochowie powstał. Nie ma też co liczyć na wielką przebudowę obecnego obiektu, bo klubowy budynek wpisano do rejestru zabytków, więc jest w zasadzie nietykalny, a znajdujące się w sąsiedztwie stadionu tory i pętla tramwajowa praktycznie uniemożliwiają wykorzystanie tego terenu.

Na europejskie puchary znów trzeba będzie jeździć do Sosnowca?
Wszystko na to wskazuje, bo na dziś jest to dla nas optymalne rozwiązanie. Dla samego obiektu w Sosnowcu jest to z kolei okazja do promocji. Natomiast kto wie, może Wojtek Cygan uruchomi swoje kontakty w Katowicach i taki temat się pojawi. Do tego potrzebna jest jednak chęć z obu stron.

Jak osobiście wspominasz pojedynki Rakowa z GKS-em?
Z racji wieku niewiele pamiętam z lat 90., ale czasem zdarza mi się przeglądać urywki z tamtych lat, które wrzucamy na profil Wiecznego Rakowa. Mecze z GKS-em były wtedy szlagierami. Ja natomiast pamiętam nasz mecz w 3. lidze w kwietniu 2007 r. i prawdziwy najazd kibiców GieKSy na Częstochowę, wszyscy ubrani na żółto, bodajże 540 osób. Pamiętam wasz przemarsz z dworca na stadion. Ktoś z waszej redakcji pytał mnie niedawno, czy jest to rekord, ale wydaje mi się, że Górnik albo Ruch tę liczbę przebili. Nas było wtedy blisko 5 tysięcy, przygotowaliśmy fajną oprawę, ale z tego wielkiego wydarzenia wyszło niewiele, bo mecz był beznadziejny i skończył się bezbramkowym remisem. Nie było między nami żadnych „wymian uprzejmości”, bo mam takie przeświadczenie, że gdy trzeba było sobie nawzajem pomóc w kwestiach kibicowskich, to tak się działo. Pamiętam też, że dwa razy wygraliśmy z wami w sezonie, gdy awansowaliśmy.

Latem spotkaliśmy się ponownie przy Bukowej. Faworyt zwyciężył, choć nie przyszło mu to łatwo.
Aż wstyd się przyznać, ale pierwszy raz w Katowicach byłem dopiero w tym sezonie. Cieszę się, że mogłem zobaczyć Blaszok jeszcze przed waszymi przenosinami. GKS postawił nam trudne warunki, powiedziałbym nawet, że momentami był zdecydowanie lepszą drużyną. Poza tym trybuny was niosły. Robiło wrażenie, gdy jednocześnie ryknęli kibice na Blaszoku i trybunie głównej. Koniec końców przeważyło jednak doświadczenie ekstraklasowe, które tego dnia było po naszej stronie.

W zimowej przerwie do waszej drużyny dołączył Leonardo Rocha, który w tym sezonie trzykrotnie znalazł sposób na GKS. Jak wprowadził się do drużyny i jak oceniasz ten transfer?
Ciężko ocenić jego występ przez niespełna kwadrans z Cracovią. Z jednej strony mówi się o nas, że najpierw trzeba poznać i zrozumieć styl Marka Papszuna, aby dostać miejsce w pierwszym składzie, natomiast jeśli przychodzi najlepszy strzelec w lidze, to wydawałoby się, że z miejsca powinien grać od początku. Od zawsze mamy problem z poszukiwaniem bramkostrzelnych napastników, sam przeżyłem ich kilkudziesięciu. Mowi się, że w naszym systemie napastnicy maja tyle zadań taktycznych, że zapominają o tym najważniejszym – strzelaniu goli. Z tej perspektywy transfer Rochy wydaje się dobrym ruchem. Zobaczymy, czy sie u nas odnajdzie.

Jaki przebieg spotkania przewidujesz w sobotę?
Raków u siebie nie zwykł przegrywać, więc trzeba się tu wykazać czymś ekstra. Dużo będzie zależeć od tego, jak do meczu podejdzie GKS. Jeśli zdecydujecie się na wymiane ciosów, to skończy się szybkimi golami dla Rakowa, bo lubimy grać z takimi drużynami. Natomiast jeśli zagracie rozważnie i zachowawczo, to mecz może wyglądać podobnie jak nasz ostatni występ w Krakowie, czyli można będzie ze dwa razy zasnąć. Dlatego albo zdecydowanie wygra Raków, albo skończy się na jednym golu dla którejś ze stron. Absolutnie nie stawiam GieKSy na straconej pozycji. GKS nic nie musi i przy właściwej beniaminkom fantazji może nam narobić kłopotów. My jednak nie możemy sobie pozwolić na kolejną stratę punktów, jeśli chcemy odrobić stratę do Lecha.

Jaki wynik typujesz?
Liczę na 3:0 dla Rakowa. Niech to będzie powtórka naszego ostatniego pojedynku w Ekstraklasie w latach 90.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Balon de GieKS’or

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tak, tak, Shellu wrócił do działalności redakcyjnej rok temu i faktom nie da się zaprzeczyć. Mianowicie od tego czasu byłem na 17 meczach wyjazdowych. Bilans: 3-1-13. Z różnych powodów nie zawitałem na czterech meczach w delegacji. Bilans: 3-0-1. Niech to szlag!

Miejmy więc te heheszki, że Shellu przynosi pecha za sobą. Pośmialiśmy się, fajnie. Teraz przejdźmy do rzeczy poważnych.

To co oglądamy w tym sezonie na wyjeździe, to co widzieliśmy wczoraj w Gdańsku, to jest jakiś jeden wielki koszmar. W zasadzie nawet nie wiem, co pisać, bo jestem zażenowany. Przede wszystkim dysproporcją pomiędzy meczami u siebie i na wyjeździe. Dysproporcja, w której GieKSa u siebie od przerwy meczu z Zagłębiem walczy, gra agresywnie, zmiata tego przeciwnika i nawet jeśli pojawiają się błędy w defensywie, to nadrabiamy grą ofensywną i strzelanymi bramkami. Na wyjazdach nie ma ani ofensywy, ani defensywny. Jest jedno wielkie nic.

Mecz z Lechią został oddany. Nie mam na myśli, że bez walki, choć tej determinacji mogło być zdecydowanie więcej. Ale został oddany bez jakichkolwiek atutów piłkarskich. Był to absolutnie beznadziejny mecz, który jakby potrwał drugie 90 minut, to GKS i tak by bramki nie strzelił. Nie da się strzelić gola, gdy nie potrafi się stworzyć dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Bramkarz Lechii Paulsen został zatrudniony w zasadzie tylko przy strzale dystansu Nowaka. I kilka razy wyłapał, względnie wypiąstkował piłkę po bardzo słabych dośrodkowaniach. Najlepszą akcję katowiczanie przeprowadzili wtedy, gdy Galan wypuścił Nowaka, ten zrobił zwód i uderzał, ale został zablokowany. Poza tym – nie było nic.

Strasznie się na to patrzyło. Na pierwszą połowę nasz zespół nie dojechał w ogóle. Tam to nawet i tej determinacji nie było widocznej. I myślę, że raz na zawsze warto między bajki z mchu i paproci włożyć krążące w piłce historię o tym, jak to jest ciężko, gdy gra się co trzy dni. Tym razem bowiem były dwa tygodnie przerwy i w żaden sposób nie wpłynęło to pozytywnie na zespół. Katowiczanie byli ospali, bez pomysłu, bez widocznej chęci przyciśnięcia przeciwnika.

Zawsze na meczach posiłkuję się transmisją z Canal+, czy to odpalając na laptopie i oglądając powtórki, czy zapuszczając żurawia w monitory komentatorów stacji, tym razem Bartosza Glenia i Michała Żyro (na monitorach zawsze jest od razu, nie trzeba czekać „poślizgu”). Gdy około 36. minut zobaczyłem, że GKS nie oddał nawet jednego strzałów, choćby niecelnego, nie mogłem uwierzyć. Oto gramy z najsłabszą obroną w lidze, której Zagłębie Leszka Ojrzyńskiego potrafi wklupać sześć bramek, a my nie potrafimy choćby postraszyć bramkarza gospodarzy. Po prostu koszmar. Na koniec połowy był już jeden celny strzał o xG… 0,01. Ja bym to jeszcze na części tysięczne rozłożył, żeby zobaczyć, czy nie było to 0,001. Natomiast sytuację, w której Galan zagrał – co by nie mówić – kapitalną piłkę do Wasyla, a Wasyl zamiast albo przyjąć i strzelić, albo poczekać, albo zrobić cokolwiek innego, odgrywał z pierwszej do tyłu, do nikogo, zakwalifikowałbym jako ujemne xG. No, po prostu tak nie można.

Mimo wszystko coś tam w końcówce pierwszej połowy leciutko zaczęło się dziać i dawało to jakąś nadzieję na grę po przerwie. I rzeczywiście, GKS miał dużo więcej posiadania piłki w drugiej części gry. Z 52-48 dla Lechii w pierwszej połowie, cały mecz skończyliśmy z bilansem 58-42 na korzyść GKS, czyli po przerwie GKS musiał mieć piłkę przez 68 procent czasu. I choć na koniec meczu to xG było już na poziomie 0,76, to nadal bardzo słabo. Nie mieliśmy groźnych sytuacji.

Zapytałem trenera na konferencji o kwestię braku prostoty w grze, tylko zbyt dużego kombinowania. Trener zaprzeczył mówiąc, że w tym spotkaniu było być może najwięcej dośrodkowań w całym sezonie, bo około czterdziestu i chodzi o jakość. Nie doprecyzowałem, więc doprecyzuję teraz – bardziej chodzi mi o sytuacje, w których naprawdę można już próbować oddać strzał, czy może nawet trochę popróbować zrobić coś na aferę, jakieś zamieszanie itd. A my kombinujemy, tak jak wspomniany Wasyl, tak jak Bartek Nowak w jednej sytuacji, gdzie się wygonił i został zablokowany. Kilka takich sytuacji by się jeszcze znalazło. Natomiast faktem jest, tak jak stwierdził szkoleniowiec, że chodzi też o samą jakość dośrodkowań, a ta była bardzo słaba. Nawet komentatorzy określili centry GieKSy jako „baloniaste”. Golkiper gospodarzy nie miał z reguły z nimi problemów, a jak kilka razy nasi zawodnicy doszli do główki, to po prostu odbili piłkę gdzieś do góry czy nie wiadomo gdzie. Zagrożenia żadnego. Po francusku i hiszpańsku piłka to „balon”. Piłkarze GKS za bardzo chyba wzięli sobie to do serca.

Piszę o tej aferce, bo GKS potrafi taką grać. Ja wiem, że Jacek Gmoch kiedyś chciał zmatematyzować piłkę i dziś wielu szkoleniowców to robi – to znaczy chcą jak najmniej pozostawić przypadkowi. I ja to rozumiem. Natomiast wydaje się, że potrzebny jest w tym wszystkim balans, po ostatecznie piłka to taki kulisty przedmiot, który w dużej prędkości zachowuje się nieprzewidywalnie, gdy napotka na przeszkodę taką, czy owaką – tu się odbije, tu podskoczy, tu zakręci i po prostu trzeba mieć refleks i dołożyć nogę. Przecież strzelaliśmy takie bramki – Marten Kuusk w poprzednim sezonie z Cracovią czy Lukas Klemenz niedawno z Arką. Więc i to GKS potrafi.

Jeśli miałbym wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika w tym meczu, to pewnie postawiłbym na Galana, choć widząc po opiniach kibiców, moglibyśmy się w tych opiniach rozminąć. Ale Borja coś tam próbował i zagrał dwie bardzo dobre piłki w pole karne. Poza tym mizeria i raczej kilku bohaterów negatywnych.

Trener pokombinował ze składem, więc mogliśmy obejrzeć zaskakujące zestawienie. Jak przyznał na konferencji, zmasakrowani po wyjazdach na reprezentacje byli Kuusk i Kowalczyk. Tego pierwszego zabrakło nawet na ławce, Mateusz wszedł w drugiej połowie. I okej, może podróż z Armenii, może kadra, ale kurka wodna, tak przegrać pojedynek biegowy z Meną, który grał od początku. Nie godzi się.

I znów ta cholerna bramka w końcówce. Znów zapytam – ileż można? I mam gdzieś, że to kontra wynikająca z odkrycia się. Bramka to bramka. Z jednej strony nie pozwalamy Kudle polecieć w pole karne przeciwnika w 107. minucie meczu, z drugiej dajemy sobie w taki sposób wbić bramkę. W siódmym meczu z rzędu tracimy gola w końcówce połowy. W tym sezonie to już dziesięć (!) takich goli. A w ostatnich szesnastu meczach – szesnaście!

A’propos Camilo Meny – po meczu, gdy wychodziliśmy ze stadionu, wychodził też Kolumbijczyk, więc stwierdziłem, że to idealna okazja podziękować mu za gola z Arką Gdynia, który dał naszemu klubowi możliwość walki o awans do ekstraklasy w maju rok temu. Co uczyniłem. Camilo był zdziwiony, dlaczego jakiś gość dziękuje mu za tego akurat gola, gdy przecież przed chwilą strzelił. Ale wyjaśniłem mu wszystko, tak więc w imieniu kibiców GieKSy osobiste podziękowania zostały złożone. Dzięki Camilo!

Wracając do składu. W miejsce Kuuska na boisku pojawił się po raz pierwszy od wielu miesięcy Grzegorz Rogala. Kibice łapali się za głowy, ale myślałem sobie – dajmy mu szansę. Po meczu mam taką myśl, która by mi jeszcze niedawno do głowy nie przyszła… królestwo za Klemenza! Rozumiem brak ogrania, ale na Boga – czy to przeszkadza w tym, żeby prosto i mocno kopnąć piłkę? Zawodnik udzielał się w ofensywie, ale kopał tak, jakby to była piłka lekarska, względnie nie jadł śniadania, ni obiadu. I po takiej dwukrotnej próbie kopnięcia piłki, została ona wybita i padła pierwsza bramka.

No i z bólem serca muszę też powiedzieć, że Dawid Kudła w tym sezonie nie pomaga. Absolutnie. Nie wybronił żadnego meczu, nie jest pewnym punktem, a ta bramka obciąża go strasznie. To nie jest zły bramkarz, ale jeśli nie poprawi się w najbliższym czasie, to nie zdziwię się, jeśli trener postawi na Rafała Strączka. W pucharowym meczu z Wisłą na pewno. Ale też w lidze. Mimo wszystko jestem fanem Dawida i mam nadzieję, że się ogarnie i wróci do formy z poprzedniego sezonu.

Zagrali Milewski i Bosch, i z ich gry nic kompletnie nie wynikało. Sebastian generalnie niewiele wnosi do zespołu, jedynie raz na jakiś czas zagra dobry mecz. Jesse na razie wystąpił w Zabrzu i w Gdańsku i na razie cienizna totalna.

Adam Zrelak niewidzialny, podobnie jak Ilja Szkurin, który wszedł w drugiej połowie, choć Białorusin wypadł minimalnie lepiej niż Słowak, coś tam próbował powalczyć. Ale bez efektu.

Wprowadzony na boisko w drugiej połowie Adrian Błąd też już młodszy nie będzie. Z całym szacunkiem – także za poprzedni sezon, gdzie dawał radę, w tym zawodnik już piłkarsko po prostu nie pomaga. Kompletnie.

Reszta nie dała po prostu nic dobrego zespołowi i jako całość, zagraliśmy po prostu ultra beznadziejne zawody. Wiadomo też, że była przerwa z powodu zadymienia, ale psychologicznie, gdy sędzia pokazał doliczonych 16 minut, to powinniśmy natrzeć na tego rywala i po prostu go stłamsić. I trochę tej aferki zrobić, tak jak Wszołek z Jędzą zrobili nam w Warszawie. Oczywiście jakościowo – z idealną centrą i strzałem.

0-0-4, bramki 1:11. Bilans na wyjazdach tragiczny. Problem w tym, że ten bilans jest adekwatny do gry. W Łodzi było po prostu słabo, na Legii całkiem nieźle, za to na Górniku i Lechii totalnie beznadziejnie i dramatycznie. Jeśli trener chciał coś zmienić na wyjazdach, to na razie efektów nie ma. Jest tak samo źle jak było. Natomiast swoją drogą piłkarze muszą się ogarnąć, bo to naprawdę niemożliwe, że u siebie można, a na wyjeździe nie można. Nie wiem, może mówcie sobie do lustra przed wyjazdami: „O, ale fajnie, znów gramy na Nowej Bukowej, znów gramy na Arenie Katowice”. Taką mini ściemkę róbcie, żeby wydawało wam się, że gracie u siebie. Nie wiem.

W każdym razie znów robi się nieciekawie. My przegrywamy bezdyskusyjnie z Lechią, a takie Zagłębie jedzie do Poznania i wygrywa. Musimy jak ognia pilnować tej bezpiecznej strefy. A łatwo przecież nie będzie, bo zaraz czeka nas mecz z obecnie drugą i pierwszą drużyną w tabeli. Jeśli nie wygramy choćby jednego z tych dwóch meczów – będzie gorąco.

Niezależnie od tego i tej całej krytyki – będę powtarzał – wspieramy! Będę powtarzał, że ta drużyna zasłużyła już nieraz na to, by ją wspierać w trudnym momencie. Dali nam ekstraklasę, to teraz zróbmy wszystko – także my, jako kibice – żeby tę ekstraklasę utrzymać. Wszyscy na Cracovię!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Lechią

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mecz w Gdańsku to już historia. Przegraliśmy sromotnie i nie ma co do tego wracać, chyba że w celach „wyciągania wniosków”. Miejmy nadzieję, że drużyna to zrobi. Jak wyglądał wyjazd okiem redakcji, przeczytacie w poniższym artykule. A w piątek – Cracovia!

1. Jako że jest to jeden z najdłuższych wyjazdów w sezonie, postanowiliśmy się wybrać wcześnie rano. O godzinie 9 wyruszyliśmy w składzie Shellu, Misiek i Mariusz na północ, gdzie 9 godzin później miał zacząć się mecz.

2. W sumie o mało, abyśmy nie pojechali, bo Patryk zamówił auto, ale… na dzień meczu z Wisłą Płock. Na szczęście Mariusz jechał, bo inaczej by nici były a nie mecz.

3. Droga przebiegała szybko i sprawnie. Po drodze zatrzymaliśmy się na lunch na stacyjnym Subwayu, korzystając z promocji. W dzisiejszej drożyźnie cena 9 zł za małą kanapkę rzeczywiście brzmi jak okazja.

4. W Gdańsku byliśmy około godziny 15:00. Wstąpiliśmy na chwilę do centrum handlowego, a potem udaliśmy się na jedzenie do „Zagrody u kozy” czy jakoś tak. Wzięliśmy pljeskavicę i cevapcici, więc mieliśmy Jugo Grill w Gdańsku. Ja miałem cevapcici i było za mało mięsa. Natomiast było to smaczne, ale Jugo Grill jest dużo lepszy.

5. Przejeżdżaliśmy też obok gdańskich ikon, czyli Stoczni Gdańskiej, długiego, ale jednak nie tak długiego jak myślałem Falowca czy efektownego i estetycznego budynku Urzędu Marszałkowskiego.

6. Czas nas bardzo gonił, więc udaliśmy się na plażę dosłownie na 10 minut w Jelitkowie. Jak na piątek i taką średnią pogodę nawet było sporo ludzi uprawiających plażing. Powdychaliśmy przez chwilę jodowe powietrze, dotknęliśmy morskiej wody i skierowaliśmy się znów do samochodu. Stadion był tuż tuż.

7. Na uwagę zasługują przystanki w pobliżu stadionu, które są stylizowane właśnie na elewację tego obiektu pamiętającego mecze polskiego Euro.

8. Nie wpuszczono nas na jeden z parkingów, więc musieliśmy trochę potem drałować. W każdym razie miejsce parkingowe znaleźliśmy i udaliśmy się na obiekt.

9. Sam stadion – kolos. Ja go widziałem dotychczas tylko z zewnątrz, gdy rok temu odbywałem swoją pielgrzymkę dziękczynno-błagalną właśnie spod Polsat Plus Areny na stadion Arki Gdynia. Sentyment pozostał, nawet przez chwilę jechaliśmy drogą, której chodnikiem szedłem o gdańskim poranku na początku tamtej trasy.

10. Odbiór akredytacji odbył się szybko i sprawnie. Misiek poszedł na foto, a my z Mariuszem udaliśmy się na górę. Niestety schodami, bo winda była zepsuta. Wejście na trzecie piętro dało trochę w kość. Ja po mojej kontuzji wytraciłem formę, więc czas ją znowu zacząć budować.

11. Weszliśmy na sektor prasowy i oczom naszym ukazał się stadion od wewnątrz. Tak jak piszę – ja go miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy, gdyż na meczu pierwszoligowym przegranym 1:5 nie byłem, a w zeszłym sezonie wyeliminowała mnie choroba.

12. Powiem tak – nie rozumiem zachwytów. Kibice, którzy byli na tym obiekcie, mówią, że jest piękny, a niektórzy nawet, że najładniejszy w Polsce. Mnie się nie podoba kolorystyka. Od zawsze – jak patrzyłem w telewizji czy na zdjęciach. Nie wiem czemu dali taki brzydko-żółtawy kolor. Jakby ten stadion był biało-zielony, to byłby wypas.

13. Ogólnie wydaje mi się taki jakiś ponury. I to zamknięcie. Chyba przyzwyczaiłem się do otwartych przestrzeni. I prześwitów. Czy to na Widzewie, Pogoni czy po prostu u nas, na GieKSie. To zamknięcie tego kolosa robi takie klaustrofobiczne wrażenie.

14. Widok oczywiście kozaczek. Trybuny wysoko, widać całe boisko. I trybuna prasowa umiejscowiona jest na tym drugim piętrze stadionu, jak rozumiem wyłączonym ze sprzedaży, bo nie było na nim w ogóle kibiców. Oddzielenie od kibiców zawsze ułatwia pracę, w przeciwieństwie do obiektów, gdzie tego podziału nie ma i sympatycy klubów nieraz zajmują miejsca prasowe lub po prostu… zasłaniają.

15. Stadion jest olbrzymi i kojarzy się trochę z obiektem Śląska Wrocław. Wiadomo – wybudowane na Euro 2012. Ale duże. Za duże. Przy super meczach się zapełniają, jak choćby na derbach Trójmiasta. Ale poza tym nawet gdy jest kilkanaście tysięcy kibiców, to świecą pustkami. Nie wygląda to dobrze. Ale cóż – Lechia ma taki potężny obiekt i nic z tym nie zrobi. Musiałaby wygrać ligę i grać w Lidze Mistrzów.

16. Stanowiska dla prasy też bez zastrzeżeń. Dobre blaty, szerokie i kontakty w dużej liczbie. Jedynym mankamentem są krzesełka – luźne krzesła, a nie siedziska zamontowane na stałe. Problem w tym, że są one bardzo niskie, a wajcha do regulacji jest atrapą wajchy do regulacji. Nie działa. W żadnym krzesełku.

17. Trzeba było więc lekko zapuszczać żurawia. Tym bardziej, że komentatorzy Canal Plus relacjonowali na stojąco. A Michał Żyro podrygiwał sobie. Widać, że młody komentator Canal Plus cieszy się z tej roboty.

18. Kibice Lechii i GKS mają neutralne stosunki, więc tym razem nie było żadnych „pozdrowień”, a jedynie doping dla swoich drużyn. Zresztą dla sympatyków Lechii należy się dozgonny szacun za uszanowanie braku dopingu w pierwszych dziewięciu minutach meczu w Katowicach, gdy czciliśmy pamięć Jana Furtoka. Nadal też z Lechią łączy nas… Arka. W rundzie jesiennej znów oba kluby dały się gdynianom we znaki.

19. Pierwsza połowa była beznadziejna w naszym wykonaniu. Zero strzałów, zero zagrożenia, dopiero w końcówce jakieś kopnięcie w stronę bramki.

20. Dawidowi Kudle stadion Lechii nie służy. Dwa lata temu puścił tu pięć bramek, w poprzednim sezonie zawalił bramkę przy strzale Chłania, a teraz popełnił jeszcze większy babol – dając się przekozłować piłce. Przeklęty obiekt dla naszego golkipera.

21. Bartłomiej Kłudka to piłkarz Lechii, który w tym sezonie zdobył z GKS już cztery punkty. Mimo wszystko wziął mały rewanż na katowiczanach, po w drugiej kolejce jego Zagłębie Lubin wypuściło z rąk wygraną w Katowicach. Piłkarz przeszedł do Lechii, której co ciekawe strzelił gola… niecały miesiąc temu jeszcze jako piłkarz Miedziowych.

22. W przerwie można było się posilić dość ciekawym napojem gazowanym z 20% mojito. Bezalkoholowym oczywiście. Ale całkiem smaczne to.

23. W drugiej połowie GKS atakował, ale nic nie był w stanie zdziałać w ofensywie. Najgroźniej uderzał Bartosz Nowak z dystansu. Ale to za mało.

24. Na niemal kwadrans zadymione zostało boisko po użyciu rac przez kibiców Lechii, a potem GKS. Właśnie ten zamknięty stadion nie daje ujścia dymowi z wiatrem, więc trzeba czekać, aż uniesie się on do góry. Swoją drogą bardzo ciekawe było to, gdy z boku wydawało się, że boisko jest całe zadymione, a w C+ z kamery za bramką było bardzo dobrze widoczne. Czary jakieś.

25. Gdy wydawało się, że bijący głową w mur GKS przegra 0:1, kontrę wyprowadzili gospodarze, Camilo Mena wyprzedził Mateusza Kowalczyka i nie dał szans Kudle. Chwilę potem sędzia zakończył spotkanie.

26. Po meczu udaliśmy się na konferencję prasową. I tutaj podobnie jak na Górniku – akurat sala konferencyjna nie przystoi takiemu stadionowi. Wygląda jak jakieś duże pomieszczenie na starych obiektach. Tu trzeba by wprowadzić sporo nowoczesności.

27. Pierwszy raz widziałem taką salę, która jest szersza niż dłuższa i tak są poustawiane siedzenia. Jako więc, że siedziałem mocno na skrzydle, trener musiał zeskanować przestrzeń, by mnie znaleźć, gdy zadawałem pytanie.

28. Opisywałem to już w felietonie, gdy wychodząc ze stadionu mijaliśmy Camilo Menę, któremu podziękowałem za gola w niegdysiejszym meczu z Arką Gdynia. Szedł najwyraźniej z mamą, po miała ona koszulkę „Mena’s mom”. Sympatycznie.

29. Ogólnie to mieliśmy po tej wtopie 1:5 dobry czas z Lechią. Wygraliśmy przecież kolejne trzy spotkania. Ten rywal nam leżał. Ale na ten moment to się skończyło.

30. Udaliśmy się do samochodu. Chłopaki wracali do Katowic, ja natomiast miałem w planie zostać w Gdańsku. Zawieźli mnie pod kwaterę na Oliwie, a tam – po przywitaniu z miejscowym kotem – zakwaterowałem się na swojej miejscówce.

31. Plan był taki, żeby rano pojechać pociągiem do Płocka, by udać się na przeszpiegi naszych najbliższych rywali – Wisły Płock i Cracovii.

32. Wszystko świetnie układało się aż do momentu, gdy w sobotę wyszedłem z pizzerii w Płocku i zaczął padać deszcz. Wtedy moim największym problemem był brak parasola.

33. Nie spodziewałem się, że po przybyciu na stadion okaże się, że mecz został odwołany. Pusty przelot – mój trzeci w życiu, w takich okolicznościach. Pierwszy był w 2012, gdy Stadion Narodowy przed meczem z Anglią zamienił się w słynny Basen Narodowy.

34. Druga taka sytuacja była, gdy z Kosikiem wybrałem się na mecz St Johnstone z Glasgow Rangers w szkockim Perth. Wtedy spotkanie zostało odwołane, bo jedno z pól karnych było zmrożone po ujemnej temperaturze z nocy. Brytole…

35. Podobna sytuacja była też w 2006 roku w IV lidze, ale tu już nie zagrały czynniki pogodowe. Przyjechałem do klubu i już mieliśmy jechać na wyjazdowy mecz ze Źródłem Kromołów, ale w ostatniej chwili gospodarze się wystraszyli najazdu kibiców z Katowic i oddali mecz walkowerem. Pamiętam, że wówczas w takim razie poszedłem na swój jedyny mecz na stadionie MK Katowice – wygrany ze Slavią Ruda Śląska 3:0.

36. Wracając do Płocka. Jak niepyszny wróciłem do hotelu i miało to swoje plusy, bo podczas całego wyjazdu nie czułem się najlepiej (pogranicze infekcji), więc mogłem trochę dychnąć.

37. Cracovię i Wisłę i tak zobaczę w akcji – bo to nasze najbliższe trzy mecze.

38. Tylko trzy punkty z Pasami!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Powaga drużyny zachowana

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po emocjach – dodajmy bardzo pozytywnych – związanych z meczami reprezentacji, czas wrócić do ligowej piłki. Oj działo się, działo, mimo że to tylko dwa tygodnie. Najmniej w tym wszystkim istotnym był chyba mecz z Górnikiem Zabrze, sparingowy Śląski Klasyk, który GKS Katowice wygrał w samej końcówce 2:1. Bohaterem spotkania – o ile w ogóle określenie „bohater” pasuje (nie pasuje) do meczu kontrolnego, był zawodnik, którego w GieKSie już nie ma. Aleksandrowi Buksie skrócono wypożyczenie z Górnika i zawodnik poszedł dalej – do Polonii Warszawa. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to, co mówią kibice o piłkarzu – opierając się na swoich obserwacjach i opiniach – materializuje się w związku z danym zawodnikiem. Od początku wiedzieliśmy, że Olek to „odrzut” z Górnika, a nie realne wzmocnienie i raczej nic z tego nie będzie. To nic personalnego do zawodnika. Po prostu są piłkarze, którzy tym realnym wzmocnieniem są (później się sprawdzają lub zawodzą), a są tacy, gdzie jakaś metamorfoza na plus rozpatrywana jest raczej w kategorii wielkiego zaskoczenia.

Pojawiły się jednak też solidne wzmocnienia, przynajmniej tak się wydaje. Emana Markovića widziałem podczas meczu z Górnikiem i zaprezentował się bardzo przyzwoicie, strzelił bramkę, był aktywny. Cały czas czekamy na wejście do składu Jesse Boscha, który co prawda w GKS już zadebiutował, ale jeszcze nie wywarł żadnego piętna na grze zespołu. No i transfer niemal last minute – Ilja Szkurin i to wydaje się być wyjściowo kapitalne wzmocnienie. Co prawda w Legii zawodnik zawiódł i tam się go pozbyli – uważam zbyt pochopnie – ale przecież w Stali Mielec ten piłkarz wiązał krawaty. Choć marnował w warszawskim klubie sytuacje na potęgę (także w meczu w Katowicach), to przecież trafiał do siatki w finale Pucharu Polski, w superpucharze, na Nowej Bukowej mimo wszystko również, kiedy to aż uklęknął i schował twarz w dłoniach z ulgi po odblokowaniu i celebrował tym swoją radość.

Doszło też do jednego oczywistego wzmocnienia, które jest sytuacją nieoczywistą. Mianowicie, do GKS… nie trafił Tymoteusz Puchacz. Większości kibiców spadł kamień z serca. Nie wiemy, co do głowy przyszło trenerowi, że chciał mieć w drużynie tego hm… celebrytę. Można mówić o ambicji tego chłopaka, walorach czysto piłkarskich i na siłę unikać jak ognia tego, co sobą prezentuje… generalnie. Człowiek, który swoją „karierę” zbudował na farmazonie i JBL-ach, bo tak naprawdę nigdy się nie wyróżniał niczym poza szybkością. Wielu było w światowej piłce piłkarzy, którzy wydawali się wielkimi odkryciami, bo robili te efektowne sprinty. Tyle, że później okazywało się, że gdy przeciwnicy ich przeczytali, poza szybkością nie mieli nic do zaoferowania.

GieKSa potrzebuje piłkarzy, którzy są poważni i poważnie podchodzą do tego wszystkiego. Trzeba patrzeć na konteksty. To, że Afrykanie przyjeżdżają na Mundialu na mecze i wchodzą na stadion tańcząc i śpiewając to zupełnie inny kulturowo schemat niż w Europie. I tam to pasuje. Tutaj nie. Jeśli jeden piłkarz będzie traktował ten sport tylko jako głównie zabawę i taką czystą radość z życia, to w naszej kulturze to po prostu będzie wyraz braku profesjonalizmu. Nie będzie to „dostrojone” do całości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że piłkarze mają się nie cieszyć z uprawiania tego sportu, nie czerpać radości z gry, ze zwycięstw, z tego, że być może mają najlepszą pracę świata. Mają się cieszyć, jak najbardziej. Tylko jest różnica pomiędzy tym cieszeniem się i utrzymywanie profesjonalizmu – nie tylko na boisku, ale także poza nim – a zwykłym… pajacowaniem.

Byli tacy pajacujący piłkarze, którzy dobrze się zapowiadali, mieli piłkarsko papiery może nawet na Złotą Piłkę, a skończyli na peryferiach futbolu. Pierwszy do głowy przychodzi taki Mario Balotelli, który przecież talent miał wybitny, ale rozmienił go na drobne swoimi głupotami typu puszczanie fajerwerków w łazience czy wjeżdżanie na teren więzienia dla kobiet.

Może Puszka aż tak spektakularnych ekscesów nie miał, ale te różne celebryckie historie z Julią Wieniawą, wypisywanie do Dody na Instagramie czy jakieś akcje z tym Slow Speedem, czy ja tak się zwie ten osioł (WTF?) to po prostu taka błazenada, że nie przystoi to piłkarzowi czy kandydatowi na piłkarza GieKSy. Wystarczy spojrzeć na takiego Arka Jędrycha, normalny spokojny facet i jako kapitan wzór. I zestawcie go w drużynie z Puszkinem… aaaaa, szkoda gadać. A dziw, że kiedyś grali razem.

W czasach, kiedy jeszcze nie gryzłem się w język (teraz jestem kilka lat dojrzalszy) napisałem zaraz po meczu z Bytovią:

Więc spadaj sobie Puczi „zapierdalać tak jak Kante” do Poznania, bo ostatnio pogwiazdorzyłeś i jeśli nie opanujesz sodówki, to nici z kariery.

Cóż… Przez te sześć lat na farmazonie wycisnął maxa. Szacun. To też jest umiejętność. Ale prawda gwiazdorzenia prędzej czy później wychodzi.

Puchacz był jedną z twarzy spadku do drugiej ligi. Ktoś powie, że Arkadiusz Jędrych i Adrian Błąd też byli. No byli – i nawet sam miałem zdanie, że z tymi zawodnikami wiele nie osiągniemy i powinni odejść. Ale zostali w GieKSie przez tyle lat i awansowali – do pierwszej ligi i do ekstraklasy. I jakkolwiek dalej uważam, że od czasu, kiedy na GieKSie się udzielam, czyli przez te 20 lat większość moich przewidywań się sprawdzała, to tutaj akurat nie. Co do Arka i Adriana mogę powiedzieć jedynie – sorry panowie, pomyliłem się.

Nie sądzę, że cokolwiek takiego mogłoby się przydarzyć przy Tymoteuszu. Choć mimo wszystko mu tego życzę, bo ciągle chłopak jest młody, ma 26 lat i jeśli rzeczywiście by się ogarnął, to coś jeszcze może w tę piłkę pograć. Nie na najwyższym poziomie, ale jakiś klub z ekstraklasy może go przygarnąć.

Podsumowując więc – bo już dajmy spokój Puchaczowi – to naprawdę świetna wiadomość, że do nas nie trafił. Nie wiem, co tam się podziało, czy GieKSę wyd… wymanewrował, ale sama ta historia z wysypaniem się jego transferu przecież do niego bardzo pasuje. Niech się kopie po czołach z Azerami, krzyżyk na drogę i obyśmy już nigdy więcej nie mieli pomysłów ściągania takich „gwiazdorów” do naszego klubu. Bądźmy poważni.

Napisałem wcześniej, że mecz z Górnikiem, sparing sparingiem… Niestety wydarzyła się rzecz, której najmniej byśmy chcieli. Aleksander Paluszek zerwał więzadła w kolanie i na wiele miesięcy z jego gry będą nici. Jak to dobrze ktoś napisał – szkoda, że zagrał z Radomiakiem, bo tylko narobił nadziei… To prawda, debiut zawodnika w katowickich barwach był bardzo obiecujący. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za zawodnika i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.

Niestety w związku z tym skomplikowała się nasza sytuacja w obronie. Nie pozyskaliśmy dodatkowego obrońcy i GieKSa będzie musiała rzeźbić w tym, co ma. Póki co nasza defensywa nie spisuje się dobrze w lidze, tracimy mnóstwo bramek, a ostatni mecz na zero z tyłu rozegraliśmy prawie pięć miesięcy temu. Jeśli chcemy się utrzymać i punktować w lidze, ten aspekt musi być poprawiony. Nie zawsze bowiem będziemy strzelać cztery gole, jak z Arką, i trzy – jak z Radomiakiem. Tak więc Arek Jędrych, Marten Kuusk, Lukas Klemenz i Alan Czerwiński będą musieli wziąć tę odpowiedzialność i praktycznie w tym kwartecie zamykają się nasze możliwości. Problem się pojawi, gdy przyjdą kartki czy nawet drobne urazy. Choć Bartek Jaroszek to fajny chłop, ratowanie się nim będzie aktem desperacji. Ale pozdro Bartek 😉

Jutro czeka nas starcie z Lechią Gdańsk. Wyjazdy, ach te nieszczęsne wyjazdy. Mamy z nimi potężny problem i to nie od dziś. Choć w tym roku katowiczanie wygrali przecież w Częstochowie, Wrocławiu czy Gdańsku właśnie, to seria czterech porażek z rzędu na wiosnę czy trzech w obecnym sezonie jest niepokojąca. Dodatkowo przyglądając się tym spotkaniom – w większości GKS nie miał czego szukać. Patrząc jeszcze na wiosnę, najlepszy był mecz z Motorem, ale pozostałe przegrane to była lipa. Teraz bardzo słabe występy w Łodzi i Zabrzu, niezły w Warszawie. To za mało. Trener na konferencji po Górniku mówił o tym, że możliwa jest jakaś zmiana, jeśli chodzi o delegacje. Na czym będzie ona polegać – zobaczymy.

Nadal wielkim problemem są też bramki tracące w końcówkach połów. Od tych pięciu miesięcy w dwunastu meczach GKS stracił trzynaście bramek w ostatnich pięciu minutach pierwszej lub drugiej połowy. I z Radomiakiem tak było, a gdyby sędzia uznał gola w końcówce meczu – mielibyśmy tego jeszcze więcej. Fatalna statystyka i ja naprawdę łapię się na tym, że marzę, żebyśmy w pierwszej połowie dociągnęli choćby do 0:0. W obecnym sezonie udało się to tylko raz – w pierwszej kolejce.

Lechia to nie będzie łatwy przeciwnik, ale nie jest to rywal nie do ogrania. Co prawda słynął z tego, że strzelał i tracił mnóstwo bramek, ale ostatnio się to trochę zmniejszyło. Bo ultrabezbarwnym i nudnym meczu Lechiści pokonali w derbach Arkę 1:0, a w Białymstoku przegrali 0:2. A wiemy, że wcześniej dostali oklep w Lubinie 2:6. Można więc tej ekipie strzelać bramki, zresztą GKS w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu trafił w Gdańsku trzy razy, natomiast jak uruchomi się Bobcek z Wiunnykiem, to naprawdę trzeba się mieć na baczności i nasza obrona musi być zwarta i zwrotna.

Mecz z Radomiakiem był epicki. Pod kątem emocji to było jedno z najlepszych spotkań od wielu lat, niektórzy kibice musieli do siebie dochodzić po nim przez kilka dni. Dużo dało to jednak pozytywnej adrenaliny i nakręcania się na dalsze losy naszego zespołu.

Jednak kochani – Lechia jest dopiero jutro. Teraz i dzisiaj najważniejszy jest inny mecz GieKSy. Wszyscy o 18:00 trzymamy kciuki za dziewczyny w boju z Twente Enschede. Dajcie z siebie Dziołszki wszystko, żeby przed rewanżem mieć jak najlepszą sytuację wyjściową!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga