Piłka nożna Prasówka
Świetny doping i „girlandiada” podczas meczu Podbeskidzia z GKS Katowice
Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień na temat wczorajszego spotkania Podbeskidzie Bielsko-Biała – GKS Katowice 1:1 (0:0).
sportdziennik.com – Remis, który nikogo nie zadowala
Wszystko, co najlepsze w meczu Podbeskidzia z GKS-em Katowice, działo się na murawie po upływie godziny gry.
[…] Poziom spotkania w pierwszej połowie stał na przeciętnym, żeby nie napisać niskim poziomie. Ustawieni bardzo wysoko na połowie Podbeskidzia goście skutecznie utrudniali rozegranie akcji. A gdy już „górale” zdołali przenieść ciężar gry bliżej bramki Dawida Kudły, prawie cała drużyna GKS-u ustawiona była nie dalej niż na 30. metrze. Pierwszą lepszą akcją kibice zobaczyli dopiero w 17 minucie, gdy po długim rozgrywaniu piłki na połowie GieKSy podaniem do lewej strony ciężary gry przeniósł Michał Janota, a uderzenie głową Maksymiliana Banaszewskiego po dośrodkowaniu Tomasika minęło dalszy słupek bramki.
Przed przerwą z prawej strony boiska piłkę przechwycił Bida, który wbiegł w pole karne i podał do Kadricia. Ten przedłużył futbolówkę piętką do Banaszewskiego, ale jego strzał z kilku metrów został zablokowany. Goście odgryźli się w 25 minucie niecelnym uderzeniem głową Jakuba Araka.
Dużo ciekawsza była druga połowa, a właściwie ostatnie 30 minut. „Górale” objęli prowadzenie w 68 minucie. Przed polem karnym piłkę przejął Tomasz Jodłowiec, zagrał na prawą stronę do Mateusza Ziółkowskiego, a młodzieżowiec wypożyczony z Górnika Zabrze zwiódł obrońcę schodząc do środka i zdobył gola płaskim uderzeniem tuż przy krótkim słupku. GKS odpowiedział w 80 minucie wykorzystując fakt, że poza murawą opatrywany był Tomasik. Po dośrodkowaniu z lewego sektora boiska Shuna Shibaty do pustej bramki piłkę wpakował Sebastian Bergier, a dużo uwag przy tym golu można mieć do Daniela Mikołajewskiego.
Do końca spotkania goście mieli jeszcze dwie stuprocentowe sytuacje, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Najpierw sam na sam z Patrykiem Prockiem stanął Grzegorz Rogala, ale górą był bramkarz Podbeskidzia. W doliczonym czasie gry w słupek trafił Shibata, zaś po drugiej stronie po dośrodkowaniu w pole karne piłkę przyjął sobie Lionel Abate, którego uderzenie z najwyższym trudem sparował Kudła.
sportowebeskidy.pl – W tym znów są bezkonkurencyjni
Wizyta GKS-u Katowice w Bielsku-Białej tradycyjnie przyciągnęła na trybuny Stadionu Miejskiego sporą rzeszę kibiców wspierających tak gości, jak i Podbeskidzie. Z racji dotychczasowych wyników faworyta spotkania należało upatrywać w katowiczanach, ale już nie raz potwierdzało się, że na I-ligowym szczeblu wszystko zdarzyć się może.
Kibice ostrzący sobie apetyty na ciekawe starcie zawiedzeni czuć się nie mogli. Co jednak muszą odczuwać ci wspierający „Górali”, to niedosyt, wszak gospodarze znów nie potrafili rywala pokonać i skorzystać z atutu własnego boiska. Był to mecz numer 7. w bieżącym sezonie ligowym, po raz 4. podopieczni Grzegorza Mokrego odnotowali remis – w tej statystyce wśród konkurentów już na wstępie rozgrywek nie mają sobie równych…
Znacznie więcej ciekawego w niedzielne popołudnie działo się w drugiej części meczu, w której obie drużyny cieszyły się z goli i też marnowały inne szanse bramkowe. W 68. minucie bielszczanie objęli prowadzenie. W okolicy narożnika „16” przytomnie zachował się Mateusz Ziółkowski, który strzałem lewą nogą przy bliższym słupku zaskoczył Dawida Kudłę. Był to fragment, w którym Podbeskidzie istotnie na trafienie zasługiwało, wszak nieco wcześniej z dośrodkowań Ziółkowskiego formę bramkarza GKS-u sprawdzili główkując Martin Chlumecky oraz Haris Kadrić, a rewanżową połowę otworzyła wrzutka Maksymiliana Banaszewskiego w słupek.
Katowiczanie z walki o korzystny dla siebie wynik nie zrezygnowali i równocześnie przyznać należy, że i oni zrobili sporo, aby do siatki Podbeskidzia piłkę skierować. Stało się to dokładnie w 80. minucie za sprawą akcji rezerwowych – centrującego Shuna Shibaty i z bliska dopełniającego głową formalności Sebastiana Bergiera. Podopieczni Rafała Góraka poczuli, że mogą z Bielska-Białej wywieźć nawet „maksa”. W 82. minucie Patryk Procek zastopował w kontrze szarżującego Grzegorza Rogalę, a w doliczonym czasie Shibata ostemplował słupek. Żałować czego miał i Lionel Abate, który w 96. minucie oddał niesygnalizowany strzał sparowany przez Kudłę. Podział łupów żadnej ze stron wobec powyższego nie zadowolił w pełni.
dziennikzachodni.pl – Świetny mecz w Bielsku-Białej. Podbeskidzie zremisowało z GKS Katowice 1:1
[…] Na ten mecz ostrzyli sobie zęby kibice obu klubów. Na trybunach stadionu Podbeskidzia Bielsko-Biała pojawiło się blisko 3.000 fanów GKS Katowice i ponad 5.000 sympatyków Górali.
W takiej atrmosferze piłkarze stworzyli świetne widowisko. W pierwszej połowie gole nie padły, ale okazji strzeleckich było sporo. Kibice nie mieli więc prawa do narzekań i piłkarze usłyszeli sporo braw.
Po przerwie od razu zaczęło się na ostro. Pierwsi przycisnęli bielszczanie, którzy za sprawą Maksymiliana Banaszewskiego trafili między innymi w słupek. W 68 minucie piłka wpadła do siatki. Mateusz Ziółkowski błyskotliwie poradził sobie z trójką rywali i technicznym strzałem pokonał Dawida Kudłę.
Katowiczanie próbowali szybko odpowiedzieć. Akcje Arkadiusza Jędrycha i Sebastiana Bergiera nie przyniosły efektów, ale w 80 minucie remis stał się faktem. Wtedy Bergier zamknął dośrodkowanie Shuna Shibaty. Grzegorz Rogala miał jeszcze sytuację sam na sam, a potem bramki GKS-u autorstwa Aleksandra Komora nie uznał VAR. Na deser w 94 minucie (sędzia doliczył aż 12 minut ze względu na długie sprzątanie rzuconych przez przyjezdnych serpentyn) Shibata przy asyście Bergiera kopnął piłkę w słupek. Na koniec sprawę mógł rozstrzygnąć Abate Etoundi, ale znakomicie zachował się Kudła.
sportowefakty.wp.pl – GKS Katowice nie skorzystał z okazji, kolejny piękny finisz Motoru Lublin
Katowiczanie dopiero w końcówce meczu doprowadzili do remisu 1:1 z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Motor Lublin zapewnił sobie rzutem na taśmę jeszcze jeden komplet punktów.
Po piątkowym remisie Miedzi Legnica z Wisłą Kraków, piłkarze GKS-u Katowice byli w pierwszym szeregu kandydatów na nowego lidera po pełnej kolejce i w trakcie przerwy reprezentacyjnej. Przeciwnikiem zespołu Rafała Góraka było Podbeskidzie Bielsko-Biała, które po przeciętnym rozpoczęciu sezonu znalazło się tuż nad strefą spadkową. GKS nie wykorzystał okoliczności i dopiero w 80. minucie uratował wynik 1:1 strzałem Sebastiana Bergiera.
gol24.pl – Świetny doping i „girlandiada” podczas meczu Podbeskidzia z GKS Katowice
Kibice GKS Katowice podczas meczu z Podbeskidziem, który odbył się dzisiaj 3 września na Stadionie Miejskim w Bielsku-Białej, zgotowali swoim piłkarzom żywiołowy doping, przyćmili będących większością fanów Górali i popisali się efektowną, acz uciążliwą dla służb porządkowych „gilrandiadą” – rzucili na murawę setki rolek papieru i na moment wstrzymali nawet pojedynek drużyn, który zakończył się jednobramkowym remisem.
Dzisiejszy mecz Podbeskidzia z GKS Katowice stał pod znakiem podwyższonego ryzyka. Wokół Stadionu Miejskiego przy ul. Żywieckiej w Bielsku-Białej zgromadzono spore siły policyjne i porządkowe. Na mecz przyjechało bowiem blisko 3 tysiące kibiców GieKSy, wszystkich kibiców zameldowało się na stadionie ponad 8,5 tysiąca. Jak na bielskie warunki niemało.
Kibice GKS Katowice, mimo że byli w mniejszości, swoim zorganizowaniem i głośnym dopingiem – można powiedzieć, że praktycznie przykryli czapką fanów Górali. Bez wątpienia byli dwunastym zawodnikiem GKS Katowice. Wprawdzie w pierwszej połowie nie padła żadna bramka, jednak nie brakowało akcji pod bramką Górali i to się kibicom podobało.
W drugiej połowie kibice GKS Katowice nie stracili animuszu, a na dodatek popisali się efektowną, acz uciążliwą dla służb porządkowych „gilrandiadą” – rzucili na murawę setki rolek papieru, które się rozwinęły i zasypały murawę nawet przed bramką GKS. Mecz na moment uległ wstrzymaniu, służbom porządkowym zajęło kilka chwil uprzątnięcie taśm, na koniec sędzia przedłużył spotkanie aż o 12 minut z powodu sprzątania rozrzuconych serpentyn.
Niedługo później GKS stracił bramkę – w 68 minucie piłka wpadła do siatki katowiczan. Mateusz Ziółkowski świetnym strzałem pokonał Dawida Kudłę. Ale doping kibiców GieKSy nie ustawał i wsparcie dwunastego zawodnika przyniosło efekt – w 80 minucie remis stał się faktem – Bergier zamknął dośrodkowanie Shuna Shibaty.
Kibice obu drużyn, mimo że nie było gradu bramek, obejrzeli świetny mecz na bielskim Stadionie Miejskim.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.




Najnowsze komentarze