Felietony
Post scriptum do meczu z Wigrami
Wigry Suwałki to najdalszy wyjazd dla GKS w ostatnich kilku sezonach. Zawsze w którymś momencie ta eskapada na „biegun zimna” musi nastąpić. Tym razem weekend był jednak piękny, było cieplutko, a piłkarze dodatkowo nas rozgrzali. Tym samym zamykamy w newsach temat sobotniego spotkania z Wigrami, chwilę pomówimy jeszcze o nim w dzisiejszej „Trójkolorowej Połowie”, niniejszym przechodząc do kolejnego arcyważnego pojedynku – ze Stalą Mielec.
1. Cały wyjazd zajął nam 20 godzin. Wyjechaliśmy o 8.30 z Katowic, powrót nastąpił o 4.30. I choć są to męczące eskapady – bardzo je lubimy. Tym bardziej, jeśli GieKSa wygrywa.
2. Droga długa i tradycyjnie przejeżdżaliśmy przez Łomżę, miejsce symboliczne, bo to tam GKS w swojej „nowej” historii rozegrał pierwszy mecz na zapleczu ekstraklasy. To był sierpień 2007, a od tamtego czasu nasz zespół wybiegł na ligowe boiska ponad…360 razy.
3. Mając sporo czasu postanowiliśmy się zatrzymać na szamkę w Augustowie. Żurek, pierś z kurczaka, placki – co tam kto chciał. Dzięki temu pierwszy głód został zaspokojony. Ale pojawił się apetyt…na wygraną.
4. Na stadionie Wigier zameldowaliśmy się około godziny przed meczem. Odbiór akredytacji przebiegł sprawnie, dzięki czmu mogliśmy szybko udać się na drugie piętro do znanej nam kabiny dla prasy.
5. Warunki do obserwowania i relacjonowania meczów są bardzo dobre. Co prawda dźwięk jest mocno wytłumiony przez szybę, ale jest dobry stolik, znalazł się nawet przedłużacz. Niestety mocno przeszkadzało słońce, które „waliło” prosto w nas. Przez to widoczność na filmie widzieliście jaka była – więcej było widać koszuli naszego kamerzysty Jaśki, niż tego, co się dzieje na boisku.
6. Osobiście w Suwałkach byłem po raz piąty. Widziałem dwie porażki, ale na szczęście aż trzy zwycięstwa, co ciekawe – każde po 2:0. Katowiczanie pokonali suwalczan na ich boisku jeszcze raz – 1:0 po bramce Goncerza w 90. minucie, jednak wówczas obowiązki nie pozwoliły mi pojawić się na obiekcie Wigier.
7. Kolega-redaktor Wigier Suwałki bardzo się dziwił, że Adrian Jurkowski nie zagrał w tym meczu. Z tego co wiemy, w Częstochowie nasz były zawodnik wydziwiał przy ławce, by dostać kartkę wykluczającą go z meczu ze Stomilem, a pozwalającą wrócić na GieKSę. Ostatecznie nie zagrał ani tu, ani tu.
8. Ze względu na transmisje telewizyjne, rzadko ostatnio robimy relacje radiowe. Tym razem jednak spotkania nie było w Polsacie, więc wróciliśmy do komentarza. Postanowiliśmy iść na dwa streamy, jeden tradycyjny, drugi w pisanej relacji LIVE. Obecny program do robienia LIVE pozwala nam szybko dodawać fotki, filmy i dźwięki. Trzeba przyznać, że sprawia to sporą frajdę.
9. Dawno nie było tak nerwowego spotkania. Prowadzimy, ale rywal ciśnie. I w końcówce jedno wielkie uff, po drugiej bramce. To spotkanie swoim przebiegiem mocno przypomniało pierwszy mecz w historii w Suwałkach i naszą wygraną w Pucharze Polski. Wówczas szybkie 1:0 po golu Pitrego, potem oblężenie bramki Budziłka i masa sytuacji gospodarzy, w końcu kontra i gol Arka Kowalczyka.
10. „Znowu kurwa ciśniemy, ciśniemy i dostajemy bramkę. Jak tak ma wyglądać drużyna ekstrklasowa kurwa, to sorry” – komentarz dziennikarzy sympatyzujących z Wigrami był bezcenny, co zresztą możecie usłyszeń na naszym skrócie 😉
11. Patryk Klimala tym razem gola nie strzelił, ale zapamiętajcie do nazwisko. Chłopak sylwetką i sposobem poruszania się naprawdę przypomina Roberta Lewandowskiego z jego początków w Zniczu. Nie zdziwimy się, jeśli zrobi sporą karierę w piłce. A jeśli tak się stanie, to za ileś lat wrócimy do 11. punktu post scriptum po meczu z Wigrami Suwałki 😉
12. Przed konferencją prasową na krześle dla trenerów usiadł miejscowy dziennikarz, do złudzenia przypominający Krzysztofa Wielickiego, i z lekką ironią wypowiedział się, udając trenera.
13. Piłkarze GKS udali się na rozbieganie, a my z powrotem do kabiny obrabiać materiały i robiąc dźwiękowe podsumowanie LIVE tego spotkania. Zaraz po zejściu zawodników, zgasły jupitery.
14. Wspomniany Adrian Jurkowski po meczu odwiedził szatnie GieKSy, aby spotkać się z zawodnikami, z którymi w przeszłości grał na Bukowej.
15. Na powrocie znów knajpa w Augustowie, ale inna 🙂 Już z bardzo dobrymi humorami mogliśmy zjeść kolację.
16. Długie powroty to długie rozmowy o zakończonym meczu, a potem nadchodzącym, a potem różne warianty itd. Ma to swój urok – jest środek nocy, jakieś zadupie, a tu gadki o GieKSie.
17. W domu byliśmy niedługo przed świtem. Po pokonaniu grubo ponad tysiąca kilometrów i ujrzeniu dwóch bramek dla naszego zespołu.
18. Tylko trzy punkty ze Stalą!
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Najnowsze komentarze