Piłka nożna
Piłkarsko-trenerski chaos w drugiej linii
Kolejną formacją, którą prześledzimy pod kątem zakończonej rundy jesiennej jest pomoc. Jako że zawsze to właśnie w drugiej linii jest najwięcej rotacji – przysparza to największego kłopotu. Tym razem zdecydowaliśmy się na podział na skrzydła i środek – bez podziału na defensywnych pomocników i rozgrywającego, bo choć często dobrze wiemy, kto za co jest odpowiedzialny, to w mniejszym lub większym stopniu zawodnicy wymieniają się pozycjami (choć o jakości tych wymian raczej nie ma co gadać).
W naszym zestawieniu nie ujmujemy nominalnych napastników, którzy pojawiali się w drugiej linii. Dla porządku i w związku z wymiennością pozycji, napastników potraktujemy osobno w innym artykule.
Środek pomocy
W meczu z Siarką Tarnobrzeg w środku pomocy zagrali Bartłomiej Kalinkowski, Lukas Klemenz i Tomasz Foszmańczyk. Jak wiemy ten pierwszy z mniejszym lub większym wymiarem czasu grał w meczach GieKSy, Klemenz szybko został przesunięty do obrony, a Foszmańczyk odniósł kontuzję.
Postawa Kalinkowskiego w przekroju całej jesieni pokazała, że nie jest to zawodnik z umiejętnościami wystarczającymi do gry w GKS Katowice. Rok temu na jesieni wydawało się, że wraz z Zejdlerem tworzą bardzo dobry duet, a poprawę jakości w GKS wiązaliśmy właśnie głównie z pojawieniem się dwóch dobrych i odpowiedzialnych defensywnych pomocników. Niestety, jak większość rzeczy w tej drużynie, okazało się to iluzją. Nawet wyjąwszy fatalną rundę wiosenną – jesień w wykonaniu Kalego była po prostu słaba. To co rzucało nam się w oczy w pierwszych meczach to jedno wielkie przeciętniactwo tego zawodnika. Trzeba przyznać, że nie miał wahań formy i jak zespół grałby dobrze, to Bartek pozostałby przeciętny. Ale to działa i w drugą stronę – gdy GKS grał beznadziejnie w meczach z Pogonią czy Puszczą, to ta beznadzieja nie dotyczyła tego zawodnika, spisywał się trochę lepiej niż koledzy. To co uderzało już od początku rozgrywek to widoczny strach zawodnika przed ryzykiem, wzięciem odpowiedzialności, na przykład przy potencjalnych próbach uderzeń z dystansu. Czasem aż prosiło się o strzał, ale Kali z tego rezygnował, zapewne uznając, że taka próba nie przyniesie rezultatu.
W tym wszystkim zawodnik wzniósł się na wyżyny w meczu z Chojniczanką i trudno było zrozumieć, co się stało. Grał bardzo pewnie, dojrzale, spokojnie, jak ligowy wyjadacz. Pokazał, że da się to zrobić. Szkoda tylko, że w zaledwie jednym spotkaniu. Późniejsze niestety już często nie były przeciętne, tylko po prostu słabe. W pamięci mamy sytuację z Sosnowca, w której dostał idealną piłkę na rajd ku bramce rywali. Niestety zawodnik biegł jakby miał kulę u nogi, zwalniał z każdym metrem i odebrał sobie możliwość dobrego strzału. W Mielcu było już fatalnie, za to z Chrobrym zdobył swoją pierwszą i na razie jedyną bramkę dla GKS, po przytomnym dołożeniu nogi po stałym fragmencie. Mimo to, był to schyłek jeśli chodzi o jego występy w tym roku. Ze Stomilem wszedł z ławki już w 14. minucie, ale na tle właśnie dobrze grających kolegów spisał się bardzo średnio. Z Ruchem było już bardzo słabo. W ostatnim swoim meczu z Górnikiem Łęczna zarobił dwie żółte kartki w ciągu trzech minut, z czego drugą za pyskówkę z sędzią. Bez niego grająca w dziesiątkę GieKSa strzeliła trzy gole i wygrała, a Kalego nie oglądaliśmy już do końca rozgrywek (pauza w Siedlcach, z Miedzią nie zagrał).
Wspomniany Lukas Klemenz na początku był próbowany na pozycji defensywnego pomocnika i dość szybko z tego pomysłu wyleczył się trener Mandrysz. W Tarnobrzegu zagrał słabo i został zmieniony w przerwie. W pomocy zagrał również z Miedzią i już w pierwszych 10 minutach popełnił dwa fatalne błędy, które mogły się zakończyć utratą bramki. Z Puszczą zagrał fatalnie, miotał się i był kompletnie zagubiony. Wrócił dopiero na Odrę Opole, ale już na pozycję stopera i tam grał (dużo lepiej!) do końca rundy.
Łukasz Zjedler to jeden z największych zawodów tego roku. Wydawałoby się, że jest to zawodnik ambitny, ale też posiadający sporo umiejętności. Zdania na jego temat są podzielone, na pewno piłkarz ma potencjał, ale skoro od marca do listopada pokazał to incydentalnie, to należy zadać sobie pytanie, czy ten potencjał nie jest tylko teoretyczny. Łukasz zaczął grę w pomocy od meczu z Pogonią i zagrał beznadziejnie, strasznie. Podobnie było w spotkaniu z Miedzią i z Puszczą nie zagrał, wracając dopiero na Raków. W Częstochowie zagrał dobrze, ale skończył mecz przed czasem z powodu drugiej żółtej kartki. Z Chojnicami zagrał bardzo dobrze, jak reszta, za to z Odrą był „naczelnym spowalniaczem” akcji GieKSy. To było niesamowite jak często, gdy wydawało się, że można pójść z szybkim atakiem, zatrzymywał się stawał i pozwalał rywalom na powrót. Na tle całej zaspanej drużyny, on wiódł w tym prym. Kolejne spotkania były znów beznadziejne, z momentem pobudki w Mielcu, gdzie wyglądał na jedynego, któremu się chciało i strzelił bramkę. Z Chrobrym i Bytovią widać było, że zawodnik walczy i chce. Piłkarsko jeszcze to nie było to, ale zaangażowanie było widoczne. Potem było już gorzej, ze Stomilem i Ruchem zagrał przeciętnie lub słabo, a w tym drugim meczu przy pierwszej bramce dał się przepchnąć, jakby od dwóch dni nic nie jadł. W Tychach wszedł z ławki, z Olimpią już od początku, ale przeciętnie, choć strzelił gola. Końcówka rudny była już mocno przeciętna. Kilka razy piłkarz był ustawiany lub przesuwany na lewą obronę, o czym pisaliśmy. Nie jest to pozycja dla niego, ale patrząc na cały rok 2017 można sobie zadać pytanie, czy jakakolwiek pozycja jest dla niego…
Swoje incydentalne występy, oprócz gry w obronie, zaliczył w środku Dalibor Pleva. Niestety było to bardzo niekorzystne. Z Wigrami zagrał beznadziejnie, strasznie i fatalnie. Jedyny przyzwoity mecz z jego strony to było spotkanie w Bytowie, gdzie spisał się nieźle. Natomiast derby w Tychach to był dramat. Kiksy, złe ustawianie i podania do przeciwnika. Trener Mandrysz zdjął go w przerwie i więcej w tym roku nie wpuścił na boisko.
Ciekawą postacią w środku pola był Peter Sulek. Zawodnik tyle z elementami jakości piłkarskiej, co kontuzjogenny. Na początku grywał ogony i tak naprawdę trudno było cokolwiek powiedzieć. Jednak gdy wszedł w Bytowie w 64. minucie, gra stała się poukładana i sensowna. Do tego stopnia, że z Podbeskidziem wyszedł od pierwszej minuty i spisał się bardzo dobrze. Świetna gra w destrukcji i konstrukcji, podał Plizdze przy pierwszym golu. Niestety w kolejnym spotkaniu doznał kontuzji już w 13. minucie i musiał opuścić boisko. Z Ruchem nie zagrał, czego żałowaliśmy. Niestety z Tychami zagrał słabo, z Olimpią był bardzo niewidoczny i odniósł kolejną kontuzję. Wrócił na kilka minut w meczu z Miedzią.
Rafał Kuliński grał w tym roku bardzo mało, co jest jedną z wielu niezrozumiałych decyzji trenera. Od pierwszej minuty Rafał wystąpił w meczu z Puszczą. I w pierwszej połowie na tle fatalnych kolegów, zawodnik spisał się dobrze – zarówno w grze, jak i wykonując stałe fragmenty. Co prawda w drugiej połowie się „popsuł”, ale odstawienie go od składu na kolejne 14 meczów ligowych było nieporozumieniem i uprzedzeniem szkoleniowca. Niespodziewanie Kuliński pojawił się na boisku w Siedlcach. Zagrał średnio, w meczu z Miedzią nieźle, ale to co rzucało się w oczy, to próby grania crossów, co najważniejsze próby skuteczne. Element kreatywności jest GieKSie bardzo potrzebny, a zdarza się bardzo rzadko. Ostatnim zawodnikiem, który próbował takich długich krzyżowych podań był Sławomir Duda.
Przechodząc do akcentów ofensywnych, zacznijmy od Tomasza Foszmańczyka. Przez większą część rundy zawodnik nie grał z powodu urazu pośladka/kręgosłupa. Spotkania z początku sezonu były jednak kiepskie. W Tarnobrzegu po niezłym początku, w drugiej połowie grał już bardzo źle i bez zęba. W ligowych spotkaniach z Pogonią i Miedzią było dalej słabo, nawet mimo gola z karnego w pierwszej kolejce. Zawodnik kontynuował swoją kiepską postawę z wiosny. Po spotkaniu w Legnicy nie grał aż do 13. kolejki. Wrócił na mecz z Podbeskidziem i w końcówce zaliczył asystę przy golu Adriana Błąda. W dwóch spotkaniach derbowych wchodził z ławki na drugą połowę. Z Ruchem coś tam próbował, ale bez efektu. W Tychach był typowy Fosa, czyli bez zaangażowania i ambicji. Przyzwoicie zagrał tylko z Olimpią, pozostałe mecze do końca roku były słabe, bez jakości.
Do GKS Katowice wrócił Dawid Plizga i mogliśmy liczyć na doświadczenie. Występy tego zawodnik w większości miały miejsce po wejściu z ławki. Początek miał fatalny. Zero szybkości, zero dynamiki, po dwóch minutach pobytu na boisku wyglądał, jakby miał w nogach trzy mecze rozegrane tego dnia. Zwłaszcza wejście w Legnicy było fatalne, zawodnik psuł grę. Od pierwszej minuty pojawił się w meczu z Wigrami i było odrobinę lepiej, ale nadal bez efektu. Po meczu w Sosnowcu zniknął na sześć kolejek. Wrócił na Podbeskidzie i od tego momentu widać było, że jest lepiej. Pojawiła się dynamika, pojawiły się umiejętności. Dawid pokazał doświadczenie w Bielsku, strzelił bramkę, ale też dobrze i rozsądnie rozgrywał. Ze Stomilem zagrał już naprawdę bardzo dobrze, świetnie dogrywał, choć koledzy nie wykorzystywali sytuacji. Miał też swoje, choć nie wykorzystał. Niestety dwa mecze derbowe były fatalne w jego wykonaniu i ani trochę nie przypominał zawodnika z Bielska i Stomilu. To na tyle nie spodobało się trenerowi Mandryszowi, że nie wystawiał Dawida w kolejnych meczach. Wpuścił go jedynie na drugą połowę w Łęcznej i zawodnik swoją świetną grą w końcówce załatwił zespołowi zwycięstwo. Zasłużył na grę od pierwszej minuty w Siedlcach, a tymczasem nie tylko nie zagrał w ogóle z Pogonią, ale także w ostatnim meczu z Miedzią. Coś widać trenerowi nie pasuje u zawodnika. Niewystawienie go jednak z Pogonią po tak dobrym meczu z Górnikiem – indywidualnie jednym z najlepszych występów w tym roku – było żenujące. W każdym razie po początkowej fali krytyki, wkrótce Dawid zaczął pokazywać umiejętności.
Boki pomocy
Armin Cerimagić trochę grał w środku, więcej na skrzydle. Widać było u zawodnika technikę i umiejętności, ale nieraz brakowało kropki nad i. Próbował uderzeń z dystansu, jak na przykład w meczu z Chrobrym. Ma też problem z wykorzystywaniem sytuacji, jakie miał na przykład z Bytovią. Piłkarz strzelił bramki w Mielcu i u siebie z Ruchem, ale obie w przegranych meczach. Do poprawki stałe fragmenty gry, bo wydaje się, że zawodnik ma technikę, ale akurat ze stojącej piłki nie za bardzo umie kopnąć. Trener miał problem ze względu na brak możliwości wystawiania jednocześnie Prokića i Cerimagića i w większości decydował się na tego pierwszego. Armin natomiast niejednokrotnie wchodząc na boisko w końcówce, dawał temu zespołowi więcej niż reszta przez cały mecz. Zazwyczaj jednak brakowało czasu. I choć były to dobre zmiany, stosunkowo rzadko dostawał szansę od początku. W meczu w Łęcznej również miał udział w zwycięstwie, będąc zmiennikiem.
Jednak kwestia bocznych pomocników sprowadzała się głównie do czterech zawodników – Błąda, Mandrysza, Prokića i Skrzecza.
W pierwszych meczach jako praktycznie jedyny zawodnik, który błyszczał na tle słabych kolegów był Paweł Mandrysz. Jako młodzieżowiec dużo dawał od siebie. W meczu z Pogonią zarobił karnego, z Miedzią strzelił bramkę, z Puszczą tę bramkę wypracował. Gdyby nie Paweł, mielibyśmy zero po stronie zysków, zarówno punktowych, jak i bramkowych. Niestety to było wszystko, na co było stać zawodnika w tej rundzie. Kolejne spotkania były coraz słabsze i co najwyżej przeciętne. Tak naprawdę trudno jakoś szeroko się wypowiedzieć, bo te występy były bardzo bezbarwne, takie beznamiętne. Pamiętając jego bramkę ze sparingu z Banikiem Ostrava zastanawialiśmy się nieraz, co się stało z tym zawodnikiem, gdzie zatracił szybkość i dynamikę i dlaczego zamiast się rozwijać, cofa się w rozwoju. Mecze z Tychami i Olimpią (po wejściu) były już tragiczne. Jedynie coś optymistycznego było z Siedlcami po wejściu, ale to chyba taki optymizm na chwilę.
Drugi młodzieżowiec Oktawian Skrzecz. Zawodnik początkowo grał ogony, więcej minut dostał w spotkaniu z Odrą Opole. Od pierwszej minuty zagrał w Sosnowcu i niby tam był żwawy, ale przypominał Alexa Januszkiewicza, czyli nie jest to dobra laurka. W Mielcu był tak słaby, że został zdjęty w przerwie. Znów od pierwszych minut grał ze Stomilem i Ruchem i nadal wyglądało to bardzo słabo. Mieliśmy obawy, że zawodnik sprzeciętniał już w tej szatni albo po prostu jest kolejnym, młodym jeszcze, ale jednak szrotem. W końcu odpalił w meczu z Olimpią. Zagrał bardzo dobrze, był aktywny, szybki i dobrze podawał. W końcu pokazał swój potencjał i to bardzo duży. Powiało optymizmem na następne spotkania. W Łęcznej już tak dobrze nie było, ale i tak był lepszy niż reszta (wyłączając rezerwowych). Z Pogonią było już słabo. Na razie tak naprawdę jedynym pozytywnym występem była Olimpia.
Andreja Prokić to zawodnik pokrzywdzony przez trenera, który wystawia go nie w ataku, tylko na skrzydle. Zawodnik nie ma predyspozycji do grania na flance. Nie potrafi wykorzystać swojej szybkości, gra jak dzik bez głowy. Nie potrafi robić normalnych centr, tylko zakiwuje się na śmierć, nie patrząc, co się dzieje wokół. Dlatego nieraz brakowało odegrania do dobrze ustawionego kolegi. Nie mówimy, że było jednoznacznie źle, ale to nie było to. Z Siarką Prokić zmarnował najlepszą sytuację w meczu, sam na sam. Tak to chyba rozsierdziło trenera, że nie wystawił go w pierwszym meczu ligowym. Mimo ciągłej gry na skrzydle, zawodnik i tak nieraz schodził go środka. Paradoksalne i kuriozalne jest to, że właśnie dochodząc do okazji jak środkowy napastnik, strzelił dwie bramki w Częstochowie. To jednak nadal nie przekonywało szkoleniowca i tak naprawdę po dobrym meczu z Chojniczanką, Andreja na skrzydle nam dziadział. Dodatkowo zawodnik ma wielki problem z ergonomią wysiłku i zazwyczaj daje z siebie wszystko w pierwszej połowie, a w drugiej jest cieniem samego siebie, przestaje grać i nie ma z niego kompletnie żadnego pożytku. Ze Stomilem znów strzelił gola jako rasowy napastnik. Z Ruchem było fatalnie, natomiast końcówka rundy była dokładnie taka, jak większość, czyli spore zaangażowanie i zerowa efektywność.
Małym odkryciem tej jesieni był Adrian Błąd. Cieszyliśmy się z przyjścia tego zawodnika, bo znany był z ambicji i waleczności, co mogliśmy okazję obserwować choćby jak przyjeżdżał na Bukową z Zawiszą czy Zagłębiem. Początek w GKS miał jednak beznadziejny, debiut z Wigrami, a potem mecze w Sosnowcu i Mielcu pokazywały, że nie rozumie się z kolegami, nie potrafi wejść w tę ekipę. Coś drgnęło w meczu z Chrobrym, a potem było już tylko lepiej. Szkoda jednak, że po dwóch meczach, w których dał zwycięstwo GieKSie swoimi bramkami – odniósł kontuzję, która wyeliminowała go z meczów derbowych. Widać było, że ten zawodnik może podnieść jakość. Wrócił dopiero jako rezerwowy na mecz z Łęczną i wraz z Plizgą we dwójkę załatwili wygraną. Te kilka dobrych spotkań wystarczyło, żeby znaleźć się wśród nominowanych na piłkarza roku w Złotych Bukach.
Podsumowanie
Druga linia nie dała GieKSie w rundzie jesiennej tyle, co powinna. Zawodnicy albo zapomnieli jak się gra w piłkę (Zejdler), albo w ogóle nie umieją w nią grać (Kalinkowski) albo byli wystawiani na niewłaściwych pozycjach (Prokić), albo mieli kontuzje (Sulek). Niektórzy z niezrozumiałych względów nie dostawali szans prawie w ogóle (Kuliński) albo nie dostawali, gdy ewidentnie zasługiwali (Plizga, Cerimagić).
Nie było stabilizacji w składzie w pomocy, dlatego też czasem trener cofał nominalnych napastników, Kędziorę czy Goncerza.
Jeśli chodzi o defensywę, to pomocnicy nie byli zasiekami nie do przejścia. Często w wyniku ich błędów, nonszalancji, braku koncentracji, rywale stwarzali sobie sytuacje bramkowe. Nawet jeśli nie były to tak fatalne kiksy jak Klemenza, to ogół gry sprawiał, że to nie była mocna pozycja.
Podobnie było w konstrukcji, gdzie nie mieliśmy stałego, dobrego zawodnika, który rozrzuciłby piłkę na skrzydło czy zagrał prostopadle dla napastnika. Były pojedyncze mecze, wyskoki, jak na przykład Plizgi, ale wtedy trener sadzał go na ławce.
Jeśli chodzi o skrzydła, to młodzież niestety wygląda, że nigdy nie dorośnie. Nieźle rokuje Skrzecz, ale jeśli na wiosnę znów zagra tylko jeden czy dwa dobre mecze, to będzie sobie mógł szukać klubu w Tarnowskich Górach. Czas pokazać swój potencjał, a że go ma, pokazał z Olimpią. Niestety Paweł Mandrysz chyba zdziadział na dobre.
Nie chcemy Andreji Prokića w pomocy. Zawodnik musi grać w ataku. I naprawdę trudno zrozumieć, że widzą to wszyscy kibice, a nie widzi mający klapki na oczach trener.
Jeśli w pomocy nie pojawi się stabilizacja – a odpowiadają za to zarówno zawodnicy, jak i trener – nadal będzie to wyglądało słabo. Tak jak przez cały rok 2017.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.
Piłka nożna
Górak: Graliśmy przeciw bardzo mocnej drużynie
Po meczu GKS Katowice wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn Rafał Górak i Thomas Thomasberg. Poniżej główne wypowiedzi szkoleniowców, a na samym dole zapis audio całej konferencji prasowej.
Thomas Thomasberg (trener Pogoni Szczecin):
Gdy się zaczyna i kończy mecz przegrywając, to nigdy nie jest to dobry wynik. Dzisiaj mieliśmy bardzo duże posiadanie piłki i w porządku liczbę okazji bramkowych, ale ich nie wykorzystaliśmy i nie strzeliliśmy bramki. Nad tym musimy pracować. To jest rozczarowujący wieczór, bo w defensywie musimy pracować nad takimi rzeczami, które nie funkcjonowały, bo GKS miał tylko kilka sytuacji, a wynikało z nich zagrożenie lub utrata bramki. Musimy więc włożyć więcej pracy w defensywie. Gdy tu jechaliśmy, to wiedzieliśmy, jakie mamy mankamenty w obronie, a i tak nie udało się tych dziur załatać. Przed nami za kilka dni trudny mecz pucharowy i z dzisiejszego meczu możemy wyciągnąć jakieś pozytywne wnioski. Stworzyliśmy kilka dobrych sytuacji. Musimy też wyciągnąć lekcję, co było źle, bo chcemy awansować dalej. Dwa mecze zostały do końca tej rundy i musimy pokazać się z jak najlepszej strony.
Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo cieszymy się i jesteśmy zadowoleni z trzech punktów. Graliśmy przeciwko bardzo mocnej drużynie, szczególnie w atakowaniu. Wiedzieliśmy, jak wielkie i trudne zadanie nas czeka, bo Pogoń, gdy złapie luz i zdobędzie bramkę, to bardzo ciężko ich zatrzymać, co pokazał choćby mecz z Zagłębiem Lubin. W pierwszej połowie po drugiej bramce za nisko zeszliśmy do obrony. Ósemki powinny grać trochę wyżej, Adam Zrelak też był gotowy do wypchnięcia i wydaje mi się, że wtedy moglibyśmy poszukać czegoś zdecydowanie więcej, bo wydaje mi się, że mieliśmy przeciwnika trochę zachwianego i gdybyśmy strzelili trzecią bramkę, to byłoby nam – nawet z punktu widzenia kontrolowania gry – dużo łatwiej. W przerwie skorygowaliśmy to, wyszliśmy ósemkami trochę wyżej, napastnikiem – jednocześnie braliśmy pod uwagę to, że Pogoń będąca długo przy piłce może popełnić błąd i na taką okazję czyhaliśmy. Można było parę rzeczy lepiej rozwiązać w kontratakach i wtedy pokusić się o zakończenie, a tak do końca meczu były zdecydowane i mocne emocje. Natomiast jestem pod wrażeniem gry obronnej w samym polu karnym, bardzo wiele strzałów zostało wyblokowanych przez naszych zawodników i to jest duży plus, bo to są rzeczy ćwiczone przez nas. Bardzo cieszą trzy punkty, które chcieliśmy zadedykować całej rodzinie Jasia Furtoka.


Najnowsze komentarze