Piłka nożna
Trzy próby Żurka w GieKSie
W niedzielę czekają nas derby GKS Tychy – GKS Katowice. Trenerem tyszan jest bardzo dobrze znany w Katowicach Jan Żurek, który aż trzykrotnie prowadził nasz zespół. Najpierw w sezonie 2002/03 zdobył z GieKSą trzecie miejsce w lidze, potem w kolejnym przybył w trakcie sezonu ratować GieKSę po słabym początku, w końcu został szkoleniowcem w 2008 roku już w „nowym” klubie zarządzanym przez SSK.
Jan Żurek zanim pojawił się na Bukowej, nie zanotował większych sukcesów na ławce. Zdobył szacunek w Zabrzu za to, że z przeciętną drużyną spisywał się jak na warunki klubu bardzo dobrze, awansując nawet do półfinału Pucharu Polski. I z tym jedynym zespołem mogliśmy kojarzyć go dobrze. Późniejsze pobyty w Ruchu Chorzów czy Widzewie Łódź okazały się niewypałami. Właśnie z tego powodu można było obawiać się, jak popularny Zupa poradzi sobie w GKS. Po bardzo dobrych sezonach pod wodzą Bogusława Kaczmarka i Janusza Białka w Katowicach mieliśmy apetyty na coś więcej lub przynajmniej utrzymanie poziomu, a nie zapominajmy, że GKS był zaledwie po dwóch sezonach gry w ekstraklasie.
Początek sezonu pokazał jednak, że może być dobrze i – choć taktyka była czasem mocno defensywna z nadzieją na kontrę – GieKSa gromadziła punkty. Po remisie w Płocku przyszły trzy wygrane, z Widzewem u siebie, Lechem w Poznaniu oraz Szczakowianką przy Bukowej przy pustych trybunach 4:0. Zwłaszcza wygraną z Kolejorzem można było uznać za odniesione w stylu „Żurkowego Catenaccio”, bo momentami obrona była dość dramatyczna, ale gol Stanisława Wróbla dał trzy punkty gościom.
Zdarzały się oczywiście mecze niewygrane – GKS przegrał choćby z Ruchem czy w Pucharze Polski z Zagłębiem Lubin aż 1:4. Mało kto się jednak spodziewał, że w 8. kolejce na boisko lidera może przyjechać mistrz Polski. Bo to właśnie GieKSa jako zespół ze szczytu tabeli podejmował Legię Warszawa. Niestety zabrakło atutów i to warszawiacy wyjechali z Katowic z kompletem punktów. Styl Żurka stawał się coraz bardziej rozpoznawalny i omal nie doprowadził do uszczknięcia punktów wielkiej Wiśle Kraków, która miała świetną jesień w Pucharze UEFA (kilka dni później Wiślacy grali pierwszy mecz przeciwko Parmie). Do 80. minuty utrzymywał się w Krakowie wynik 0:0, ale końcówka i 2 gole Wisły dały tej drużynie trzy punkty.
GKS bardzo dobrze radził sobie na wyjazdach. Pod koniec rundy w ciągu kilku dni wygrał w Wodzisławiu i Wronkach. Do dobrej gry defensywnej dochodziła jeszcze… fura szczęścia, bo w obu spotkaniach rywale nie wykorzystywali rzutów karnych. Na koniec jesieni w końcówce udało się wyrwać zwycięstwo Polonii Warszawa. GKS po rundzie jesiennej był drugi ze stratą zaledwie punktu do liderującej Wisły, a dorobek był imponujący – 10 wygranych, 2 remisy i 3 porażki.
Mogliśmy się obawiać co będzie w rundzie wiosennej – czy da się powtórzyć tak dobrą rundę? Pierwszy mecz temu w zupełności zaprzeczył – po najgorszym pojedynku w sezonie GKS uległ Widzewowi 0:2. Potem było już jednak lepiej GKS wygrywał z Wisłą Płock i Lechem (pamiętna bramka Leo), Szczakowianką na wyjeździe i Ruchem. Na przełomie jesieni i wiosny GKS miał serię 9 meczów, w których wygrał 8 razy! Nic dziwnego, że przeskoczył w tabeli Wisłę i liderował, a że mecz z Ruchem był piątkowy, to w tym momencie katowiczanie mieli 4 punkty przewagi nad Wisłą!
W Katowicach o mistrzostwie jednak nikt głośno nie mówił, a jedynie cicho pod nosem szeptał, gdyż mimo wszystko przegonienie Wisły na koniec wydawało się mało realne. Jak najbardziej realne wydawały się jednak puchary i o nie trzeba było walczyć. Niestety po derbach przyszły wątpliwości czy uda się w ogóle zakwalifikować do europejskich rozgrywek. Piłkarze Żurka przegrali w Lubinie, u siebie z Dyskobolią i w Warszawie z Legią. To mocno skomplikowało sytuację, bo było widać zniżkę formy (brak bramki w tych trzech spotkaniach). Na szczęście chwilę oddechu można było uchwycić z absolutnym outsiderem ligi – Pogonią Szczecin, która kilka kolejek wcześniej przegrała w Zabrzu 0:9. Jednak i ten mecz nie nastroił optymizmem, bo GKS w kiepskim stylu wygrał 2:0, a dodatkowo szczecinianie stwarzali sobie przy Bukowej okazje bramkowe.
Prawdziwą weryfikacją miał być mecz w Zabrzu. Po kapitalnym widowisku GKS wygrał 3:1 i na nowo włączył się do gry, a w następnej kolejce czekała już Wisła Kraków. Wszyscy pamiętamy ten wspaniały spektakularny mecz i piękną wygraną 1:0. Stadion wówczas oszalał i popadł w euforię, bo Wisła nawet do dzisiaj pozostaje chyba najsilniejszą polską drużyną od czasów Legii w PZP w 1991 roku. Mimo że dzisiaj wiadomo, że nie wszystkie spotkania w tamtym sezonie były czyste, to jednak chyba nikt nie ma wątpliwości, że akurat mecz z Białą Gwiazdą rozgrywany był w 100% sportowo i tą wygraną możemy z sentymentem wspominać do dzisiaj. GKS na kilka kolejek przed końcem miał trzy punkty straty do lidera i nieśmiałe marzenia o mistrzostwie… nadal można było mieć. Jednak Wisła wygrała do końca sezonu już wszystko, więc trzeba było walczyć o tytuł wicemistrza. Katowiczanie wygrali z KSZO i Odrą. Niestety później przyszedł remis z Amiką Wronki, kiedy to za jednym zamachem marzenia o Europie mogły prysnąć jak bańka mydlana. Z odsieczą GKS przyszedł jednak… Ruch Chorzów, który zremisował na Łazienkowskiej 3:3.
Przed ostatnią kolejką GKS do pucharów potrzebował więc remisu, ale żeby zdobyć tytuł wicemistrza Polski, trzeba już było wygrać. Katowiczanie zdobyli punkt przy Konwiktorskiej, wykopali Legię z pucharów, ale dali się przeskoczyć Dyskobolii. Na utratę tytułu wicemistrza jednak nikt nie patrzył, bo i piłkarze i kibice byli w siódmym niebie z powodu awansu do pucharów.
Niestety po sezonie prezes Piotr Dziurowicz pożegnał się z Janem Żurkiem, co było szokiem dla wszystkich. Kibice protestowali, nie rozumiejąc kuriozalnej decyzji młodego Dziury. Jeszcze większe oburzenie przyszło z powołaniem na stanowisko szkoleniowca Edwarda Lorensa, który rozwalił wszystko, co zastał, miał tragiczny początek sezonu, skompromitował się odpadając z Cementarnicą. Okazało się, że kibice mieli rację dziwiąc się zwolnieniem Żurka i zatrudniając niebieskiego szkoleniowca. Wszystko, na co pracowano cały rok – przepadło już na początku kolejnego.
Jan Żurek na inaugurację sezonu i przegraną z Dyskobolią 0:4 dostał kwiaty od prezesa. To jednak nie łagodziło bólu związanego z utrata tego trenera. Po kilku latach jednak dowiemy się, że Dziurowicz uwikłany był mocno w korupcję i w tym momencie jego decyzje mogą wydawać się bardziej racjonalne – uznał, że trzecie miejsce w lidze to nie zasługa trenera, tylko… jego samego. Nie widział więc powodu, by trzymać szkoleniowca, chcąc na puchary zatrudnić bardziej doświadczonego… Wówczas nikt o tym nie wiedział, a i tak okazało się, że zatrudnienie Lorensa było strzałem kulą w płot.
Po wysokiej przegranej w kolejnym sezonie w Łęcznej, z Lorensem pożegnano się już po 5. kolejce. Nikt z tego powodu nie płakał, wszyscy kibice cieszyli się z pozbycia się tego wrzoda, który nie tylko wynikami, ale i wypowiedziami doprowadzał do furii. Na stanowisko powrócił Jan Żurek, który przeprosił się z Dziurowiczem.
Mit tego szkoleniowca po jego drugim pobycie upadł. Niby minęły zaledwie 3 miesiące od czerwca, ale wyniki były już dużo słabsze, choć początek był niezły. Oczywiście osłabienia kadrowe m.in. utrata Mirosława Sznaucnera robiły swoje. GKS rozpoczął od remisu z Polonią Warszawa 1:1, ale potem były wygrane w Poznaniu i z Górnikiem Polkowice u siebie oraz zwycięstwo 3:0 z Amiką w ćwierćfinale Pucharu Polski. Ostatecznie GKS awansował do półfinału, gdzie przegrał z Lechem. Przegrane 0:5 z Wisłą czy 0:6 z Dyskobolią były jednak spektakularne i świadczyły, że to już nie jest ta drużyna, co wcześniej. W połowie kwietnia zwolniono Żurka, a stery przejął Lechosław Olsza. GKS cudem utrzymał się w ekstraklasie, wygrywając na wiosnę zaledwie jeden mecz.
Do Katowic trener Jan Żurek powrócił po 4 latach i zaczął przygotowywać drużynę do sezonu 2008/09. GKS poczynił przed sezonem kila „wzmocnień”, zatrudniając zawodników z nazwiskami, ale jak się szybko okazało, mocno przebrzmiałymi. Pojawili się Daniel Treściński, Paweł Sobczak, Grzegorz Bonk czy Tomasz Prasnal. Przyszedł też Adrian Napierała i Grzegorz Domżalski. GieKSa miała ze wspomnianymi doświadczonymi piłkarzami walczyć o awans. Niestety już od początku były problemy ze zdobywaniem punktów. Inauguracja w Turku okazała się fatalna i GKS przegrał, a w Zabierzowie w końcówce uratował punkt. Co prawda w 3. kolejce była wygrana ze Zniczem, ale to było jedyne zwycięstwo w pierwszych 10 kolejkach. Kibice dawali wyraz swojemu zniecierpliwieniu choćby w meczu z Zagłębiem Lubin. Po przegranym spotkaniu z Flotą Żurek po raz trzeci pożegnał się z GKS i jak dotychczas – bezpowrotnie.
Najbardziej w Katowicach pamięta się awans do pucharów, dlatego Jan Żurek wspominany jest z sympatią. Gdzieś w cień odchodzą niektóre okoliczności tej promocji, ale mimo to, nie da się ukryć, że GKS miał wtedy świetną drużynę, która potrafiła walczyć z najlepszymi, miała charakter. Tego nie można odmówić i dlatego sentyment pozostaje. Pozostałe dwa pobyty – jak zostało opisane wyżej – okazały się klapą i potwierdzeniem powiedzenia o niewchodzeniu dwa razy do tej samej rzeki. Pierwszy powrót Żurka był powrotem do tej rzeki praktycznie kilka metrów od tego miejsca, z którego wyszedł, jednak nic już nie było takie samo. Powrót w pierwszej lidze, czyli już nowszych czasach okazał się nieporozumieniem głównie ze względów kadrowych. Nowi zawodnicy okazali się piłkarzami odcinającymi kupony od swoich karier, którzy praktycznie nic nie wnieśli do zespołu. Jedynie przyzwoicie spisywał się Tomasz Prasnal, no i Adrian Napierała jako jedyny został na dłużej, stając się w późniejszych latach kluczową postacią GKS.
Teraz Jan Żurek stanie przeciwko GieKSie. Na pewno nie ma w nim jednak żadnej chęci rewanżu, bo szkoleniowiec to sympatyczny i niezawistny. My jako osoby z redakcji zawsze mieliśmy z nim dobry kontakt, można było pożartować, pośmiać się. Zresztą szkoleniowiec był ostatnio na meczu ze Stomilem, obserwując nasz zespół, i z sympatią wyściskał się z Pawłem Maźniewskim, którego pamięta z każdego pobytu w GKS.
Sentymenty musimy jednak odłożyć na bok, bo w niedzielę czeka walka o ligowe punkty. Mamy nadzieję, że coraz lepiej radzący sobie pod wodzą Żurka tyszanie nie znajdą sposobu na team Kazimierza Moskala, a trzy punkty pojadą z niedalekiego Jaworzna do Katowic.
I na koniec przytoczmy chwilę zapomnienia Jana Żurka, która jednak jest bardzo wymowna. Jako komentator Polsatu Sport w trakcie jednej z transmisji ocenił, co powinni zrobić piłkarze którejś drużyny i powiedział „Tu trzeba zapierdalać!”. I tego się trzymajmy!
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.
Piłka nożna kobiet
1/8 finału dla Katowic
Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.
Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.
W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.
Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek, a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.
GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.
GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.




Najnowsze komentarze