Felietony Piłka nożna
Piotr Mandrysz – postać dramatyczna teatru Bukowa

Gdy trener Piotr Mandrysz przychodził do GKS Katowice, wydawało się, że na tamten moment nic lepszego nie mogło tego klubu spotkać, jeśli chodzi o stanowisko szkoleniowca. Trener doświadczony, z charyzmą i charakterem, a przede wszystkim z sukcesami w postaci awansów do ekstraklasy. Po Jerzym Brzęczku, który tej charyzmy nie posiadał i bronił ile wlezie sabotujących awans zawodników, przyszedł do nas człowiek słynący z twardej ręki i tego, że nie da sobie w kaszę dmuchać. Co udowodnił w Sosnowcu, odstawiając tych, którzy według niego działali na szkodę zespołu. „Na głowę nikt mi nie wejdzie” z zapowiadał szkoleniowiec.
Już gdy robiliśmy przedsezonowy wywiad z trenerem (ale już po pucharowym meczu z Siarką), dość mocno akcentowaliśmy i dawaliśmy Mandryszowi do zrozumienia, jakie nastroje panują w Katowicach po zawalonym awansie, a spotkanie z Siarką właśnie było przedłużeniem tych klęsk. Niestety trener już wtedy zaczął mówić, że nie może odmówić zawodnikom walki. Powtórzył to po kompromitująco przegranym spotkaniu z z Pogonią, kiedy to na tle naszych ślimaków, ambitne chłopaki z Siedlec wprost zaorały murawę.
Trener zapewniał, że wie, do jakiego miejsca przyszedł. Mówił, że wiedział o presji i przypominał wizytę kibiców pod szatnią GKS, gdy był trenerem Niecieczy. Po raz kolejny jednak okazało się, że wiedzieć teoretycznie, a zrozumieć i doświadczyć to dwie różne sprawy. Dlatego też gdy na spotkaniu z kibicami po pierwszej kolejce zaczął wypowiadać się tak, jakby był na konferencji prasowej – szybko dostał prosto z mostu komunikat, że kibice głodnych i oficjalnych kawałków łykać nie będą i oczekują merytorycznej i szczerej dyskusji. Widać wówczas było, że szkoleniowiec jest kompletnie zszokowany. Brak wiedzy na temat specyfiki klubu trener przejawił również wspominając mecz w Grudziądzu ze słynnym tańcem – nie rozumiał, że przywoływanie tego spotkania działa jak płachta na byka.
Gdy po spotkaniu z Miedzią na konferencji personalnie skrytykował jednego czy dwóch zawodników, obudziła się nadzieja, że jednak w końcu nie będzie cackania się z gwiazdorami.
Po dwóch wygranych z Rakowem i Chojnicami, przyszedł ordynarnie przechodzony mecz z Odrą. Wtedy trener na konferencji po raz pierwszy odleciał. Skrytykował pogodę, twierdząc że on sam na ławce się spocił, więc co dopiero zawodnicy. Zrzucił winę na trzy mecze w ciągu ośmiu dni, choć była dopiero szósta kolejka. W końcu zaczął wyliczać, ile to GKS nie stworzył zagrożenia pod bramką Odry, podczas gdy w rzeczywistości „okazje” te nie były nawet dwudziestoprocentowe. Można było się zacząć niepokoić, bo tak naprawdę mecz z Odrą był jednym z kilku skandalicznych w rundzie jesiennej. Jednym z tych meczów, które jak na tacy pokazały, że wielu naszym zawodnikom po prostu się nie chce rzetelnie wykonywać swoich obowiązków.
Potem mieliśmy serię katastrofalnych występów. Z Wigrami GKS przegrał po kuriozalnej bramce samobójczej Damiana Garbacika. Obrońca został kozłem ofiarnym i przesunięto go do juniorów. „Decyzją zarządu” – jak było napisane w komunikacie. Potwierdził to szkoleniowiec zapytany przez nas na konferencji po meczu z Zagłębiem Sosnowiec, mówiąc że sam był przeciwny temu odsunięciu. To również była informacja, że dzieje się w związku z trenerem coś niedobrego – tym razem, że zarząd nie respektuje decyzji kadrowych szkoleniowca. Sprawa nie miała oficjalnie swojego ciągu dalszego, a dzisiaj nie ma już w klubie ani Garbacika, ani Mandrysza, ani Wojciecha Cygana, który po tamtym spotkaniu zrezygnował ze stanowiska prezesa.
Na tej samej konferencji po przegranym w fatalnym stylu 0:3 meczu, trener potrafił znów stwierdzić, że walka była, a na domiar złego zrzucił winę za brak wyników na absencję…Tomasza Foszmanczyka, „najbardziej kreatywnego zawodnika w poprzednim sezonie”. Potem była kolejna klęska w meczu, którego druga połowa tylko zaciemniła obraz, mowa o Mielcu. Przegrywać 0:3 do przerwy znów świadczyło jak najgorzej o tej drużynie.
Coś drgnęło później. Chociaż dość frajersko zespół zremisował z Chrobrym, to w końcu było widać cień zaangażowania. Trzy wygrane z rzędu później dały nam nadzieję. Aż przyszedł mecz z Ruchem, najgorszą drużyną w lidze. Abstrahując już od tego, że wolicjonalnie i taktycznie rywal był górą, to szkoleniowiec przy okazji meczu 14-lecia popełnił całą masę gaf świadczących tylko o jednym – on nawet w połowie października nadal nie zdawał sobie sprawy, w jakim miejscu pracuje. Mieliśmy więc przed meczem chwytającą za serce historię, jak to „niestety” kiedyś sędzia ograbił jego Ruch z punktów na Bukowej i „przegraliśmy”. Mieliśmy wystawienie na najważniejszy mecz Grzegorza Goncerza, zawodnika kompletnie bez formy, który wcześniej od wielu kolejek nie powąchał murawy. Gonzo był na tyle bezproduktywny, że został zdjęty w przerwie, czym trener przyznał, że graliśmy w osłabieniu. Werbalnie jednak stwierdził, że „był to dobry, a w drugiej połowie bardzo dobry mecz GKS”. Dla kibiców załamanych po porażce takie słowa były nie do przyjęcia.
Trener wyglądał coraz gorzej. Na konferencjach smutny, przygaszony, nawet nie silący się na jakąś złość – czy to na zespół czy choćby cały świat. W Tychach trener przyznał, że przed przerwą wyglądało to tak, jakby zawodnikom się nie chciało. Mimo wszystko trochę miotał się i mieszał w swojej wypowiedzi. Wyglądał ja siedem nieszczęść, a gdy po meczu z Olimpią nie chciał odpowiadać na pytania dziennikarzy, bo „źle się czuje”, naprawdę można było się martwić, czy szkoleniowca nie łapie depresja…
Rundę udało się przyzwoicie dograć, co było dość zaskakujące. Kilka ostatnich nieprzegranych meczów spowodowało pewien rodzaj zadowolenia, który bardzo dobrze w Katowicach znamy. Czyli konkretnie spieprzona runda zakończona kilkoma przyzwoitymi spotkaniami została przekuta na to, że w „drugiej połowie rundy zdobyliśmy zdecydowanie więcej punktów i jest to optymistyczne”. I o ile z liczbami dyskutować nie należy, to tak naprawdę obraz tych wygranych meczów pozostawiał wiele do życzenia, a przekuwanie właśnie zwycięstw z outsiderami (oprócz Miedzi) czy remisu w Siedlcach w sukces, to typowe klasyczne robienie wody z mózgu.
Wydawało się jednakowoż, że Mandrysz dzięki końcówce roku utrzyma się na posadzie i tak się stało. Tym większe było zaskoczenie, gdy kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że zarząd postanowił pożegnać się ze szkoleniowcem. Jeśli uznać to za merytoryczną decyzję i ocenę na podstawie bardzo kiepskiej rundy – to była to uzasadniona decyzja. Nie będziemy się silić na inne motywy, choć wróbelki ćwierkają, że dyrektorowi i trenerowi mocno było nie po drodze już od początku, więc mogło też chodzi o inne kwestie. Ale to już zostawiamy.
Trener Piotr Mandrysz stał się ofiarą własnego trudnego charakteru, ale w bardzo szerokim pojęciu. Zawsze słynął z twardej ręki, z tego że był nerwowy, wybuchowy, podpalający się. W Sosnowcu popadł w konflikt z piłkarzami i to on wyleciał z klubu. Trudno nie odnieść wrażenia, że w Katowicach postanowił objąć inną taktykę i po prostu stać się bardziej ugodowy. Niestety przegiął w drugą stronę – stał się mało wyrazisty, miękki, gubiący się nawet w swoich wypowiedziach. Nie był przekonujący, nie widać było w nim tej charyzmy, którą znaliśmy. Z czasem autentycznie wyglądał na coraz bardziej smutnego i przegranego. Tylko pojawia się pytanie, czy z powodu własnej bezsilności wobec tego, co widział w drużynie?
Trudno czasem było uwierzyć, że trener wierzy w to, co mówi o zaangażowaniu. Każdy mający dobry wzrok obserwator meczów GKS widział, że co najmniej kilka meczów było oddanych kompletnie bez walki i choćby odrobiny zaangażowania. Nie można chyba być tak zaślepionym, żeby – mowa o trenerze – wmawiać sobie, że zawodnicy gryzą trawę, w momencie, gdy grają de facto przeciw trenerowi i to nawet niekoniecznie celowo, ale po prostu nie angażując się w grę. Czy trener Mandrysz dobrze wiedział co jest grane, ale bał się lub nie chciał tego ugłośnić na konferencjach prasowych? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast – widząc go po prostu na tychże konferencjach – że bardzo mocno to przeżywał i go to gryzło. Wolał jednak wszystko, co trudne zachować dla siebie. I to też go chyba zgubiło.
Trener Mandrysz nie zdał tego ważnego egzaminu w swojej karierze i nie podołał oczekiwaniom kibiców. Są tacy trenerzy, którzy gdy obejmują stanowisko – kibice się cieszą i uważają, ze to był trafny wybór. Tak było, gdy Franciszek Smuda objął reprezentację Polski. Też mówiło się, że twarda ręka i to będzie dobre. Skończyło się na ultradefensywnym ustawieniu w trzecim meczu grupowym z Czechami, w meczu, którzy trzeba było wygrać. Smuda nie wytrzymał ciśnienia i po prostu z autentycznego ludzkiego strachu zagrał bardzo asekuracyjnie. W Katowicach postawę ultra-asekuracyjną od początku przyjął trener Piotr Mandrysz, a to niezgodne z jego charakterem. Można powiedzieć, że z każdą wypowiedzą o walce i zaangażowaniu, zjadał się od środka. Nie dał temu ujrzeć światła dziennego.
Osobiście, szkoda mi szkoleniowca, bo to bardzo sympatyczny człowiek. Nie, wcale nie jest słabym trenerem, jak sugerują niektórzy. Ma warsztat i sukcesy. Jednak w Katowicach po pierwsze kompletnie nie przyjął specyfiki tego miejsca i zaakceptował pewnych warunków, jakie tu są. Po drugie totalnie się zawodowo pogubił i na bazie tego, co zostało napisane wcześniej, zaczął podejmować coraz to bardziej dziwne i irracjonalne decyzje (wspomniany Goncerz czy brak Plizgi w Siedlcach). W tym konkretnym przypadku zadanie go przerosło.
I jeszcze jedna rzecz. Gdyby trener miał do dyspozycji poważny zespół i poważnych piłkarzy, to wszystko by się nie wydarzyło. Te same wyniki, okraszone zwycięstwem z Ruchem i np. remisami w Tychach i Sosnowcu spowodowałyby zupełnie inny pogląd na sprawę. Niestety wszystko zostało przegrane bez walki. I trzeba sobie to jasno powiedzieć, że po raz kolejny w Katowicach piłkarze zwolnili trenera. Swoją postawą to piłkarze w pewnym sensie „zniszczyli” tego szkoleniowca. Mamy nadzieję, że tylko na chwilę, a trener się odbuduje i będzie dalej pracował – już z poważniejszymi ludźmi. Jednak to co zrobili piłkarze to jedno, a to czego w związku z tym nie zrobił trener – to jego odpowiedzialność. Widząc, co się dzieje nie zareagował i właśnie na tym polu przegrał i swoje zadanie zakończył niepowodzeniem.
Trener Mandrysz w GKS Katowice to już przeszłość. Wierzymy, że kolejni szkoleniowcy – tym razem Jacek Paszulewicz – wyciągną wnioski z tego, co się działo, będą wiedzieć, do jakiego klubu przyszli i szybko poznają – nie tylko teoretycznie – jego specyfikę. To jest GKS Katowice i to trzeba przyjąć z całym „dobrodziejstwem inwentarza”. Bez tej wiedzy żaden trener nie osiągnie tu sukcesów. Wiedzieć, czym jest GKS Katowice i „czym to się je” – to pierwszy i najbardziej konieczny warunek, żeby móc osiągnąć sukces. Dopiero na drugim miejscu jest włączenie swojego warsztatu i rzetelna merytoryczna praca na rzecz sukcesu sportowego.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Irishman
12 stycznia 2018 at 20:29
W PUNKT!!!
Nie potrafię pojąć, jak taki trener, który dodatkowo przecież był wcześniej częstym gościem na Bukowej, mógł tak bardzo zaufać niektórym z tych piłkarzy, którzy tak bardzo zawiedli na wiosnę?!?!?!
Chyba, się faktycznie pogubił! Ale taki trener?!!! Jak to możliwe?????
Irishman
12 stycznia 2018 at 20:33
Oby Paszulewicz, nie popełni tego samego błędu!!!!!
tomassi
12 stycznia 2018 at 20:36
Nic dodać nic ująć.
Czekamy…..!!!?
Ktoś musi w końcu przełamać tą niemoc
Ktoś musi kopnąć ich porządnie w dupę
I mam nadzieję że będzie to teraz,już a nie kiedyś…..
Solski
12 stycznia 2018 at 21:04
Tak czysto po ludzku, trenera mi szkoda.
Czy zmiana była dobrym krokiem? Zobaczy się po rundzie wiosennej.
Wg mnie można było dać spokojnie przepracować Mandryszowi wiosnę. Po długim zimowym okresie przygotowawczym można by wtedy rozliczyć go za wyniki i decyzje. 6 pkt straty to nie dużo i jednak wiele do odrobienia. Prawda jest taka, że kto by nie przyszedł to z tymi wkładami wyniku nie osiągnie.
Wkłady zwolniły już Cygana i wielu trenerów. O poparciu dla Mandrysza tez wiele się wypowiadaliście, że należy trzymać Jego stronę bo to wina kopaczy. Tak samo teraz piszecie w momencie zatrudnienia Paszulewicza. Ciekaw jestem po ilu kolejkach będziecie się domagali zwolnienia trenera, bo jak sądzę kopacze wiele więcej z siebie nie dadzą.
zippo50
12 stycznia 2018 at 22:03
Jeżeli dalej tak będzie że trener rządzi na boisku a w szatni kto inny to dalej będzie padaczka, z naszymi kopaczami jedyna metoda to „zamordyzm” a jak będą wyniki trochę odpuścić a nie odwrotnie.Nie opuściłem ani jednego meczu i szlag mnie trafiał jak Piotr ustawiał składy kogo trzymał na ławie a komu dał grać.Błędna była koncepcja mocnej obrony bo strzelać nie było komu a teoria stara jak świat to NAJLEPSZA OBRONA TO ATAK.Do momentu kiedy nie nauczymy się strzelać [często dwa strzały celne na bramkę przez cały mecz]to nie będziemy wygrywać amen.
kris
13 stycznia 2018 at 01:57
Ciąg dalszy robienia nas w ciula,teraz będzie wytlumaczenie jak nie awansują; że nowy trener nie zgrali się i nie zatrybiło jeszcze wszystko i nie rozumieją strategii Paszulewicza…to wszystko trwa wy myslicie że przyjdzie nowy trener i zrobi SZYBKI AWANS w pół roku.hehe pozdro dla kumatych.Wywalą go znowu po to kontrakt na rok,granie na czas tak jak kiedyś pisałem że awans będzie jak stadion powstanie…Droga do awansu chyba wtedy powstaje jak są transfery,wyniki? zachęta dla kibiców i ich sciągnięcie na trybuny żeby było ich jak najwięcej, a u nas wszystko na odwrót.W takich warunkach i atmosferze AWANS..Nie jescze tym razem.
Irishman
13 stycznia 2018 at 09:19
@Kris, nie chciało mi się w to wierzyć ale ostatnie miesiące pokazują, że to może być prawda. Z tym, ze mam także coraz większe wątpliwości czy ten stadion w ogóle powstanie.
Chyba jedyną dla nas szansa jest przejęcie nas przez prywatnego sponsora ale… to jest praktycznie niemożliwe bez stadionu i kółko się zamyka.
Źle to wygląda, bardzo źle.
Co nie zmienia faktu, że trzeba trzymać kciuki za nowego trenera!
Pewny
13 stycznia 2018 at 14:38
Shellu typ z góry uprzedzony do nie niektórych piłkarzy….obiektywizm….zero…zwykła…menda
scifo
14 stycznia 2018 at 12:21
Ja obstawiam, że Pewny to Gonzo, a Wy?
Zwieracze puszczają, może to dobrze, może w końcu znaleźliśmy trenera, który pożegna paru „gwiazdorów”.
Shellu tak trzymej chopie!!