Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczów w Łodzi i Niecieczy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zakończył się maraton meczowy. Trzy mecze w ciągu siedmiu dni, z czego dwa wyjazdy w systemie wtorek-piątek, były wyzwaniem dla naszej redakcji. Powoli zamykamy temat Niecieczy i tej kolejki (choć dzisiaj jeszcze trzy mecze), zamieszczamy więc tym razem łączone – wyjątkowo długie – post scriptum z dwóch wyjazdów. Było intensywnie i ciekawie. I przede wszystkim – zwycięsko! Od teraz liczy się już tylko Piast Gliwice. No… i jutrzejsze losowanie Pucharu Polski! Miłej lektury.

1. Z racji środka tygodnia i to meczu o wcześniejszej porze niż dwudziesta, do Łodzi pojechaliśmy w zaledwie dwuosobowym składzie – ja i Misiek.

2. Wyjechaliśmy nieco po dwunastej, więc mieliśmy spory zapas. Tradycyjnie bowiem chcieliśmy coś zjeść. Mecz bez szamki po drodze, to nie mecz.

3. Droga do Łodzi jest szybka i sprawna. Dlatego też pokonywaliśmy ją szybko i z dużym zapasem wjechaliśmy do centrum miasta. Wcześniej jednak przejeżdżaliśmy obok pól kukurydzy, a to przypominało nam, że oprócz meczu pucharowego, w piątek czeka nas kolejny – ligowy.

4. Centrum natomiast okazało się zatłoczone, więc musieliśmy przeciskać się to przez wąskie uliczki, do tego roboty drogowe nie ułatwiały tego zadania. Szukaliśmy też miejsca do zaparkowania, ostatecznie postanowiliśmy zostawić auto pod Dino, nieopodal knajpy, na którą padł nasz wybór.

5. Pizzeria Finestra zachęcała opiniami na Google, więc tam skierowaliśmy swoje kroki. Bardzo sympatyczne miejsce, z klimatem takim amerykańskim, czerwonymi, skórzanymi kanapami (bez skojarzeń hue hue).

6. Sama pizza mimo że wyglądała bardzo dobrze, była niezła, ale bez rewelacji. Misiek wziął shoarmę. Najważniejsze było jednak dość smacznie się najeść, a to się powiodło. Dodatkowo knajpa była jakieś 10 minut od stadionu, więc wszystko mieliśmy pod jak najlepszą kontrolą.

7. Szybko przedostaliśmy się pod stadion eŁKSy. Parking miał być przy Atlas Arenie. No i w pierwszej chwili gdy zbliżaliśmy się w miejsce zakrętu, mówiłem Miśkowi, że to jeszcze nie jest Atlas Arena. A była. Po prostu nie mogłem uwierzyć, że hala wybudowana w 2009 roku – a pamiętam, że mówiło się o tym – teraz wygląda raczej na relikt PRL niż cokolwiek nowoczesnego. Zmyliła mnie niesamowicie.

8. Wjechaliśmy na parking, podjechaliśmy niemal pod sam stadion. Idealnie. Byliśmy na tyle wcześnie, że akredytacji jeszcze nie było i taki bardzo zaangażowany i przejęty swoją rolą pan mówił, że zaraz będą i tłumaczył pani od wydawania pewne sprawy. Choć to zaangażowanie na pierwszy rzut oka wyglądało może nawet na nadgorliwość, to zawsze należy cenić ludzi, którzy oddają serce.

9. Za chwilę plakietki były już na miejscu. Odebraliśmy więc je i windą pojechaliśmy na górę. Jupitery jeszcze nie były zapalone, panował półmrok, ale zaraz miało być już ciemno. Pozostawała ponad godzina do meczu, więc na obiekcie były jeszcze pustki…

10. … w sumie podczas meczu niewiele się to zmieniło…

11. Ale mówiąc poważnie, lubię te nasze wczesne przyjazdy na stadiony przeciwników. Kiedyś pamiętam różnie z tym bywało, czasem było na styk, a kilka razy też się spóźniłem. Ale to naprawdę w dawnych czasach, jeszcze przed powstaniem GieKSa.pl, czyli rokiem 2012.

12. Z najbardziej spektakularnego spóźnienia pamiętam Stróże, gdzie na mecz Kolejarza z GKS przybyliśmy na drugą połowę, bo… pomyliliśmy Stróże. Na szczęście te drugie nie były aż tak daleko, więc daliśmy radę zdążyć przynajmniej na kawałek meczu.

13. Drugi raz to Dolcan Ząbki, na który przyjechaliśmy co prawda po dwudziestu kilku minutach meczu, ale już padły trzy bramki – Dolcan prowadził 2:1. Przy czym ten mecz ma dla mnie inną historię. To był drugi termin spotkania, bo w pierwotnym – pamiętnym – 10 kwietnia 2010 była katastrofa smoleńska. Ja byłem akurat we Włoszech, więc Dolcan by mi odpadł. A przez tę sytuację i możliwość pojechania na przesunięty mecz, mogłem kontynuować serię meczów GKS bez przerwy, która zakończyła się chyba na 153 meczach.

14. Wracamy do Łodzi. Zaczęliśmy ogarniać swoje sprawy, w taki skyboxie na trybunie prasowej można było zaparzyć herbatkę i zjeść ciastka. Oldschoolowe były kostki cukru, tak rzadko już spotykane. Niby taki trochę kontener, a jednak bardzo sympatyczna sprawa. W porównaniu do innych stadionów bowiem, jest to praktycznie na samej trybunie, a nie trzeba gdzieś krążyć po budynku klubowym.

15. Światła rozbłysły i powoli można było iść szukać miejsca na prasówce. Panował wiatr i nawet – mimo że pod dachem – zacinało lekkim deszczem.

16. Szukanie miejsca na prasówce to już była historia jak z horroru. O Boże… nad tym ŁKS musi solidnie popracować. Prasówka jest oddzielona od sektorów kibicowskich, więc miejsca znajdują się na samej górze, na długości całego boiska, więc jest ich multum. Do wyboru, do koloru – środek, lewa, prawa. Widoczność znakomita. Natomiast…

17. No niebywały jest problem z gniazdkami. To są takie gniazdka, że nie wepchniesz do niej wtyczki. I o ile jeszcze wtyczka z ładowarki jakoś wchodziła, to ta duża z dziurką na uziemienie za żadne skarby nie chciała wejść. Chodziłem więc jak głupi po tej trybunie i szukałem, że „a może jednak”.

18. To były takie przedłużacze luzem zamontowane do barierek. Przy innych stanowiskach już zobaczyłem kontakty  na sztywno pod blatami. I tam to samo, ale – eureka. One były inne – te brytyjskie, z dodatkową dziurką. Miałem ze sobą wykałaczkę i jak za starych dobrych czasów, odblokowałem kontakt i w końcu mogłem włożyć wtyczkę.

19. Całość tych akcji z gniazdkami zajęła mi chyba z pół godziny. Czy naprawdę nie można po Bożemu dać zwykłych gniazdek?…

20. Same stanowiska pracy poza tym są bardzo dobre. Wygodne blaty, widoczność extra, no i kibice nie zaglądają w ekran. Można było na spokojnie oczekiwać meczu.

21. Wiedzieliśmy o problemach ŁKS z frekwencją. Wyszło rzeczywiście bardzo kiepsko. Ochrona była ustawiona na środku tej trybuny z napisem „ŁKS Łódź” i taką kreską oddzielała nielicznych kibiców od pustek. Zacieśnienie oczywiście ma sens wizualny, bo gdyby kibice byli rozproszeni, to wrażenie pustości byłoby jeszcze większe.

22. Młyn ŁKS też nie był zbyt liczny, ale fanatyczny. Kibice eŁKSy dali radę i głośno dopingowali swój zespół przez cały mecz. Szacun. Choć łodzianie byli w ekstraklasie kilka razy, to po awansie spadali, teraz jest drugi sezon w pierwszej lidze i widoków brak.

23. GieKSa grała drugi raz z rzędu drugą rundę Pucharu Polski. Rok temu polegliśmy w katastrofie w Skierniewicach. Teraz liczyliśmy na to, że – zgodnie z zapowiedziami trenera – w tych rozgrywkach będziemy grać z całych sił o zwycięstwo w każdym meczu.

24. I stało się – GKS awansował do 1/8 finału. Po raz pierwszy od 10 lat i po raz trzeci w ciągu ostatnich… 20 lat. PRZE-RA-ŻA-JĄ-CE. W 2013 roku za kadencji… Rafała Góraka GKS pokonał Wigry w Suwałkach 2:0, by potem wygrać po dogrywce z Podbeskidziem 2:1. Potem bomba Petasza na Bukowej i Zawisza wygrał 1:0.

25. W 2015 roku pokonaliśmy u siebie Rozwój Katowice 2:0, a potem w pucharze – ponownie Wigry w Suwałkach 2:0. W 1/8 finału na Bukowej triumfowała Cracovia m.in. z Bartoszem Kapustką w składzie.

26. Tak więc GKS wygrywając w Łodzi wyrównał swój największy „sukces” od dwóch dekad…

27. Arkadiusz Jędrych wykorzystał rzut karny. To była pierwsza jedenastka podyktowana dla GKS od… 28 meczów. Też niebywała statystyka. Gdy dodamy, że to był niewykorzystany strzał z wapna Arka w Częstochowie, celną jedenastkę musimy szukać dalej. 39 meczów wcześniej w meczu z Puszczą Niepołomice – gdzie akurat były dwa rzuty karne, które skutecznie egzekwowali kapitan i Bartosz Nowak.

28. Czyli pomiędzy dwoma skutecznymi jedenastkami minął rok i 24 dni. Co ciekawe, wszystkie trzy miały wspólny mianownik. Za każdym razem faulowany był… Marcin Wasielewski.

29. Jak podała oficjalna strona GKS, Arkadiusz Jędrych tym trafieniem zaliczył 40. bramkę dla GKS Katowice. Statystyka absolutnie niebywała, jak na stopera. Dzięki temu wskoczył na dziewiąte miejsce w historii strzelców GKS Katowice.

30. Kibice GieKSy również świetnie dopingowali przez cały mecz, trenując też nową przyśpiewkę, która jak się okazuje, tak wpada w ucho, że potem w głowie zostaje na drugie godziny. A skoro tak – oznacza to, że jest po prostu dobra.

31. Ilja Szkurin strzelił swoją czwartą bramkę dla GKS – jak się okazuje jest to zawodnik i ligowy, i pucharowy. Liczymy na dalszą skuteczność sympatycznego napastnika.

32. Po meczu udaliśmy się na konferencję prasową, która odbyła się dość szybko, a i odległość między jednym, a drugim trenerem była niewielka. Rafał Górak oczywiście był zadowolony z meczu, Szymon Grabowski wyglądał na lekko smutnego – ogólnie trenerski żywot go nie oszczędza – wiadomo jak było w Lechii, a teraz średnio idzie w ŁKS. Pozdrawiamy trenera, bo kiedyś lajkował nam posty.

33. To co nas nieco rozbawiło to tablice – te do wywiadów – z pierwszej i drugiej ligi, bo zaledwie jedna klasa rozgrywkowa dzieli pierwszą i drugą drużynę ŁKS. Przygotowani więc są na wszystko.

34. Po meczu zostaliśmy jeszcze chwilę sali, żeby zamieścić na stronie relację z konferencji i galerię. Uwinęliśmy się bardzo sprawnie i po jakichś trzydziestu minutach ruszyliśmy do samochodu, by udać się w drogę powrotną. Akurat wyjeżdżał ze stadionu też autokar GieKSy.

35. Powrotna droga przebiegła szybko i sprawnie oraz przede wszystkim w dobrych humorach. Już snuliśmy plany, na kogo byśmy chcieli trafić w kolejnej rundzie. Oczywiście z zastrzeżeniem, że we wtorkowy wieczór rozegranych zostało zaledwie kilka spotkań.

36. W Katowicach byliśmy około 23.00, czyli jak na powrót z meczu wyjazdowego, naprawdę o przyzwoitej porze.


37. Na mecz piątkowy pojechało nas już czterech – ja, Misiek, Kazik i Flifen. Więcej par rąk i głów do pracy dało nam większe możliwości manewru.

38. Wyjazd zaplanowaliśmy na 13.30. Trochę obawialiśmy się sytuacji na drodze ze względu na 1 listopada, jak się okazało niesłusznie – bo nie spowolniło to naszej trasy.

39. GPS nas jednak poprowadził za Krakowem bocznymi drogami, a nie autostradą. Dlatego też była to dość niezwykła wyprawa i zachodziliśmy coraz to bardziej w głowę, w jakie uliczki i niemal polne drogi co rusz skręcamy.

40. Pogoda była bardzo dobra, więc i widoczność kapitalna. Dlatego mogliśmy podziwiać odległe szczyty Beskidu Wyspowego, a nawet Tatr, które gdzieś tam na horyzoncie się wyłaniały. Bardzo klimatyczna trasa i przypomniały się dawne wyjazdy w niższych ligach.

41. Ciekawe były te miejscowości. Przejeżdżaliśmy na przykład przez Karwinę. Zastanawialiśmy się, czy nie zatrzymać się na hokej, ale to nie ta Karwina, podobnie, jak nie te Stróże. Zbliżaliśmy się do gminy Żabno. Zachwycała nas złota polska jesień.

42. Z racji dużego zapasu czasowego, postanowiliśmy skonsumować szamkę w Żabnie. Wybór padł na Gospodę u Krzycha. Mała sympatyczna miejscówka. Zasiedliśmy do przedmeczowej strawy.

43. Przy zamawianiu przy barze nastąpiła zabawna sytuacja. Czekaliśmy sobie spokojnie, bo pani za ladą przyjmowała telefoniczne zamówienie. Taka pizza, to taka, z takimi sosami i tak dalej. W pewnym momencie padło pytanie, gdzie dostarczyć. Pod stadion w Niecieczy. Pani więc pyta „a gdzie dokładnie w jakie miejsce?”. Powiedziałem więc po nosem od niechcenia „pod sektor gości”. A pani przez telefon „aha, pod sektor gości”.

44. Okazało się, że jakiś kibic GieKSy zamawiał z tejże gospody – na godzinę 17:40. Jeśli to czytasz, pozdrawiamy i mamy nadzieję, że smakowało 😊

45. My pizzy nie braliśmy, ale wzięliśmy inne rzeczy. Flifen placek, ja z Miśkiem filet z kurczaka, Kazik natomiast schaboszczaka. Przypasowało nam, było bardzo smaczne i dość syte. Chociaż Flifen zarzekał się, że na stadionie jeszcze skonsumuje popularnego wuszta.

46. Pojedzeni i popici ruszyliśmy do nieodległej Niecieczy, gdzie byliśmy po kilkunastu minutach. Stadion jest niczym Gwiazda Betlejemska, która zaraz po wyjeździe z Żabna zaczęła swoją łuną nas przywoływać, niczym Trzech Króli do stajenki.

47. Szybko w sklepiku klubowym odebraliśmy akredytacje i ruszyliśmy na stadion. Obiekt jest niewielki, więc i przemieszczanie się pomiędzy różnymi punktami jest szybkie. Zahaczyliśmy o sektor prasowy, na którym jak rok temu były pajęczyny, a potem poszliśmy się pokręcić w różne miejsca.

48. Flifen udał się na wspomnianą kiełbasę i dość szybko wrócił. Myślałem, że zrezygnował, a po prostu miał taki spust, że zjadł bardzo szybko. Zresztą podobnie było w knajpie.

49. Ja poszedłem na catering, gdzie można było się uraczyć herbatą. Jedzenie też było, ale na razie byłem najedzony, choć chodziła mi również myśl o giętej. Postanowiłem, że uczynię to w przerwie.

50. Warunki do oglądania meczu z tego miejsca i takich siedzisk ze stolikami są wyśmienite, zwłaszcza jeśli jest zimno. Zza szyby świetnie widać całe boisko. Minusem jest oczywiście dźwiękowe odgraniczenie od atmosfery stadionu. Kiedyś jak relacjonowaliśmy mecze z kabin na niektórych obiektach, miało się poczucie pewnego wyobcowania.

51. Stanowiska prasowe nie są tak sprzyjające, jak na wielu obiektach. Blaty są stosunkowo niewielkie, ale przede wszystkim jest ciasno. Małym minusikiem jest też to, że są trochę na bok od środka stadionu i to plus niska wysokość powoduje, że osoby ze słabszym wzrokiem nie zawsze widzą dobrze, co się dzieje na przeciwległym krańcu boiska. Ale to szczegóły. Najważniejsze, że był prąd i gdzie postawić laptopa.

52. Zaskoczyła nas informacja, że w składzie nie ma Matuesza Kowalczyka. Zastanawialiśmy się, jak GieKSa poradzi sobie bez czołowego zawodnika. Wkrótce rozpoczął się mecz, a rozpoczął się rykami słoni, na które uczulałem członków redakcji. Nawet chyba jeśli bym ich nie uprzedził – nie dało się tego pominąć. Niewtajemniczeni mieszkańcy Niecieczy pewnie zawsze myślą, że nadciąga inwazja tych sympatycznych skądinąd zwierząt.

53. Osobiście miałem przyjemność po raz ósmy gościć na tym obiekcie. Do zeszłego roku pamiętałem tylko jeden triumf sprzed lat, kiedy po golach Kamila Cholerzyńskiego i Grzegorza Fonfary GieKSa wygrała 3:1. Trzynaście miesięcy temu w Pucharze Polski GieKSa wygrała tu 2:1 po trafieniach Bartosza Jaroszka i Jakuba Antczaka.

54. GieKSa z Termaliką generalnie miała problem i do zeszłego sezonu miała jeden wygrany mecz w ogóle – bo na Bukowej na wiele prób ani razu nie udało się odnieść zwycięstwa. Ten trend jednak najwyraźniej się odwraca, bo zespół z Małopolski już od dawną z GieKSą nie wygrał, a ostatnie dwa mecze – z piątkowym – zakończył porażką.

55. Wracając do samego meczu – najpierw trafił Klemenz. Dla zawodnika to już trzecia bramka w sezonie. Długo czekaliśmy na uznanie tego gola, bo Adam Zrelak był na centymetry na potencjalnym spalonym. Na szczęście po wyrysowaniu linii okazało się, że wszystko przebiegło prawidłowo.

56. W przerwie sam udałem się na kiełbaskę, ale kolejka po lewej stronie (w której stałem) oczywiście poruszała się w ślimaczym tempie, gdy ta po prawej szła bardzo żwawo. Nosz, cholera. W końcu, gdy wielkimi krokami zaczęła się zbliżać druga połowa – zarzuciłem pomysł.

57. Poszedłem na catering i niestety zupy już nie było, więc musiałem zadowolić się tym, czego nie znoszę, czyli tzw… sztuką mięsa. Blee.

58. GieKSa umiejętnie się broniła, aż w końcu Eman Marković strzelił drugą bramkę. To było premierowe trafienie Norwega, co później przy drugim golu musiało spowodować dumę u swojego kumpla Erlinga Haalanda.

59. Co ciekawe, bramka na 2:0 dla GKS zupełnie odmieniła nastroje w młynie gospodarzy. Od początku meczu bowiem wspierali głośno swój zespół, a także kilkukrotnie skandowali nazwisko trenera Marcina Brosza. Po trafieniu Emana zaczęli śpiewać „k.. mać, Terma grać” czy coś takiego. Rzadko się zdarza tak błyskawiczna zmiana.

60. Do końca z umiarkowanym spokojem, ale też lekkim stresem obserwowaliśmy to spotkanie, ale wspomniany gol na 3:0 zamknął ten mecz na dobre. Po chwili cieszyliśmy się z kolejnych trzech punktów.

61. Telebimy w Niecieczy mają jakiś defekt. Wydawało się, że te piksele są błędem przekazu, ale na dwóch telebimach były w różnych miejscach. Dlatego takie brzydy były na miniaturkach w trakcie meczu.

62. GieKSa odbiła się od dna wyjazdowego. Po początkowych czterech porażkach w delegacjach, potem przyszedł remis w Płocku, a teraz wygrane w Lublinie i Niecieczy, przedzielone triumfem w Łodzi. W końcu GieKSa sławi naszą piłkę w całej Polsce.

63. Z dobrymi humorami mogliśmy udać się do dalszej pracy. Flifen poszedł szukać piłkarzy do wywiadu, ja po nagrywce chciałem kierować się do sali konferencyjnej. Na moje nieszczęście, gdy nagrywałem, zobaczyłem jak pani z klubu zamyka przejście (tam gdzie był catering) na cztery spusty. Na dodatek wyjścia z sektorów też były już po prostu zamknięte. Musiałem przechodzić przez płytę boiska.

64. W ogóle to się pogubiłem i prawie wlazłem do szatni GieKSy 😉 Tam piłkarze cieszyli się po zwycięstwie.

65. Dotarłem do sali konferencyjnej, takiej ładnej, bardzo schludnej. Z wygodnymi choć… trochę zbyt niskimi siedzeniami, że jak trenerowi zadaję pytania, to widzi tylko moją głowę.

66. Trener Górak musiał przestawić słonia, żeby dobrze wszystko było widać na kamerze. Rzeczniczka powiedziała, że słonie muszą być, więc zostały – tylko przesunięte. Szkoleniowiec GieKSy wziął to na siebie. Oczywiście humor jemu, jak i nam wszystkim dopisywał.

67. Za to Marcin Brosz był nieco przybity, bo ostatnie wyniki Termaliki są bardzo słabe. Beniaminek jest głównym kandydatem do spadku i szkoleniowiec zapowiada zmiany po tym nieszczęsnym dla gospodarzy spotkaniu.

68. Tak jak zazwyczaj, jak i w Łodzi, tak i po tym meczu popracowaliśmy na sali. Przy herbatce zawsze miło się opracowuje wygrany mecz. Flifen poszedł po wywiad i wrócił z wypowiedzią Marcela Wędrychowskiego. Misiek i Kazik robili galerie.

69. Śmiesznie wyszło zestawienie tytułów z konferencji i wypowiedzi Marcela. „Ocena celująca” od trenera Góraka i „Musimy mieć chłodną głowę” byłego gracza Pogoni. Zazwyczaj to trenerzy studzą głowy piłkarzom, a ta zbitka zasugerowała, jakby to trener był zadowolony, a zawodnik schładzał nastroje. Ale to tylko humorystyczne zestawienie – w zespole pewnie wszyscy wiedzą, co jest na swoim miejscu.

70. Jeszcze Misiek został upomniany przez panią rzecznik, żeby zostawił słonia, bo zaczął się bawić tym sympatycznym pluszakiem. Śmiechom nie było końca. A ten słoń pozostał taki zasmucony, nie wiem czy wynikiem, czy tarmoszeniem Miśka.

71. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Zahaczyliśmy o KFC w Brzesku – to samo, co gdy wracaliśmy w Lublinie. Posililiśmy się tymi fast-foodowymi kurczakami, już robiąc sobie smaka na pojedynek z Piastem Gliwice w nadchodzącą sobotę. Powrót był oczywiście bardzo wesoły, bo GKS pnie się w tabeli.

72. Jeszcze oglądaliśmy w trasie końcówkę meczu Piast – Korona i gliwiczanie poprzez remis stracili kolejne dwa punkty do GieKSy. A w doliczonym czasie gry stracili Michała Chrapka, który dostał czerwoną kartkę. Przez to ważny zawodnik piłkarzy z Okrzei nie będzie mógł wystąpić na Nowej Bukowej.

73. W Katowicach byliśmy w okolicy pierwszej. Po trzecim wyjazdowym zwycięstwie. Już wkrótce – Białystok! To będzie nie lada wyzwanie, bo mecz o godzinie 12.15. Ale najpierw – Piast Gliwice!

4 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

4 komentarze

  1. Avatar photo

    Szymoner

    3 listopada 2025 at 17:12

    Ad 28. – na Rakowie faulowany na karnego był Galan, nie Wasyl 🙂

  2. Avatar photo

    tomek

    3 listopada 2025 at 21:44

    Po co te głupoty piszecie. Kogo to obchodzi co jedliście i jak przebiegała droga. Wyjątkowy kretynizm

    • Avatar photo

      wijas

      5 listopada 2025 at 13:23

      Do Tomka: Jeżeli Postscriptum uważasz za kretynizm, to po prostu nie czytaj. Ja uważam otoczkę szpilów wyjazdowych za ciekawą, a i Shellu, skoro chce się podzielić relacją z wyprawy, to niech pisze. Robi fajną robotę dla nas wszystkich, więc chyba ma prawo to opisywać.

  3. Avatar photo

    Łuki

    4 listopada 2025 at 10:30

    AD.33 Tablice na eŁKSie są także przygotowane na 2 ligę bo ŁKS II Łódź w niej gra

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga