Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: skrzydła będą siały spustoszenie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

W nowym sezonie Ekstraklasy los rzucił GieKSę od razu na głęboką wodę, stawiając na naszej drodze wicemistrza z Częstochowy, Miedziowych (tu woda głęboka była głównie w boiskowych kałużach) i nie kryjącego ambicji Widzewa, a tuż za rogiem czeka zdobywca krajowego pucharu. Punkty zdobywać trzeba, najlepiej już przy najbliższej okazji, choć zadanie nie będzie łatwe. Na jakim etapie przebudowy jest Widzew? Gdzie tkwi jego największa siła? W co mierzy w tym sezonie? Przed sobotnim meczem o nastrojach w Sercu Łodzi opowiedział nam Bartłomiej Stańdo – Widzewiak Roku 2023, autor książki „Widzew. Reaktywacja” i redaktor serwisu sektorwidzew.pl.

W Internecie krąży zdjęcie pewnego włoskiego muru z napisem Sei bella come un gol al 90º!, to znaczy Jesteś piękna jak gol zdobyty w 90. minucie. Punkt widzenia zależy tu chyba od punktu siedzenia…
Zdecydowanie piękniejsze były trzy bramki zdobyte przez Widzew na Łazienkowskiej, w samej końcówce pamiętnego meczu z Legią, decydującego o mistrzostwie Polski sezonu 1996/97. W takich pojedynkach wykuwał się widzewski charakter, który niejednokrotnie pozwalał nam odwracać losy meczów i wygrywać. Dlatego dziś, gdy sami w ten sposób wypuszczamy zwycięstwo z rąk, jest to podwójnie bolesne. Taki jest jednak sport – raz na wozie, raz pod wozem.

Wasza porażka w Białymstoku mogła być postrzegana jako niespodzianka, skoro kilka tygodni wcześniej w sparingu odprawiliście Jagę z bagażem siedmiu goli?
Zanim odpowiem na to pytanie, jeszcze raz sięgnę do historii. W 2013 roku podczas zimowego zgrupowania w Hiszpanii Widzew brał udział w turnieju „Copa del Sol”, gdzie wygrał m. in. z norweskim Molde FK (3:1) i duńskim FC Kopenhaga (1:1, karne 8:7), a w finale jak równy z równym walczył z Szachtarem Donieck, napakowanym takimi gwiazdami jak Dario Srna, Henrich Mchitarjan czy Douglas Costa, przegrywając minimalnie 1:2. Tymczasem wiosną w Ekstraklasie prezentował się tak słabo, że ledwo się utrzymał. Dlatego sparingi, a zwłaszcza ich wyniki, nie są żadnym wyznacznikiem formy drużyny. Widzew nie wszedł najlepiej w mecz z Jagiellonią i równie kiepsko rozegrał końcówkę, co zaciemnia nieco ogólny obraz gry, moim zdaniem nawet niezłej w naszym wykonaniu. Od 25 do 90 minuty widziałem progres w porównaniu do zwycięskiego meczu z Zagłębiem, ale zabił nas brak koncentracji i błędy indywidualne.

Kibice dość jednogłośnie wskazali winnego tej porażki.
Od niedzieli trwa swego rodzaju polowanie na czarownice, którego ofiarą padł Rafał Gikiewicz, wskazywany przez kibiców jako główny winowajca porażki w Białymstoku. Jest to dość absurdalne, bo mimo że przy pierwszej bramce Giki za lekko wybił piłkę, to było jeszcze co najmniej sześciu zawodników Widzewa, którzy mogli powstrzymać atak rywala. Przy drugim golu bramkarz nie miał nic do powiedzenia, natomiast trzeci moim zdaniem w 99 procentach obciąża konto Mateusza Żyry, który miał dużo miejsca i czasu na właściwe zagranie. Podanie Gikiewicza było przecież dokładne. Myślę, że obecna sytuacja to efekt kumulacji błędów Rafała z poprzedniego sezonu, dlatego przy byle okazji na tapet wyciągana jest postawa bramkarza. Tymczasem powinno się dyskutować o innych zawodnikach, którzy powinni dawać więcej drużynie.

Wiele zmian kadrowych zaszło w poszczególnych formacjach Widzewa, sprowadzono również konkurenta dla Gikiewicza. Czy Maciej Kikolski jest w stanie go „wygryźć”?
Nie wiem, jak w tej sytuacji zachowa się Željko Sopić. Dał się poznać jako trener, który nie patrzy na nazwiska i dotychczasowe dokonania piłkarzy, a wyłącznie na aktualną dyspozycję. Przed meczem z Jagiellonią powiedział mi, że latem Gikiewicz był dużo lepszy od Kikolskiego i wygrał rywalizację o miejsce w bramce. Rafał nie miał jeszcze zbyt wielu okazji, aby się wykazać, a sytuacje z ostatniego meczu na nowo wywołały negatywne nastroje wokół niego, do tego stopnia, że 90% kibiców w ankiecie na stronie Widzewtomy.net domaga się posadzenia go na ławce. Tymczasem Gikiewicz przoduje w większości statystyk bramkarzy po dwóch pierwszych meczach.

Zmiany organizacyjne, jakie na przestrzeni ostatnich miesięcy zaszły w Łodzi, rozbudziły w was marzenia o powrocie potęgi Widzewa? To już ten moment, by wyjąć z zakamarków szaf koszulki z logo Bakomy, nazwiskiem Citki czy innych gwiazd tamtych czasów i śmielej spojrzeć w górę tabeli?
Mam wrażenie, że w całej Polsce błędnie odbierano naszą ekscytację wynikającą ze zmian na lepsze, odczytując ją jako absurdalne oczekiwania, że w ciągu kilku tygodni, na pstryknięcie palcami Widzew znów stanie się wielki. Tymczasem wydaje mi się, że ostatnie lata na tyle zahartowały kibiców Widzewa, że oderwanych od rzeczywistości oczekiwań nie ma. Dominuje radość z zachodzących zmian i nawet jeśli w tym sezonie nie uda się nic wygrać, to będziemy próbować dalej, bo mamy ambitnego właściciela, który chce nawiązać do czasów wielkiego Widzewa i nie są to tylko słowa – idą za tym czyny, a przede wszystkim pieniądze. Wymagania dla coraz droższych piłkarzy będą rosnąć, bo nie wyobrażam sobie, że staniemy się przytulnym miejscem, gdzie można dobrze zarobić bez większych oczekiwań. Budowa silnego klubu to proces, który dopiero się rozpoczyna.

Historyczne osiągnięcie naszych pucharowiczów, dające nam dodatkowe miejsce w europejskich rozgrywkach, przyszło w samą porę dla Widzewa?
Przed sezonem przewidywałbym, że możemy zająć to miejsce. Teraz mam więcej wątpliwości, bo jest jeszcze sporo niedociągnięć. O obsadzie tego miejsca zadecyduje rynek transferowy – jeśli uda nam się sprowadzić klasowego napastnika i stopera, gotowych od razu grać o najwyższe cele, to piąte miejsce będzie całkiem realne. Bez trafionych transferów na tych pozycjach o pierwszą piątkę może być ciężko.

W ostatnich latach Raków jako pierwszy przełamał ligowy duopol Legii i Lecha. Wkrótce potem dołączyła Jagiellonia, podobnie może być w przypadku Pogoni czy Cracovii. Widzew może się włączyć do tej rywalizacji?
To chyba ostatni moment, aby podpiąć się do tego pociągu. Pięć drużyn w pucharach to ogromny kapitał, który przekłada się na wzrost jakości drużyn środka tabeli, takich jak Górnik, Motor czy Widzew, które chcą wykorzystać nadarzającą się okazję. To z kolei napędza do rozwoju tych najlepszych, którzy z powodzeniem mogą nas reprezentować w Europie. Łatwiej podnosić poziom ligi, jeśli nie skupia się wokół dwóch liderów, którzy, jak na przykład w Szkocji, co tydzień grają właściwie sparingi. Możemy tylko skorzystać, jeśli liga będzie mocna swoim środkiem, do pewnego stopnia nieprzewidywalna, w przeciwieństwie do krajów, gdzie skład pucharowiczów znany jest przed sezonem.

Mając w pamięci mecz w Białymstoku, Widzew ma już napastnika numer jeden?
Raczej jeszcze szuka. Kiedy ogłaszano transfer Sebastiana Bergiera, wydawało nam się, że do zespołu szybko dołączy kolejna dziewiątka, bo ta pozycja była najsłabiej obsadzona. W tej chwili drugim napastnikiem jest Antoni Klukowski, którego jednak trudno zdefiniować jako typową dziewiątkę. Jest to piłkarz ofensywny, który może też grać tuż za napastnikiem lub na skrzydle. Dobrze prezentował się w okresie przygotowawczym i moim zdaniem zasłużył na minuty w lidze, jednak w Białymstoku Željko Sopić nie trafił ze zmianami. Z kolei Sebastian Bergier na pewno zaliczy mecz z Jagą do udanych, bo zdobył dwa gole, natomiast w samej grze jest jeszcze trochę do poprawy – kilka razy mógł zachować się lepiej w kontrataku. Mówi się, że głównym celem transferowym jest napastnik, na którego Widzew planuje wydać spore pieniądze. Dopóki go nie ma, na szpicy gra Bergier i cieszę się, że pokazał się z dobrej strony.

Przychodząc do Łodzi Bergier nie ukrywał ambicji, by powalczyć o rolę podstawowego napastnika. Czy twoim zdaniem ma na to szansę?
Od początku czy nie, Bergier swoje minuty dostanie, jeśli będzie w formie. Nie wykluczam, że w pewnych sytuacjach możemy grać dwójką napastników, dlatego nowa „dziewiątka” nie pozbawi go szans na grę. Czy jest w stanie wywalczyć miejsce w podstawowym składzie? Trudno wyrokować, skoro wciąż nie wiemy, z kim przyjdzie mu rywalizować.

Co się stało z Jakubem Łukowskim, który wyróżniał się w Koronie, natomiast nie odnalazł się w Widzewie?
Nie zgodzę się z tezą, że nie odnalazł się w Łodzi. Tuż po transferze był moim zdaniem najlepszym piłkarzem Widzewa, choć trwało to tylko około miesiąca. Łukowski nie był typem skrzydłowego, jakiego oczekiwał trener Myśliwiec – dynamicznym i przebojowym, dlatego częściej grał na pozycji numer 10. W meczu ze Stalą Mielec wchodząc z ławki zdobył wyrównującą bramkę i gdyby nie minimalny spalony, zaliczyłby asystę przy zwycięskim golu. Trafił też do siatki w Katowicach. Z kolei w ostatniej minucie meczu w Gdańsku stanął oko w oko z bramkarzem Lechii i mógł dać Widzewowi zwycięstwo, przegrał jednak ten pojedynek. Od tego momentu coś się w nim zacięło i zaczęła się obniżka formy. Szkoda, bo w rundzie jesiennej prezentował się bardzo dobrze, a wiosną był cieniem samego siebie.

Czy twoim zdaniem Rafał Górak będzie w stanie go „naprawić”?
Łukowski lubi brać na siebie ciężar gry, nie będzie się ścigał z obrońcami, ale dobrze rozgrywa, dośrodkowuje i strzela. W Widzewie oczekiwano od niego innej gry, natomiast moim zdaniem lepiej odnajdzie się na pozycji bocznego pomocnika niż typowego skrzydłowego. Więcej pożytku będzie z niego w roli „dziesiątki” w systemie gry z wahadłowymi.

Jakub Łukowski przegrał rywalizację, która z pewnością będzie u was bardzo zacięta. Który z dotychczasowych transferów wskazałbyś jako największy hit?
Z każdego ze sprowadzonych skrzydłowych kibice będą zadowoleni. W porównaniu do poprzedniego sezonu skok jakościowy na tej pozycji jest ogromny, dlatego myślę, że gra skrzydłami będzie jednym z naszych największych atutów. Niezwykłą lekkość prowadzenia piłki ma Samuel Akere, Angel Baena w zasadzie nie traci piłek, Fornalczyk jest znany ze swojej szybkości, ponadto ma w sobie dużo energii i sportowej ambicji, którą trzeba odpowiednio ukierunkować z pożytkiem dla drużyny. Mimo że w Białymstoku zagrał źle, to choćby w akcji bramkowej miał przebłyski, które pozwalają wierzyć, że może być jednym z najlepszych piłkarzy Widzewa, a kibice będą kupować koszulki z siódemką.

Masz szczególne wspomnienia z rywalizacji Widzewa z GieKSą?
Najlepiej pamiętam stosunkowo najświeższe potyczki, na przykład wygrany w Katowicach mecz w sezonie 2021/22, podczas którego doszło do ostrzelania fajerwerkami kibiców w sektorze gości. W końcówce spotkania bramkę na 2:0 zdobył pięknym strzałem Przemysław Kita. Jednak najbardziej zostanie mi w pamięci mecz z 22 listopada 2014, nie ze względu na piękne gole czy znakomitych piłkarzy, ale na fakt, że pojedynek z GKS-em był ostatnim na starym stadionie. Mimo, że czasy były wtedy parszywe – Widzew ostatecznie spadł z 1. ligi, wkrótce potem ogłosił upadłość i rozpoczęła się reaktywacja, to ten mecz do dziś przywołuje wśród wielu kibiców masę wspomnień związanych ze starym stadionem. Na boisku padł remis 1:1, ale w tamtej chwili nie miało to większego znaczenia. Kilka lat wcześniej również graliśmy razem w pierwszej lidze. Z tamtych sezonów najbardziej pamiętam naszą wygraną w Łodzi 2:1, a gola dla was pięknym szczupakiem zdobył Grzegorz Górski.

Wracając do poprzedniego sezonu, wiosną Widzew podejmował GKS w trudnym momencie, po zwolnieniu trenera Myśliwca, w środku chaosu związanego ze zmianami właścicielskimi. Porażka w tamtym spotkaniu mogła was zepchnąć niebezpiecznie blisko strefy spadkowej.
Co ciekawe, tydzień wcześniej także graliśmy z Jagiellonią i też pechowo przegraliśmy, bo byliśmy drużyną lepszą, choć to Jaga zdobyła jedyną bramkę. Mecz z GKS-em, wygrany 1:0 był małym powiewem świeżości, a z dobrej strony pokazali się zawodnicy, który wcześniej grali mniej. Dzięki temu zwycięstwu, a potem kolejnym z Piastem i Lechią, zapewniliśmy sobie spokój na finiszu rozgrywek, bo początek tego roku wyglądał fatalnie w naszym wykonaniu. Trener Czubak poukładał nasz zespół w obronie, ale nie wieszałbym psów na Danielu Myśliwcu, który ze słabszą niż obecnie kadrą robił niezłe wyniki, bo w tabeli za cały 2024 rok Widzew był siódmy. Jako przykład można podać nasz jesienny mecz, który do momentu straty bramek w końcówce pierwszej połowy był naszym najlepszym występem w całej rundzie.

Widzew wydaje się być murowanym faworytem pojedynku z GieKSą. Z jakimi oczekiwaniami zasiądziesz w sobotę na trybunach?
Jestem ciekawy, jak zaprezentujemy się na tle dobrze zorganizowanej drużyny, jaką jest GKS. Mam nadzieję, że zobaczę co najmniej jedną taką akcję jak w naszym meczu w Łodzi z 2021 roku – był to szczyt świetności Widzewa pod okiem trenera Janusza Niedźwiedzia. Tamten mecz wygraliśmy 3:1, a trzeci gol padł po najładniejszej akcji sezonu, składającej się z kilkudziesięciu podań, które wykończył Mateusz Michalski doskonałym strzałem zza pola karnego. Honorowego gola dla GieKSy zdobył wtedy Oskar Repka, który przed obecnym sezonem był blisko przeprowadzki do Widzewa. Oferta była na stole, jednak ostatecznie klub zdecydował się na pozyskanie na tę pozycję Lindona Selahiego. Wracając do sobotniego meczu, mam nadzieję, że na miarę swojego potencjału zagra Mariusz Fornalczyk, bo w meczu z Jagiellonią na pewno go nie pokazał. Spodziewam się, że nasze skrzydła będą siały spustoszenie, a Sebastian Bergier będzie wykańczać akcje kolegów. Czas działa na korzyść Widzewa – drużyna coraz lepiej się zgrywa i rozumie. Potknięcia będą się zdarzać, ale z każdym meczem powinniśmy wyglądać coraz lepiej.

Jakim wynikiem zakończy się nasz mecz?
Obstawiam 3:0 dla Widzewa jako właściwa reakcja na to, co stało się w końcówce meczu w Białymstoku.

Na koniec opowiedz, czym trzeba sobie zasłużyć na tytuł Widzewiaka Roku.
Kibice Widzewa wyróżniają w ten sposób osobę, która ich zdaniem najbardziej przyczyniła się do rozwoju widzewskiej społeczności. Jestem zaszczycony i do dziś wzruszam się na samo wspomnienie, że miałem zaszczyt odebrać to wyróżnienie. Otrzymałem statuetkę w uznaniu za książkę „Widzew. Reaktywacja”, która ukazała się w 2023 roku. Opisuje ona okres odrodzenia klubu po upadku w 2015 roku i została bardzo dobrze przyjęta przez sympatyków Widzewa. Półtora roku pracy i ponad setka rozmów z ludźmi biorącymi udział w tym procesie, pozwoliły pokazać, że Widzew jest klubem niezłomnym, niezniszczalnym. O jego sile świadczą nie tylko lata chwały, ale także zdolność do odbicia się od najgłębszego dna. Czuję, że udało mi się pokazać pozytywną stronę tej trudnej historii i to zostało docenione. Jeszcze raz dziękuję za to wyróżnienie.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Zagłębie Lubin kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Kibice Zagłębia Lubin są starym wyjadaczem polskich trybun. Miło niewielkiej miejscowości dorobili się sporej rzeszy fanów, którzy świętowali: dwukrotnie Mistrzostwo Polski, inne miejsca na podium, grę w finale Pucharu Polski oraz w europejskich pucharach. Najbardziej pamiętany mecz na arenie międzynarodowej to zdecydowanie przyjazd AC Milan w 1995 roku. Lubinianie, jako nieliczni z polskich ekip, zobaczyli słynne San Siro na meczu swojej drużyny.

Ich pojawienie się na trybunach miało miejsce w latach 70,, a w latach 80. fani Zagłębia zaczęli tworzyć młyn oraz regularnie jeździć na wyjazdy. Zgoda z Arką Gdynia zapoczątkowana w 1983 roku trwa do dzisiaj, co z perspektywy stażu i odległości jest ewenementem. Arkowcy za każdym razem jadąc w stronę Dolnego Śląska, a zwłaszcza podejmując znienawidzony Śląsk Wrocław lub Miedź Legnica, mogą liczyć na wsparcie lubinian.

Podobnie w przypadku Odry Opole z którą się wspólnie trzymają od 1994 roku. Ta zgoda niedawno miała zachwianie poprzez romans OKS-u z Ruchem Chorzów, ale wszystko się utrzymało i trwają dalej ze sobą. Podobnie było między Odrą i Polonią Bytom, czyli ekipą która od 2016 roku ma układ chuligański z Zagłębiem. To właśnie fani z Opola byli łącznikiem tej relacji i zapoczątkowali ich dobre kontakty.

Ostatnią zgodą Zagłębia jest Zawisza Bydgoszcz. Sztama, która trwa bardzo długo, bo od 1989 roku. Również jedna ze starszych na kibicowskiej mapie Polski. Oba kluby w 2014 roku rozegrały finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Powinno to było być świętem, ale konflikt Zawiszy z pseudowłaścicielem oraz tym samym bojkot, doprowadził do solidarności fanów z Lubina, którzy także nie pojechali na swój mecz.

Nasza pierwsza wizyta w Lubinie miała miejsce jesienią 1985 roku. Zagłębie, jako beniaminek, zainaugurował ligę na świeżo wybudowanym stadionie, który zgromadził 28000 widzów. Na wyjazd wybrało się 40 trójkolorowych fanów, którzy w pierwszym kontakcie z fanami Zagłębia tak się polubili, że została przybita… zgoda. Nasza sztama przetrwała do finału Pucharu Polski w 1986 z Górnikiem Zabrze. KSG również miało sztamę z Zagłębiem, a Miedzowi postanowili zasiąść i wspierać Górnik, co zakończyło nasze relacje.

Jesienią 1986 roku podejmowaliśmy u siebie Zagłębie. Blaszok został świeżo oddany do użytku.

Od pierwszej wizyty w Lubinie nasza rywalizacja trwała już na dobre przez następne kilkanaście lat. Podczas kolejnego wyjazdu do Lubina jesienią 1989 roku nasi kibice natrafili na… Miedź walczącą z jednym z fan clubów Zagłębia. Dołączyli „do zabawy” i wspomogli legniczan. Od tego momentu zawiązany został układ, który po kolejnych butelkach alkoholu został w szybkim tempie przekształcony w zgodę. Zgoda upadła ostatecznie na finale Pucharu Polski w 1992 roku.

W lipcu 1991 roku został rozegrany między nami Superpuchar Polski we Włocławku. Zagłębie jako mistrz kraju podejmowało GieKSę, która zdobyła Puchar Polski. Obok 40 fanatyków GieKSy na daleki wyjazd do Włocławka wybrało się z nami także… 5 kibiców Ruchu. W Toruniu na peronie stali kibice Apatora, którzy zabrali Niebeskich (mieli już wtedy zgodę) na piwo. GieKSiarze zostali na peronie, a po chwili przyjechał pociąg, z którego wybiegło Zagłębie z Zawiszą. Nasza ekipa początkowo ewakuowała się do tunelu prowadzącego na miasto, ale kiedy dobiegł Apator z Ruchem, to… tak nietypowa koalicja przegoniła parę „ZZ”. Po całym zdarzeniu skład Apator-GKS-Ruch pojechał wspólnie na stadion i oglądał pierwszy Superpuchar Polski dla GKS Katowice.

W sierpniu 1991 graliśmy na wyjeździe, na który wybrało się 50 GieKSiarzy.

Jesienią 1992 roku graliśmy na Bukowej. Zawitała delegacja Zagłębia.

Wiosną 1993 roku do Lubina pojechało 50 GieKSiarzy z flagami. Podczas przesiadki w Legnicy, podbiła 15 osobowa delegacja Miedzi, która chciała odnowienia, zgody jednak z naszej strony zapadła stanowcza odmowa. GKS wygrał 1:0.

Jesienią 1993 roku podejmowaliśmy Zagłębie. Goście zawitali w 20 głów. GieKSa wygrała 1:0.

W marcu 1994 do Lubina wybrało się 23 fanatyków GieKSy. Piłkarze wywieźli zwycięstwo 2:1.

W sezonie 1994/1995 pierwszy mecz graliśmy na Bukowej. Goście zawitali w 52 osoby, dobrze obwieszając sektor gości. GieKSa pewnie zwyciężyła 3:1.

Wiosną 1995 do Lubina pojechaliśmy rekordowym składem liczącym 70 głów. Na dworcu w Legnicy ponownie pojawiła się delegacja Miedzi Legnica (w 4 osoby), chcąc odnowienia sztamy i gwarantując, że dadzą nam wsparcie 30 osób na meczu w Lubinie, ale ponownie spotkali się z odmową.

W sezon 1995/1996 roku goście zawitali na Bukową w 50 osób. Była z nimi Odra Opole, z którą wtedy świeżo utworzyli zgodę, krojąc na trasie flagę „Skinhead” Wisłoki Dębica. Na stadionie GieKSy euforia, bo wróciła nasza legenda Jan Furtok. GKS wygrał 1:0.

W czerwcu 1996 roku do Lubina wybierało się 40 GieKSiarzy. Podczas jazdy dostaliśmy cynk, że Śląsk czeka w 200 osób we Wrocławiu, więc pojechaliśmy przez Poznań, kończąc podróż w Rawiczu. Na mecz nie mieliśmy już szansy zdążyć, więc ekipa ruszyła w drogę powrotną. 5 naszych partyzantów, z flagą Żory w plecaku, nie dało jednak za wygraną i różnymi środkami transportu dojechało do Legnicy. Tam policja zapakowała ich do suki i zawiozła prosto na stadion Zagłębia. Skromna delegacja, po przegranym 0:1 meczu, próbowała wrócić z naszą drużyną, tłumacząc jakie już mieli przeboje i co może się wydarzyć, ale nie dostali zgody z klubu. Policja ponownie ich wywiozła na peron do Legnicy, a tam nasi zaliczyli starcie z Miedzią. Wybronili flagę, a później pociągiem udali się do Środy Śląskiej, gdzie do rana… spali na peronie, czekając na pociąg do Wrocławia, który już szczęśliwie dotarli do Katowic.

Ledwo sezon się nie skończył, a w lipcu 1996 roku ponownie trzeba było jechać do Lubina. Na wyjazd wybrało się 30 GieKSiarzy, którzy w Opolu stoczyli walkę z Odrą. Na stadionie Zagłębia, mimo tysięcznej widowni, wrażenie zrobiło świeżo uszyte potężne płótno „Hooligans Zagłębie”. Potem stało się ono znakiem firmowym lubinian. Na boisku skończyło się nietypowym remisem 4:4.

Wiosną 1997 roku podejmowaliśmy Zagłębie, a goście zawitali w 37 osób. Dwie osoby od nich na własną rękę podróżowały na Bukową… tramwajem, a zainteresowanie współpasażerów (kibiców GieKSy) wzbudził nabity plecak. Jak się okazało – miał w środku sporych rozmiarów flagę „Viking”. W kronice kibiców z Lubina można przeczytać ciekawą anegdotę związaną ze stratą tego płótna. Na kolejny mecz przyjechało 4 partyzantów z Zagłębia, którzy wmieszali się w kibiców GieKSy na Blaszoku i chcieli – w ramach rewanżu – zdobyć jakąś naszą flagę. W trakcie obcinki podeszły do nich dwie osoby i spytały się skąd są. Lubinianie pewni tego, jak skończy się sytuacja, unieśli się honorem i przyznali się, że są z Zagłębia. To natomiast zdziwiło pytających, bo okazało się, że byli to przedstawiciele…. Zagłębia Sosnowiec, którzy z tym samym zamiarem weszli na naszą trybunę. Owa czwórka z Lubina po meczu zaczęła gonić jedno nasze auto z flagą, ale nie znając górnośląskich uliczek, szybko straciła cel. Piłkarze przegrali 0:2.

Sezon 1997/1998 na mecz rozgrywany w Katowicach Zagłębie mocno się zmobilizowało i przyjechało w 80 osób, co było ich najlepszą liczbą na Bukowej. Blaszok naprzeciwko sektora gości wywiesił zdobycz i prowokacyjnie zaśpiewał „Wikingi! Wikingi!”. Na boisku skończyło się nudnym 0:0.

 

W czerwcu 1998 roku jechaliśmy do Lubina na ostatni wyjazd sezonu. Mimo wynajęcia pociągu specjalnego, ostatecznie wybrało się tylko… 58 fanatyków. GieKSiarze zostali nagrodzeni bramką Mariusza Muszalika w doliczonym czasie gry na 2:2, co mocno pomogło nam się utrzymać w lidze.

 

W sezonie 1998/1999 piłkarsko niestety było fatalnie. W Lubinie miejscowe Zagłębie nas nie oszczędziło i wygrało 4:0. Do Lubina dotarło 10 Szaleńców z Bukowej. Na powrocie we Wrocławiu miejscowy Śląsk zaatakował pociąg 100-osobową bandą z ciężkim arsenałem. Psy wysypały się pierwsze i dostały ciężkie lanie, a jeden funkcjonariusz… postrzelił chuligana Śląska w nogę.

 

Na ostatnim meczu sezonu było coś, co wisiało od dawna w powietrzu – spadek. Zagłębie Lubin przyjechało w 80 osób. My pożegnaliśmy się godnie i spaliliśmy płótno Viking, które zostało skrojone 2 lata wcześniej. Na murawie remis 2:2.

Po rocznej banici w sezonie 2000/2001 wróciliśmy do Ekstraklasy. Do Lubina wypadł nam wyjazd w październiku, na który wybrało się 83 GieKSiarzy. Po drodze ustawił się Ruch Chorzów, który na Batorym obrzucił nasz pociąg kamieniami, ale po zaciągnięciu hamulca ręcznego szybko rozgoniliśmy Niebieskich. GKS przegrał 0:1.

W maju 2001 roku podejmowaliśmy Lubinian w maju i doznaliśmy szoku, bo Zagłębie nie pojawiło się na trybunach (pierwszy raz w historii naszej kibicowskiej rywalizacji). Piłkarze przegrali 0:2.

Ledwo liga się nie zaczęła w sezonie 2001/2002 i ponownie podejmowaliśmy Zagłębie na Bukowej – tym razem w sierpniu. Goście zawitali w 45 osób. Były próby dogadania walki, ale ostatecznie do niczego nie doszło. GieKSa wygrała 1:0.

W sezonie 01/02 liga była podzielona na grupę A i B, a później wyłaniano zespoły grające w grupie mistrzowskiej i spadkowej. Na rewanż do Lubina pojechaliśmy w październiku. Skład liczył 58 głów i był nastawiony na harce, które miały odbyć się w maju. Była próba wyjechania bez obstawy, ale mundurowi byli niestety czujni. Na murawie padł wynik 2:2. Finalnie GKS wszedł do ligi mistrzowskiej, a Zagłębie musiało bić się o utrzymanie.

W sezonie 2002/2003 zaczęło się fatalnie. Dwa dni przed wyjazdem w Pucharze Polski, w którym trafiliśmy na Zagłębie, dowiedzieliśmy się, że Pisak (ważna osoba na naszych trybunach) zginął i 24 fanatyków, którzy pojechali na mec,z nie prowadziło dopingu. Zawisła jedynie zwykła czarna flaga na znak żałoby. Piłkarze zostali zdeklasowani 1:4 i odpadli z dalszej rywalizacji.

Po trzech dniach zagraliśmy z Zagłębiem…. ponownie. Tym razem mecz ligowy na Bukowej. Po awanturze z Widzewem Łódź (na starcie ligi) PZPN zamknął nam Blaszok na całą rundę jesienną. Na nieczynnej trybunie nasi kibice symbolicznie odpalili krzyż z rac oraz uszyli czarną flagę „Pisak”. Zagłębie przyjechało w 60 osób bez obstawy. Przed meczem w Bytomiu wysypali się na zbierających się Polonistów, których szybko obili. Podczas meczu uszanowali naszą żałobę i zasiadając na 6 sektorze nie prowadzili dopingu. Po meczu Polonia próbowała zrewanżować się w Bytomiu, ale policja ograniczyła konfrontację. GieKSa wygrała 1:0.

W kwietniu 2003 roku pojechaliśmy do Lubina w 72 osoby. Na meczu spokój – gospodarze wystawili skromny młyn. GKS przegrał 0:2. Po sezonie lubinianie grali baraż o utrzymanie, ale polegli z Górnikiem Łęczna.

W sezonie 2004/2005 Zagłębie wróciło po rocznej nieobecności do Ekstraklasy. W październiku graliśmy w Lubinie, gdzie pociągiem wybrało się 30 GieKSiarzy. We Wrocławiu policja poinformowała nas, że wobec braku identyfikatorów nikt nie wejdzie na stadion. Na stadonie jedna nasza fanka weszła do klatki i wywiesiła transparent o chipach (z którymi musieliśmy się użerać od poprzedniego sezonu), a część zajęła miejsca incognito na trybunach gospodarzy. Pozostałe osoby, mając już zapoczątkowane kontakty z Dynamem Drezno, pojechały do wschodnich Niemiec. GKS przegrał aż 0:7, co było najwyższą porażką w historii występów w Ekstraklasie, a nasz piłkarski los stawał się coraz bardziej przesądzony.

W maju 2005 roku walczyliśmy do ostatniej kolejki, ale tylko matematyka pozwalała nam wierzyć. Na Blaszok przyszła garstka najwierniejszych fanatyków, którzy byli świadkiem wywieszenia nowej, wówczas najdłuższej flagi w Polsce, która miała aż 72 metry: Nasze miasto – Nasza krew – Nasze życie – GKS Katowice. Goście zjawili się w 50 osób. GKS wygrał 2:0 i nadzieja na utrzymanie wciąż tliła, ale ostatecznie spadliśmy, a rywalizację zaczęliśmy od czwartego poziomu rozgrywkowego.

W 2006 roku, po awansie na trzeci poziom, zagraliśmy z Zagłębiem II Lubin. Kibiców gości nie mieliśmy prawa się spodziewać, ale moda na GKS była tak duża, że Blaszok wypełnił się szczelnie. Wygraliśmy 3:0.

Jeszcze w tym samym roku w listopadzie zagraliśmy rewanżowe spotkanie w Lubinie. HZL miało wówczas z bandą Psycho Fans układ chuligański. Ekipa 250 osób, w tym 30 Banik Ostrava, jechała w chuligańskim nastawieniu, ale ostatecznie na środowym wyjeździe wiało nudą.

W sezonie 2008/2009 spotkaliśmy się już z pierwszą drużyną Zagłębia, bo Miedziowi spadli z Ekstraklasy. Tak jak w 2002 roku, tak niestety 6 lat później, historia zatoczyła koło. Podczas wyjazdu na Koronę Kielce zginął nasz kibic z Witosa – Dura i to właśnie mecz z Zagłębiem był tym, na którym Blaszok miał żałobę. Na płocie zawisł transparent „Niech te race oświetlą Ci drogę – Dura – Do raju który będzie Twym domem” oraz zapłonęły race w kształcie krzyża. Fani z Lubina, po ogromnej mobilizacji, przyjechali w rekordowe 250 osób i nie prowadzili dopingu przez pierwsze 15 minut (z szacunku do naszej żałoby). Na boisku skończyło się 2:2, ale nasze relacje z piłkarzami były tak fatalne, że Blaszok ubliżał im przez większość spotkania.

W kwietniu 2009 roku pojechaliśmy pierwszy raz na nowy stadion Zagłębia. Niestety termin nam nie sprzyjał, bo graliśmy w środę, ale nie przeszkodziło zrobić to wtedy naszej najlepszej liczby w Lubinie – 274 osób.

Od tamtego czasu nie zmieniło się u nas wiele i utknęliśmy na dobre w pierwszej lidze. Zagłębie zdążyło wejść do Ekstraklasy i wrócić do nas w 2014 roku. Ze względu na zakazy jakie łapaliśmy w tamtych czasach wyjazd do Lubina był wyjazdem rundy, więc ciśnienie i chęć pokazania się była ogromna. Nasz najlepszy wyjazd w historii stał się faktem – pojechało nas równe 1000 osób! Piłkarze polegli 0:1.

Wiosną 2015 roku podejmowaliśmy rozpędzone Zagłębie, które przyjechało w 440 osób, będąc wspierane przez Falubaz Zielona Góra i Zawiszę Bydgoszcz. Blaszok zaprezentował w kierunku piłkarzy transparent: „Te barwy od lat z ambicją kojarzone – przez was grajki wszystko zniszczone”. Jakby tego było – na murawie dostaliśmy aż 0:5! Gole strzelali wtedy nam m.in. Adrian Błąd czy Arkadiusz Woźniak.

Po 10 letniej nieobecności w Lubinie, nikogo nie trzeba było specjalnie namawiać nam wyjazd. Pojechaliśmy w 1005 głów, bijąc swój rekord wyjazdowy sprzed 10 lat. W tej liczbie znalazła się delegacja 26 kibiców Górnika Zabrze i 12 Banika Ostrava.

W marcu 2025 roku zakończyła się przepiękna historia dla wielu pokoleń fanatyków GieKSy. Blaszok po 40 latach zakończył swoją misję. Tym razem zjawiło się 409 kibiców Zagłębia, którzy wykorzystali całą przyznaną pulę i przeszli do historii jako ostatnia kibicowska ekipa zasiadająca jako goście na legendarnej Bukowej.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Czuć to było z boiska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Raków Częstochowa odbyła się konferencja prasowa, podczas której wypowiedzieli się trenerzy Rafał Górak i Marek Papszun. Poniżej główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji.

Marek Papszun (trener Rakowa Częstochowa):
Zależało nam, żeby dobrze zacząć i wejść w sezon i to zrobiliśmy. Z wymagającym przeciwnikiem. W zeszłym sezonie dwa trudne spotkania, na starej Bukowej – nie byliśmy lepsi, ale wygraliśmy, a potem przegraliśmy u siebie, choć nasza gra była już lepsza. Więc te mecze z GKS były trudne. Dzisiaj też było trudno, ale pokazaliśmy już na starcie dojrzałość i dyscyplinę taktyczną. Momentami nawet taki performance. Jestem zadowolony i z optymizmem patrzymy w przyszłość. Teraz regeneracja, jutro jeszcze mamy sparing dosłownie dla kilku zawodników, których mamy w kadrze i tych z akademii. I szykujemy się do meczu pucharowego z Żiliną.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Trudno zacząć od porażki, to nigdy nie jest fajna sprawa. Natomiast trzeba sobie bezapelacyjnie i szczerze powiedzieć, że trafiliśmy na mocny zespół, na pragmatyczną piłkę i ta gra Rakowa, która mi zawsze tak imponuje – dziś ją było czuć z boiska. Przyjmujemy z szacunkiem tę grę, teraz musimy wyciągnąć wnioski, a także doprowadzać do tego, żeby zespół był lepszy z każdym dniem. Musimy kalkulować, że jak trafimy na takiego przeciwnika, to może on postawić takie warunki, że będzie trudno stwarzać sytuację jakąś lawinową ilością lub tak przejąć inicjatywę, żeby to potem udokumentować golami. Był to trudny i wymagający mecz, natomiast sama pierwsza połowa była stabilna i graliśmy dobrze, mając na uwagę przeciwnika i trochę jestem niezadowolony z wejścia w drugą połowę, kiedy pierwsze dziesięć minut było najsłabsze w naszym wykonaniu w meczu i przeciwnik to wykorzystał, zdobywając bramkę. Nie chcemy robić z tego problemu, natomiast w każdym meczu chcemy zdobywać punkty. Teraz musimy się przygotować do następnego spotkania, które rozegramy tutaj w następny poniedziałek.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: z Lubina zaczyna wiać chłodem

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zarówno GieKSa, jak i Zagłębie rozpoczęły sezon od porażki 0:1. Pierwszej zdobyczy punktowej oba zespoły poszukają w poniedziałkowy wieczór na Nowej Bukowej. Z jakim nastawieniem na ten mecz przyjadą Miedziowi? Czy istnieją przesłanki, że w tym sezonie zaprezentują się lepiej  niż w poprzednim, kiedy długo bronili się przed spadkiem? O nastroje na Dolnym Śląsku zapytaliśmy Pawła Junorego, redaktora serwisu mkszaglebie.pl i współprowadzącego podkast MKSTalk.

Co słychać u „ciepłowodnych”? Ta woda nie wydaje wam się coraz zimniejsza?
Być może tak jest, bo w ostatnim czasie komfort pewnych osób systematycznie się pogarsza. Powiedziałbym nawet, że z Lubina zaczyna wiać chłodem, który zaczynają odczuwać zarówno zarządzający klubem, jak i kibice. Od kilku lat można zaobserwować proces zwijania Zagłębia z Ekstraklasy i obawiam się, że w tym sezonie będzie on kontynuowany. Gdy kilka lat temu Miedziowi regularnie zajmowali bezpieczne miejsca w środku ligowej tabeli, łatka „ciepłowodnych” jak najbardziej do nas pasowała. Teraz z pewnością jest chłodniej, ale mogę też odpowiedzieć przewrotnie, że jeśli nic się nie zmieni, to niektórym może zrobić się gorąco.

Niedawno słuchałem waszego podcastu i przyznam, że trudno było dostrzec jakiekolwiek pokłady optymizmu przed rozpoczynającym się sezonem. Taki stan oddaje ogólne nastroje panujące wśród kibiców w Lubinie?
Nie śmiałbym stawiać się w roli głosu wszystkich kibiców, bo nawet w naszej redakcji opinie są podzielone. Mimo to rzuca się w oczy ponury nastrój wśród sympatyków Zagłębia, który nie jest spowodowany tylko wynikami. W ostatnim czasie nabraliśmy więcej odporności na kiepskie wyniki sportowe, choć zdaję sobie sprawę, że wy w Katowicach moglibyście odbić piłeczkę, że postawa naszych piłkarzy to nic w porównaniu z wieloletnią banicją na zapleczu Ekstraklasy. Mimo wszystko w Lubinie nie dzieje się dobrze, a naszym większym zmartwieniem jest sposób zarządzania klubem, na który jak nigdzie indziej ma wpływ polityka. Po latach względnej stabilizacji dominuje poczucie tymczasowości i nikt nie jest zaskoczony, gdy między jednymi a drugimi wyborami dochodzi do kolejnej zmiany prezesa. Taki stan rzeczy nie pomaga w budowie silnej drużyny, dlatego nie może dziwić, że krytyka jest powszechna. Trudno znaleźć powody do optymizmu.

W ubiegłym sezonie zajęliście ostatnie bezpieczne miejsce w tabeli. Jak oceniasz szanse Zagłębia na uniknięcie scenariusza gorączkowej walki o utrzymanie?
Na finiszu poprzednich rozgrywek mieliśmy realne obawy o utrzymanie, a obecnie nastroje są jeszcze gorsze. Pozostaje mieć nadzieję, że zadziała „logika Ekstraklasy”, czyli skoro większość ekspertów stawia nas w gronie potencjalnych spadkowiczów, to na przekór temu będziemy punktować. W tej chwili trudno wyrokować, czy tak będzie, bo pierwszy mecz z Widzewem nie dał zbyt wielu odpowiedzi na pytania o formę piłkarzy. Sam mam obawy, czy zdołamy się utrzymać i wydaje mi się, że wielu kibicom udzielił się stan pewnego zobojętnienia na słabe wyniki sportowe i coraz bardziej realną wizję spadku, która jeśli się zrealizuje, nie będzie dla wielu zaskoczeniem. Niedawno z niezadowoleniem przyjmowaliśmy ósme miejsce w Ekstraklasie, dziś taki scenariusz bralibyśmy w ciemno.

Manewr z zatrudnieniem Leszka Ojrzyńskiego w roli „strażaka” okazał się skuteczny w poprzednim sezonie. Jak oceniasz jego możliwości w kontekście budowania trwałych fundamentów pod drużynę w obecnych rozgrywkach?
Trener Ojrzyński odegrał kluczową rolę w utrzymaniu Zagłębia, bo dzięki niemu uszczelniliśmy defensywę i przestaliśmy tracić głupie bramki, co pozwoliło nam odbić się od dna. Wspominając nasz ostatni pojedynek na Bukowej, jeszcze pod wodzą Marcina Włodarskiego, Zagłębie grało na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Mieliśmy grać ofensywnie, tymczasem zupełnie nie było tego widać na boisku. Nowy trener podszedł do sprawy pragmatycznie – dopasował styl do zawodników, wykorzystując ich potencjał. To wystarczyło do spokojnego utrzymania, bo mimo że zajęliśmy ostatnią bezpieczną pozycję, to pewni swego byliśmy już na cztery kolejki przed końcem sezonu. Osobiście liczę, że metody pracy Leszka Ojrzyńskiego okażą się skuteczne także i w tym sezonie, choć dostrzegam, że drużyna nie została wzmocniona w stopniu, jakiego oczekiwałby trener. Z drugiej strony zatrudniono nowe osoby w sztabie, na co wcześniej nie dostał zgody Marcin Włodarski. Znamy historię trenera Ojrzyńskiego w poprzednich klubach, gdzie po skutecznym utrzymaniu dość szybko tracił pracę. Mam nadzieję, że u nas będzie inaczej, bo mimo wszystko Miedziowi mają większy potencjał. Liczę, że trener odklei łatkę zadaniowca i dokończy sezon na ławce Zagłębia.

Wiele dobrego mówi się o Zagłębiu w kontekście szkolenia młodzieży, a drużyna w dużym stopniu opiera się na wychowankach. Szlifowanie spójnego modelu gry od juniora do pierwszej drużyny, ofensywny styl, budowanie akcji od tyłu – na ile Leszek Ojrzyński będzie w stanie realizować tę filozofię?
Należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy taka filozofia była rzeczywiście realizowana, czy też mówienie o niej było zwyczajnym zagraniem „pod publiczkę”. Tuż przed zwolnieniem Marcina Włodarskiego, który był znany z pracy z młodzieżą, klub ogłosił strategię, że zespoły juniorskie przechodzą na system gry tożsamy z założeniami pierwszej drużyny. Nie minęło wiele czasu, gdy doszło do zmiany zarówno trenera, jak i systemu gry. Dziś nie dostrzegam wspólnego mianownika pomiędzy pierwszym zespołem a drużynami juniorów, tym bardziej, że za nami jeden z najgorszych sezonów w wykonaniu zarówno rezerw, które spadły, jak i juniorów w rozgrywkach CLJ. Mamy nowego dyrektora akademii, który będzie próbował poukładać te sprawy. Mam nadzieję, że mu się uda i nie skończy się tylko na ambitnych deklaracjach.

W naszym ostatnim meczu przy Bukowej szerokim echem odbił się fakt, że na boisko wybiegło aż dwudziestu Polaków. Tymczasem letnie transfery Zagłębia wskazują, że w tym sezonie nie będzie to regułą.
Rzeczywiście, latem do Lubina trafili między innymi obrońcy Roman Jakuba i Luka Lučić, a także napastnik Michális Kossídis. Do tego dochodzą sprowadzeni w zimie Szwed Ludvig Fritzson i Bośniak Josip Ćorluka. Nie liczę tu Jasia Burića, który jest już chyba bardziej polski niż bośniacki. Nie uważam takich ruchów za problem, a wręcz przeciwnie. W pewnym momencie Zagłębie stało się zakładnikiem popularnego bon motu o stawianiu na „młodych polskich Polaków z Polski”. Rynek transferowy działa jednak inaczej i należy szukać dobrych zawodników na miarę swoich możliwości zarówno w kraju, jak i za granicą. Trudno dziś znaleźć zdolnego polskiego zawodnika za relatywnie niewielkie pieniądze. Na tle całej ligi Zagłębie nie jest już potentatem finansowym. Dlatego należy stawiać na szkolenie młodzieży, a poszczególne pozycje uzupełniać graczami z zewnątrz, niezależnie od narodowości. Nie spodziewam się, że w poniedziałek zobaczymy w wyjściowym składzie Zagłębia aż tylu Polaków co ostatnio.

Na pewno nie zobaczymy za to Dawida Kurminowskiego i Tomasza Pieńki, którzy w tym okienku opuścili Lubin. Jak poważne są to osłabienia?
Obaj, będąc w formie, dodawali wiele jakości, nie tylko w kontekście Zagłębia, ale i całej ligi. Jeśli Tomasz Pieńko odnajdzie się w Rakowie, to może zostać klasowym piłkarzem i pokonywać kolejne szczeble kariery, bo nie ukrywajmy – trochę zasiedział się w Lubinie. Mam nadzieję, że nadal będzie się rozwijał i budował swoją wartość. Z kolei Dawid Kurminowski, gdy przezwycięży problemy natury osobistej, z którymi się zmaga, będzie jednym z wiodących napastników w lidze i Lechia będzie miała z niego wiele pożytku.

W mediach społecznościowych pojawiło się wideo, w którym na nasz mecz zaprasza nie kto inny, jak Adrian Błąd i Arkadiusz Woźniak. Lata mijają, a Wąski wciąż ma miejsce w waszej kadrze. Jakie są dziś jego zadania?
Nie wiem, czy zagra w poniedziałek, ale raczej znajdzie się w kadrze meczowej. Kibice GieKSy nie śledzili pewnie przygotowań Zagłębia do sezonu, więc na pewno zdziwi ich fakt, że w większości gier kontrolnych Arek występował jako stoper, momentami wręcz dyrygując poczynaniami defensywy. Jednak ważniejszą rolę Wąski odgrywa w szatni, będąc dużym wsparciem dla każdego trenera – od Stokowca, przez Fornalika i Włodarskiego, na Ojrzyńskim kończąc. Podobnie jak Jasmin Burić, Arek Woźniak jest powoli przygotowywany do nowej roli w strukturach akademii i jestem ciekaw, jak w tej roli się odnajdzie. Trzymam za niego kciuki, bo ma na swoim koncie kilkaset meczów w barwach Miedziowych i jest bardzo związany z regionem. Mecz z GKS-em na pewno będzie dla niego szczególnym wydarzeniem, bo po odejściu z Zagłębia odbudował się u was mentalnie i z pewnością zostawił po sobie dobre wspomnienia w Katowicach.

W tym okienku GKS rywalizował z Zagłębiem o pozyskanie z Puszczy Michálisa Kossídisa. Co twoim zdaniem zadecydowało, że ostatecznie wybrał Lubin?
Więcej na ten temat mógłby powiedzieć mój redakcyjny kolega Filip Trokielewicz, który toczył medialną wojenkę z działaczami Zagłębia po podaniu informacji o testach medycznych Kossídisa w Lubinie, którą klub w nieelegancki sposób dementował. Faktem jest, że oba nasze kluby były nim zainteresowane. Nie wiem, czym ostatecznie Zagłębie przekonało Greka, być może były to indywidualne warunki kontraktu, a być może większe szanse na grę w podstawowym składzie, bo na dziś Kossídis nie ma rywala do gry. Napiera na niego Marcel Reguła, nasz młody talent, który nie jest jednak nominalnym napastnikiem. Mam nadzieję, że ta rywalizacja wpłynie pozytywnie na postawę tak jednego, jak i drugiego. Niemniej warto pochwalić Zagłębie za sprowadzenie tego napastnika.

Nasze kibicowskie forum obiegła też plotka o zainteresowaniu GieKSy Bartoszem Białkiem, który jest wychowankiem Zagłębia. Jak oceniasz jego potencjał?
Trudno dzisiaj ocenić, na ile te poważne kontuzje, które ma za sobą, zahamowały jego rozwój. Odchodził z Zagłębia jako wielki talent. W przypadku takich zawodników śp. Franz Smuda lubił powtarzać, że „mają gola”, bo Białek potrafił zarówno odnaleźć się w polu karnym, jak i samemu wypracować sobie sytuację bramkową. Gdyby nie przeszkodziły mu kwestie zdrowotne, to jest to napastnik na miarę najlepszych klubów w Ekstraklasie. Trzymam kciuki, by odbudował się w SV Darmstadt.

Długo nie mogliśmy się pogodzić z porażką w Lubinie, bo w naszej opinii zaprezentowaliśmy się lepiej. Udało się wziąć rewanż w Katowicach, choć nie było to wielkie widowisko z obu stron. Jak wspominasz naszą rywalizację z ubiegłego sezonu?
Rzeczywiście, jesienią w Lubinie to GKS grał w piłkę, ale Zagłębie wyciągnęło asa w postaci Huberta Adamczyka, który w jednym z pierwszych kontaktów z piłką trafił do siatki. Co ciekawe, w kolejnych meczach piłkarz ten praktycznie nie podnosił się z ławki i zostało tak do dzisiaj. Poza kilkoma incydentami gra głównie w rezerwach. Wiosną natomiast oglądałem nasz pojedynek z trybun przy Bukowej. Był to dla nas mecz o dużym ciężarze gatunkowym, który piłkarze bardzo chcieli wygrać, bo na szali leżała posada trenera. Czasem mówi się, że zawodnicy graja przeciwko trenerowi, jednak nie w tym przypadku. Było widać ich złość po porażce w Katowicach. Mieliśmy swoje sytuacje, jednak zabrakło skuteczności. Podobnego scenariusza spodziewam się w poniedziałek. Mecz będzie wyrównany i zadecyduje konsekwencja w grze obronnej. Nie jest tajemnicą, że Leszek Ojrzyński stosuje taktykę późnego Piotra Stokowca, czyli na zero z tyłu, a z przodu może coś wpadnie. Ponadto, poniedziałkowe mecze w Ekstraklasie rzadko dostarczają wielu emocji, ale kto wie, może na przekór wszystkiemu w Katowicach będą fajerwerki.

Ostateczne rozstrzygnięcia w Ekstraklasie spowodowały, że w tym sezonie Zagłębie nie będzie „zapieprzać do Niepołomic”. Tymczasem w ten weekend będzie to robił autor tych pamiętnych słów.
Nigdy nie byłem ulubieńcem Piotra Stokowca w czasach naszej współpracy w Lubinie. Jak widać, los bywa przewrotny i w tej kolejce do Niepołomic „zapieprza” nie Zagłębie, ale Pogoń Grodzisk z Piotrem Stokowcem na ławce trenerskiej. Takie są czasem koleje losu…

Pokusisz się o wytypowanie wyniku?
Obstawiam skromne 1:0 dla Zagłębia po stałym fragmencie w 89. minucie.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga