Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd doniesień mediów: Ostatni kwadrans jak trzęsienie ziemi

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Mistrzynie Polski w piłce nożnej rozegrały siódme ligowe spotkanie z AZS-em UJ Kraków. Drużyny podzieliły się punktami 1:1 (0:0). Kolejne spotkanie zespół rozegra w Katowicach z APLG Gdańsk, czwartego listopada. Piłkarki przewodzą w ligowej tabeli z dziewiętnastoma punktami. Druga drużyna w tabeli, Pogoń Szczecin, ma stratę do GieKSy dwóch punktów. Piłkarze korzystając z przerwy reprezentacyjnej rozegrali spotkania sparingowe z Piastem Gliwice. Do 78 minuty GieKSa prowadziła 2:0, ostatecznie spotkanie zakończyło się wynikiem 2:2 (0:0). Najbliższe spotkanie ligowe drużyna rozegra w Łęcznej z Górnikiem, w niedzielę dwudziestego drugiego października, początek meczu zaplanowano na godzinę 18:00. Siatkarze przygotowują się do startu rozgrywek PlusLigi, w ubiegłym tygodniu zespół rozegrał sparing z Czarnymi Radom, w spotkaniu odnotowano… remis 2:2. W najbliższą niedzielę (22 października) siatkarze zainaugurują rozgrywki ligowe PlusLigi w sezonie 2023/24. Drużyna zmierzy się z Treflem Gdańsk, spotkanie rozpocznie się o godzinie 20:30. W ubiegłym tygodniu zespół rozegrał dwa spotkania, z GKS-em Tychy oraz Unią Oświęcim. W obu spotkaniach wygrała GieKSa, odpowiednio 5:2 i 2:1. W tym tygodniu drużyna rozegra trzy mecze: w środę na wyjeździe z GKS-em Tychy o Superpuchar Polski, w piątek z Cracovią w Krakowie oraz w niedzielę z JKH GKS-em Jastrzębie (w Satelicie, początek meczu o 15:00).  Nasz zespół przewodzi w ligowej tabeli, do tej pory nie zaznał goryczy porażki.

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Ostatni kwadrans jak trzęsienie ziemi

Wieńczące 8.kolejkę Ekstraligi spotkanie zapowiadało się interesująco. Katowicka Gieksa jeszcze nie straciła nawet punktu (aczkolwiek należy przypomnieć, że podopieczne Karoliny Koch mają zaległe spotkanie z bardzo dobrze grającymi w tym sezonie szczeciniankami), AZS UJ zaś grał solidnie, ambitnie, ale niestety z niewielkim przełożeniem na zdobycz punktową (m.in. pechowo przegrany mecz w Koninie) i znalazł się w strefie spadkowej. Teraz każdy punkt dla krakowianek miał być na wagę złota – a tak zdeterminowane zespoły potrafią niesamowicie walczyć. O ile pierwsze czterdzieści pięć minut było dość rozczarowujące, ostatni kwadrans wynagrodził brak emocji. Po piorunującym finiszu oba zespoły podzieliły się punktami i mecz zakończył się remisem 1:1.

Pierwsza połowa zakończyła się bez bramek – i bez większych emocji. Kibice zobaczyli jedynie jedno celne uderzenie w wykonaniu gospodyń; GKS miał nieco więcej szans, ale piłka za każdym razem mijała światło bramki. W drugiej połowie gra się nieco ożywiła, wykończenie akcji w wykonaniu katowiczanek poprawiło się, ale na drodze do zdobycia bramki za każdym razem stawała doświadczona Karolina Klabis. I wtedy w 75.minucie zaczęło się widowisko. Najpierw było trzęsienie ziemi, a potem emocje tylko rosły. Najpierw największe brawa zebrała reprezentacyjna bramkarka, broniąc jedenastkę egzekwowaną przez Mariolę Hajduk. Zgodnie z zasadą, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, krakowianki odpowiedziały bramką. W przeciwieństwie do kapitan Gieksy, dowodząca akademiczkami Anna Zapała nie pomyliła się pod bramką Kingi Seweryn i w Krakowie zaczęło zanosić się na pierwszą od dokładnie pięciu miesięcy ligową porażkę mistrzyń Polski.

Katowiczanki rzuciły się do odrabiania strat. Nacisk przyniósł efekt tuż przed upływem podstawowego czasu gry, gdy Joanna Olszewska skierowała piłkę do bramki Karoliny Klabis. Jagiellonki też starały się odgryzać i kibice, którzy przyszli na spotkanie, na jego zakończenie na brak emocji narzekać zdecydowanie nie mogli. Więcej bramek już nie padło i Gieksa po raz pierwszy od 15 maja straciła ligowe punkty, krakowianki natomiast opuściły kosztem konińskiego Medyka strefę spadkową.

Przed katowiczankami teraz najważniejsze ligowe spotkania w rundzie jesiennej. Najpierw przełożone starcie ze szczecińską Pogonią, którego wynik może zadecydować o zmianie na fotelu lidera (jeśli szczecinianki wygrają), potem mecz z zajmującymi miejsce tuż za podium AP LOTOS Gdańsk. Krakowianki zaś udają się do Sosnowca na mecz z Czarnymi Antrans – a jako że podopieczne Anny Szymańskiej złapały ostatnio rytm i zaczynają grać na miarę oczekiwań, emocji w stolicy Zagłębia Dąbrowskiego na pewno nie zabraknie.

sportdziennik.com – Mieli zwycięstwo w garści

Katowiczanie zaskoczyli przyjezdnych z Gliwic, strzelając dwie bramki. Ostatecznie mecz zakończył się remisem.

Zespoły z ekstraklasy i 1. ligi nie obijają się podczas przerwy reprezentacyjnej. O 11 w sobotę rozpoczął się sparing GKS-u Katowice z Piastem Gliwice. Mecz odbył się na stadionie przy ulicy Bukowej, a trenerzy obu zespołów chcieli przetestować pewne nowości. W wyjściowej jedenastce Piasta znalazło się miejsce dla piłkarzy, którzy w ostatnich spotkaniach ligowych przesiadywali na ławce.

Była to dla nich możliwość do pokazania się na tle teoretycznie słabszego (bo pierwszoligowego) zespołu. W pierwszej połowie widać było różnicę między drużynami. Gliwiczanie mieli przewagę, zaskakiwali swoich przeciwników pressingiem, jednak gola do przerwy nie udało im się zdobyć. GieKSę natomiast stać było na podrygi, który również niewiele wniosły, bo bramkarz Karol Szymański nie miał zbyt wiele pracy.

W drugiej połowie szkoleniowiec katowiczan Rafał Górak wymienił praktycznie cały skład, pozostawiając na murawie jedynie Shuna Shibatę oraz Arkadiusza Jędrycha. Na boisku pojawił się między innymi Sebastian Bergier, który ostatecznie w 67 minucie wpisał się na listę strzelców. GKS wykorzystał zamieszanie w środkowej strefie boiska i wyprowadził błyskawiczną kontrę. Bergier zszedł z prawego skrzydła w pole karne i w dogodnej sytuacji nie pomylił się. Co ciekawsze, kilka minut później po raz kolejny pokonał golkipera Piasta, dając swojemu zespołowi dwubramkowe prowadzenie.

Gości było jednak stać było na odrobienie strat. Najpierw bramkę zdobył Damian Kądzior. Wykorzystał on słabszy moment GKS-u, który nie potrafił wyjść z własnej „16” i uderzeniem z pierwszej piłki pokonał Patryka Szczukę. Chwilę później do siatki trafił Miguel Munoz, który po zamieszaniu w polu karnym dołożył tylko nogę i trafił do pustej bramki z odległości kilku metrów. Na więcej obu zespołów stać nie było, więc mecz zakończył się remisem.

SIATKÓWKA

siatka.org – Remis w ostatnim sparingu GKS-u

W sobotę 14 października GKS Katowice rozegrał sparing z Enea Czarnymi Radom. Drużyny wygrywały sety na zmianę a mecz zakończył się remisem. Dla katowiczan był to ostatni test przed startującą niebawem ligą. – Jeśli chodzi o ten mecz, to wszystkie sety były zupełnie inne. Pierwszy pod dużą kontrolą, dosyć szybko zakończony. Później kolejny, w którym mieliśmy przestój i straciliśmy chyba cztery punkty w jednym ustawieniu, co dodało trochę wiatru w żagle zespołowi z Radomia. W trzecim znowu tak jak w pierwszym dobrze zaczęliśmy i mieliśmy całego seta pod kontrolą – opowiedział o spotkaniu Łukasz Kozub.

Lepiej w mecz weszli gospodarze. Wykorzystując błędy Czarnych GKS odskoczył na 7:2. Dobrze funkcjonował katowicki blok. Mimo starań radomianie nie zdołali odwrócić biegu tego seta. Po ataku Damiana Domagały GKS wygrał do 17. W drugiej odsłonie sytuacja odwróciła się. Ręki w ataku nie wstrzymywał Meljanac (9:12). Chociaż katowiczanie próbowali walczyć, nie znaleźli sposobu na zatrzymanie Meljanaca i Piotrowskiego. Trzeci set toczył się już po myśli katowiczan. Radomianie mieli problemy ze skutecznością, co rzutowało na wynik. W końcówce przy zagrywkach Formeli Czarni rzucili się do odrabiania strat, ale przewaga okazała się zbyt duża. Chociaż w czwartym secie początkowo gospodarze poszli za ciosem, nie udało im się postawić kropki nad i. GKS prowadził kilkoma punktami w końcówce, jednak uaktywnili się Gomułka i Ostrowski. Radomianie lepiej rozegrali decydującą część i mecz zakończył się remisem.

Kozub: teraz czekamy na ligę

– Jeśli chodzi o ten mecz, to wszystkie sety były zupełnie inne. Pierwszy pod dużą kontrolą, dosyć szybko zakończony. Później kolejny, w którym mieliśmy przestój i straciliśmy chyba cztery punkty w jednym ustawieniu, co dodało trochę wiatru w żagle zespołowi z Radomia. W trzecim znowu tak jak w pierwszym dobrze zaczęliśmy i mieliśmy całego seta pod kontrolą. Czy nazwał bym to próbą generalną? Myślę, że nie. Myślę, że każdy z tych meczów, które zagraliśmy do tej pory w okresie przygotowawczym, traktowaliśmy bardzo poważnie. W każdym z nich graliśmy w innym zestawieniu personalnym, byliśmy w innym momencie jeśli chodzi o zmęczenie. Zdecydowanie nie powiem, że to była próba generalna. Był to po prostu mecz kontrolny jak każdy inny do tej pory. Teraz czekamy na ligę – podsumował Łukasz Kozub.

22 października GKS Katowice rozegra swój pierwszy mecz w tym sezonie PlusLigi. Katowiczanie we własnej hali podejmą Trefl Gdańsk. – Myślę, że wszyscy jesteśmy zadowoleni z pracy, którą wykonaliśmy. Wiadomo, że jak przychodzi nowy rozgrywający czy nawet dwóch w tym sezonie, to potrzeba sporo powtórzeń. Jesteśmy ze sobą sześć tygodni. To też nie jest tak, że wszystko będzie od razu wychodzić. Zagraliśmy dużo setów, każdy trening potraktowaliśmy bardzo poważnie, jak na profesjonalistów przystało. Wiemy, gdzie jesteśmy mocni, wiemy, gdzie możemy się jeszcze poprawić. Zaczynamy ligę i przed nami siedem czy osiem miesięcy pracy, docierania się. Wszystko przyjdzie w swoim czasie – powiedział o przygotowaniach zespołu do ligi rozgrywający GKS-u.

GKS Katowice – Enea Czarni Radom 2:2 (25:17, 20:25, 25:19, 24:26)

HOKEJ

hokej.net – Derby Śląska dla Katowic. Tyszanie z przegraną przed walką o Superpuchar

W ramach 11. kolejki TAURON Hokej Ligi GKS Tychy podejmował drużynę GKS-u Katowice. Derby Śląska ponownie padły łupem drużyny z Katowic, a dubletem w tym spotkaniu popisał się Mateusz Michalski. Kolejne spotkanie tych drużyn już w najbliższą środę, a jego stawką będzie Superpuchar Polski.

Było to już trzecie spotkanie pomiędzy tymi drużynami. Dwa poprzednie zostały rozegrane w „Satelicie” padły łupem GieKSy, która najpierw wygrała po serii rzutów karnych 3:2, a później w regulaminowym czasie gry 3:1.

Tym razem przyszła pora na starcie na „Stadionie Zimowym”. Był to też sprawdzian przed środową rywalizacją o Superpuchar Polski

Początek pierwszej tercji przebiegł pod dyktando podopiecznych Adama Bagińskiego. Tyszanie wyprowadzali liczne kontry, stwarzali sobie sytuacje strzeleckie i oddawali strzały na bramkę Johna Murraya. W 10. minucie spotkania karę za przeszkadzanie złapał Radosław Galant. Katowiczanie bezbłędnie to wykorzystali i wynik spotkania pewnym strzałem otworzył Grzegorz Pasiut. Dzięki tej bramce to właśnie goście częściej dochodzili do głosu i to oni później prowadzili grę.

Podczas drugiej tercji tyszanie za wszelką cenę próbowali zdobyć wyrównującą bramkę. Podłamani stratą gola wyprowadzali kontry i stwarzali sobie czyste okazję do doprowadzenia do wyrównania. Hokeiści Jacka Płachty bezbłędnie grali w obronie i konsekwentnie przenosili grę spod własnej bramki do tercji rywali. Pod koniec drugiej odsłony gumę do tyskiej siatki skierował Shigeki Hitosato. Była to bramka do szatni, ponieważ Japończyk zdobył ją zaledwie 29 sekund przed syreną kończącą drugą tercję. Tyszanie dalej bez pomysłu starali się zagrozić bramce gości, lecz świetnie się spisywał się w niej John Murray.

Na początku ostatniej tercji spotkania obie drużyny znalazły sposoby na zdobycie bramek. Najpierw mocnym strzałem po lodzie popisał się Aleksi Varttinen, którego strzał trącił Olli Iisakka, a krążek zaskoczył Tomáša Fučíka i wpadł mu w piątą dziurę. Potem do głosu doszli gospodarze, a pierwszą bramkę dla trójkolorowych zdobył Filip Komorski. Był to jasny sygnał kapitana zespołu, nakazujący walkę do ostatniej sekundy.

W 55. minucie gry goście popisali się składną akcją, a swoją drugą bramkę zdobył Mateusz Michalski. Pod koniec meczu, trener GKS-u Tychy, Adam Bagiński poprosił o czas dla swojej drużyny a następnie wycofał bramkarza, co w przyszłości okazało się nie najlepszym pomysłem ponieważ krążek do pustej bramki skierował Bartosz Fraszko.

sportdziennik.com – Dojrzałość mistrzów

Obrońcy tytułu mistrzowskiego nadal są niepokonani i na wszystkich patrzą z góry.

Hokeiści GKS-u Katowice prezentują niezwykle dojrzałą oraz solidną grę. Trudno się dziwić, że kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. Mają na swoim koncie już dwanaście zwycięstw. W weekend najpierw wygrali w Tychach, zaś w niedzielę pokonali po morderczej walce zespół z Oświęcimia.

Do zespołu GKS-u po bolesnej kontuzji powrócił Mateusz Bepierszcz. Natomiast między słupkami stanął Michał Kieler i w 1. tercji popisał się kilkoma udanymi interwencjami. A wcale łatwo nie było, bo gospodarze grali dwa razy w osłabieniu. Jednak w tym elemencie pokazali się z dobrej strony neutralizowali poczynania rywali już w ich strefie. Kiedy do boksu kar powędrował Olli Iisakka GKS zwarł szeregi i na kilkanaście sekund przed zakończeniem kary Bartosz Fraszko popisał precyzyjnym uderzeniem. Do meczu z Unią katowicki skrzydłowy miał cztery gole, kierując krążek do pustej bramki. Teraz już może mówić, że pokonał bramkarza.

Goście mieli dwie znakomite sytuacje, ale Markowi Kalenikowasowi oraz Andrejowi Denyskinowi na przeszkodzie stanął Kieler. Szybkie tempo, sporo ciekawych akcji z jednej i drugiej strony, ale trudno się dziwić skoro grały dwa czołowe zespoły.

Już na początku drugiej odsłony GKS grał w osłabieniu i Fraszko ponownie znalazł się przed Linusem Lundina, ale tym razem go nie pokonał. W 23 min Sam Marklund miał okazję wpisać się na listę strzelców, lecz posłał krążek w bramkarza. Gospodarze sporo się musieli napracować, bo trzy razy grali w „4”, ale potrafili utrzymać korzystny wynik. W 28 min mieli sporo szczęścia, bowiem Ville Heikkinen trafił krążkiem w poprzeczkę. Przewaga była po stronie gospodarzy, ale nie potrafili jej udokumentować golami, choć sytuacji było sporo.

W końcu goście wykorzystali jedną z licznych przewag i w końcu Kaleinikowas pokonał Kielera. Niemniej przewaga nadal była po stronie gospodarzy i bramka wisiała w powietrzu. Mateusz Michalski od początku sezonu prezentuje równo formę i ten weekend w jego wykonaniu był niezwykle udany. W Tychach zdobył gole, zaś z Unią trafił raz, ale zadecydował o wygranej. Spory udział w tym zwycięstwie miał również Kieler, który interweniował z wyczuciem. „GieKSa” imponuje solidnością!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Balon de GieKS’or

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tak, tak, Shellu wrócił do działalności redakcyjnej rok temu i faktom nie da się zaprzeczyć. Mianowicie od tego czasu byłem na 17 meczach wyjazdowych. Bilans: 3-1-13. Z różnych powodów nie zawitałem na czterech meczach w delegacji. Bilans: 3-0-1. Niech to szlag!

Miejmy więc te heheszki, że Shellu przynosi pecha za sobą. Pośmialiśmy się, fajnie. Teraz przejdźmy do rzeczy poważnych.

To co oglądamy w tym sezonie na wyjeździe, to co widzieliśmy wczoraj w Gdańsku, to jest jakiś jeden wielki koszmar. W zasadzie nawet nie wiem, co pisać, bo jestem zażenowany. Przede wszystkim dysproporcją pomiędzy meczami u siebie i na wyjeździe. Dysproporcja, w której GieKSa u siebie od przerwy meczu z Zagłębiem walczy, gra agresywnie, zmiata tego przeciwnika i nawet jeśli pojawiają się błędy w defensywie, to nadrabiamy grą ofensywną i strzelanymi bramkami. Na wyjazdach nie ma ani ofensywy, ani defensywny. Jest jedno wielkie nic.

Mecz z Lechią został oddany. Nie mam na myśli, że bez walki, choć tej determinacji mogło być zdecydowanie więcej. Ale został oddany bez jakichkolwiek atutów piłkarskich. Był to absolutnie beznadziejny mecz, który jakby potrwał drugie 90 minut, to GKS i tak by bramki nie strzelił. Nie da się strzelić gola, gdy nie potrafi się stworzyć dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Bramkarz Lechii Paulsen został zatrudniony w zasadzie tylko przy strzale dystansu Nowaka. I kilka razy wyłapał, względnie wypiąstkował piłkę po bardzo słabych dośrodkowaniach. Najlepszą akcję katowiczanie przeprowadzili wtedy, gdy Galan wypuścił Nowaka, ten zrobił zwód i uderzał, ale został zablokowany. Poza tym – nie było nic.

Strasznie się na to patrzyło. Na pierwszą połowę nasz zespół nie dojechał w ogóle. Tam to nawet i tej determinacji nie było widocznej. I myślę, że raz na zawsze warto między bajki z mchu i paproci włożyć krążące w piłce historię o tym, jak to jest ciężko, gdy gra się co trzy dni. Tym razem bowiem były dwa tygodnie przerwy i w żaden sposób nie wpłynęło to pozytywnie na zespół. Katowiczanie byli ospali, bez pomysłu, bez widocznej chęci przyciśnięcia przeciwnika.

Zawsze na meczach posiłkuję się transmisją z Canal+, czy to odpalając na laptopie i oglądając powtórki, czy zapuszczając żurawia w monitory komentatorów stacji, tym razem Bartosza Glenia i Michała Żyro (na monitorach zawsze jest od razu, nie trzeba czekać „poślizgu”). Gdy około 36. minut zobaczyłem, że GKS nie oddał nawet jednego strzałów, choćby niecelnego, nie mogłem uwierzyć. Oto gramy z najsłabszą obroną w lidze, której Zagłębie Leszka Ojrzyńskiego potrafi wklupać sześć bramek, a my nie potrafimy choćby postraszyć bramkarza gospodarzy. Po prostu koszmar. Na koniec połowy był już jeden celny strzał o xG… 0,01. Ja bym to jeszcze na części tysięczne rozłożył, żeby zobaczyć, czy nie było to 0,001. Natomiast sytuację, w której Galan zagrał – co by nie mówić – kapitalną piłkę do Wasyla, a Wasyl zamiast albo przyjąć i strzelić, albo poczekać, albo zrobić cokolwiek innego, odgrywał z pierwszej do tyłu, do nikogo, zakwalifikowałbym jako ujemne xG. No, po prostu tak nie można.

Mimo wszystko coś tam w końcówce pierwszej połowy leciutko zaczęło się dziać i dawało to jakąś nadzieję na grę po przerwie. I rzeczywiście, GKS miał dużo więcej posiadania piłki w drugiej części gry. Z 52-48 dla Lechii w pierwszej połowie, cały mecz skończyliśmy z bilansem 58-42 na korzyść GKS, czyli po przerwie GKS musiał mieć piłkę przez 68 procent czasu. I choć na koniec meczu to xG było już na poziomie 0,76, to nadal bardzo słabo. Nie mieliśmy groźnych sytuacji.

Zapytałem trenera na konferencji o kwestię braku prostoty w grze, tylko zbyt dużego kombinowania. Trener zaprzeczył mówiąc, że w tym spotkaniu było być może najwięcej dośrodkowań w całym sezonie, bo około czterdziestu i chodzi o jakość. Nie doprecyzowałem, więc doprecyzuję teraz – bardziej chodzi mi o sytuacje, w których naprawdę można już próbować oddać strzał, czy może nawet trochę popróbować zrobić coś na aferę, jakieś zamieszanie itd. A my kombinujemy, tak jak wspomniany Wasyl, tak jak Bartek Nowak w jednej sytuacji, gdzie się wygonił i został zablokowany. Kilka takich sytuacji by się jeszcze znalazło. Natomiast faktem jest, tak jak stwierdził szkoleniowiec, że chodzi też o samą jakość dośrodkowań, a ta była bardzo słaba. Nawet komentatorzy określili centry GieKSy jako „baloniaste”. Golkiper gospodarzy nie miał z reguły z nimi problemów, a jak kilka razy nasi zawodnicy doszli do główki, to po prostu odbili piłkę gdzieś do góry czy nie wiadomo gdzie. Zagrożenia żadnego. Po francusku i hiszpańsku piłka to „balon”. Piłkarze GKS za bardzo chyba wzięli sobie to do serca.

Piszę o tej aferce, bo GKS potrafi taką grać. Ja wiem, że Jacek Gmoch kiedyś chciał zmatematyzować piłkę i dziś wielu szkoleniowców to robi – to znaczy chcą jak najmniej pozostawić przypadkowi. I ja to rozumiem. Natomiast wydaje się, że potrzebny jest w tym wszystkim balans, po ostatecznie piłka to taki kulisty przedmiot, który w dużej prędkości zachowuje się nieprzewidywalnie, gdy napotka na przeszkodę taką, czy owaką – tu się odbije, tu podskoczy, tu zakręci i po prostu trzeba mieć refleks i dołożyć nogę. Przecież strzelaliśmy takie bramki – Marten Kuusk w poprzednim sezonie z Cracovią czy Lukas Klemenz niedawno z Arką. Więc i to GKS potrafi.

Jeśli miałbym wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika w tym meczu, to pewnie postawiłbym na Galana, choć widząc po opiniach kibiców, moglibyśmy się w tych opiniach rozminąć. Ale Borja coś tam próbował i zagrał dwie bardzo dobre piłki w pole karne. Poza tym mizeria i raczej kilku bohaterów negatywnych.

Trener pokombinował ze składem, więc mogliśmy obejrzeć zaskakujące zestawienie. Jak przyznał na konferencji, zmasakrowani po wyjazdach na reprezentacje byli Kuusk i Kowalczyk. Tego pierwszego zabrakło nawet na ławce, Mateusz wszedł w drugiej połowie. I okej, może podróż z Armenii, może kadra, ale kurka wodna, tak przegrać pojedynek biegowy z Meną, który grał od początku. Nie godzi się.

I znów ta cholerna bramka w końcówce. Znów zapytam – ileż można? I mam gdzieś, że to kontra wynikająca z odkrycia się. Bramka to bramka. Z jednej strony nie pozwalamy Kudle polecieć w pole karne przeciwnika w 107. minucie meczu, z drugiej dajemy sobie w taki sposób wbić bramkę. W siódmym meczu z rzędu tracimy gola w końcówce połowy. W tym sezonie to już dziesięć (!) takich goli. A w ostatnich szesnastu meczach – szesnaście!

A’propos Camilo Meny – po meczu, gdy wychodziliśmy ze stadionu, wychodził też Kolumbijczyk, więc stwierdziłem, że to idealna okazja podziękować mu za gola z Arką Gdynia, który dał naszemu klubowi możliwość walki o awans do ekstraklasy w maju rok temu. Co uczyniłem. Camilo był zdziwiony, dlaczego jakiś gość dziękuje mu za tego akurat gola, gdy przecież przed chwilą strzelił. Ale wyjaśniłem mu wszystko, tak więc w imieniu kibiców GieKSy osobiste podziękowania zostały złożone. Dzięki Camilo!

Wracając do składu. W miejsce Kuuska na boisku pojawił się po raz pierwszy od wielu miesięcy Grzegorz Rogala. Kibice łapali się za głowy, ale myślałem sobie – dajmy mu szansę. Po meczu mam taką myśl, która by mi jeszcze niedawno do głowy nie przyszła… królestwo za Klemenza! Rozumiem brak ogrania, ale na Boga – czy to przeszkadza w tym, żeby prosto i mocno kopnąć piłkę? Zawodnik udzielał się w ofensywie, ale kopał tak, jakby to była piłka lekarska, względnie nie jadł śniadania, ni obiadu. I po takiej dwukrotnej próbie kopnięcia piłki, została ona wybita i padła pierwsza bramka.

No i z bólem serca muszę też powiedzieć, że Dawid Kudła w tym sezonie nie pomaga. Absolutnie. Nie wybronił żadnego meczu, nie jest pewnym punktem, a ta bramka obciąża go strasznie. To nie jest zły bramkarz, ale jeśli nie poprawi się w najbliższym czasie, to nie zdziwię się, jeśli trener postawi na Rafała Strączka. W pucharowym meczu z Wisłą na pewno. Ale też w lidze. Mimo wszystko jestem fanem Dawida i mam nadzieję, że się ogarnie i wróci do formy z poprzedniego sezonu.

Zagrali Milewski i Bosch, i z ich gry nic kompletnie nie wynikało. Sebastian generalnie niewiele wnosi do zespołu, jedynie raz na jakiś czas zagra dobry mecz. Jesse na razie wystąpił w Zabrzu i w Gdańsku i na razie cienizna totalna.

Adam Zrelak niewidzialny, podobnie jak Ilja Szkurin, który wszedł w drugiej połowie, choć Białorusin wypadł minimalnie lepiej niż Słowak, coś tam próbował powalczyć. Ale bez efektu.

Wprowadzony na boisko w drugiej połowie Adrian Błąd też już młodszy nie będzie. Z całym szacunkiem – także za poprzedni sezon, gdzie dawał radę, w tym zawodnik już piłkarsko po prostu nie pomaga. Kompletnie.

Reszta nie dała po prostu nic dobrego zespołowi i jako całość, zagraliśmy po prostu ultra beznadziejne zawody. Wiadomo też, że była przerwa z powodu zadymienia, ale psychologicznie, gdy sędzia pokazał doliczonych 16 minut, to powinniśmy natrzeć na tego rywala i po prostu go stłamsić. I trochę tej aferki zrobić, tak jak Wszołek z Jędzą zrobili nam w Warszawie. Oczywiście jakościowo – z idealną centrą i strzałem.

0-0-4, bramki 1:11. Bilans na wyjazdach tragiczny. Problem w tym, że ten bilans jest adekwatny do gry. W Łodzi było po prostu słabo, na Legii całkiem nieźle, za to na Górniku i Lechii totalnie beznadziejnie i dramatycznie. Jeśli trener chciał coś zmienić na wyjazdach, to na razie efektów nie ma. Jest tak samo źle jak było. Natomiast swoją drogą piłkarze muszą się ogarnąć, bo to naprawdę niemożliwe, że u siebie można, a na wyjeździe nie można. Nie wiem, może mówcie sobie do lustra przed wyjazdami: „O, ale fajnie, znów gramy na Nowej Bukowej, znów gramy na Arenie Katowice”. Taką mini ściemkę róbcie, żeby wydawało wam się, że gracie u siebie. Nie wiem.

W każdym razie znów robi się nieciekawie. My przegrywamy bezdyskusyjnie z Lechią, a takie Zagłębie jedzie do Poznania i wygrywa. Musimy jak ognia pilnować tej bezpiecznej strefy. A łatwo przecież nie będzie, bo zaraz czeka nas mecz z obecnie drugą i pierwszą drużyną w tabeli. Jeśli nie wygramy choćby jednego z tych dwóch meczów – będzie gorąco.

Niezależnie od tego i tej całej krytyki – będę powtarzał – wspieramy! Będę powtarzał, że ta drużyna zasłużyła już nieraz na to, by ją wspierać w trudnym momencie. Dali nam ekstraklasę, to teraz zróbmy wszystko – także my, jako kibice – żeby tę ekstraklasę utrzymać. Wszyscy na Cracovię!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Powaga drużyny zachowana

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po emocjach – dodajmy bardzo pozytywnych – związanych z meczami reprezentacji, czas wrócić do ligowej piłki. Oj działo się, działo, mimo że to tylko dwa tygodnie. Najmniej w tym wszystkim istotnym był chyba mecz z Górnikiem Zabrze, sparingowy Śląski Klasyk, który GKS Katowice wygrał w samej końcówce 2:1. Bohaterem spotkania – o ile w ogóle określenie „bohater” pasuje (nie pasuje) do meczu kontrolnego, był zawodnik, którego w GieKSie już nie ma. Aleksandrowi Buksie skrócono wypożyczenie z Górnika i zawodnik poszedł dalej – do Polonii Warszawa. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to, co mówią kibice o piłkarzu – opierając się na swoich obserwacjach i opiniach – materializuje się w związku z danym zawodnikiem. Od początku wiedzieliśmy, że Olek to „odrzut” z Górnika, a nie realne wzmocnienie i raczej nic z tego nie będzie. To nic personalnego do zawodnika. Po prostu są piłkarze, którzy tym realnym wzmocnieniem są (później się sprawdzają lub zawodzą), a są tacy, gdzie jakaś metamorfoza na plus rozpatrywana jest raczej w kategorii wielkiego zaskoczenia.

Pojawiły się jednak też solidne wzmocnienia, przynajmniej tak się wydaje. Emana Markovića widziałem podczas meczu z Górnikiem i zaprezentował się bardzo przyzwoicie, strzelił bramkę, był aktywny. Cały czas czekamy na wejście do składu Jesse Boscha, który co prawda w GKS już zadebiutował, ale jeszcze nie wywarł żadnego piętna na grze zespołu. No i transfer niemal last minute – Ilja Szkurin i to wydaje się być wyjściowo kapitalne wzmocnienie. Co prawda w Legii zawodnik zawiódł i tam się go pozbyli – uważam zbyt pochopnie – ale przecież w Stali Mielec ten piłkarz wiązał krawaty. Choć marnował w warszawskim klubie sytuacje na potęgę (także w meczu w Katowicach), to przecież trafiał do siatki w finale Pucharu Polski, w superpucharze, na Nowej Bukowej mimo wszystko również, kiedy to aż uklęknął i schował twarz w dłoniach z ulgi po odblokowaniu i celebrował tym swoją radość.

Doszło też do jednego oczywistego wzmocnienia, które jest sytuacją nieoczywistą. Mianowicie, do GKS… nie trafił Tymoteusz Puchacz. Większości kibiców spadł kamień z serca. Nie wiemy, co do głowy przyszło trenerowi, że chciał mieć w drużynie tego hm… celebrytę. Można mówić o ambicji tego chłopaka, walorach czysto piłkarskich i na siłę unikać jak ognia tego, co sobą prezentuje… generalnie. Człowiek, który swoją „karierę” zbudował na farmazonie i JBL-ach, bo tak naprawdę nigdy się nie wyróżniał niczym poza szybkością. Wielu było w światowej piłce piłkarzy, którzy wydawali się wielkimi odkryciami, bo robili te efektowne sprinty. Tyle, że później okazywało się, że gdy przeciwnicy ich przeczytali, poza szybkością nie mieli nic do zaoferowania.

GieKSa potrzebuje piłkarzy, którzy są poważni i poważnie podchodzą do tego wszystkiego. Trzeba patrzeć na konteksty. To, że Afrykanie przyjeżdżają na Mundialu na mecze i wchodzą na stadion tańcząc i śpiewając to zupełnie inny kulturowo schemat niż w Europie. I tam to pasuje. Tutaj nie. Jeśli jeden piłkarz będzie traktował ten sport tylko jako głównie zabawę i taką czystą radość z życia, to w naszej kulturze to po prostu będzie wyraz braku profesjonalizmu. Nie będzie to „dostrojone” do całości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że piłkarze mają się nie cieszyć z uprawiania tego sportu, nie czerpać radości z gry, ze zwycięstw, z tego, że być może mają najlepszą pracę świata. Mają się cieszyć, jak najbardziej. Tylko jest różnica pomiędzy tym cieszeniem się i utrzymywanie profesjonalizmu – nie tylko na boisku, ale także poza nim – a zwykłym… pajacowaniem.

Byli tacy pajacujący piłkarze, którzy dobrze się zapowiadali, mieli piłkarsko papiery może nawet na Złotą Piłkę, a skończyli na peryferiach futbolu. Pierwszy do głowy przychodzi taki Mario Balotelli, który przecież talent miał wybitny, ale rozmienił go na drobne swoimi głupotami typu puszczanie fajerwerków w łazience czy wjeżdżanie na teren więzienia dla kobiet.

Może Puszka aż tak spektakularnych ekscesów nie miał, ale te różne celebryckie historie z Julią Wieniawą, wypisywanie do Dody na Instagramie czy jakieś akcje z tym Slow Speedem, czy ja tak się zwie ten osioł (WTF?) to po prostu taka błazenada, że nie przystoi to piłkarzowi czy kandydatowi na piłkarza GieKSy. Wystarczy spojrzeć na takiego Arka Jędrycha, normalny spokojny facet i jako kapitan wzór. I zestawcie go w drużynie z Puszkinem… aaaaa, szkoda gadać. A dziw, że kiedyś grali razem.

W czasach, kiedy jeszcze nie gryzłem się w język (teraz jestem kilka lat dojrzalszy) napisałem zaraz po meczu z Bytovią:

Więc spadaj sobie Puczi „zapierdalać tak jak Kante” do Poznania, bo ostatnio pogwiazdorzyłeś i jeśli nie opanujesz sodówki, to nici z kariery.

Cóż… Przez te sześć lat na farmazonie wycisnął maxa. Szacun. To też jest umiejętność. Ale prawda gwiazdorzenia prędzej czy później wychodzi.

Puchacz był jedną z twarzy spadku do drugiej ligi. Ktoś powie, że Arkadiusz Jędrych i Adrian Błąd też byli. No byli – i nawet sam miałem zdanie, że z tymi zawodnikami wiele nie osiągniemy i powinni odejść. Ale zostali w GieKSie przez tyle lat i awansowali – do pierwszej ligi i do ekstraklasy. I jakkolwiek dalej uważam, że od czasu, kiedy na GieKSie się udzielam, czyli przez te 20 lat większość moich przewidywań się sprawdzała, to tutaj akurat nie. Co do Arka i Adriana mogę powiedzieć jedynie – sorry panowie, pomyliłem się.

Nie sądzę, że cokolwiek takiego mogłoby się przydarzyć przy Tymoteuszu. Choć mimo wszystko mu tego życzę, bo ciągle chłopak jest młody, ma 26 lat i jeśli rzeczywiście by się ogarnął, to coś jeszcze może w tę piłkę pograć. Nie na najwyższym poziomie, ale jakiś klub z ekstraklasy może go przygarnąć.

Podsumowując więc – bo już dajmy spokój Puchaczowi – to naprawdę świetna wiadomość, że do nas nie trafił. Nie wiem, co tam się podziało, czy GieKSę wyd… wymanewrował, ale sama ta historia z wysypaniem się jego transferu przecież do niego bardzo pasuje. Niech się kopie po czołach z Azerami, krzyżyk na drogę i obyśmy już nigdy więcej nie mieli pomysłów ściągania takich „gwiazdorów” do naszego klubu. Bądźmy poważni.

Napisałem wcześniej, że mecz z Górnikiem, sparing sparingiem… Niestety wydarzyła się rzecz, której najmniej byśmy chcieli. Aleksander Paluszek zerwał więzadła w kolanie i na wiele miesięcy z jego gry będą nici. Jak to dobrze ktoś napisał – szkoda, że zagrał z Radomiakiem, bo tylko narobił nadziei… To prawda, debiut zawodnika w katowickich barwach był bardzo obiecujący. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za zawodnika i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.

Niestety w związku z tym skomplikowała się nasza sytuacja w obronie. Nie pozyskaliśmy dodatkowego obrońcy i GieKSa będzie musiała rzeźbić w tym, co ma. Póki co nasza defensywa nie spisuje się dobrze w lidze, tracimy mnóstwo bramek, a ostatni mecz na zero z tyłu rozegraliśmy prawie pięć miesięcy temu. Jeśli chcemy się utrzymać i punktować w lidze, ten aspekt musi być poprawiony. Nie zawsze bowiem będziemy strzelać cztery gole, jak z Arką, i trzy – jak z Radomiakiem. Tak więc Arek Jędrych, Marten Kuusk, Lukas Klemenz i Alan Czerwiński będą musieli wziąć tę odpowiedzialność i praktycznie w tym kwartecie zamykają się nasze możliwości. Problem się pojawi, gdy przyjdą kartki czy nawet drobne urazy. Choć Bartek Jaroszek to fajny chłop, ratowanie się nim będzie aktem desperacji. Ale pozdro Bartek 😉

Jutro czeka nas starcie z Lechią Gdańsk. Wyjazdy, ach te nieszczęsne wyjazdy. Mamy z nimi potężny problem i to nie od dziś. Choć w tym roku katowiczanie wygrali przecież w Częstochowie, Wrocławiu czy Gdańsku właśnie, to seria czterech porażek z rzędu na wiosnę czy trzech w obecnym sezonie jest niepokojąca. Dodatkowo przyglądając się tym spotkaniom – w większości GKS nie miał czego szukać. Patrząc jeszcze na wiosnę, najlepszy był mecz z Motorem, ale pozostałe przegrane to była lipa. Teraz bardzo słabe występy w Łodzi i Zabrzu, niezły w Warszawie. To za mało. Trener na konferencji po Górniku mówił o tym, że możliwa jest jakaś zmiana, jeśli chodzi o delegacje. Na czym będzie ona polegać – zobaczymy.

Nadal wielkim problemem są też bramki tracące w końcówkach połów. Od tych pięciu miesięcy w dwunastu meczach GKS stracił trzynaście bramek w ostatnich pięciu minutach pierwszej lub drugiej połowy. I z Radomiakiem tak było, a gdyby sędzia uznał gola w końcówce meczu – mielibyśmy tego jeszcze więcej. Fatalna statystyka i ja naprawdę łapię się na tym, że marzę, żebyśmy w pierwszej połowie dociągnęli choćby do 0:0. W obecnym sezonie udało się to tylko raz – w pierwszej kolejce.

Lechia to nie będzie łatwy przeciwnik, ale nie jest to rywal nie do ogrania. Co prawda słynął z tego, że strzelał i tracił mnóstwo bramek, ale ostatnio się to trochę zmniejszyło. Bo ultrabezbarwnym i nudnym meczu Lechiści pokonali w derbach Arkę 1:0, a w Białymstoku przegrali 0:2. A wiemy, że wcześniej dostali oklep w Lubinie 2:6. Można więc tej ekipie strzelać bramki, zresztą GKS w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu trafił w Gdańsku trzy razy, natomiast jak uruchomi się Bobcek z Wiunnykiem, to naprawdę trzeba się mieć na baczności i nasza obrona musi być zwarta i zwrotna.

Mecz z Radomiakiem był epicki. Pod kątem emocji to było jedno z najlepszych spotkań od wielu lat, niektórzy kibice musieli do siebie dochodzić po nim przez kilka dni. Dużo dało to jednak pozytywnej adrenaliny i nakręcania się na dalsze losy naszego zespołu.

Jednak kochani – Lechia jest dopiero jutro. Teraz i dzisiaj najważniejszy jest inny mecz GieKSy. Wszyscy o 18:00 trzymamy kciuki za dziewczyny w boju z Twente Enschede. Dajcie z siebie Dziołszki wszystko, żeby przed rewanżem mieć jak najlepszą sytuację wyjściową!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Lechią

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mecz w Gdańsku to już historia. Przegraliśmy sromotnie i nie ma co do tego wracać, chyba że w celach „wyciągania wniosków”. Miejmy nadzieję, że drużyna to zrobi. Jak wyglądał wyjazd okiem redakcji, przeczytacie w poniższym artykule. A w piątek – Cracovia!

1. Jako że jest to jeden z najdłuższych wyjazdów w sezonie, postanowiliśmy się wybrać wcześnie rano. O godzinie 9 wyruszyliśmy w składzie Shellu, Misiek i Mariusz na północ, gdzie 9 godzin później miał zacząć się mecz.

2. W sumie o mało, abyśmy nie pojechali, bo Patryk zamówił auto, ale… na dzień meczu z Wisłą Płock. Na szczęście Mariusz jechał, bo inaczej by nici były a nie mecz.

3. Droga przebiegała szybko i sprawnie. Po drodze zatrzymaliśmy się na lunch na stacyjnym Subwayu, korzystając z promocji. W dzisiejszej drożyźnie cena 9 zł za małą kanapkę rzeczywiście brzmi jak okazja.

4. W Gdańsku byliśmy około godziny 15:00. Wstąpiliśmy na chwilę do centrum handlowego, a potem udaliśmy się na jedzenie do „Zagrody u kozy” czy jakoś tak. Wzięliśmy pljeskavicę i cevapcici, więc mieliśmy Jugo Grill w Gdańsku. Ja miałem cevapcici i było za mało mięsa. Natomiast było to smaczne, ale Jugo Grill jest dużo lepszy.

5. Przejeżdżaliśmy też obok gdańskich ikon, czyli Stoczni Gdańskiej, długiego, ale jednak nie tak długiego jak myślałem Falowca czy efektownego i estetycznego budynku Urzędu Marszałkowskiego.

6. Czas nas bardzo gonił, więc udaliśmy się na plażę dosłownie na 10 minut w Jelitkowie. Jak na piątek i taką średnią pogodę nawet było sporo ludzi uprawiających plażing. Powdychaliśmy przez chwilę jodowe powietrze, dotknęliśmy morskiej wody i skierowaliśmy się znów do samochodu. Stadion był tuż tuż.

7. Na uwagę zasługują przystanki w pobliżu stadionu, które są stylizowane właśnie na elewację tego obiektu pamiętającego mecze polskiego Euro.

8. Nie wpuszczono nas na jeden z parkingów, więc musieliśmy trochę potem drałować. W każdym razie miejsce parkingowe znaleźliśmy i udaliśmy się na obiekt.

9. Sam stadion – kolos. Ja go widziałem dotychczas tylko z zewnątrz, gdy rok temu odbywałem swoją pielgrzymkę dziękczynno-błagalną właśnie spod Polsat Plus Areny na stadion Arki Gdynia. Sentyment pozostał, nawet przez chwilę jechaliśmy drogą, której chodnikiem szedłem o gdańskim poranku na początku tamtej trasy.

10. Odbiór akredytacji odbył się szybko i sprawnie. Misiek poszedł na foto, a my z Mariuszem udaliśmy się na górę. Niestety schodami, bo winda była zepsuta. Wejście na trzecie piętro dało trochę w kość. Ja po mojej kontuzji wytraciłem formę, więc czas ją znowu zacząć budować.

11. Weszliśmy na sektor prasowy i oczom naszym ukazał się stadion od wewnątrz. Tak jak piszę – ja go miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy, gdyż na meczu pierwszoligowym przegranym 1:5 nie byłem, a w zeszłym sezonie wyeliminowała mnie choroba.

12. Powiem tak – nie rozumiem zachwytów. Kibice, którzy byli na tym obiekcie, mówią, że jest piękny, a niektórzy nawet, że najładniejszy w Polsce. Mnie się nie podoba kolorystyka. Od zawsze – jak patrzyłem w telewizji czy na zdjęciach. Nie wiem czemu dali taki brzydko-żółtawy kolor. Jakby ten stadion był biało-zielony, to byłby wypas.

13. Ogólnie wydaje mi się taki jakiś ponury. I to zamknięcie. Chyba przyzwyczaiłem się do otwartych przestrzeni. I prześwitów. Czy to na Widzewie, Pogoni czy po prostu u nas, na GieKSie. To zamknięcie tego kolosa robi takie klaustrofobiczne wrażenie.

14. Widok oczywiście kozaczek. Trybuny wysoko, widać całe boisko. I trybuna prasowa umiejscowiona jest na tym drugim piętrze stadionu, jak rozumiem wyłączonym ze sprzedaży, bo nie było na nim w ogóle kibiców. Oddzielenie od kibiców zawsze ułatwia pracę, w przeciwieństwie do obiektów, gdzie tego podziału nie ma i sympatycy klubów nieraz zajmują miejsca prasowe lub po prostu… zasłaniają.

15. Stadion jest olbrzymi i kojarzy się trochę z obiektem Śląska Wrocław. Wiadomo – wybudowane na Euro 2012. Ale duże. Za duże. Przy super meczach się zapełniają, jak choćby na derbach Trójmiasta. Ale poza tym nawet gdy jest kilkanaście tysięcy kibiców, to świecą pustkami. Nie wygląda to dobrze. Ale cóż – Lechia ma taki potężny obiekt i nic z tym nie zrobi. Musiałaby wygrać ligę i grać w Lidze Mistrzów.

16. Stanowiska dla prasy też bez zastrzeżeń. Dobre blaty, szerokie i kontakty w dużej liczbie. Jedynym mankamentem są krzesełka – luźne krzesła, a nie siedziska zamontowane na stałe. Problem w tym, że są one bardzo niskie, a wajcha do regulacji jest atrapą wajchy do regulacji. Nie działa. W żadnym krzesełku.

17. Trzeba było więc lekko zapuszczać żurawia. Tym bardziej, że komentatorzy Canal Plus relacjonowali na stojąco. A Michał Żyro podrygiwał sobie. Widać, że młody komentator Canal Plus cieszy się z tej roboty.

18. Kibice Lechii i GKS mają neutralne stosunki, więc tym razem nie było żadnych „pozdrowień”, a jedynie doping dla swoich drużyn. Zresztą dla sympatyków Lechii należy się dozgonny szacun za uszanowanie braku dopingu w pierwszych dziewięciu minutach meczu w Katowicach, gdy czciliśmy pamięć Jana Furtoka. Nadal też z Lechią łączy nas… Arka. W rundzie jesiennej znów oba kluby dały się gdynianom we znaki.

19. Pierwsza połowa była beznadziejna w naszym wykonaniu. Zero strzałów, zero zagrożenia, dopiero w końcówce jakieś kopnięcie w stronę bramki.

20. Dawidowi Kudle stadion Lechii nie służy. Dwa lata temu puścił tu pięć bramek, w poprzednim sezonie zawalił bramkę przy strzale Chłania, a teraz popełnił jeszcze większy babol – dając się przekozłować piłce. Przeklęty obiekt dla naszego golkipera.

21. Bartłomiej Kłudka to piłkarz Lechii, który w tym sezonie zdobył z GKS już cztery punkty. Mimo wszystko wziął mały rewanż na katowiczanach, po w drugiej kolejce jego Zagłębie Lubin wypuściło z rąk wygraną w Katowicach. Piłkarz przeszedł do Lechii, której co ciekawe strzelił gola… niecały miesiąc temu jeszcze jako piłkarz Miedziowych.

22. W przerwie można było się posilić dość ciekawym napojem gazowanym z 20% mojito. Bezalkoholowym oczywiście. Ale całkiem smaczne to.

23. W drugiej połowie GKS atakował, ale nic nie był w stanie zdziałać w ofensywie. Najgroźniej uderzał Bartosz Nowak z dystansu. Ale to za mało.

24. Na niemal kwadrans zadymione zostało boisko po użyciu rac przez kibiców Lechii, a potem GKS. Właśnie ten zamknięty stadion nie daje ujścia dymowi z wiatrem, więc trzeba czekać, aż uniesie się on do góry. Swoją drogą bardzo ciekawe było to, gdy z boku wydawało się, że boisko jest całe zadymione, a w C+ z kamery za bramką było bardzo dobrze widoczne. Czary jakieś.

25. Gdy wydawało się, że bijący głową w mur GKS przegra 0:1, kontrę wyprowadzili gospodarze, Camilo Mena wyprzedził Mateusza Kowalczyka i nie dał szans Kudle. Chwilę potem sędzia zakończył spotkanie.

26. Po meczu udaliśmy się na konferencję prasową. I tutaj podobnie jak na Górniku – akurat sala konferencyjna nie przystoi takiemu stadionowi. Wygląda jak jakieś duże pomieszczenie na starych obiektach. Tu trzeba by wprowadzić sporo nowoczesności.

27. Pierwszy raz widziałem taką salę, która jest szersza niż dłuższa i tak są poustawiane siedzenia. Jako więc, że siedziałem mocno na skrzydle, trener musiał zeskanować przestrzeń, by mnie znaleźć, gdy zadawałem pytanie.

28. Opisywałem to już w felietonie, gdy wychodząc ze stadionu mijaliśmy Camilo Menę, któremu podziękowałem za gola w niegdysiejszym meczu z Arką Gdynia. Szedł najwyraźniej z mamą, po miała ona koszulkę „Mena’s mom”. Sympatycznie.

29. Ogólnie to mieliśmy po tej wtopie 1:5 dobry czas z Lechią. Wygraliśmy przecież kolejne trzy spotkania. Ten rywal nam leżał. Ale na ten moment to się skończyło.

30. Udaliśmy się do samochodu. Chłopaki wracali do Katowic, ja natomiast miałem w planie zostać w Gdańsku. Zawieźli mnie pod kwaterę na Oliwie, a tam – po przywitaniu z miejscowym kotem – zakwaterowałem się na swojej miejscówce.

31. Plan był taki, żeby rano pojechać pociągiem do Płocka, by udać się na przeszpiegi naszych najbliższych rywali – Wisły Płock i Cracovii.

32. Wszystko świetnie układało się aż do momentu, gdy w sobotę wyszedłem z pizzerii w Płocku i zaczął padać deszcz. Wtedy moim największym problemem był brak parasola.

33. Nie spodziewałem się, że po przybyciu na stadion okaże się, że mecz został odwołany. Pusty przelot – mój trzeci w życiu, w takich okolicznościach. Pierwszy był w 2012, gdy Stadion Narodowy przed meczem z Anglią zamienił się w słynny Basen Narodowy.

34. Druga taka sytuacja była, gdy z Kosikiem wybrałem się na mecz St Johnstone z Glasgow Rangers w szkockim Perth. Wtedy spotkanie zostało odwołane, bo jedno z pól karnych było zmrożone po ujemnej temperaturze z nocy. Brytole…

35. Podobna sytuacja była też w 2006 roku w IV lidze, ale tu już nie zagrały czynniki pogodowe. Przyjechałem do klubu i już mieliśmy jechać na wyjazdowy mecz ze Źródłem Kromołów, ale w ostatniej chwili gospodarze się wystraszyli najazdu kibiców z Katowic i oddali mecz walkowerem. Pamiętam, że wówczas w takim razie poszedłem na swój jedyny mecz na stadionie MK Katowice – wygrany ze Slavią Ruda Śląska 3:0.

36. Wracając do Płocka. Jak niepyszny wróciłem do hotelu i miało to swoje plusy, bo podczas całego wyjazdu nie czułem się najlepiej (pogranicze infekcji), więc mogłem trochę dychnąć.

37. Cracovię i Wisłę i tak zobaczę w akcji – bo to nasze najbliższe trzy mecze.

38. Tylko trzy punkty z Pasami!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga