Dołącz do nas

Piłka nożna

Remis z wicemistrzem Polski

Avatar photo

Opublikowany

dnia

W meczu, w którym każda ze stron miała swoje lepsze i gorsze momenty, ostatecznie udało się wywalczyć remis. 

GieKSa w wyjściowym składzie nie miała nominalnego napastnika, w tę rolę wcielił dobrze spisujący się w ostatnich meczach Borja Galan.

Trójkolorowi, jak na bandę zakapiorów przystało, ochoczo rzucili się w pojedynki fizyczne. Pierwsze były przez nich seryjnie wygrywane, co już w pierwszej minucie zmusiło golkipera gości do wybicia piłki w aut. Alan Czerwiński w 4. minucie wypatrzył Błąda i zagrał mu piłkę pod pole karne, po interwencji obrońcy Kowalczyk odeskortował futbolówkę za linię końcową, a wrzutkę przechwycił Leszczyński. Minutę później Wasielewski wkręcił lewego obrońcę w ziemię, jednak Oskar Repka nie był przygotowany do strzału. W 7. minucie Borja Galan był faulowany trzeci raz, jednak arbiter nie użył gwizdka ani razu. Trybuny głośno domagały się upomnienia dla rywala. Dawid Kudła przypomniał kibicom pewne bardzo niefrasobliwe zagranie od Kowalczyka w 10. minucie – tym razem młody pomocnik zdołał zablokować uderzenie rywala. Po pierwszym kwadransie wniosek był jeden: brakowało mocnego fizycznie napastnika, Galan zdecydowanie wyróżnia się bardziej techniką. W 15. minucie Jędrych fatalnie wyprowadził piłkę, tracąc ją na rzecz napastnika gości, a w dodatku sfaulował rywala w okolicy chorągiewki. Nie był to najlepszy kwadrans kapitana pod tym względem, wszystkie jego trzy odważniejsze próby wyprowadzenia piłki skończyły się niepowodzeniem. W 20. minucie blisko było rzutu karnego po wbiegnięciu Kowalczyka w okolice szesnastki, sędzia jednak przewinienia dopatrzył się tuż za polem karnym. Rzut wolny okazał się niemal zabójczym, zabrakło milimetró – po strzale Bartosza Nowaka poprzeczka ledwo utrzymała się na swoim miejscu – taka to była siła! Mateusz Kowalczyk na raty przedzierał się przez kolejne zasieki w 25. minucie, nikt nie był w stanie go powstrzymać. Zagrał na skrzydło do Czerwińskiego, ten przeciągnął dośrodkowanie i Nowak nie mógł oddać poprawnego strzału. Ciągłe pretensje Galana do arbitra przekładały się na jego efektywność, często spóźniony powracał na swoją pozycję. W 32. minucie Nowak zgrał głową za linię obrony po walce właśnie Hiszpana w parterze, ten jednak zajęty dyskusją spóźnił się o ułamek sekundy i dał się uprzedzić. W 36. minucie rozległ się gwizdek po podręcznikowym wślizgu Galana w piłkę, nie było mowy o przewinieniu. Kolejna kontrowersyjna decyzja sędziego przelała czarę goryczy, z trybun rozległy się głośne gwizdy. Sędzia okazał się człowiekiem – przyznał się do błędu po konsultacji z sędzią technicznym i oddał posiadanie GieKSie!W następstwie tego wznowienia Lukas Klemenz pognał przez całe boisko i oddał strzał, z którym nie miał żadnych trudności Rafał Leszczyński. Warto także pochwalić Nowaka, który bardzo celnie odegrał Klemenzowi z klepki, dając mu szansę na sfinalizowanie swojego rajdu. W 43. minucie GieKSa powstrzymała napór rywala, a Wasielewski, zamiast zagrać piłkę do przodu, odwrócił się z nią w kierunku Kudły. Przeciwnicy natychmiast go otoczyli i odebrali posiadanie, Kudła musiał interweniować po groźnym strzale tuż przy słupku! Kolejna niezrozumiała decyzja arbitra, który puścił grę po oczywistym zagraniu ręką jednego z wrocławian, dość niespodziewanie pozwoliła GieKSie na szybki atak. Udało się wywalczyć rzut rożny, a doskonałej sytuacji nie zdołał wykorzystać Galan.

W 46. minucie znów pod polem karnym Śląska zameldował się Lukas Klemenz, zagrywając do Nowaka, ten puścił piłkę między nogami obrońcy, ale nie zdołał jej już przechwycić. Czeską komedię zobaczyliśmy w wykonaniu Śląska w 50 minucie. Wasielewski minął dwóch rywali i odegrał do Nowaka. Pomocnik bardzo niedokładnie zacentrował do Galana, jednak obrońcy nie byli zainteresowani przecięciem podania. Zamknął wszystko Błąd bardzo nieudanym strzałem, który przysporzył zdecydowanie zbyt wiele kłopotów Leszczyńskiemu. Seria błędów mogła brutalnie zakończyć się dla ekipy przyjezdnej. Śląsk szybko się jednak zrehabilitował – fenomenalnie przewrotką uderzył Tudor Baluta, lecz trafił w słupek. Próbę dobitki ofiarnie zatrzymał Repka własnym ciałem. Zrelak ledwo zdążył zakończyć rozgrzewkę, a już otrzymał gromkie owacje z trybun. Kibice cieszyli się na wejście rosłego napastnika. W drugiej połowie gospodarze grali znacznie mniej intensywnie, choć i rywale nieco spuścili z tonu. Groźne dośrodkowanie Talara w 68. minucie skończyło na głowie Oskara Repki, który wyskoczył najwyżej ze wszystkich. Już chwilę później Klemenz źle upilnował Świerczoka, piłka przeleciała wzdłuż bramki, gdzie na szczęście nikt na nią nie czekał. Długo czekaliśmy na kolejną dobrą akcję GieKSy, ta przyszła dopiero w 73. minucie. Nowak z Kowalczykiem wyprowadzili piłkę na skrzydło do Czerwińskiego, jego wrzutka zatrzymała się na ostatnim defensorze przed Zrelakiem. Nowak poszedł za ciosem, dorzucając na 5. metr, Klemenz nie zdołał tej okazji wykorzystać. Te dwie sytuacje pozwoliły katowiczanom na odzyskanie inicjatywy, od tego momentu nie opuszczali tercji ofensywnej przez kilka dobrych minut. Rzut wolny wykonany przez Nowaka pozwolił na strzał głową Zrelakowi, Leszczyński końcami palców strącił piłkę ze światła bramki. Stały fragment, tym razem po drugiej stronie, został wykonany również przez Nowaka. Tym razem postawił na centrostrzał, jednak wycelował go wprost w bramkarza. W 85. minucie Marzec wygrał przepychankę z rywalem na skrzydle i zagrał po linii do Milewskiego. Szybką centrę w polu karnym starał się zamknąć Nowak, znów niestety zabrakło pół kroku. Profesor Marten Kuusk przeciął pole zagraniem do Milewskiego, ten błyskawicznie puścił Czerwińskiego flanką. Wahadłowy zwlekał z wrzutką, by odegrać do tyłu do Bartosza Nowaka, który zupełnie nie trafił w futbolówkę, marnując szansę. Piłkę na 40 metrów posłał także Błąd do Marca, ten huknął nieco nad poprzeczką po szybkim zejściu do środka pola. I to było na tyle z tego spotkania – GKS Katowice bezbramkowo zremisował z wicemistrzem Polski.

20.10.2024, Katowice
GKS Katowice – Śląsk Wrocław 0:0 (0:0)
GKS Katowice: Kudła – Czerwiński, Kuusk, Jędrych, Klemenz, Wasielewski (78. Marzec) – Błąd (89. Mak), Kowalczyk (78. Milewski), Repka, Nowak – Galan (59. Zrelak).
Śląsk Wrocław: Leszczyński – Żukowski, Petrov, Paluszek, Petkov, Guercio – Schwarz, Pokorny, Baluta, Samiec-Talar (77. Jasper) – Musiolik (65. Świerczok).
Żółte kartki: Jędrych, Klemenz – Guercio.
Sędzia: Patryk Gryckiewicz (Toruń).
Widzów: 6750.



Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

1/8 finału dla Katowic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.

Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.

W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.

Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek,  a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.

GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.

GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga