Hokej
Pierwsza porażka w sezonie
W zaległym spotkaniu 2 kolejki PHL, które było 6 meczem GKS-u w tym sezonie, po raz pierwszy musieliśmy uznać wyższość rywala. O tym starciu można powiedzieć, że gra była lepsza niż wynik, a prawdziwe cuda wyczyniał bramkarz naszego rywala, JKH GKS Jastrzębie, Tomas Fucik.
Mecz od samego początku był bardzo szybki i mógł się podobać. Niestety, niemal tradycyjnie już, GieKSa szybko złapała karę, a winowajcą był Dawid Majoch. Po 7 sekundach sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, bo Marek Strzyżowski, chcąc wystrzelić krążek z tercji, posłał go w trybuny i Jastrzębie miało podwójną przewagę. Do wybronienia jej zabrakło nam kilkunastu sekund. GKS kolejny już raz jako pierwszy stracił bramkę. Chcieliśmy szybko odrobić straty, dobre sytuacje mieli Rohtla czy Strzyżowski, jednak brakowało precyzji oraz szczęścia. Nie pomogła również gra w przewadze, gdy na ławce kar siedział Leszek Laszkiewicz. Mimo optycznej przewagi, z lodu po pierwszych 20 minutach zjeżdżaliśmy przegrywając 0:1.
Drugą tercję rozpoczęliśmy grając w przewadze, ponieważ tuż pod koniec pierwszej odsłony spotkania JKH zostało ukarane za nadmierną ilość graczy na lodzie. Szybko powinniśmy wyrównać, jednak Tomasz Malasiński nie trafił do pustej bramki po dobrym podaniu. Nie udało się strzelić w przewadze, ale udało się grając w pełnych zestawieniach. Kapitalne podanie Radosława Sawickiego zza bramki wykończył Dariusz Gruszka, podczas gdy bramkarz JKH pilnował drugiego słupka. 100 sekund po bramce na ławkę kar trafił Dominik Nahunko, ale tym razem Jastrzębianie nie stworzyli kompletnie żadnego zagrożenia. Gola w przewadze strzeliła za to GieKSa, gdy karę za uderzanie kijem odsiadywał Lukacik. Zdobywcą bramki był Martin Cakajik, który uderzył z pierwszego krążka. Uaktywniło się nieco JKH, które do tej pory skupiało się głównie na obronie i atakach z kontry. Niepotrzebną karę za rzucenie na bandę złapał Jesse Rohtla. Wydawało się, że obrona tego osłabienie będzie równie udana, jak wcześniej, to GKS groźniej atakował w 4 niż Jastrzębie w 5. Musiało to uśpić czujność obrońców, którzy na 19 sekund przed końcem kary dopuścili do podania tuż przed bramkę, a tam czekał Radosław Nalewajka i nieco szczęśliwie zdobył gola wyrównującego. Po zdobytej bramce Jastrzębianie ponownie znaleźli się w 6 na lodzie i jeden z nich musiał odsiedzieć karę techniczną. GieKSa tej przewagi nie wykorzystała, a chwilę później ponownie przegrywała, gdy sam przed bramką znalazł się Leszek Laszkiewicz, położył Kamila Kosowskiego na lodzie i backhandem umieścił krążek pod poprzeczką. Mimo prowadzenia 2:1, na przerwę zjeżdżaliśmy ponownie przegrywając 1 bramką.
Trzecia tercja to dominacja GieKSy, która nie miała pomysłu na dobrze zorganizowane Jastrzębie. Oddawaliśmy strzały w przewagach, próbowaliśmy akcji indywidualnych, jednak to wszystko było za mało na solidną defensywę JKH i przede wszystkim ich, niesamowitego tego wieczoru, bramkarza Tomasa Fucika. Niemal cała trzecia tercja wyglądała tak samo. Przełamanie przyszło, gdy na 2 minuty i 26 sekund przed końcem tercji na ławkę kar odesłany został Dominik Paś. Po wznowieniu krążek przejął Patryk Wronka, wjechał za bramkę i podał zza niej do dobrze ustawionego Marka Strzyżowskiego, a ten wyrównał stan meczu. Satelita eksplodowała z radości. Strzyżowski mógłby być jeszcze większym bohaterem, bo gdy na minutę i 22 sekundy przed końcem tercji ukarany został Jakub Gimiński za spowodowanie upadku przeciwnika, ponownie dobrze znalazł się przed bramką i zabrakło dosłownie milimetrów, by umieścił krążek między parkanami Fucika. Tak się jednak nie stało i czekała nas dogrywka.
Dogrywkę rozpoczęliśmy grając w 4 na 3 przez niemal 40 sekund. Nie przyniosło to jednak efektu w postaci bramki. Obie drużyny grały dosyć ostrożnie. Niestety w okolicach 2 minuty dogrywki pogubił się Bartosz Fraszko, w dosyć niegroźnej sytuacji strzał oddał Tobiasz Bigos i trafił w Jana Homera, tak, że krążek wpadł obok zmylonego Kosowskiego i GieKSa przegrała pierwszy mecz w tym sezonie mimo ogromnej przewagi w strzałach. Na nasze konto trafi jednak 1 punkt, a do Jastrzębia pojadą 2. GieKSa zachowała pozycję wicelidera tabeli, natomiast JKH awansowało na 3 miejsce, wyprzedzając naszego kolejnego rywala, Cracovię.
Zawodnik meczu: Radosław Sawicki – ciężko dziś kogoś wyróżnić poza bramkarzem rywala, jednak postawiliśmy na Sawickiego, który mimo niewielkich gabarytów dużo dziś walczył przy bandach, zanotował asystę, a gdyby nie słabsza skuteczność kolegów, mogłoby ich być więcej. Na każdej zmianie dawał 100% i oby tak dalej.
TAURON KH GKS Katowice – JKH GKS Jastrzębie 3:4 d. (0:1, 2:2, 1:0, d. 0:1)
0:1 Vladimir Lukacik (Jan Homer, Martin Vozdecky) 5/3 4:29
1:1 Dariusz Gruszka (Radosław Sawicki) 22:33
2:1 Martin Cakajik (Patryk Wronka, Tomasz Malasiński) 5/4 27:48
2:2 Radosław Nalewajka (Dominik Paś, Tobiasz Bigos) 5/4 34:57
2:3 Leszek Laszkiewicz (Dominik Paś, Martin Vozdecky) 38:15
3:3 Marek Strzyżowski (Patryk Wronka) 5/4 57:41
3:4 Jan Homer (Tobiasz Bigos, Leszek Laszkiewicz) 62:19
Widzów: 1200
TAURON KH GKS Katowice: Kosowski (Studziński) – Wanacki, Cakajik, Malasiński, Rothla, Strzyżowski – Grof, Martinka, Gruszka, Wronka, Łopuski – Rąpała, Nowak, Fraszko, Sawicki, Themar – Zieliński, Krawczyk, Nahunko, Majoch.
JKH GKS Jastrzębie: Fucik (Zabolotny) – Kubes, Homer, Laszkiewicz, Paś, Vozdecky – Lukacik, Jankowić, Kominek, Kulas, Świerski – Gimiński, Bigos, Ł. Nalewajka, Jarosz, R. Nalewajka – Chorążyczewski, Michałowski, Bryk, Wróbel, Matusik.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Paweł
4 października 2017 at 18:35
Super atmosfera i około 1200 widzów.
Wydawało się, że w dogrywce wygramy. Szkoda utraty takich bramek z niczego, jak w drugiej tercji i w dogrywce. Jastrzębie mądrze się broniło i miało bramkarza z którego zrobiliśmy bohatera. Wszyscy w niedzielę na Tychy !!!!