Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Przegląd doniesień mediów: Szybko, twardo i efektownie! Mistrzowie odpowiadają Unii

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnich dziewięciu dni, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Drużyna kobieca w ¼ finału Pucharu Polski rozegrała spotkanie z Górnikiem Łęczna, w którym wygrała 2:1 (1:0). W półfinale zespół zmierzy się na wyjeździe z SMS-em Łódź. Spotkanie zostanie rozegrane 24 kwietnia. Ze względu na występy reprezentacji, następne spotkanie ligowe Ukochane rozegrają 13 kwietnia z Medykiem w Koninie.

Drużyna męska w 25. kolejce Fortuna I Ligi pokonała na wyjeździe Zagłębie Sosnowiec 4:0 (1:0). Następne spotkanie ligowe GieKSa rozegra w niedzielę 7 kwietnia z liderem rozgrywek Lechią Gdańsk. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 15:00 na Bukowej. Dobra gra Antoniego Kozubala i Sebastiana Bergiera zostały dostrzeżone przez media, które spekulują na temat ewentualnych zmian w klubie.

Siatkarze rozegrali dwa spotkania. W pierwszym z nich pokonali VC Barkom Każany Lwów 3:2, w drugim przegrali z Cuprum Lubin 0:3. W ostatnim ligowym spotkaniu zespół zmierzy się z LUKiem Lublin. Mecz zostanie rozegrany w poniedziałek 8 kwietnia w Szopienicach o godzinie 17:30.

W dwóch pierwszych meczach finałowych THL hokeiści najpierw przegrali 2:3 z Unią, aby w środę pokonać rywali 3:0. Kolejne dwa spotkania zaplanowano na najbliższą sobotę i niedzielę (6 i 7 kwietnia). Mecze zostaną rozegrane w Oświęcimiu, rozpoczną się odpowiednio o godzinie 17:30 i 20:30.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Piękne bramki, wielkie emocje – tak było w Katowicach!
Spośród wszystkich par ćwierćfinałowych Orlen Pucharu Polski, starcie pomiędzy aktualnymi mistrzyniami Polski, GKS-em Katowice a GKS-em Górnikiem Łęczna zapowiadało się najbardziej interesująco. Hitowy pojedynek wyłonił pucharowe półfinalistki – GKS Katowice.
Pierwsze trzydzieści minut spotkania pokazało, że zawodniczki z Łęcznej przyjechały do Katowic z jednym zamiarem – przyjechały po zwycięstwo i były bardzo zdeterminowane, aby sprawić niespodziankę. Karolina Koch miała twardy orzech do zgryzienia, gra nie układała się katowiczankom tak, jakby sobie tego życzyła. Kiedy wydawało się, że to GKS Górnik Łęczna bliżej jest wyjścia na prowadzenie, w 32. minucie bramkę w swoim trzecim kolejnym występie zanotowała Aleksandra Nieciąg! Zawodniczka z Katowic potwierdziła swoją świetną dyspozycję, najlepiej odnalazła się w podbramkowym zamieszaniu i z najbliższej odległości wpakowała piłkę do siatki. Do przerwy wynik nie uległ już zmianie.
Na drugą część spotkania obie drużyny wybiegły w swoich wyjściowych zestawieniach. Po upływie dwudziestu minut gry drugiej połowy do wyrównania doprowadziły zawodniczki Górnika Łęczna i trzeba przyznać, że w przekroju całego spotkania była to bramka w pełni zasłużona. Na bardzo odważną próbę zdecydowała się Katja Skupień, po tym jak podciągnęła z piłką kilka metrów w strefie środkowej boiska, oddała bardzo silne uderzenie na bramkę Kingi Seweryn. Piłka otarła się po drodze o plecy jednej z zawodniczek GieKSy i zmieściła się w bramce tuż pod poprzeczką. Przepiękne trafienie Katji Skupień!
Siedem minut później aktualne mistrzynie Polski przeprowadziły rewelacyjną, zespołową akcję, bardzo efektowną, a co najważniejsze dla sympatyków katowiczanek – efektywną. Asystę zaliczyła Klaudia Słowińska, a z dużym spokojem akcję skutecznym strzałem zakończyła Julia Włodarczyk. Karolina Koch miała świetną intuicję, wprowadzając tę zawodniczkę przed dziesięcioma minutami na plac gry. Chciałbym wyróżnić niesamowitą wolę walki, ambicję i przygotowanie fizyczne Klaudii Słowińskiej, która w doliczonym czasie gry, będąc kilkanaście metrów za plecami Oliwii Rapackiej, wykonała niebywały sprint, doganiając swoją rywalkę i zatrzymując jej atak. Fenomenalne! Podopieczne Karoliny Koch do końca spotkania utrzymały korzystny rezultat i zameldowały się w półfinale Orlen Pucharu Polski.
Piłkarki GKS-u Katowice zmierzą się 24 kwietnia w półfinale Orlen Pucharu Polski z zawodniczkami UKS SMS Łódź.

 

transfery.info – Szykuje się ciekawy powrót do Lecha Poznań?! Cztery gole, sześć asyst
Lech Poznań po sezonie sprowadzi Antoniego Kozubala? Wypożyczony pomocnik błyszczy na zapleczu Ekstraklasy, co potwierdził również w minionej kolejce w starciu GKS-u Katowice z Zagłębiem Sosnowiec.
Kiedy po rundzie jesiennej doszło do zmiany na ławce trenerskiej i Johna van den Broma zastąpił Mariusz Rumak, pojawiły się informacje, że szkoleniowiec będzie chciał przyjrzeć się młodym piłkarzom, przebywającym na wypożyczeniu. Mowa tu między innymi o Antonim Kozubalu.
Ten 19-latek już w rundzie jesiennej pokazywał się na zapleczu Ekstraklasy z dobrej strony, dlatego brano go pod uwagę w kwestii ewentualnego powrotu na Bułgarską.
Ostatecznie pomysł porzucono i chyba dobrze, ponieważ na wiosnę defensywny pomocnik błyszczy.
Już wcześniej Kozubal popisywał się znakomitymi zagraniami i punktami do klasyfikacji kanadyjskiej. Również i w poniedziałek jego występ udokumentowano w protokole meczowym.
Wychowanek Lecha Poznań nie tylko zanotował asystę, ale strzelił też dla GKS-u Katowice bramkę. Dzięki temu jego zespół wygrał 4-0 i awansował na trzecie miejsce w tabeli pierwszej ligi.
Znakomita postawa młokosa pozwala twierdzić, że w lecie nowy trener „Kolejorza” na pewno zechce się mu przyjrzeć. Niemalże na pewno z posadą pożegna się Mariusz Rumak.
Od początku sezonu Kozubal rozegrał łącznie 25 spotkań, a w nich strzelił cztery gole i dorzucił do nich sześć asyst.
Umowa zawarta pomiędzy Lechem Poznań a GKS-em Katowice wygasa 30 czerwca 2024 roku.

 

slasknet.com – Wychowanek Śląska Wrocław błyszczy na zapleczu Ekstraklasy
Sebastian Bergier to idealny przykład piłkarza Śląska Wrocław, który, będąc za dobrym na rezerwy, nie przebił się do pierwszej drużyny. Doprowadziło to do tego, że wychowanek Śląska był częścią transakcji pomiędzy wrocławskim klubem a GKS-em Katowice, w której oba zespoły wymieniły się napastnikami. Do Wrocławia zawitał Patryk Szwedzik, a do Katowic przybył właśnie Bergier, dla którego ten ruch był strzałem w dziesiątkę.
Kariera Sebastiana Bergiera w Śląsku Wrocław nie potoczyła się, jak oczekiwano. W 24-latku pokładano duże nadzieje po jego osiągnięciach w piłce juniorskiej, których ostatecznie we Wrocławiu nie spełnił. W stolicy Dolnego Śląska wielkiej kariery nie zrobił, ale obecnie przeżywa renesans swojej formy w GKS-ie Katowice i niewykluczone, że to właśnie w barwach tego klubu za rok zmierzy się z WKS-em w rozgrywkach Ekstraklasy.
[…] Obecny zawodnik GKS-u Katowice nie od razu występował jako napastnik. Na tę pozycję przesunął go dopiero Dariusz Sztylka. Wcześniej występował jako środkowy obrońca, defensywny pomocnik, ofensywny pomocnik, skrzydłowy i dopiero jako ten najbardziej wysunięty. Można powiedzieć, że z upływem lat piął się coraz wyżej na placu gry. Również o tym opowiadał piłkarz Banasikowi.
Decyzja o przebranżowieniu go na napastnika okazała się świetnym pomysłem, ponieważ ten strzelał jak na zawołanie. W Śląsku dwukrotnie został królem strzelców grupy zachodniej Centralnej Ligi Juniorów. W sezonach 2016/17 i 2017/18 zdobył odpowiednio 18 i 21 bramek. Łącznie w rozgrywkach CLJ rozegrał 63 spotkania, w których strzelił 43 gole i zaliczył dwie asysty. Tak owocny bilans sprawił, że ówczesny trener Wojskowych Jan Urban dał szansę atakującemu w pierwszej drużynie pod koniec 2017 roku.
[…] Po nieudanych wypożyczeniach wrócił do Wrocławia, gdzie głównie występował w rezerwach, okazjonalnie pojawiając się w pierwszym zespole. To właśnie na trzecioligowych i drugoligowych boiskach prezentował się najlepiej. Łącznie w drugim zespole WKS-u zagrał w 86 spotkaniach, w których 46-krotnie wpisał się na listę strzelców, dokładając 10 asyst. Liczby robią wrażenie, ale tej regularności nie potrafił przenieść do „jedynki”. W rozmowie z Banasikiem mówił, że główną tego przyczyną była znikoma liczba szans, które otrzymywał od szkoleniowców pierwszej ekipy Wojskowych. I faktycznie, coś może w tym być, ponieważ 24-latek w trakcie swojej kariery w Śląsku we wszystkich rozgrywkach meldował się na boisku 35-krotnie, ale po przeliczeniu na minuty, wychodzi, że łącznie na murawie spędził niecałe dziewięć godzin. To zaledwie sześć niepełnych spotkań. W tym czasie strzelił jednego gola w pucharowym meczu przeciwko Ruchowi Wysokie Mazowieckie i zaliczył jedną asystę na Łazienkowskiej przeciwko Legii. Dysproporcja pomiędzy dorobkiem w pierwszym a drugim zespole jest ogromna.
Początek rundy wiosennej poprzedniego sezonu był przełomowy i kluczowy w karierze bohatera tekstu. Bergier w poprzedniej kampanii znów występował głównie w II lidze, otrzymując „ogony” w Ekstraklasie. W lutym 2023 roku władze Śląska postanowiły dokonać transakcji z GKS-em Katowice, w której wymienią się napastnikami. Do Wrocławia przyszedł Patryk Szwedzik, a do stolicy województwa śląskiego odszedł Sebastian Bergier.
[…] Dla wychowanka Śląska ten ruch okazał się strzałem w dziesiątkę. W samej rundzie wiosennej w barwach katowickiego klubu spędził na murawie więcej czasu niż w ekstraklasowej drużynie WKS-u. W trakcie 15 spotkań dołożył sporo liczb, ponieważ sześć razy wpisał się na listę strzelców i czterokrotnie obsłużył swoich partnerów ostatnim podaniem.
[…] Trwające rozgrywki 2023/24 są jeszcze bardziej owocne dla GieKSiarzy i samego Bergiera. Klub ze stolicy województwa śląskiego zajmuje trzecią lokatę w I lidze, a piłkarz urodzony we Wrocławiu ma na swoim koncie 24 mecze na 25 możliwych (pauzował tylko za żółte kartki) i 11 trafień oraz cztery asysty. Tym samym do lidera klasyfikacji strzelców, napastnika Wisły Płock Łukasza Sekulskiego, traci tylko cztery bramki. Snajper katowiczan może powalczyć o kolejną już w swojej karierze koronę króla strzelców.
[…] Trwające rozgrywki 2023/24 są jeszcze bardziej owocne dla GieKSiarzy i samego Bergiera. Klub ze stolicy województwa śląskiego zajmuje trzecią lokatę w I lidze, a piłkarz urodzony we Wrocławiu ma na swoim koncie 24 mecze na 25 możliwych (pauzował tylko za żółte kartki) i 11 trafień oraz cztery asysty. Tym samym do lidera klasyfikacji strzelców, napastnika Wisły Płock Łukasza Sekulskiego, traci tylko cztery bramki. Snajper katowiczan może powalczyć o kolejną już w swojej karierze koronę króla strzelców.
[…] W przypadku powrotu GieKSy do Ekstraklasy, Bergiera czekają bardzo sentymentalne pojedynki przeciwko macierzystemu klubowi. Wychowanek Śląska Wrocław spędził w tym klubie blisko 20 lat, co jest większością jego życia. Dalej utrzymuje kontakt ze swoimi byłymi kolegami z Wrocławia i nie zapomina o zespole, w którym się wychował.
[…] Wszystkie znaki na niebie wskazują, że w przypadku awansu GieKSiarzy do najwyżej klasy rozgrywkowej w Polsce Bergier będzie miał szansę udowodnić Śląskowi, że ten źle postąpił, dając mu tak znikomą liczbę szans zaistnienia w pierwszym zespole.
[…] Patrząc na aktualną formę byłego już piłkarza Śląska, widać, że odnalazł swoje miejsce na Ziemi i jest to GKS Katowice, z którym przeżywa najlepszy okres w swojej karierze. Pamiętajmy, że były gracz WKS-u to wciąż młody zawodnik i być może zrobi karierę na miarę swojego dużego potencjału, ale już nie we Wrocławiu, tylko w innym klubie.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Arcyważne punkty Katowiczan
GKS Katowice pokonał 3:2 Barkom Każany Lwów. Zwycięstwo i dwa punkty praktycznie oznaczają utrzymanie katowiczan w PlusLidze. Co prawda matematycznie jeszcze GKS nie jest bezpieczny, ale musiałaby się wydarzyć katastrofa, żeby siatkarze ze Śląska znaleźli się na ostatnim miejscu w tabeli.
Początkowo goście zdobywali punkty głównie po błędach w polu zagrywki GKS-u. Blok na Szczurowie i sprytne zagranie Lukasa Vasiny dało prowadzenie katowiczanom (10:7). Celne zagrywki Luciano Palonsky’ego sprawiły, że goście szybko odrobili straty. Z czasem goście zaczęli przejmować inicjatywę na siatce i po kontrataku Ilji Kowalowa odskoczyli na 21:18. Serię rywali przerwał dopiero atakiem po bloku Vasina. Końcówka toczyła się pod dyktando gości. Ostatnie punkty padły po zepsutych zagrywkach.
Początek drugiego seta ponownie był wyrównany. Skutecznymi atakami wymieniali się Palonsky i Vasina. Po kontrataku Jakuba Jarosza gospodarze odskoczyli na 9:6. W kolejnych akcjach katowiczanie utrzymywali skuteczność a gdy asa dołożył Waliński było już 15:12. Następną serię gospodarze zaliczyli przy zagrywkach Vasiny. Przy stanie 19:15 interweniował trener Barkomu. W kolejnych akcjach to goście punktowali, szybko o czas poprosił katowicki szkoleniowiec (19:17). Ze zmiennym szczęściem punktował Kowalow. Wciąż jednak sytuację na boisku kontrolowali katowiczanie. Zagrywka w siatkę Kowalowa zakończyła seta.
Z wysokiego c w trzecią odsłonę weszli goście, po kolejnym punktowym bloku Barkomu interweniował trener Słaby (3:6). Po przerwie za sprawą celnych zagrań Jarosza i Vasiny oraz asa Marcina Walińskiego gospodarze wyrównali (8:8). Z akcji na akcję coraz pewniej punktowali katowiczanie. Gospodarze wywierali presję zagrywką i po asie Jarosza odskoczyli na 14:10. Gra obu zespołów nie była pozbawiona błędów. W dalszej fazie seta skutecznie punktował Wasyl Tupczij. Po bloku na Jaroszu dystans stopniał do trzech oczek. Następnie Barkom zaliczył serię przy zagrywkach Tupczija (22:19, 22:22). Chociaż po ataku Jarosza GKS miał piłkę setową, nie wykorzystał jej. Po grze na przewagi lepsi okazali się przyjezdni.
Czwarty set początkowo grany był punkt za punkt. Ofensywa gości opierała się na Palonskym (6:7). W kolejnych akcjach coraz pewniej punktowali gospodarze, po kontrataku Jarosza interweniował trener Krastins (10:7). Barkom nie odpuszczał, ale to katowiczanie byli skuteczniejsi na siatce. Dobrze funkcjonował blok GKS-u. Po ataku z przechodzącej piłki Sebastiana Adamczyka kolejną przerwę wykorzystał szkoleniowiec Ukraińców (15:11). W dalszej fazie seta wysoką skuteczność utrzymywał Jarosz. Po asie Damiana Domagały było już 22:15. Kontratak Jarosza dał serię piłek setowych. Pierwszą z nich obronił Kowalow, ale szybko kropkę nad i postawił Vasina.
Po wyrównanym początku do głosu doszli goście. Gdy w aut zaatakował Waliński, czas wykorzystał trener Słaby (5:7). Po zmianie stron mylić zaczęli się goście. Niemoc Barkomu przerwał dopiero atakiem Tupczij (10:10). Końcówka grana była punkt za punkt. Dwa mocne ataki Walińskiego rozstrzygnęły seta.
MVP: Lukas Vasina
GKS Katowice – Barkom Każany Lwów 3:2 (20:25, 25:19, 26:25, 25:18, 15:13)

 

Komplet punktów i utrzymanie Cuprum

KGHM Cuprum Lubin bardzo dobrze zaprezentował się w poniedziałkowym spotkaniu 29. kolejki PlusLigi. Lubinianie mierzyli się z GKS-em Katowice. Chociaż dłuższymi fragmentami mecz był zacięty, to w każdym z trzech setów lepsi okazywali się podopieczni trenera Ruska. Trzy punkty zdobyte w tym pojedynku sprawiły, że drużyna z Lubina zapewniła sobie utrzymanie w PlusLidze.
Po dwóch wykorzystanych kontrach przez Jakuba Jarosza na trzypunktowe prowadzenie wyszli katowiczanie. Dodatkowo dobrze spisywał się Lukas Vasina i to po jego kontrze oraz asie serwisowym na tablicy wyników zrobiło się 8:4. Jednak przestrzelone zagranie Łukasza Usowicza oraz punktowa zagrywka Kamila Kwasowskiego sprawiły, że lubinianie zbliżyli się na punkt. Mieli szansę doprowadzenia do remisu, ale Jake Hanes przestrzelił w kontrataku. Wprawdzie ponownie katowiczanie odskoczyli na trzy ,,oczka”, ale dość niespodziewanie w jednym ustawieniu całą przewagę stracili. Po asie serwisowym Pawła Pietraszki było po 15 i rozpoczęło się naprzemienne zdobywanie punktów. Przerwał ją dopiero Wojciech Ferens. To jego trzy ataki sprawiły, że zrobiło się 22:18, a podopieczni Grzegorza Słabego utknęli w jednym ustawieniu. Sygnał do ataku dał Vasina, dzięki którego zagraniom pozostał siatkarzom GKS-u do odrobienia tylko punkt (21:22). Ostatecznie jednak powstrzymany został Jarosz i to ekipa Pawła Ruska mogła się cieszyć z wygrania premierowej odsłony spotkania.
Na początku drugiej partii Miedziowi szybko wyszli na dwupunktowe prowadzenie. Zwiększyli je po błędzie rozegrania Davide Saitty oraz pomyłce Marcina Walińskiego. Katowiczanie oddawali sporo punktów rywalom za darmo, gdyż popełniali dużo błędów. Po kolejnym z nich różnica wynosiła już pięć ,,oczek”. Zawodnicy KGHM Cuprum prezentowali się znacznie lepiej i zasłużenie prowadzili. Po efektownej kontrze w wykonaniu Jake Hanesa oraz bloku Wojciecha Ferensa na tablicy wyników było 17:10 i losy tej partii należało uznać za rozstrzygnięte. Siatkarze GKS-u grali słabe zawody. Końcówka seta miała zaskakujący przebieg. Po zagraniu Kamila Kwasowskiego było 23:17, ale od tego momentu gospodarze utknęli. U przyjezdnych nastąpił zryw i zaczęli punktować, dlatego powoli się zbliżali. W jednym ustawieniu zdobyli sześć punktów i końcówka seta była emocjonująca, gdyż doprowadzili do wyrównania. Jednak w najważniejszym momencie asa serwisowego posłał Kajetan Kubicki i Miedziowi w całym spotkaniu prowadzili już 2:0.
Początek trzeciej partii obfitował w wiele błędów własnych popełnianych przez obie drużyny. Zwłaszcza po stronie lubinian wdarło się sporo rozprężenia. Wynik oscylował wokół remisu, a prowadzący zmieniał się. Po skończeniu kontry ze skrzydła przez Jake Hanesa było 6:5, a kiedy Lukas Vasina trafił było 11:10. Losy tej partii rozstrzygnęły się w środkowym fragmencie seta. Duża w tym zasługa Pawła Pietraszki, który posłał trzy asy serwisowe (16:12) i dopiero po uderzeniu Vasiny seria ta została przerwana. Jednak siatkarze GKS-u nie potrafili się zbliżyć i czteropunktowa przewaga cały czas utrzymywała się. W końcówce seta nic się nie zmieniło. Wprawdzie przyjezdni zmniejszyli straty do dwóch ,,oczek”, ale tylko na chwilę. Siatkarze KGHM Cuprum nie pozwolili im na nic więcej i zaczęli dominować powiększając prowadzenie. W efekcie czego mieli aż pięć meczboli. Wykorzystali już pierwszego i mogli się cieszyć ze zwycięstwa 3:0, a przede wszystkim z utrzymania w PlusLidze.
KGHM Cuprum Lubin – GKS Katowice 3:0 (25:22, 25:23, 25:19)

 

HOKEJ

hokej.net – Pierwsza bitwa dla Unii! Przesądził gol litewskiego snajpera
Od zwycięstwa zmagania w finale play-off rozpoczęli hokeiści Re-Plast Unii Oświęcim. Biało-niebiescy po twardym i zaciętym spotkaniu pokonali na wyjeździe GKS Katowice 3:2. Gola na wagę pierwszego zwycięstwa w serii strzelił Mark Kaleinikovas, który z siedmioma golami jest najskuteczniejszym graczem najważniejszej części sezonu. Warto dodać, że dla oświęcimian było to pierwsze zwycięstwo w finale play-off od dwudziestu lat.
Spotkanie było wyrównane i bardzo ciasne. Ba, to był klasyczny mecz walki, pełen emocji i obfitujący w twarde starcia. Słowem – klasyka play-offowego gatunku. Możemy jedynie żałować, że do rangi spotkania nie dopasowali się arbitrzy, którzy nie potrafili zapanować nad krewkimi zawodnikami.
Katowiczanie przystąpili do spotkania w najmocniejszym składzie. Do gry wrócił Santeri Koponen, który w pierwszym meczu ćwierćfinału play-off z Zagłębiem Sosnowiec doznał złamania żuchwy. Fiński defensor wystąpił dziś w formacji ze swoimi rodakami, a do jego kasku przymocowana została pleksa zakrywająca całą twarz. Z kolei w zespole z Oświęcimia zabrakło Dariusza Wanata, który zmaga się z przeziębieniem. Jego miejsce zajął więc Jan Sołtys.
Mecz jeszcze dobrze się nie rozpoczął, a oświęcimianie już prowadzili 1:0. Na listę strzelców jako pierwszy wpisał się Elliot Lorraine, który już w 49. sekundzie spotkania pokonał Johna Murraya precyzyjnym uderzeniem z lewego bulika. Była to sprawnie wykonana dobitka po uderzeniu Daniela Olssona Trkulji.
Ten gol wyraźnie uskrzydlił biało-niebieskich, którzy w pierwszej odsłonie zaprezentowali więcej hokejowej jakości i wykreowali sobie więcej dogodnych okazji. Te najlepsze zmarnowali Ville Heikkinen i Henry Karjalainen. Pierwszy z nich, w 13. minucie, urwał się katowickim defensorom, ale w sytuacji sam na sam posłał gumę nad poprzeczką. Z kolei chwilę później uderzenie Karjalainena zatrzymało się na słupku.
Swoje szanse mieli też katowiczanie. Najbliżej pokonania oświęcimskiego golkipera był Joona Monto, który po dograniu zza bramki Olliego Iisakki minimalnie przestrzelił.
Po zmianie stron spotkanie nabrało rumieńców. Katowiczanie zagrali odważniej w ofensywie i w 24. minucie doprowadzili do wyrównania. Był to efekt sprawnie rozegranej gry w przewadze, którą celnym strzałem zwieńczył Sam Marklund. Szwedzki napastnik wykorzystał dobre podanie Noaha Delmasa i złapał na przemieszczeniu Linusa Lundina, posyłając gumę w krótki róg. Gola w power playu w drugiej odsłonie zdobyli też goście, a prowadzenie przywrócił im Daniel Olsson Trkulja. Najlepszy strzelec sezonu zasadniczego pokazał, że potrafi dobrze ustawić się przed bramką i najszybciej dopadł do krążka, który po uderzeniu Marka Kaleinikovasa odbił się od słupka. Umieszczenie gumy w siatce było formalnością.
Podopieczni Jacka Płachty mieli kilka dogodnych okazji, by wyrównać. Nie udało im się wykorzystać dwóch okresów gry w przewadze, w tym 31 sekundowej gry w piątkę przeciwko trójce oświęcimian. Gumy w bramce nie zdołali umieścić ani Santeri Koponen, ani Noah Delmas. Tuż przed przerwą odrobiny szczęścia i precyzji zabrakło też Grzegorzowi Pasiutowi.
Kapitan GieKSy na początku trzeciej odsłony poprawił celownik i doprowadził do wyrównania, wykorzystując błąd Linusa Lundina. Mecz rozpoczął się na nowo.
Jednak wtorkowego wieczoru zespół z zachodniej Małopolski potrafił wykorzystywać błędy rywali i żądlić. W 47. minucie biało-niebiescy przechwycili krążek i wyprowadzili szybką kontrę. Krystian Dziubiński uruchomił Kamila Sadłochę, który pomknął prawym skrzydłem, a następnie zagrał do pozostawionego bez opieki Marka Kalainikovasa. 25-letni Litwin w sytuacji sam na sam zachował się jak profesor i bez większych problemów wymanewrował Johna Murraya. Był to jego siódmy gol w tegorocznej odsłonie fazy play-off.
Katowiczanie ruszyli w pogoń za wynikiem, ale nie zdołali znaleźć sposobu na ofiarnie grających gości. Powodzenia nie przyniósł im też manewr z wycofaniem bramkarza.

 

Koniec sezonu dla Sokaya
Pierwszego meczu finału play-off nie będzie miło wspominał Ben Sokay. Kanadyjczyk polskiego pochodzenia doznał poważnej kontuzji, która wyeliminowała go z gry w tym sezonie.
27-letni środkowy w fazie play-off prezentował się z bardzo dobrej strony. Potrafił wykorzystać swoją technikę użytkową, sprawnie rozegrać krążek oraz oddać celny strzał. W 12 meczach zdobył 5 bramek i zanotował 4 asysty. W klasyfikacji plus/minus wypadł na +4, a na ławce kar spędził 2 minuty.
W pierwszym meczu finału z Unią zaliczył asystę przy golu Sama Marklunda na 1:1. Podczas gry w przewadze Kanadyjczyk zagrał do Noaha Delmasa, a ten wystawił gumę szwedzkiemu napastnikowi, który dopełnił formalności i uderzył w krótki róg, łapiąc na przemieszczeniu Linusa Lundina. Zegar wskazywał wówczas25. minutę gry.
Chwilę później Ben Sokay nabawił się poważnej kontuzji. Nie zdążył w odpowiednim momencie wyhamować i uderzył łyżwami w bandę. Po tym zdarzeniu od razu został przewieziony do szpitala, w którym usłyszał diagnozę – złamana kostka.
Jedno jest pewne, w tym sezonie już nie zagra.

 

Szybko, twardo i efektownie! Mistrzowie odpowiadają Unii
GKS Katowice wyrównał stan finałowej rywalizacji pokonując Re-Plast Unię Oświęcim 3:0. Zawodnicy obu ekip zaprezentowali kibicom świetne widowisko, nie szczędząc sobie kolejny raz fizycznych pojedynków. Jednym z głównych architektów zwycięstwa GieKSy był John Murray, który zachowując czyste konto imponował swoją dyspozycją pomiędzy słupkami.
Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Szkoleniowcy obu ekip zestawiając swoje formacje zmuszeni byli zmierzyć się ze skutkami intensywności wczorajszej rywalizacji. Trener Płachta nie mógł rzecz jasna skorzystać z usług Bena Sokaya, którego złamana kostka wykluczyła z gry do końca sezonu. Zabrakło również Igora Smala, który odczuwa następstwa twardej interwencji rywala z drugiej tercji. Oświęcimianie z kolei musieli radzić sobie bez Daniela Olssona-Trkulji, który został wyeliminowany przez uraz kolana. Jak wczoraj goście, tak dzisiaj gospodarze popisali się świetną efektywnością w ofensywie. W 2. minucie prawym skrzydłem ruszył Mateusz Michalski. Jego uderzenie parkanami zdołał zbić Linus Lundin, jednak krążek trafił wprost na kij Hampusa Olssona, który umieszczając krążek w bramce, doprowadził do wybuchu radości w „Satelicie”. To właśnie ataki wyprowadzane prawym skrzydłem były największym zagrożeniem ze strony GieKSy, co w 4. minucie potwierdził Miro Lehtimäki. W 6. minucie nadeszła odpowiedź biało-niebieskich. Strzał Marka Kaleinikovasa przeciął Kamil Sadłocha, a krążek pomiędzy parkanami Johna Murraya wpadł do bramki. Arbitrzy zasygnalizowali jednak analizę video, po której podjęli decyzję o nieuznaniu bramki dla gości. Na moment przed zdobyciem bramki, Kamil Sadłocha próbując przeciąć zagranie z lewego skrzydła Krystiania Dziubińskiego wprost przed interweniującym Murrayem dopuścił się gry wysokim kijem.
W walce o najwyższe cele, nie może zabraknąć twardych pojedynków, a tych kolejny raz nie oszczędzali sobie zawodnicy obu ekip. Pierwsi sposobność do gry w przewadze mieli zawodnicy GKS-u Katowice. Podopieczni Jacka Płachty w liczebnej przewadze w pełni korzystali ze swojego ofensywnego potencjału błyskawicznie operując krążkiem. Akcję strzałem wykończył Sam Marklund. Odpowiedź na pytanie, gdzie po strzale Szweda zatrzymał się krążek przyniosła dopiero analiza video, po której sędziowie podjęli decyzję, że ten nie przekroczył linii bramkowej.
Pod znakiem twardej walki rozpoczęły się wydarzenia drugiej odsłony gry. W 26. minucie w boksie kar zameldował się Henry Karjalainen, a ledwie po 36 sekundach dołączył do niego Roman Diukow, który dopuścił się bezpardonowego ataku kijem trzymanym oburącz na Shigekim Hitosato. Mający przed sobą perspektywę gry aż 84 sekund pięciu na trzech katowiczanie przeszli do spokojnego rozgrywania akcji. Ciężar nadania akcji tempa na swoje barki wziął Grzegorz Pasiut, który po przytrzymaniu krążka dostrzegł Bartosza Fraszkę, a ten świetnym podaniem wzdłuż bramki obsłużył Hitosato, który pozostawiony bez opieki, nie miał najmniejszych problemów aby zaadresować krążek do bramki. W okresie gry pięciu na czterech bliski podwyższenia wyniku był Santeri Koponen, jednak na drodze do szczęścia fińskiemu defensorowi stanął słupek.
W kolejnych minutach najwięcej emocji kibicom dostarczały spięcia pomiędzy zawodnikami, oraz podejmowane w ich następstwie decyzje przez arbitrów. W 35. minucie Ville Heikkinen za przewinienie popełnione na Murrayu został wysłany na ławkę kar. Fiński napastnik reklamował jeszcze fakt, że do samego końca jego łyżwa była przytrzymywana przez kij Noaha Delmasa, jednak arbitrzy nie mieli żadnych obiekcji, co do podjętej decyzji. Tym razem gospodarzom nie było dane zbyt długo nacieszyć się grą w przewadze, gdyż 19 sekund później za grę wysokim kijem został wykluczony Olli Iisakka. W 36. minucie w świetnej sytuacji znalazł się Mark Kaleinikovas, jednak przegrał pojedynek „sam na sam” z Johnem Murrayem.
W trzeciej tercji oświęcimianie kolejny raz musieli radzić sobie z grą w osłabieniu, tym razem zdołali jednak wyjść obronną ręką po wykluczeniach nałożonych na Joonasa Uimonena oraz Łukasza Krzemienia. Zwycięstwo GieKSy przypieczętował świetnie pracujący dzisiaj ze sobą duet Michalski-Olsson. Reprezenant Polski po dwójkowym rozegraniu krążka, posłał doskonałe uderzenie z lewego bulika nie dając Lundinowi najmniejszych szans na interwencję.

 

dziennikzachodni.pl – Wielka radość fanów katowiczan. Mistrz Polski odrobił straty
W rozegranym 3 kwietnia drugim meczu finałowym Tauron Hokej Ligi GKS Katowice pokonał Re-Plast Unię Oświęcim 3:0. Fantastyczny doping katowickich fanów pomógł mistrzowi Polski w odrobieniu strat i wyrównaniu stanu rywalizacji o złoto.
Hokeiści GKS Katowice wygrali drugi mecz finałowy i odrobili straty w play off wyrównując stan rywalizacji. Katowiczanie przerwali serię Unii, która wygrała cztery ostatnie bezpośrednie starcia. Po spotkaniach w Satelicie jest remis 1:1, a w weekend rywalizacja o złoto przeniesie się do Oświęcimia.
Do środowej potyczki obydwa zespoły przystąpiły osłabione, bo w pierwszym spotkaniu w szeregach katowiczan kontuzji doznał Kanadyjczyk Ben Sokay, a w ekipie oświęcimian Szwed Daniel Olsson Trkulja.
Tym razem to podopieczni trenera Jacka Płachty lepiej zaczęli spotkanie i szybko objęli prowadzenie. W 100 sekundzie gry na listę strzelców pisał się Szwed Hampus Olsson dobijając odbity przez bramkarza Unii krążek po strzale Mateusza Michalskiego.
Waga meczu sprawiła, że ciężko było hokeistom utrzymać nerwy na wodzy i na tafli raz po raz dochodziło do ostrych starć. Sędziowie kilka razy siłą musieli rozdzielać zawodników obu drużyn i karać ich obustronnymi wykluczeniami.
Oświęcimianie jeszcze w I tercji pokonali Johna Murraya, gdy po strzale Marka Kaleinikovasa krążek odbił się od Kamila Sadłochy i wtoczył do bramki, ale sędziowie po analizie wideo uznali, że wcześniej napastnik gości zagrał przed bramką GKS wysokim kijem,
Po raz drugi arbitrzy oglądali powtórki akcji po strzale Sama Marklunda w przewadze. Szwed uniósł ręce do góry, ale okazało się, że „guma” trafiła w poprzeczkę, a później wyszła w pole nie przekraczając linii bramkowej.
W II tercji katowiczanie grali w podwójnej przewadze i tym razem, w przeciwieństwie do pierwszego spotkania, ją wykorzystali. Bartosz Fraszko zagrał idealnie wzdłuż bramki do Shigekiego Hitosato, a Japończyk z najbliższej odległości wepchnął krążek do siatki.
Zasłużone zwycięstwo gospodarzy w ostatniej tercji przypieczętował Michalski swoim pierwszym golem w plat off podkreślając swoją dobrą grę tym spotkaniu.
Mecz w Katowicach oglądał komplet widzów, a atmosfera na trybunach Satelity była fantastyczna. Ubrani na żółto kibice GieKSy przez całe spotkanie głośno dopingowali swój zespół.
Teraz rywalizacja o złoto przenosi się do Oświęcimia, gdzie odbędą się dwa kolejne finałowe pojedynki. W sobotę 6 kwietnia mecz rozpocznie się o godz. 17.30, a w niedzielę 7 kwietnia o godz. 20.30. Obie drużyny na pewno wrócą jeszcze do Katowic 10 kwietnia.

 

gazetakrakowska.pl – Goście w odwrocie, gra zaczyna się od nowa
GKS Katowice – Re-Plast Unia Oświęcim 3:0 w drugim finałowym meczu Tauron Hokej Ligi. Finałowa rywalizacja o mistrzostwo Polski zaczyna się od nowa, katowiczanie odrobili straty i w serii do 4 zwycięstw jest 1:1.
Olsson Trkulja nie mógł zagrać z uwagi na kontuzję nogi. W formacji ataku zastąpił go Krzemień. Z kolei w zespole Katowic nie mógł wystąpić Sokay, wykluczony przez kontuzję już do końca sezonu.
Już po 100 sekundach gospodarze zdobyli gola – Lundin odbił krążek po strzale Michalskiego, ale nadjeżdżający Olsson nie miał żadnych kłopotów, by umieścić go w siatce. To napędziło gospodarzy, którzy bardzo szybko chcieli zdobyć drugą bramkę. Ale krążek trafił do katowickiej bramki – Kaleinikovas strzelił między parkanami bramkarza, ale wcześniej Sadłocha zbił krążek zbyt wysoko uniesionym kijem i sędziowie po analizie wideo gola nie uznali. GKS grał potem w przewadze, było blisko gola, Marklund uderzył w poprzeczkę, krążek odbił się od linii bramkowej. Sędziowie sprawdzali tę sytuację i bramki nie uznali. Gospodarze dominowali, wychodzili z groźnymi kontratakami, ale goście się obronili.
II tercja też zaczęła się od ataków katowiczan – mocno uderzał Koponen i Lundin miał kłopoty, by odbić krążek. Oświęcimianie musieli zagrać w podwójnym osłabieniu i Lundin musiał wtedy skapitulować. Fraszko wypatrzył Hitosato i ten z bliska pokonał szwedzkiego bramkarza. Unia przeżywała trudne chwile, bo grała 4 na 5, ale więcej strat nie poniosła.
Niebawem Dziubiński chciał zdobyć kontaktowego gola, ale Murray był na posterunku. W rewanżu Pasiut fatalnie przestrzelił. Sporo było przerw w grze, mnożyły się wykluczenia. Szczególnie zawodnicy Unii tracili nerwy, bo ten mecz wymykał im się z rąk. Gdy grano 4 na 4 przed szansą stanął Kaleinikovas, ale tylko obił parkan Murraya.
W ostatniej tercji GKS kontrolował już grę. Miał kilka okresów gry w przewadze, ale ich nie wykorzystał. Potem jednak postawił kropkę nad „i”.

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Rakowie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.

Plusy:

+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.

+ Jędrych i Klemenz 
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.

Minusy:

– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.

– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.

– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.

Podsumowanie:

GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.

To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.

Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga