Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: nie boimy się stawiać na młodych
Po przerwie reprezentacyjnej wracamy do ligowego grania. Przed drużyną Rafała Góraka pojedynek z jednym z najbardziej wymagających rywali, jak co roku celującym w mistrzostwo, Lechem Poznań. Konfrontacja z liderem wywołuje u naszych kibiców szybsze bicie serca. Czy podobnie jest w Poznaniu? Zapytaliśmy Arka Szymanowskiego, właściciela serwisu KKSLECH.com.
Przed naszym meczem z Cracovią zapytałem sympatyka Pasów o jego wrażenia po ostatecznych rozstrzygnięciach ubiegłego sezonu w I lidze. Na pewno w Poznaniu również trzymano kciuki za Arkę. Jak podeszliście do tego, że ostatecznie to GKS kosztem Arki znalazł się w Ekstraklasie?
Pomijając Arkę, wielu kibiców w Poznaniu cieszyło się z awansu GKS-u, śledząc przy okazji losy Antoniego Kozubala, którego powrót do Lecha po sezonie 2023/2024 był pewny od wielu miesięcy. Ekstraklasie potrzebne są duże firmy, z kibicami i historią, więc awans GKS-u został odebrany u nas pozytywnie. GKS Katowice to historia polskiej piłki, ponadto wiosną będziecie grali na nowym stadionie. Wielu kibiców Lecha na pewno przyjedzie na to spotkanie i ja osobiście też wybieram się do was w maju.
Wracając jeszcze do wydarzeń z poprzedniego sezonu, szerokim echem odbił się wasz happening w ostatniej kolejce, w meczu z Koroną. Myślisz, że wasze zachowanie miało wpływ na postawę drużyny w nowym sezonie?
Wątpię, by miało to wpływ na formę piłkarzy, ale na pewno przeżyli oni tamte wydarzenia. Było to coś nowego w polskiej piłce i niespodziewanego dla nich. Piłkarze w różnych wywiadach często wracali do meczu z Koroną i – delikatnie mówiąc – zachowanie kibiców im się nie podobało, a brak zainteresowania meczem mocno zabolał.
Po wspomnianych wydarzeniach relacje na linii kibice – drużyna długo pozostawały napięte. Czy mecz z Legią był przełomem i wszystko wróciło w tej kwestii do normy?
Trudno powiedzieć. Po ostatnim meczu z Legią piłkarze podeszli pod Kocioł, bo zostali pod niego zawołani. Trzeba pamiętać, że Lech w tym sezonie na razie jeszcze nic nie wygrał, a zdążył już przegrać Puchar Polski. Z pewnością piłkarze nie odbudowali jeszcze całkowicie zaufania po poprzednim sezonie, a obecny wciąż trwa. Jest wiele do wygrania, a meta dopiero w maju. Nie pojedyncza wygrana z Legią, a miejsce w tabeli 24 maja przyszłego roku zdecyduje o sezonie i o tym, czy zawodnicy odbudują zaufanie kibiców.
Obecny sezon promowano w Poznaniu hasłem o nowym rozdaniu. Zatrudniono nowego trenera, tymczasem trudno mówić o rewolucji personalnej w drużynie. Na ile obecna kadra jest mocniejsza od tej z ubiegłego sezonu i które transfery zasługują na szczególne podkreślenie?
Na papierze obecna kadra jest słabsza od tamtej z zeszłego sezonu, Lech stracił w końcu aż trzech podstawowych piłkarzy: Velde, Karlstroma oraz Marchwińskiego. Gramy jednak dużo lepiej niż wtedy i od 10 kolejek jesteśmy liderem, ponieważ trafiono z trenerskim duetem Frederiksen & Tjelmeland. Przede wszystkim Frederiksen dopasował taktykę do zawodników, jakich miał, podniósł poziom wielu piłkarzy, trafił do głów zawodników, którzy dobrze się czują. Wykrzesał wiele z Sousy, Gurgula, Pereiry, Murawskiego, Ishaka, Gholizadeha, a do tego dobrze do zespołu wprowadził się jedyny udany letni nabytek – Alex Douglas. Taktycznie również zrobiliśmy duży progres.
Kierunek na powrót do Katowic wybrał przed sezonem Alan Czerwiński. Jak oceniasz jego rolę w zespole podczas pobytu w Poznaniu?
Postawa Alana Czerwińskiego przez kilka lat to mimo wszystko rozczarowanie. Temu piłkarzowi nigdy nie można było odmówić ambicji czy woli walki, ale piłkarsko było przeciętnie. Nie miał szans wygryźć ze składu Joela Pereiry, a w ofensywie nie grał tak dobrze, jak wcześniej w Zagłębiu. Często był w Lechu tzw. „zapchajdziurą”, grając nawet na lewej obronie czy na stoperze. Alan Czerwiński osiągnął w Lechu swoje największe sukcesy w karierze, ale po jego postawie wszyscy spodziewali się więcej.
Z naszej perspektywy wydaje się, że waszym istotnym wzmocnieniem był powrót Antoniego Kozubala z wypożyczenia do Katowic. Długo żałowaliśmy jego odejścia, bo jest to zawodnik, wokół którego można było budować drużynę. Czy jest on w stanie udźwignąć podobną rolę w Poznaniu?
Tak. Antoni Kozubal gra w Lechu jeszcze lepiej niż u was. To taki cichy bohater Lecha w tej rundzie, nazywany „małym Tibą” (Pedro Tiba – portugalski pomocnik Lecha w latach 2018-2022 – przyp. red.). Bardzo dobrze łączy tylną formację z atakiem, jest ósemką z prawdziwego zdarzenia. Niedawno strzelił swoją premierową bramkę w Ekstraklasie i jeszcze zadebiutował w kadrze. Kozubal świetnie się rozwija i właściwie tylko tytuł Mistrza Polski i awans co najmniej do ścieżki ligowej Ligi Konferencji może zatrzymać go w Lechu na kolejny sezon.
Historia ruchów transferowych na linii Poznań – Katowice jest ostatnio bogata. Poza wspomnianym Kozubalem w Lechu grają Bartosz Mrozek i Filip Szymczak, a jeszcze niedawno po przygodzie w Katowicach na szerokie wody z Poznania wypłynęli Kamil Jóźwiak i Tymoteusz Puchacz. Rozwój tych piłkarzy to bardziej zasługa ich talentów czy w Katowicach znaleźli sposób na szlifowanie waszych diamentów?
Każdy z tych piłkarzy ciężko pracował na swoje miejsce. Tymoteusz Puchacz czy Kamil Jóźwiak rozwinęli się dopiero po powrocie do Lecha, za to Filip Szymczak u Was grał bardzo dobrze, strzelał wiele goli, a u nas radzi sobie niezbyt dobrze i chyba czas na kolejny transfer. Z kolei Antoni Kozubal już wcześniej był uznawany za wielki talent, który oszlifowali wasi trenerzy. Rafał Górak może być dumny z tego, jak dziś w Lechu wygląda Kozubal. Wasi trenerzy zrobili bardzo wiele dla rozwoju tego piłkarza.
Lech słynie ze szkolenia i wprowadzania młodzieży do pierwszego zespołu. Wasza akademia to polska La Masia? Z czego wynika wasza skuteczność w tym aspekcie?
Lata temu zarząd Lecha Poznań ustalił strategię, w której bardzo ważnym aspektem jest szkolenie młodzieży, która ma stopniowo pokonywać kolejne szczeble, trafiać do pierwszej drużyny i stanowić o sile seniorskiego Lecha, prowadzić go do trofeów, trafić do kadry Polski i odchodzić za granicę, dostarczając wcześniej miliony złotych. W Lechu mają cierpliwość do szkolenia młodzieży, nie boją się postawić na młodych piłkarzy przygotowanych do gry przede wszystkim mentalnie. Wyjątkiem jest tutaj Filip Marchwiński, którego siłą promowano za długo i koniec końców z tym piłkarzem i tak niczego nie wygraliśmy. W Lechu nie boją się stawiać na wychowanków i to odróżnia nas od innych polskich klubów. Oczywiście, szkolenie w akademii też robi swoje, młodzieżowy skauting tak samo, ale to tematy na zupełnie inną dyskusję.
Jakie macie oczekiwania wobec Jakuba Antczaka, który w tej chwili gra na wypożyczeniu w Katowicach?
Jakub Antczak niestety nie rozwija się tak, jak wszyscy by tego oczekiwali. Wypożyczenie do GKS-u już po okresie przygotowawczym było błędem. Na dodatek ten piłkarz nie pasuje do waszego systemu i zapewne zimą Lech ściągnie go do Poznania, by potem znowu go wypożyczyć. Niestety Jakub Antczak stracił pół roku, aktualnie w Lechu kibice nie mają co do niego żadnych oczekiwań.
Wyrosło całe pokolenie kibiców Lecha, którzy nie pamiętają meczów z GieKSą. Czy dla przeciętnego poznańskiego kibica GKS jest „firmą”, z którą mecze mogą przyprawiać o szybsze bicie serca?
Szybsze bicie serca? Na pewno nie, natomiast dla starszych kibiców GKS to na pewno ważny rywal. Tak jak wspomniałem na początku, GKS Katowice to historia polskiej piłki, rywalizowaliśmy z wami w pamiętnych dla nas, mistrzowskich sezonach w latach 80. i 90. i nigdy nie były to łatwe spotkania. Dla młodszych kibiców GKS Katowice to ciekawy rywal bardziej ze względu na styl, jaki obecnie pokazuje.
Czy w Poznaniu wciąż jest moda na Lecha, a trybuny w sobotę mają szansę się zapełnić?
Aktualnie moda na chodzenie na mecze jest w całej Polsce i większość klubów notuje teraz na domowych meczach wysokie frekwencje. W Poznaniu jest tak samo, choć ta jesień pod względem kibicowskich emocji jest u nas nudna. Meczów jest mało, gramy 3-4 razy w miesiącu, nie ma europejskich pucharów i szybko skompromitowaliśmy się w Pucharze Polski. Mecze Lecha w Poznaniu to tej jesieni towar deficytowy. Na komplet w sobotę nie ma już szans, ale na 30 tysięcy widzów na trybunach już tak. Będzie to w końcu ostatni mecz Lecha w Poznaniu w 2024 roku, Kolejorz jest liderem, porwał kibiców wynikiem dwa tygodnie temu, więc 23 listopada trybuny będą wyglądały bardzo dobrze.
W ostatniej kolejce Kolejorz dał prawdziwy popis w meczu z Legią. Przed takim meczem z pewnością panuje dodatkowa mobilizacja. Czy w pojedynku z GKS będzie o to trudniej?
Mecz z GKS-em to mecz pułapka. Sama wygrana nad Legią 5:2 to zwycięstwo tylko za 3 punkty, jednak na wielu polach było nam ono bardzo, ale to bardzo potrzebne. Udało się wygrać w świetnym stylu, a teraz wypada ograć waszą drużynę. Wszyscy w Poznaniu liczą na dobre, ofensywne spotkanie i przede wszystkim na otwartą grę GKS-u, dzięki czemu naszej drużynie będzie grało się łatwiej. Nie wiem, jak wy na to patrzycie, ale dla Lecha pokonanie GKS-u to obowiązek, jeśli po jesieni chcemy być liderem, a taki jest nasz cel. Musimy być liderem, by budować entuzjazm przed wiosną 2025 i by nastroje podczas długiej przerwy zimowej były niezłe.
Mimo dobrej postawy w tym sezonie zdarzają się Wam wpadki, jak odpadnięcie z Pucharu Polski czy porażka z Puszczą, którą GKS odprawił z bagażem 6 goli. Jest problem ze stabilizacją formy na najwyższym poziomie? Co zrobić by uniknąć takich wpadek w dalszej części sezonu?
To były kompromitacje wprowadzające nerwowość i niepewność wśród kibiców, którzy potem ostrożnie podchodzą do takich meczów, jak z GKS-em. Dlaczego Lech się wtedy skompromitował? Pomijając czerwoną kartkę Gurgula w Krakowie, zespół Lecha ma problem z rywalami, którzy głęboko się bronią grając z kontry, murują dostęp do własnej bramki i stawiają tylko na stałe fragmenty gry. W wielu meczach z dużo słabszymi na papierze rywalami mieliśmy też problem z ustabilizowaniem gry. Przykładowo w spotkaniach z Motorem i Radomiakiem graliśmy dobrze przez 30 minut, a potem nagle zespół odpuszczał i tracił boiskową kontrolę. Mamy też problem z jakością rezerwowych – letnie okienko było słabe, a rezerwowi wnoszą niewiele lub nie wnoszą nic do drużyny. Wpuszczenie kilku zmienników w pucharowym meczu z Resovią miało fatalne skutki. Aktualnie Lech Poznań bazuje na solidnej, pierwszej jedenastce, na liderach takich jak Joel Pereira, Radosław Murawski, Antoni Kozubal, Mikael Ishak, Afonso Sousa czy Patrik Walemark, którzy muszą być zdrowi, aby Lech sięgnął po tytuł Mistrza Polski. Nie ma co ukrywać, że ten zespół zimą potrzebuje wzmocnień i to w każdej formacji.
Lech Poznań jest obok Legii jedynym klubem z czołówki, z którym nie skrzyżowały się nasze drogi od spadku z Ekstraklasy. Masz jakieś szczególne wspomnienia z naszych pojedynków sprzed dwóch dekad?
Pamiętam mecze z GKS-em z przełomu wieków. To były ciekawe na trybunach i na boisku mecze, w których nie brakowało goli i nigdy nie było w nich bezbramkowego remisu. Pamiętam drogę po Puchar Polski w 2004 roku, która prowadziła do trofeum przez mecze z wami. Lata temu, w 1995 roku było też takie spotkanie wygrane przez nas w Poznaniu 4:1, w którym 3 gole zdobyliśmy w ostatnich minutach. Lecha i GKS łączy także barwny napastnik Krzysztof Gajtkowski, który zapisał się w historii Lecha zdobyciem 5 goli w meczu z Pogonią. Osobiście pamiętam również przyjazd waszych kibiców na Remes Cup kilkanaście lat temu. Zapełniliście wtedy sektor za jedną z bramek i doping GKS-u był świetny.
Jakiego meczu spodziewasz się w sobotę?
Spodziewam się ciekawego, otwartego meczu z obu stron. Lech będzie atakował, bo musi wygrać i nie może sobie pozwolić nawet na remis, natomiast wy przełamaliście się w Krakowie i tak naprawdę nie macie nic do stracenia. Remis byłby pewnie wzięty w Katowicach za dobry wynik. Wierzę, że wasz zespół z byłymi lechitami Wasielewskim i Czerwińskim nie postawi w Poznaniu przysłowiowego autobusu w swoim polu karnym.
Jaki wynik typujesz?
Lech wygra 2:1 lub 3:1. Jest tylko jedno ale: musimy jako pierwsi zdobyć gola, bo bez bramki na 1:0 może być ciężko nawet o remis. Jak pokazują statystyki, strzelając pierwszego gola wygraliśmy 11 na 12 meczów, natomiast po stracie gola jako pierwsi za każdym razem przegrywaliśmy (3 razy w sezonie, 2 razy w lidze). Ten bilans mówi chyba wszystko.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).



Najnowsze komentarze