Dołącz do nas

Piłka nożna

Średnio na jeden z tyłu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Dzisiaj zajmiemy się formacją obrony w rundzie wiosennej zakończonego sezonu. Katowiczanie na wiosnę stracili 16 bramek w 15 meczach, co daje średnią jednego straconego gola na mecz. Powstaje pytanie, czy to dużo czy mało. Zakładając, że najczęstszym wynikiem w piłce nożnej jest 1:0, to mając na starcie jednego gola na debecie, jedno trafienie wystarczałoby nam zaledwie do remisu. Nasza defensywa miała lepsze i gorsze momenty, prześledźmy, jak spisywali się poszczególni zawodnicy.

Środek obrony
Wyjściowo stoperami na wiosnę mieli być Mateusz Kamiński i Oliver Prażnovsky. W zasadzie ciężko było mówić o zmiennikach, bo Adrian Jurkowski to ostatnio człowiek-kontuzja, a co do innych, to w grę wchodziło już tylko cofanie do obrony zawodników z pomocy, czyli głównie Łukasza Pielorza, co w późniejszej fazie rundy miało zresztą miejsce.

Niestety o ile Mateusz Kamiński spisywał się jeszcze jako tako, to niepokojąca była postawa Olivera Prażnovskyego. Słowak już od meczu z Arką Gdynia nie przypominał profesora boiskowego, którego znaliśmy z rundy jesiennej. Był elektryczny, zaliczał dużo strat, na pewno nie był ostoją naszego zespołu. Na dobrą sprawę zastanawialiśmy się, co się z tym chopem dzieje. Rażących kiksów skutkujących utratą bramek nie popełniał, natomiast na pewno obniżył loty w porównaniu z jesienią. Dla odmiany Mateusz grał poprawnie, również nie popełniał błędów skutkujących utratą bramek, nie można jednak też było powiedzieć, że zalicza jakieś spektakularne interwencje. W meczu z Miedzią nie przeciął podania do Labukasa, ale nie można powiedzieć, że był to jakiś potężny błąd. W meczu z Bełchatowem mieliśmy jeden plus ze strony Olivera, ale było to w ofensywie. W trakcie meczu bowiem zrobił dwa poważne błędy, po których mogło być groźnie pod naszą bramką. Wspomnianym plusem było to, że strzelił zwycięskiego gola.

W meczu z Sandecją Prażnovsky nie zagrał, a zastąpił go Łukasz Pielorz. To nie był tragiczny mecz w wykonaniu GieKSy, ale zakończył się klęską 0:4. Kamiński nie grał dobrze w drugiej połowie, w dodatku zagrał ręką w polu karnym i mieliśmy jedenastkę. Pielorz również nic nie dał zespołowi w obronie, źle się ustawiał i mimo że indywidualnie bramki nie zawalił, nie pomógł drużynie. Z Olimpią do składu wrócił Prażnovsky i duet z Kamykiem w tym spotkaniu oraz z Rozwojem spisywał się poprawnie. Z Bytovią było już gorzej, do tego stopnia, że napisaliśmy, że Oliver „zaczyna Jurkowskować”, co na pewno komplementem dla Słowaka nie było. Zawodnik odniósł jednak kontuzje i do końca sezonu już nie grał. Wiosnę więc ze względu na kiepską grę i kontuzję mógł spisać na straty.

W Olsztynie zadebiutował Wojciech Kochański i był to bardzo pozytywny debiut. Zawodnik grał pewnie i nie było widać debiutanckiej tremy. Można było się spodziewać, że wyjdzie na kolejne mecze. GKS zagrał na zero z tyłu. Na głębszą wodę został rzucony w spotkaniu z Chojniczanką. Lekko się pogubił, choć tragedii nie było. Rywale szybko strzelili dwie bramki, a Wojtek niepotrzebnie zagrywał mocne piłki Kuchcie. Cały czas partnerował Kamińskiemu, który grał przeciętnie we wspomnianych meczach. Potem niestety kontuzja przyplątała się i Kochańskiemu, dlatego też trzeba było kombinować i wycofać na stopera Pielorza. Zawodnik zagrał niezły mecz z Chrobrym, a katowiczanie nie stracili bramki. Podobnie było z Zawiszą i tu również nie mogliśmy mieć zastrzeżeń do Łukasza. W Bydgoszczy wykartkował się Kamiński i na ostatni mecz z Wisłą Płock musieliśmy oglądać eksperymentalne ustawienie – Pielorza z Leimonasem. Obaj spisali się poprawnie, choć Litwin przegrał pojedynek główkowy przy bramce. Tak więc od składu Kamiński – Prażnovski przeszliśmy do zestawienia Leimonas – Pielorz na koniec. Nie wynikało to jednak z aspektów czysto piłkarskich, a z kontuzji i kartek.

Prawa obrona
Na tej flance mieliśmy praktycznie tylko jednego zawodnika – Alana Czerwińskiego. Dość zaskakująco od jakiegoś czasu, ale Alan zdominował tę pozycję, poprawił swoją grę na niej, co było widać bardzo dobrze na jesieni. Postawą sportową, ale też agresją boiskową stał się numerem jeden. To jedna strona medalu. Druga jest taka, że zawodnik nie miał konkurenta na swojej pozycji i nawet w razie słabszej dyspozycji i tak miał pewne miejsce w składzie.

Wiosna nie była już jednak tak dobra. Już w meczu z Arką sprokurował sytuację, po której straciliśmy pierwszą bramkę. W Kluczborku dla odmiany było dużo lepiej i po szybkiej kontrze zaliczył bardzo dobrą asystę do Iwana przy pierwszym golu. Zawodnik przeplatał takie mecze w których udzielał się w ofensywie, z takimi, w których w zasadzie nie istniał w tym aspekcie. Grunt, że w defensywie nie popełniał wielkich błędów i… w lidze nie było braci Maków lub zawodników ich pokroju.

Do kuriozalnej sytuacji doszło w Nowym Sączu, kiedy to wyleciał z boiska za nie swoją winę. To Krzysztof Wołkowicz popchnął rywala, ale sędzia ukarał Alana. Od tego momentu posypał się worek z bramkami dla nowosądeczan. W wyniku odwołania nie musiał pauzować za czerwoną kartkę. Bardzo dobry mecz rozegrał z Olimpią, niestety nie poszło to w parze z wynikiem. Z Rozwojem odwrotnie – wynik był lepszy, ale gra Alana już słabsza.

Generalnie im dalej z rundą tym postawa Alana była coraz słabsza. zawodnik był niemrawy, nie widzieliśmy tej walki, gry z przodu. Było przeciętnie lub słabo. Zawodnik daje duży dysonans, bo wiemy, że gdy włączy mu się agresor to trzeszczą kości, z drugiej boi się wziąć odpowiedzialność za grę i często wybiera postawę asekuracyjną. Na minimalny plus mecz z Zawiszą, kiedy to brał udział w akcjach, po których padły dwie bramki.

Lewa obrona
Tutaj niby-pewniakiem od początku był Marcin Flis. Od początku było jednak widać, że to lekka pomyłka i zawodnik nie jest w stanie dać z siebie nic ponad przeciętność. Na dobrą sprawę nie rozegrał ani jednego meczu, z którego moglibyśmy go zapamiętać. Dzięki Bogu oznacza to, że żadnego meczu specjalnie nie zawalił, ale w żadnym nie dał też nic więcej od siebie. Tak naprawdę grał na zakładkę z Adrianem Frańczakiem i to właśnie Franek wystąpił w meczu z Arką – bardzo słabo. Flis zadebiutował z Kluczborkiem – niemrawo, a z Pogonią zaliczał tragiczne dośrodkowania i jedno wyśmienite. Z Bełchatowem zaliczył asystę, choć trudno było nie odnieść wrażenia, że była ona przypadkowa. Z Sandecją było już bardzo słabo.

W derbach na obronie pojawił się Frańczak i był jedynym zawodnikiem spisującym się bardzo dobrze w pierwszej połowie. Kapitalne dośrodkowania na czele ze świetną asystą przy golu. W drugiej części już nieco zgasł. Widać było, że daje więcej w ofensywie niż Flis. A jednak z Bytovią znów było bardzo słabo. Na Stomil wyszedł Flis, który nie radził sobie nawet ze stałymi fragmentami. Obaj zawodnicy grali na zmianę i w końcowej fazie sezonu nic nie wnosili. W bardzo dobrym meczu w Bydgoszczy Adrian był nawet jednym ze słabszych zawodników.

Podsumowanie
Jak widać z powyższego opisu, tracenie średnio jednego gola na mecz było uzasadnione. Nie kiksami czy fatalnymi występami naszych zawodników. Jednak przeciętność począwszy od prawej obrony, poprzez środek na lewej skończywszy – nie może się kończyć wieloma czystymi kontami. Dodatkowo piłkarze z tej formacji nie dawali nic w ofensywie. Kamiński w każdym meczu miał sytuację na gola, a nie potrafił trafić do siatki, Prażnovskyemu zdarzyło się to tylko raz. Asysty Czerwińskiego czy Frańczaka można policzyć na jednym palcu jednej ręki. Flis to już było kompletne nieporozumienie i dobrze, że wrócił do Piasta, gdzie zawojuje Ligę Europy.

Musimy liczyć, że Kamyk w końcu chwyci formę i nie będzie grał na poziomie not 5-6 tylko co najmniej 6-7 w każdym meczu. Oliver musi się uspokoić i grać tak, jak na jesieni. Alan musiałby mieć konkurenta i kogoś, kto wmówi mu, że za każdym razem gramy z Chrobrym (i na jesieni, i na wiosnę największy agresor miał – nie wiedzieć czemu – właśnie z tym rywalem). Lewa obrona jest do obsadzenia i mamy nadzieję, że nowopozyskani zawodnicy będą na tej pozycji bardziej efektywni niż Flis czy Frańczak – choć Adrian jak ma lepszy dzień to potrafi bardzo dobrze i mocno wstrzelić piłkę w szesnastkę.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Górak: Chcę wiedzieć, z kim jestem na piłkarskiej wojnie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Zagłębie Lubin wypowiedzieli się trenerzy obu zespołów: Rafał Górak i Marcin Włodarski.

Marcin Włodarski (trener Zagłębia Lubin):
Chcieliśmy ten mecz rozwiązać inaczej niż poprzednie. Zamknęliśmy się i czekaliśmy na ataki szybkie i przechodziliśmy do ataku pozycyjnego. Mieliśmy swoje sytuacje, jak w każdym meczu. Wydawało się że mecz zmierza ku 0:0, bądź naszej jednej akcji, bo groźnie atakowaliśmy, to po jednej z nielicznych akcji GKS zdobył bramkę i cieszy się z trzech punktów. W końcówce mieliśmy sytuacje, gdzie Aleks Ławniczak miał dwa razy strzelić do bramki po stałych fragmentach.

Musimy poprawić skuteczność, bo jak przeglądamy te mecze i analizujemy, to dochodzimy do sytuacji. Gorzej jest, jak nie dochodzisz do sytuacji. Przy poprawie skuteczności i przy takiej grze w obronie, jak dzisiaj momentami była, upatruję szansy na utrzymanie.

Dzisiaj bez celnego strzału, ale mówimy o stworzonych sytuacjach, a te były. I to naprawdę: Fritzson miał z głowy bardzo dobrą okazję w pierwszej połowie, Szmyt sam na sam, ale nie trafił w bramkę, także Pieńko w końcówce uderzenie z głowy. Tak wyglądają czasem mecze, jeśli chcesz się zamknąć, nie stwarzasz dużo sytuacji, musisz wykorzystać, które masz.

Dawno nie wygraliśmy, nie mamy pewności siebie i dlatego prowadziliśmy zamkniętą grę. Oczywiście obawiam się o swoją pozycję, zawsze tak jest jak przegrywasz mecze, w takim żyjemy świecie.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
To, co człowiek ma w sercu, jest mocniejsze niż głęboka analiza i dzielenie się wartościami stricte piłkarskimi, bo chyba rozumiecie, że jest to moment wyjątkowy. To był bardzo trudny mecz ligowy i takiego się spodziewaliśmy i być może to był kluczowy moment w rozgrywkach, bo to dla nas 31.,32. i 33 punkt – jakże ważny dla nas w budowaniu tabeli i w tych meczach, które są przed nami. Proces, aby ekstraklasa, była w Katowicach dłużej trwa. Mecz miał ciężar gatunkowy, jeśli chodzi o tabelę, do tego wiadomo – żegnamy się jeśli chodzi o mecze mistrzowskie i może dobrze, że tylko mecze, bo gdyby to się przecinało całkowicie i przeprowadzalibyśmy się od jutra i już tu nie wracali, to by było bardziej smutne. Cieszymy się, że jest nowy stadion, który będzie naszym nowym domem, jest to dla nas ogromna radość, ale tak bardzo życzyłbym sobie, żeby tu się nigdy temu obiektowi nie stało nic złego, żeby był pielęgnowany, bo to kawał pięknej historii, można się tutaj było dużo nauczyć, dowiedzieć, bo w końcu dziś dowiedzieliśmy się co Materazzi powiedział Zidaneowi, w czasie owego zajścia. Gramy dalej, sezon trwa, jest to moment bardzo emocjonalny.

Nie widziałem podobieństw do pierwszego meczu z Radomiakiem. Zdawałem sobie sprawę z kwestii wewnętrznej chłopaków, bo znam ich jak własną kieszeń i ten element lekkiego poddenerwowania był, bo chcieli z siebie zrzucić to piętno ostatniego meczu, że musi on być wygrany za wszelką cenę. Tego nie chcieliśmy. Chcieliśmy grać na swoich zasadach, momenty były lepsze i słabsze, mecz nie był kapitalny może do oglądania, ale walor emocjonalny był duży. To było widać. Na pewno stać nas na płynniejszą grę.

Tak bardzo nie tyle nie lubię słowa wyrachowanie, co uciekam od niego, bo my nie chcieliśmy grać wyrachowanie z Zagłębiem. Wiedzieliśmy, że tam się pali, że jest mało punktów i każdy chce je zdobywać. Spodziewaliśmy się z analizy innego zachowania Zagłębia. Byliśmy pewni, że nas zaatakują, będą grać wysokim pressingiem, a oni się wycofali oddali nam piłkę i czekali. To zawsze niebezpieczne w fazach przejścia. To był równy mecz drużyn walczących o coś. I chwała nam za to, że trzy punkty zostały w Katowicach.

Przedmeczowa zmiana Bergiera na Szymczaka wynikała z higieny szatni, zależy mi na tym, żeby wszyscy w różnych okolicznościach ten wózek ciągnęli, chcę wiedzieć, z kim na tej wojnie piłkarskiej jestem. Czy Sebastian jest na tyle twardy i jak zareaguje, czy jest takim facetem, jak go postrzegam, czy wyjdzie słabo. A tu nie – jest to wygrany sposób, by szatnią zarządzać, bo potrzebuję dwudziestu paru ludzi walczących i rywalizujących i z każdym o swojej decyzji będę rozmawiał. Tak czułem i dlatego to zmiana.

Co do Adriana, na Bukowej przez te 6 lat dojrzeliśmy, ja stałem się zupełnie innym trenerem, a Adrian piłkarzem i człowiekiem. Wiele przeszliśmy razem i nie zawsze było radośnie. Ogromna dojrzałość i odpowiedzialność, Adrian robi kapitalną robotę w szatni, a młodzi mogą czerpać z jego zaangażowania. I taka droga – nawet w kierunku końca kariery – jest kapitalna i niech tylko dalej tak gra.

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kunszt Trybuny Centralnej

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Dokonało się.

Na Bukowej już nie zagramy. Piękne to było za pożegnanie. Choć oficjalna informacja została ogłoszona raptem kilka dni temu, to sposób w jaki się wszystko odbyło sprawił, że można było się wzruszyć. Na meczu pojawiły się osobistości z lat minionych, Janusz Jojko z Piotrem Piekarczykiem rozdawali autografy. Swoją obecnością zaszczycił nas także Adam Nawałka, który przecież nie pracując zbyt długo w naszym klubie wyrobił sobie taką markę, że za chwilę był selekcjonerem reprezentacji. I zaskarbił sobie sympatię kibiców.

Sympatycy GKS skumulowali swoje oprawy. Były więc i na Blaszoku i na Sektorze Rodzinnym. Te balony, które poszły w niebo, gdy wybiła dziewiąta minuta meczu, dziewiątego marca, Zawodnikowi z numerem dziewięć, w Jego urodziny, cały stadion skandował imię i nazwisko. Kibice nie zapominają o swoich legendach. Jan Furtok zapewne gdzieś tam spoglądał na boisko i choć jedyna bramka w meczu nie była aż tak podobna do gola strzelonego San Marino, jak Arka Jędrycha z Lechią, ale… nadal była podobna. Znów mocne wstrzelenie z prawej strony i finalizacja z bliska. Wspomniany Sektor Rodzinny i dzieciaki w dużej ilości dali popis. Były także flagi i zimne ognie. I doping przez cały mecz.

A na Blaszoku – działa się magia. Przed meczem zastanawiano się, jaka była najlepsza oprawa w historii tej trybuny. I myślę sobie, że najlepsza miała może miejsce właśnie wczoraj. To dopiero było zawieszenie w czasoprzestrzeni – nawiązując do jednej z prezentacji Trybuny Centralnej, bo przecież oficjalnie tak owa nazywała się kiedyś. Nie pamiętam, żebym był tak zachwycony przekazem oprawy. Różne były symboliki, takie czy inne. Jednak to, co było wczoraj to był kunszt.

Przyznam, że wielokrotne przypominanie od zawsze, że na Bukowej grali i przegrali „Zidane, Lizarazu i Dugarry” już nieraz bokiem wychodziło. Są takie sytuacje, że coś się tak przejada, że trudno silić się na jakąś oryginalność. Pojawia się pewnego rodzaju grafomania. Oczywiście to bardzo ważny moment w historii klubu i największy sukces na europejskiej arenie, ale ileż można?… Tymczasem sposób, w jaki kreatywnie zostało to rozwiązane, był mistrzowski. Zostało tu ujęte wszystko, historia, symbolika, podsumowanie, odniesienie do światowej piłki i duża doza humoru.

To jest piękno piłki. Że nasza poczciwa Bukowa jest miejscem z bezpośrednim powiązaniem do najważniejszych wydarzeń w światowej historii naszej ukochanej dyscypliny. To naprawdę niesamowite, że taki Zizou jechał sobie autokarem ulicą Złotą, mówił do swoich kompanów „patrzcie, ale fajne wesołe miasteczko”, potem skręcał w lewo, wjeżdżał przez bramę. Chodził sobie po parkingu za Trybuną Główną, szedł korytarzem z szatni na boisko, w końcu biegał po trawie i oglądał ten nasz Blaszok. Cztery lata później jego wizerunek widniał na Łuku Triumfalnym i Francuzi chcieli z niego zrobić prezydenta. To były TYLKO cztery lata. Od meczów z Bordeaux do starcia z Materazzim minęło 12 lat. A od tegoż finału i ostatniego spotkania Zizou w karierze – 19 lat. Dziewiętnaście i cztery. Niebywałe. To tak jakby jakiś piłkarz Gryfa Wejherowo, które dostało w czapkę przy Bukowej – dajmy na to Maksymilian Hebel – rok temu został Mistrzem Świata i zwierzchnikiem sił zbrojnych w Polsce.

Nie jest przesądzone, że Materazzi naprawdę nie uderzył w najbardziej czuły punkt Zinedina, którym właśnie zapewne jest porażka Francuza na Bukowej. To, że Zizou doskonale o tym pamięta, pokazaliśmy, gdy spotkaliśmy się z nim dwanaście lat temu 😉 Szczegóły poniżej 😉

Zizou na Bukowej!

Nie dało się symbolicznie lepiej pokazać, jaka historia się tworzyła na tym stadionie. Oprawa doskonała, wybitna.

Bardzo pragnęliśmy, żeby i na boisku to domknięcie wspaniałej historii było zwycięskie. Długo zanosiło się na to, że może to być rysa na tym dniu. Co prawda trener mówił na konferencji, że ważne było, aby zdjąć brzemię odpowiedzialności z piłkarzy, że właśnie muszą, bo to ostatni mecz. Kibice jednak rozpatrują to inaczej. Kibic to kibic. Patrzeliśmy na to, że jednak przyjeżdża jedna z najsłabszych ekip w lidze, przy której pojawia się pytanie – jak nie z nimi, to z kim? To nie oznaczało oczywiście, że należy dopisać sobie trzy punkty z urzędu. Natomiast są w tej lidze drużyny lepsze i słabsze. Zagłębie należy do tych słabszych. Wiadomo, że nie stałaby się żadna tragedia w tabeli, gdyby GieKSa tego meczu nie wygrała. Tragedia nie, ale mogłoby to wprowadzić pewną nerwowość. A smak zwycięstwa w takich okolicznościach jest przecież podwójny.

GKS Katowice jednak ten mecz wygrał. I to wcale nie jest takie oczywiste. W przeszłości multum tego typu spotkań nasz zespół po prostu przegrał. Jakaś młócka, krwawiące oczy i długo wynik 0:0. W końcówce rywale wyczuwają swoją szansę, bach, bach, strzelają dwie bramki i wywożą komplet. Tak było choćby w feralnym „kluczborkowym” sezonie, w którym zanim podziały się te straszne rzeczy w końcówce rozgrywek, GKS przegrał kilka meczów właśnie tracąc bramki w końcowych fazach wyrównanych, ale bardzo słabych spotkań.

Przed meczem rozmawiałem z komentatorem Canal Plus Marcinem Rosłoniem i mówił, że to tak bywa często w piłce, że jest pompa i otoczka, a potem piłkarsko wychodzi słabo. Przypomniałem sobie, jak Piotr Lech kiedyś w przerwie meczu z KSZO został czymś tam uhonorowany i po przerwie golkiper zawalił dwa gole, m.in. wpadając z piłką trzymaną w rękach do bramki.

Teraz było inaczej, choć długo się na to nie zanosiło. Ale teraz to jest inny zespół niż te, które przez kilkanaście lat nie potrafiły dźwigać ciężaru. Zespół ten miał przepchnąć ten mecz nawet kolanem, to przepchnął – i to dosłownie, bo taki to był gol Sebastiana Bergiera. Zwycięstwo ze wszech miar ważne, bo przecież istnieje slogan w piłce, że sztuką jest wygrać mecz, w którym nie idzie. GieKSie nie szło kompletnie i to goście mieli więcej sytuacji, na szczęście strzelali – jak mówił Laguna – Panu Bogu w okno. Jedna akcja – pięknie wypatrzył Alan Czerwiński Adriana Błąda, ten podał do Sebastiana, który wprawił stadion w euforię. Sam Adrian Błąd też coś spiął klamrą – przecież on strzelił gola dla Zagłębia w wygranym 5:0 meczu na Bukowej dziesięć lat temu. Wówczas podbiegł do kibiców świętować z nimi bramkę. A teraz – vis a vis tych samych kibiców, pogrążył Miedziowych, którzy będą musieli się twardo bronić przed spadkiem.

A kibice Zagłębia mieli się z pyszna, bo dopiero co śpiewali „coście tak cicho”. Teraz to oni byli odbiorcami tej przyśpiewki.

Po dwóch porażkach – po bardzo dobrym meczu w Lublinie i średnim w Białymstoku – GieKSa zgarnęła bardzo ważne trzy punkty. Tak jak pisałem w poprzednich felietonach – trzeba było się liczyć z przegranymi w tamtych meczach, choć nie musiały one nastąpić. Tutaj trzeba było bezwzględnie wygrać. Dopisane trzy punkty sprawiają, że nasza sytuacja w tabeli jest już totalnie komfortowa. Jedenaście punktów przewagi nad strefą spadkową na dziesięć kolejek przed końcem to potężny kapitał. Trzeba grać swoje i trzymać rękę na pulsie, ale teraz już tylko jakaś kompletna katastrofa spowodowałaby, że GKS znalazłby się pod kreską.

Tak, przegraliśmy te dwa wyjazdowe mecze, ale bilans na wiosnę to 3-1-2. Czyli nadal naprawdę niezły. Lepszy niż nasza średnia punktowa z całego sezonu, bo gdybyśmy mieli taką średnią jak na wiosnę – mielibyśmy czterdzieści oczek już teraz i bylibyśmy zaraz za podium. To przeczy jakimś dziwnym teoriom, że GKS zanotował regres. Fajnie, że GKS potrafi grać efektownie i miło dla oka. To daje wielką nadzieję i optymizm. I to powoduje też, że gdy potem zdarza się słaby – umówmy się – mecz z Zagłębiem, to jest jednak pewna iskra, która powoduje, że zespół się nie poddaje, nie kładzie, tylko skonstruuje tę jedną akcję, która da zwycięstwo.

To było piękne pożegnanie – tak jak w listopadzie Jana Furtoka, tak teraz naszego ukochanego stadionu. Tak to jest z przeprowadzkami. Zostawia się w jakimś miejscu kawał życia i kawał wspomnień. Grunt, żeby przeważały te dobre i żeby dobrymi były też te ostatnie. Wszyscy pożegnali ten stadion godnie.

Wiadomo, że na temat Bukowej wypowiadają się byli piłkarze czy trenerzy GKS. Ja natomiast chciałbym przytoczyć wypowiedzi naszych rywali z różnych okresów i to rywali z drużyn, z którymi GieKSa zawsze miała kosę, a sami ci zawodnicy przeżywali naprawdę ciężkie chwile pry Bukowej. Marcin Baszczyński, który komentował mecz w Canal Plus powiedział:

„Łezka się kręci, ja mam wspomnienia takiej kultury wychowania, śląskiego, mocnego wychowania – jako sąsiad zza miedzy przeszedłem tu swoją lekcję w meczach derbowych”.

W Lidze Minus wypowiedział się o Bukowej Wojciech Kowalczyk, były napastnik Legii Warszawa.

„Niekoniecznie dobrze ten stadion wspominam, bo zawsze nas lali. Wygrałem tam jeden mecz, w sezonie, w którym wyjeżdżałem do Betisu, a tak – zawsze porażka. Cisnęli nas. Ale pojechało tam też Bordeaux z Zidanem, Lizarazu, też dostali w „pyndzel”, więc nie ma się co wstydzić, że ktoś kiedyś przegrał przy Bukowej. A atmosferka na stadionie była świetna”.

Kowal przytoczył też jedną z piosenek, której „nigdy nie zapomni”, a która była kierowana pod jego adresem. Nie nadaje się do cytowania – poszukajcie w magazynie 😉

Zamykamy ten rozdział.

Bukowo – dziękujemy!

Kontynuuj czytanie

Kibice Piłka nożna Stadion

Nowa Bukowa – od piątku otwarta sprzedaż

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W minioną niedzielę piłkarze i kibice GKS Katowice pożegnali się z Bukową. Następne domowe spotkanie – derby z Górnikiem Zabrze – rozegramy już na nowym stadionie. W piątek 14 marca ruszy otwarta sprzedaż na Nową Bukową.

Na razie swoje miejsca na nowym obiekcie mogą wybrać kibice, którzy posiadają aktualny karnet na mecze przy Bukowej. Od piątku 14 marca od godziny 10:00 w systemie biletowym ruszy otwarta sprzedaż. Na początek dostępne będą pakiety/mini-karnety na wszystkie mecze do końca tego sezonu. GieKSa na Nowej Bukowej rozegra pięć spotkań, a naszymi rywali będą: Górnik Zabrze, Puszcza Niepołomice, Legia Warszawa, Cracovia i Lech Poznań. Ta faza sprzedaży potrwa do 24 marca (tutaj szczegółowo przedstawiono harmonogram), ale patrząc na zainteresowanie wśród kibiców i liczbę dostępnych miejsc, powinna zakończyć się wcześniej. Wszystkim, którzy mają zamiar wybrać się na Nową Bukową, rekomendujemy zakup karnetów zaraz po rozpoczęciu otwartej sprzedaży. 

Pakiety na wszystkie spotkania kosztują od 110 złotych (Blaszok, czyli Trybuna Południowa), przez 176 złotych (Trybuna Wschodnia – tzw. Prosta) po 242 złotych (Trybuna Zachodnia – tzw. Główna VIP). Sektor rodzinny umiejscowiony będzie na sektorze 16 Trybuny Wschodniej – karnety kosztują tutaj 350 złotych. Warto zaznaczyć, że dostępne są także karnety ulgowe w cenie 90 złotych na cały stadion. Szczegółowe informacje znajdziecie na stronie klubu.

Uwaga! Przepisanie karnetu z Bukowej na Nową Bukową nie następuje automatycznie. Jeśli ktoś nie dokona tej operacji do momentu ewentualnego wyprzedania wszystkich dostępnych miejsc na obiekcie, straci możliwość obejrzenia meczów GKS Katowice. Aktualni karnetowicze mają gwarancję dostępności miejsc na Nowej Bukowej tylko do piątku 14 marca do godziny 10:00! Karnet przepiszesz (oraz wybierzesz sobie miejsce na stadionie) w kilka minut w systemie biletowym klubu.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga