Piłka nożna kobiet
Trzy punkty na dobry początek
Po trudnym pojedynku, w którym nie obyło się bez błędów, GieKSa wygrała za sprawą gola Amelii Bińkowskiej, a udany debiut zanotowała Weronika Kaczor – twierdza Bukowa nadal niezdobyta!
Na trybunach pojawiła się Joanna Olszewska, by wspierać swoje koleżanki z byłego już zespołu. Piłkarki wyszły na murawę w towarzystwie gromkich braw, również gościnie miały niewielką grupę wiernych fanów.
Trójkolorowe od pierwszej sekundy rzuciły się na rywalki, zmuszając Sowalską do bardzo prostego błędu przy wybiciu, z czego nie skorzystała Karolina Bednarz. Pierwsze brawa za grę w obronie zostały przyznane Marlenie Hajduk, która nie dopuściła do zagrożenia pod własną bramką. Już w 2. minucie Karolina Bednarz oddała bardzo groźny strzał po długim słupku, a okazję wypracowała jej nieuchwytna Klaudia Maciążka dobrym dryblingiem. Chwilę później do odbitej futbolówki nabiegała Anita Turkiewicz, zupełnie niepotrzebnie wmieszała się w to Gabriela Grzybowska, która starała się brać udział w każdej akcji. Pierwszy korner – do główki doszła Nieciąg, a z dystansu uderzyła kapitan zespołu. W 8. minucie Grzybowska uruchomiła prostopadłym podaniem Maciążkę, ale zabrakło kilku centymetrów do otwarcia wyniku. Dobry przegląd pola Nieciąg mógł przynieść efekty na drugiej flance, ale obrończyni przeczytała jej zamiary i przecięła piłkę. Chwila przesadnego samozadowolenia i już przed doskonałą szansą stała Amelia Bińkowska, ale ponownie zabrakło ułamka sekundy, by uprzedzić golkiperkę. W 16. minucie Weronika Kaczor wypatrzyła wolną Anitę Turkiewicz, ta wkręciła przeciwniczkę i wrzuciła na milimetry do Bińkowskiej, która tylko trąciła futbolówkę na długi słupek, zdobywając pierwszą bramkę dla GieKSy! Dość przypadkowe podanie Nieciąg do Turkiewicz w 20. minucie mogło zakończyć się podwyższeniem wyniku, niestety wahadłowa zbytnio pospieszyła się z decyzją o wrzutce. Błąd kapitan dał szansę na kontrę rywalkom, ale Nieciąg do spółki z Hajduk skutecznie zablokowały akcję. Jedyne zagrożenie powodowały Domin i Filipczak, ich koleżanki były praktycznie niewidoczne po przekroczeniu środkowej linii. Do głosu SMS doszedł dopiero po… 20 minutach, co już jest dosyć wymowne, jak długo nie potrafiły wykreować sobie sytuacji. Gdy już jednak złapały trochę wiatru w żagle, nękały obronę GieKSy bez ustanku. Natarcie trwało 6 minut, zanim Trójkolorowe uspokoiły sytuację na dobre. Bednarz między nogami rywalki zagrała do Maciążki, z główki szczęścia spróbowała Brzęczek. Bardzo dobrze z atakami skrzydłami radziły sobie Kamila Tkaczyk i Aleksandra Nieciąg. W 35. minucie decyzja o faulu Bednarz wprawiła w śmiech nie tylko trybuny, ale też sztab szkoleniowy – trudno o czystszą walkę o piłkę. Trzy minuty później znów poczarowała na prawej flance Maciążka, niestety Tkaczyk zupełnie przesadziła z siłą dośrodkowania. Po długiej piłce na skrzydło próbowała strzału Turkiewicz, znacząco chybiając.
Początek drugiej połowy mógł rozpocząć się doskonale dla gospodyń. Turkiewicz przejęła futbolówkę i zagrała do Maciążki, ale sędzia odgwizdała spalonego. Kapitan ambitnie walczyła w ofensywie od początku spotkania, kreując kilka dogodnych sytuacji. Po stronie SMS-u groźnie uderzała Filipczak, minimalnie nad poprzeczką bramki Kingi Seweryn. Olbrzymi błąd Weroniki Kaczor naprawiła Gabriela Grzybowska udanym powrotem, a mogło się skończyć poważnymi konsekwencjami. W 53. minucie Stasiak ściągnęła piłkę z głowy Bednarz w polu karnym. Problemów Turkiewicz zaczęła przysparzać Kamila Osajkowska, znacznie lepiej prezentująca się w drugiej części gry. W 58. minucie tym razem to Maciążka wypuściła Bednarz, która włączyła swój najwyższy bieg, zostawiając pilnującą ją zawodniczkę w tyle. Z linii końcowej dograła do Bińkowskiej, ale Sowalska czujnie interweniowała. Później skrzydłowa spróbowała powtórzyć „olimpijczyka” ze sparingów, ale piłka zawisła na górnej siatce. Wejście Klaudii Słowińskiej momentalnie ożywiło grę GieKSy, błąd w formacji defensywnej niemalże wykorzystała Maciążka, ale i tym razem Sowalska była o ułamek sekundy szybsza. Karolina Bednarz wciąż próbowała wkręcić bezpośrednio spod chorągiewki, widząc, jakie problemy w powietrzu mają rywalki. Dwójkowa akcja Słowińskiej z Bednarz w 67. minucie, efektem czego Maciążka dostała górną piłkę na 5. metrze – piłka przeleciała obok słupka. Trener SMS-u bezradnie rozkładał ręce, jakby jego plan nie był zupełnie realizowany. Nietrafiony wślizg Tkaczyk w 69. minucie i Kinga Seweryn musiała stanąć na wysokości zadania, broniąc nieprzyjemne uderzenie przy słupku. Chwilę później znów golkiperka miała piłkę w rękawicach po uderzeniu z najbliższej odległości Katie Lampen, chwila słabszej gry w obronie przyniosła okazje przyjezdnym. Groźna wrzutka Osajkowskiej i znów górą Seweryn, przy okazji mocno poturbowana została Hajduk. Kolejna akcja Filipczak, kolejna parada Seweryn, obrona Trójkolorowych zupełnie przestała sobie radzić. Z urazem zeszła Tkaczyk, a zastąpiła ją Katarzyna Nowak. Po wejściu Nowak od razu pokazała opanowanie, „kółeczkiem” ogrywając pressującą ją rywalkę. Nieudane krycie Nieciąg w 79. minucie doprowadziło do jeszcze bardziej nieudanego strzału Majdy. Zupełne nieporozumienie Nowak, która wyraźnie gestykulowała „twoja piłka”, z Nieciąg i Kinga Seweryn ofiarnie wygrała pojedynek sam na sam! Niepotrzebny faul Nieciąg i po rzucie wolnym Hajduk wyjaśniła sytuację, wyskakując najwyżej ze wszystkich. W samej końcówce Słowińska poradziła sobie z dwiema rywalkami w narożniku boiska, ale i po takiej udanej akcji nie udało się zagrozić bramce Sowalskiej. Po zespołowym przebrnięciu połowy uderzała Bińkowska, jednak była ustawiona plecami do bramki i strzał był zbyt słaby. Ostatni rzut rożny, strzał daleko od bramki i… koniec!
10.08.2024, Katowice
GKS Katowice – Grot SMS Łódź 1:0 (1:0)
Bramki: Bińkowska (16).
GKS Katowice: Seweryn – Tkaczyk (76. Nowak), Hajduk, Nieciąg – Bednarz, Grzybowska, Kaczor, Turkiewicz – Maciążka, Bińkowska, Brzęczek (61. Słowińska).
SMS Łódź: Sowalska – Bałdyga (73. Rohn), Stasiak (89. Pągowska), Lampen, Dąbrowska, Domin, Majda (83. Maciejko), Filipczak (83. North), Osajkowska, Sokołowska, Balcerzak.
Żółte kartki: Maciążka, Nieciąg.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.
Piłka nożna kobiet
1/8 finału dla Katowic
Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.
Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.
W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.
Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek, a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.
GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.
GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.




Najnowsze komentarze