Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: musicie strzelić więcej niż jedną bramkę, żeby wygrać

fot.: Joanna Ciupak, TerazPasy.pl
Po raz drugi w tym sezonie pojedziemy do Krakowa, by na stadionie przy ulicy Kałuży rozegrać mecz w Ekstraklasie. Tym razem podejmie nas rzeczywisty gospodarz tego obiektu, czyli Cracovia. Czy okaże się tak samo gościnny jak Puszcza? Biorąc pod uwagę obecną formę Pasów trudno na to liczyć. Przed sobotnim meczem porozmawialiśmy z Rafałem Nowakiem, redaktorem serwisu TerazPasy.pl.
Kiedy w maju wygrywaliśmy z Arką mecz na wagę awansu do Ekstraklasy, niezadowoleni byli kibice nie tylko w Gdyni, ale pewnie też w pasiastej części Krakowa.
Oczywiście, że sympatie kibicowskie mają tu znaczenie. Kibicujemy Cracovii i naszym zgodom, jest to sprawa naturalna. Dlatego liczyłem, że to Arka wejdzie do Ekstraklasy, ale niestety stało się inaczej. Wielu naszych kibiców od lat przyjaźni się z sympatykami Arki oraz Lecha. Mecz z Kolejorzem jest zawsze wielkim świętem w Krakowie, przyjeżdżają wtedy także kibice Arki. Dlatego śledzimy ich losy, wspieramy i mam nadzieję, że w przyszłym roku ziści się to, co nie udało się w poprzednim sezonie, a Arka wreszcie zagra w Ekstraklasie.
Cracovia to obecnie czołówka ligi. Czujecie się kandydatem do mistrzostwa?
Naszej rozmowie przysłuchuje się mój syn i on odpowiedział za mnie: tak. Chcielibyśmy wreszcie wstawić coś do gabloty, ale celujemy przynajmniej w medal Mistrzostw Polski, bo Cracovia nie była na ligowym podium od lat 50. Poza pięknym epizodem za kadencji Michała Probierza, zakończonym zdobyciem Pucharu Polski, a także Superpucharem, wygranym po karnych na Legii, większość kibiców nie ma realnych wspomnień trofeów w Cracovii. Pewnie, że chcielibyśmy wygrać mistrzostwo, ale droga do tego jest bardzo trudna. Z całym szacunkiem dla Jagiellonii, ale tak słabego mistrza w tym sezonie nie będzie. Obudziły się silne ligowe marki: mocno punktuje Lech, Jaga też radzi sobie całkiem dobrze, Raków odżył pod okiem Marka Papszuna, a nie skreślałbym też Legii.
Na jednym z waszych kanałów SM widziałem film, w którym piłkarze pół żartem, pół serio deklarują, że będzie to dla Pasów sezon mistrzowski.
W ramach kulisów naszego ostatniego meczu z Lechią rozmawiali o tym chyba Ghiță, Atanasov i Ólafsson. Dobrze, że o tym mówią, ale najważniejsze, żeby zaczęli w to naprawdę wierzyć. Faktem jest, że jesteśmy rekordzistami pod względem zwycięstw w spotkaniach, w których musieliśmy odrabiać straty. To zawsze buduje mental. Jednocześnie w oficjalnych wypowiedziach zarówno trener, jak i piłkarze trochę uciekają od takich jednoznacznych deklaracji. Ja to rozumiem, bo przed nami jeszcze dużo meczów. O mistrza gra się wiosną.
Poprzedni sezon zakończyliście w dole tabeli. Obecna postawa drużyny jest dla was zaskoczeniem?
Z pewnością, ja też szczerze mówiąc trochę nie dowierzam, bo tak dobrze na tym etapie sezonu nie było u nas od kilkudziesięciu lat. Dotychczas byliśmy przyzwyczajeni, że nawet jak graliśmy dobrze, to na nas przełamywały się drużyny w kryzysie. Tymczasem w tym sezonie zazwyczaj wygrywamy zarówno jako faworyt, jak i z silniejszymi przeciwnikami. Dla nas to sytuacja niecodzienna, do której sceptyczny z natury kibic Cracovii nie przywykł.
Co jest dzisiaj najmocniejszą stroną Pasów?
Stosując narrację trenera Kroczka, Cracovia gra bardzo intensywnie w fazach przejściowych. Jeśli zaatakujecie nas wysoko, musicie liczyć się z szybkimi kontrami. Nie radziłbym też rozgrywać piłki od tyłu, bo nasze skoki pressingowe są efektywne i może się to dla was źle skończyć. Ponadto, mamy mocne stałe fragmenty gry. Statystyki pokazują jednoznacznie, że strzelamy w ten sposób znacznie więcej goli niż rywale. Należy jednak pamiętać, że kontuzjowani są Glik i Ghiță, którzy decydowali o naszej sile w tym aspekcie. Dużą zmianą jest też fakt, że gdy prowadzimy jedną bramką, to nie ma mowy o defensywie, ale szukamy kolejnych goli.
Terminarz ułożył się dla was w ten sposób, że mierzycie się kolejno z każdym z beniaminków. Którego cenisz najwyżej?
Wygraliśmy z Lechią i Motorem, ale to GKS jest powszechnie postrzegany wśród kibiców Cracovii jako najmocniejszy z beniaminków. Sobotni mecz będzie więc dla nas trudnym egzaminem, tym bardziej, że jak wspominałem, z powodu urazów posypała się nasza obrona. Nie mam pewności, w jakim zestawieniu zagramy w tej formacji.
Jakiego meczu spodziewasz się w sobotę?
Nie sądzę, żeby GKS przyjechał nastawiony defensywnie, przesadnie obawiając się Cracovii. Będziecie grać swoje, co może się przełożyć na ciekawe widowisko. W przypadku trenerów „nowej fali” mówi się o powtarzalnym stylu ich drużyn, określonym DNA. Zarówno wy, jak i Motor, staracie się grać tak samo, niezależnie od przeciwnika. Jeśli w sobotę też tak będzie, to pewnie co najmniej jednego gola nam strzelicie. Natomiast, poza meczem z Lechem, stracona bramka nigdy dotąd nie podcięła nam skutecznie skrzydeł. Dlatego moim zdaniem raczej nie zagramy na zero z tyłu, natomiast wierzę, że nawet jeśli mecz ułoży się dla nas źle, to będziemy w stanie odwrócić jego losy. Jeśli chcecie wygrać, musicie strzelić więcej niż jedną bramkę.
W świadomości kibica Ekstraklasy utrwalił się obraz Cracovii jako najbardziej międzynarodowej mieszanki piłkarzy. Zagraniczny scouting to dziś recepta na sukces w tej lidze?
Trudno porównywać się do Lecha, który wprowadza do składu wielu Polaków wychowanych w swojej akademii, w którą inwestuje ogromne pieniądze. Widziałem szacunki, że roczny koszt jej utrzymania to ok. 17 mln zł. Tymczasem my wydajemy na szkolenie ok. 2-3 mln. Z kolei Legia obraca takim budżetem transferowym, że jest w stanie sięgnąć po zawodnika na wewnętrznym rynku transferowym, który jest bardzo drogi. Cracovia nie może sobie pozwolić na takie wydatki, więc pozostaje szukanie okazji za granicą. Widziałem statystyki występów Polaków w Ekstraklasie, gdzie na pierwszym miejscu jest GKS, a Cracovia przedostatnia. Niżej jest tylko Raków. Spodziewam się, że prędzej czy później ten zarzut wobec nas zostanie podniesiony, bo pamiętam, jak często wypominano to trenerowi Probierzowi. Na razie jest cicho, bo dopóki są wyniki, to nikt nie będzie miał pretensji do Kallmana o to, że jest Finem.
Dobra postawa Pasów w tym sezonie to zasługa letnich transferów?
Wielu trenerów i obserwatorów ligi podkreśla, że Cracovia wzmocniła się personalnie przed tym sezonem, transfery były jakościowe, a drużyna jest mocniejsza. Dodatkowo trener Kroczek zwracał uwagę, że gra o utrzymanie do pewnego stopnia „pęta nogi” zawodnikom, dlatego bardzo trudno grało się nam wiosną. W tym sezonie od początku gramy dobrze i widać rosnącą pewność siebie wśród zawodników. Kiedy raz czy drugi uda ci się zrobić salto, to potem robisz je coraz śmielej. Zmiany personalne na pewno podniosły jakość zespołu, ale spodziewam się dalszych ruchów transferowych w przerwie zimowej, szczególnie na pozycjach obrońców, bo tracimy za dużo bramek.
Zarówno Cracovia, jak i GKS muszą zapisać po stronie wpadek występ w Pucharze Polski.
Nie ulega wątpliwości, że wszyscy u nas są rozczarowani porażką w Nowym Sączu. Zapytam jednak przewrotnie: lepiej odpaść w pierwszej rundzie czy przegrać finał w stylu Pogoni? Efekt jest ten sam, bo nie zdobywasz pucharu, a w Szczecinie mają pewnie kaca do dzisiaj. Warto walczyć w pucharze, ale przegraliśmy i trzeba o tym zapomnieć. Dla was odpadnięcie też może być korzystne, bo dla kondycji i przyszłości klubu znacznie ważniejsze od Pucharu Polski są występy w Ekstraklasie. Przykładów nie trzeba szukać daleko.
Jakie masz wspomnienia z meczów z GieKSą?
Pamiętam, że w sezonie 2004/2005 przegraliśmy na Bukowej 0:1. Byłem wtedy nieoficjalnie na waszej trybunie. Po takim meczu zawsze ciężko wraca się do domu. Natomiast porażka w 2005 roku w Krakowie ostatecznie zamknęła wam drogę do utrzymania (matematyczne szanse na utrzymanie GKS faktycznie stracił kilka dni później w meczu z Odrą Wodzisław – przyp. red.). Wtedy mieliśmy frajdę, że to Cracovia spuściła was do II ligi, dziś patrzę już na to inaczej. Swoją drogą był to ten słynny mecz, po którym aresztowano sędziego Antoniego F. w związku z zarzutami korupcyjnymi. Wówczas było bardzo głośno o policyjnej prowokacji, w ramach której współpracujący już z organami ścigania prezes GKS Piotr Dziurowicz wręczył pieniądze sędziemu, który schował je w kole zapasowym. Gdy ten chciał odjechać, został zatrzymany przez funkcjonariuszy. Od tego zaczęło się rozliczanie afery korupcyjnej w polskiej piłce. Z kolei z czasów, kiedy graliśmy razem w I lidze, nasze mecze niespecjalnie zapadły mi w pamięć.
Jak dziś prezentują się Pasy pod względem kibicowskim?
Pod tym względem wiele się u nas poprawiło i jest to w dużej mierze zasługa profrekwencyjnych działań klubu. Prezes Dróżdż wdrożył wiele inicjatyw okołomeczowych, które przyciągają kibiców. Trzeba docenić jego zaangażowanie na tym polu, bo jest nastawiony na współpracę ze środowiskami kibicowskimi i słucha naszego głosu. Organizowane są ciekawe akcje pozyskiwania młodych fanów, a starzy, uśpieni kibice prędzej czy później wrócą na stadion, bo przyciągną ich dobre wyniki sportowe. Można powiedzieć, że jesteśmy w tej chwili na krzywej wznoszącej, jeśli chodzi o frekwencję. Niestety od meczu z Widzewem na nasz stadion nie są wpuszczani kibice gości i szkoda, że w sobotę was zabraknie. Mimo animozji kibice Cracovii uważają GKS za mocną ekipę.
Niedawno pożegnaliście waszego wieloletniego prezesa, Janusza Filipiaka. Czy jego śmierć przełożyła się na funkcjonowanie klubu?
Proces zmian właścicielskich w klubie rozpoczął jeszcze prezes Filipiak, ale dokończono go już po jego śmierci. W tej chwili Cracovia jest właściwie w 100% własnością Comarchu, po przejęciu udziałów od Miasta. Z nazwy klubu zniknął więc skrót MKS i wróciliśmy do starego zapisu KS Cracovia. Kluczowe natomiast będą zmiany, jakie zachodzą w samym Comarchu. Nieoficjalnie mówi się, że zakupem Cracovii zainteresowany jest Red Bull. A skoro zgłasza się kupiec, to jest też pewnie chęć sprzedaży. Generalnie niewiele dziś wiadomo, natomiast w przyszłości nie można wykluczyć zmian właścicielskich w Cracovii. Jednak moim zdaniem nie przełoży się to negatywnie na funkcjonowanie klubu i nie traktuję tego jako zagrożenia.
Rywalizacja GieKSy z Cracovią toczy się nie tylko na murawie, ale także na lodowej tafli. Jak dziś wygląda sytuacja krakowskiego hokeja pod względem sportowym i kibicowskim?
Sam jestem miłośnikiem hokeja i jest cała grupa ludzi, których znam z widzenia zarówno ze stadionu, jak i z lodowiska. U was chyba jest podobnie, że baza kibiców piłki jest zdecydowanie większa, ale zainteresowanie hokejem też jest duże. Sportowo trochę się minęliśmy, bo w czasie, gdy Cracovia była najmocniejsza, to was nie było w czołówce, a kiedy wróciliście, to my zaczęliśmy słabiej grać. Teraz nasze mecze są wyrównane i zacięte, z tym że zwykle to wy wygrywacie. Dla nas pierwszy sezon bez trenera Rohacka to wielka niewiadoma. Osobiście nie rozumiem tej zmiany i nie znajduję dla niej uzasadnienia, bo niewiele się zmieniło w funkcjonowaniu drużyny. Oficjalnie mówi się, że strategia rozwoju klubu została rozpisana na 3 lata, co można odczytywać w ten sposób, że w tym sezonie nie gramy o nic. Pogrzebaliśmy swoje szanse na Puchar Polski, bo choć mamy dobrego bramkarza, to z powodu urazów pauzował on w trzech meczach, które przegraliśmy i spadliśmy na 5. miejsce w lidze. Nadzieje na przyszłość dają szwedzkie transfery, brakuje jednak odpowiedniej jakości całego zespołu. Do lutego jest czas na budowę drużyny do walki o medale. Dobrze, że wrócił Damian Kapica, z Katowic przyszli Kruczek i Wanacki, a mówiło się, że na stole leży gotowy kontrakt dla Patryka Wronki. Ostatecznie trafił do was, więc albo przebiliście nasze warunki, albo prezes Dróżdż ocenił, że nie ma budżetu na kolejny transfer.
Jaki wynik typujesz w sobotę?
Liczę na ciekawy mecz i dużo goli. Chciałbym, żebyśmy wygrali 4:2, bez nerwówki i nie wierzę, że skończymy z czystym kontem.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze