Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów: GKS Katowice wicemistrzem Polski

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ubiegłego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja GieKSy. Prezentujemy najciekawsze z nich.

Ze względu na przerwę reprezentacyjną piłkarki kolejny mecz rozegrają 12 kwietnia na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław. Piłkarka GieKSy Klaudia Słowińska strzeliła gola w meczu reprezentacji Polski. Piłkarze przegrali na wyjeździe z Pogonią Szczecin 0:4 (0:1). Rozegranie kolejnego meczu ligowego zaplanowano na sobotę 12 kwietnia o 14:45 z Puszczą Niepołomice na Nowej Bukowej.

W drużynie siatkarzy po spadku z PlusLigi, rozpoczęły się pierwsze ruchy transferowe. Przedłużono umowy z Bartłomiejem Krulickim i Krzysztofem Gibek.

Hokeiści zakończyli udział w rozgrywkach THL zdobywając srebrne medale. Ostatecznie w finale play-off przegrali z GKS-em Tychy 3:4. W ostatnich trzech spotkaniach GieKSa dwa razy wygrała: 3:1 i 3:0 oraz w siódmym meczu przegrała 2:4.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Domowe zwycięstwo z Bośnią i Hercegowiną 5:1

Reprezentacja Polski pokonała kadrę Bośni i Hercegowiny 5:1 w kolejnym grupowym meczu w ramach kobiecej Ligi Narodów. Bramki dla naszej kadry na stadionie w Gdańsku zdobywały Adriana Achcińska, Martyna Wiankowska, Klaudia Słowińska i dwukrotnie Ewa Pajor.

[…] W 70. minucie zagrożenie pod bramką przyjezdnych stworzył duet Pajor-Jedlińska, po szybkiej wymianie podań na jeden kontakt wprowadzona chwilę wcześniej na murawę Jedlińska stanęła przed okazją na pokonanie Hodzic, ale bramkarka Bośniaczek stanęła na wysokości zadania i zapobiegła utracie gola. Siedem minut później golkiperka kadry Bośni i Hercegowiny była już bezradna, po tym jak niefortunną interwencję przy próbie przecięcia dośrodkowania Pajor zanotowała Andrea Gavrić. Futbolówka spadła wprost na nogę Klaudii Słowińskiej, a ta dopełniła formalności.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – 5 sezonów w składzie i będzie kolejny. GKS Katowice odsłonił pierwszą kartę

GKS Katowice zaczął odsłaniać pierwsze karty w składzie na sezon 2025/2026. W I lidze w jego barwach zagra Bartłomiej Krulicki. Dla 31-letniego środkowego będzie to już szósty sezon w zespole z Górnego Śląska – poinformowano na stronie internetowej klubu.

Po spadku z PlusLigi w GKS-ie Katowice zachodzą spore zmiany. Wiadomo już, że w jego składzie w I lidze nie zagra aż 7 zawodników. Wśród nich są: Joshua Tuaniga, Aymen Bouguerra, Bartosz Gomułka, Jewgienij Kisiluk, Alexander Berger, Łukasz Usowicz, a także Bartosz Mariański. Po rozstaniu z siatkarzami przyszedł czas na przedłużenia umów. Działacze GKS-u doszli do porozumienia z Bartłomiejem Krulickim, który nadal będzie bronił barw GKS-u.

Bartłomiej Krulicki wcześniej w katowickim klubie występował w latach 2016-2019, a następnie wrócił do siatkarskiej GieKSy w 2023 roku po czteroletnim okresie występów dla Asseco Resovii Rzeszów i jak do tej pory zanotował łącznie 135 plusligowych występów w barwach siatkarskiej GieKSy. W kończącym się sezonie rozegrał 28 spotkań i zdobył w nich łącznie 192 punktów, w tym 63 blokiem, co dało mu miejsce w czołowej dziesiątce najlepiej blokujących graczy w fazie zasadniczej sezonu 2024/2025 PlusLigi.

– Można powiedzieć, że Bartek staje się powoli prawdziwą ikoną GKS-u Katowice. Nie ma w składzie drugiego zawodnika z takim stażem gry w naszym Klubie. Nie ukrywamy, że Bartłomiej miał propozycje z kilku mocnych klubów PlusLigi, ale mimo to zdecydował się pozostać w Katowicach i pomóc zespołowi w walce o powrót do siatkarskiej elity, z czego bardzo się cieszymy – powiedział dyrektor siatkarskiej sekcji GKS-u Katowice, Jakub Bochenek.

polsatsport.pl – W przyszłym sezonie chcą wygrać ligę! Polski klub zatrzymał kolejnego siatkarza

GKS Katowice spadł z PlusLigi, ale chce szybko do niej wrócić. Jednym ze sposobów na wygranie pierwszej ligi ma być zatrzymanie kilku czołowych i doświadczonych graczy. Właśnie ogłoszono, że barwy katowickiego klubu będzie w przyszłym sezonie reprezentował Krzysztof Gibek. To kolejne przedłużenie kontraktu, bo wcześniej pojawiła się informacja, że w drużynie pozostanie Bartłomiej Krulicki.

Krzysztof Gibek (rocznik 1992) w swej dotychczasowej karierze występował m.in. w klubach AZS Politechnika Opolska, KPS Siedlce (2016–19), Gwardia Wrocław (2019–21), Norwid Częstochowa (2021–23, triumf w rozgrywkach I ligi 2023) i KKS Mickiewicz Kluczbork (2023–24). W lipcu 2024 roku dołączył do składu GKS Katowice, dla którego zagrał w 28 spotkaniach PlusLigi w sezonie 2024/25, zdobywając w nich łącznie 19 punktów, w tym siedem zagrywką.

– Krzysztof Gibek to synonim profesjonalnego podejścia do swojej pracy. To zawodnik zawsze zaangażowany na sto procent i chcący wnieść jak najwięcej do zespołu. Krzysztof wielokrotnie pomagał drużynie, choćby swoim popisowym elementem, czyli zagrywką. Cieszymy się, że z nami zostaje, zwłaszcza że to jeden z tych zawodników, którzy bardzo dobrze znają pierwszoligowe realia. Obecność Krzysztofa usprawni nasze poruszanie się w tym środowisku i głęboko wierzę, że będzie on świętował po raz drugi w karierze triumf na tym szczeblu rozgrywkowym, tym razem z naszym Klubem – powiedział dyrektor siatkarskiej sekcji GieKSy Jakub Bochenek.

 

HOKEJ

hokej.net – Szampany nie wystrzeliły! Kanadyjskie przebudzenie. Katowiczanie zerwali się ze stryczka

To jeszcze nie koniec! W piątym meczu finału GKS Katowice pokonał na wyjeździe GKS Tychy 3:1. Tym samym podopieczni Pekki Tirkkonena ponieśli pierwszą porażkę na własnym lodzie w tegorocznej fazie play-off! Katowiczanie o wyrównanie losów rywalizacji powalczą w sobotę w „Satelicie”.

Tyscy kibice wypełnili Stadion Zimowy do ostatniego miejsca i liczyli, że po meczu będą mogli świętować ze swoim zespołem zdobycie szóstego w historii tytułu mistrzowskiego. Ale ich ulubieńcy nie zagrali dziś tak dobrze, jak w dwóch pierwszych meczach tej serii. Popełniali proste błędy i była to woda na młyn dla zdeterminowanych gości.

W szeregach GieKSy błyszczeli Kanadyjczycy, którzy w ostatnich meczach byli skutecznie neutralizowani przez zwycięzców sezonu zasadniczego. Dwie bramki zdobył Stephen Anderson, a jedną Jean Dupuy. Swoje w bramce zrobił John Murray, który w całym spotkaniu obronił 44 strzały.

Oba zespoły przystąpiły do spotkania bez zmian w składzie, ale ich sytuacja tuż przed pierwszym wznowieniem była diametralnie inna. Katowiczanie byli „na musiku”i to oni w pierwszych minutach byli częściej przy krążku.

Z kolei tyszanie, dzięki prowadzeniu w serii, mogli rozpocząć nieco spokojniej i poczekać na dobrą okazję. Ta przydarzyła się w 14. minucie. Wszystko zaczęło się od przeszywającego zagrania Valtteriego Kakkonena do Rasmusa Heljanki. Fiński skrzydłowy długo się nie zastanawiał i uderzył z niemal zerowego kąta, a guma odbiła się od słupka. Najszybciej dopadł do niej Filip Komorski, który z bliska posłał gumę do siatki. Kibice zgromadzeni na Stadionie Zimowym oszaleli ze szczęścia.

W drugiej odsłonie gospodarze mogli odskoczyć na dwie bramki, ale dobrych szans nie wykorzystali Bartłomiej Pociecha i Daņiła Larionovs. W obu przypadkach stoickim spokojem i znakomitym refleksem popisał się John Murray. Reprezentant Polski nakręcał się z każdą udaną interwencją, budując swoją pewność siebie.

W 33. minucie sygnał ostrzegawczy wysłał gospodarzom Jean Dupuy. Kanadyjski skrzydłowy przechwycił krążek, ale w sytuacji sam na sam nie zdołał pokonać Tomáša Fučíka. Ale miejscowi nie wyciągnęli z tego ostrzeżenia odpowiednich wniosków. Gdy sędziowie sygnalizowali karę dla Matiasa Lehtonena, katowiczanie ruszyli do ataku. Uderzenie Santeriego Koponena zostało co prawda zablokowane, ale dobitka Stephana Andersona znalazła drogę do siatki. Było 1:1.

Ten gol był zastrzykiem pewności siebie dla ekipy dowodzonej przez Jacka Płachtę, a gospodarze chwilę później złapali karę techniczną. Okres gry w przewadze na gola zamienił Jean Dupuy, popisując się niezwykle precyzyjnym uderzeniem z nadgarstka. Guma trafiła w samo okienko!

Podopieczni Pekki Tirkkonena w trzeciej tercji próbowali gonić wynik, ale GieKSa dobrze się broniła i mogła liczyć na świetnie dysponowanego Johna Murraya. „Jasiek Murarz” zatrzymał dwa kąśliwe uderzenia Alana Łyszczarczyka.

De facto o losach spotkania przesądziło trafienie Stephena Andersona z 45. minuty. To był sprawnie wyprowadzony kontratak, można by rzec – klasyka gatunku.

Później hokeiści GKS-u Tychy jeszcze dwukrotnie grali w przewadze, ale nie potrafili zrobić z nich użytku, choć pod bramką strzeżoną przez Murraya mocno się kotłowało. Zmiany rezultatu nie przyniósł też manewr z wycofaniem bramkarza, wykonany przez trenera Tirkkonena na nieco ponad dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry.

Memory, find, Pasiut-Wronka-Murray i wszystko jasne! GieKSa wywalczyła siódmy mecz!

Siódmy mecz będzie potrzebny, by wyłonić tegorocznego Mistrza Polski. Hokeiści GKS-u Katowice zwyciężyli w szóstym meczu finałowej batalii z GKS-em Tychy 3:0 i wyrównali stan rywalizacji na 3:3. O zwycięstwie katowiczan przesądzili ich liderzy, w ofensywie duet Pasiut-Wronka, a w bramce świetnie spisywał się John Murray, który wyzerował rywali. Mecz o tytuł w poniedziałek w Tychach.

Lepiej spotkanie rozpoczęli gospodarze. Podopieczni Jacka Płachty, rozpromieni ostatnim zwycięstwem w Tychach i ze świadomością noża na gardle otwarli spotkanie nieco bardziej optymistycznie.

Katowiczanie mieli optyczną przewagę, sęk w tym, że nie zdobyli, mimo kilku świetnych okazji w pierwszych minutach starcia, goście byli jednak czujni, a dodatkowo pomagało im szczęściu, jak w przypadku strzału Kallionkielego, który zakończył swoją podróż na słupku bramki Tomáša Fučíka.

Tyszanie po początkowej drzemce, przebudzili się na dobre mniej więcej w połowie pierwszej odsłony i również mieli swoje okazje bramkowe, jednak i gospodarzom pomogło szczęście w postaci obramowania bramki Murraya po strzale Jony Moonto.

W końcówce pierwszej tercji gra nieco się uspokoiła i bloki defensywne obu ekip skutecznie zabezpieczyły swoje strefy obronne. Na nieco ponad minutą do końca pierwszej odsłony mieliśmy okazję zobaczyć pierwsze wykluczenie.

To gospodarze, jako pierwsi dopuścili się przewinienia, ale zrehabilitowali się i nie dali gościom z Tychów wielu szans na strzelenie bramki, podczas liczebnej zarówno w końcówce pierwszej części, jak i na początku kolejnej tercji.

Druga odsłona nie przyniosła wielu zmian w obrazie gry, z tym że mecz dużo bardziej się wyrównał. Akcje przenosiły się spod jednej do drugiej bramki, ale brakowało konkretów.

Gra była bardzo płynna i nie było zbyt wielu przerw w grze, nie było też wielu okazji strzeleckich, a gdy już tylko pojawiała się jakaś luka w szykach defensywnych, to bardzo skuteczni w bramkach byli Murray i Fučík.

Tym razem jednak to tyszanie mieli więcej z gry na początku odsłony, a miejscowi z Katowic złapali swój rytm w drugiej połowie tej odsłony, kiedy to raz za razem podopieczni trenera Płachty zagrażali Fučíkowi i trzeba przyznać, że tyski golkiper miał wydatny wpływ na utrzymanie bezbramkowego rezultatu przed finałową odsłoną.

Wiadomo było, że przy takim przebiegu spotkania, każda bramka w ostatniej tercji może okazać się być tą na wagę zwycięstwa w tym starciu i na pewno obie ekipy były wyczulone przez trenerów, żeby przede wszystkim nie popełnić błędu.

Ten błąd jednak się pojawił i pojawił się po stronie gości, a konkretnie Allena. Strata w strefie neutralnej, do gumy dopadł Grzegorz Pasiut, który wraz z Patrykiem Wronką ruszył do kontry dwóch na jednego, świetne podanie “Profesora” wykończył popularny “Wronczes” i otworzył wynik spotkania pięknym strzałem w okienko.

Posypała się gra tyskich zawodników od tego momentu, kilka minut później zrobiło się już bardzo źle dla przyjezdnych i znów w rolach głównych duet Wronka-Pasiut. Tym razem to Wronka podawał do doświadczonego reprezentanta Polski, który sprytnym strzałem z półobrotu znalazł lukę między parkanami Fučíka i wprawił po raz drugi w euforię publikę w Satelicie.

Sytuacja okazała się być na tyle trudna, że już nie do uratowania, nie pomogła nawet gra w przewadze, gdzie świetnie spisywał się John Murray, również w końcówce przy tyskiej grze bez bramkarza, golkiper GKS-u Katowice nie dał się zaskoczyć.

Manewr z wycofaniem Fučíka nie przyniósł wyrównania, a przyniósł śmierć tyskich nadziei na korzystny wynik w tym starciu, bo Steven Anderson umieścił gumę w pustej siatce i ustalił wynik spotkania na 3:0.

Dzięki fenomenalnej postawie swoich liderów, katowiczanie wywalczyli decydujący mecz o mistrzostwie w Tychach i to właśnie w poniedziałek rozstrzygną się dopiero losy tegorocznego tytułu.

Szósty tytuł mistrzowski i podwójna korona! Tyszanie spełnili marzenie

Wykonało się! Po siedmiu meczach finału play-off w końcu poznaliśmy mistrza Polski sezonu 2024/2025. Został nim GKS Tychy, który pokonał dziś GKS Katowice 4:2.

[…] Siódmy mecz był prawdziwym thrillerem. Na lodzie momentami aż kipiało od testosteronu, a zawodnicy obu ekip nie szczędzili sobie razów. Jeśli chodzi o hokejowe konkrety, to znacznie więcej zaprezentowali ich gospodarze. O losach spotkania przesądziła druga tercja, w której gospodarze dwukrotnie znaleźli sposób na Johna Murraya. Ale po kolei.

Obie drużyny przystąpiły do spotkania w tych samych składach, co w meczu numer sześć. Trybuny Stadionu Zimowego szczelnie wypełniły się do ostatniego miejsca, ale miejscowa publika wraz ze swoimi ulubieńcami szybko musiała przełknąć gorzką pigułkę. W 4. minucie sposób na Tomáša Fučíka znalazł Jean Dupuy, który z najbliższej odległości przekierował do bramki krążek zagrany przez Grzegorza Pasiuta.

Ale tyszanie, którym w ostatnich dwóch starciach zarzucano słabą skuteczność, w końcu znaleźli sposób na Johna Murraya. Golkipera GieKSy z najbliższej odległości pokonał Filip Komorski, który zmienił tor lotu krążka po uderzeniu Alana Łyszczarczyka. Był to pierwszy gol podopiecznych Pekki Tirkkonena od 116 minut i 29 sekund!

Gospodarze byli aktywniejsi w ataku i oddawali więcej strzałów, ale do końca pierwszej odsłony wynik nie zmienił się.

Milowy krok w kierunku zwycięstwa w tym spotkaniu zwycięzcy sezonu zasadniczego zrobili po zmianie stron. W ciągu zaledwie 99 sekund zdobyli dwie bramki, które zbiły katowiczan z pantałyku.

Najpierw John Murray nie zdołał zamrozić krążka, więc pracujący przed bramką Mark Viitanen wepchnął gumę do siatki z najbliższej odległości. Trener Jacek Płachta poprosił o challenge, sugerując, że rywale przeszkadzali „Jaśkowi Murarzowi” w wykonaniu skutecznej interwencji. Jednak na niewiele się to zdało. Sędziowie po obejrzeniu materiału wideo pewnym ruchem wskazali na środek tafli.

Efektowniejsze było trafienie Mateusza Bryka, który – po podaniu Bartłomieja Jeziorskiego z prawego skrzydła – popisał się przepięknym uderzeniem z nadgarstka.

Katowiczanie musieli zagrać odważniej i zaatakować. Jeszcze przed końcem drugiej tercji stworzyli sobie dwie dobre okazje. Najpierw katowickim obrońcom urwał się Brandon Magee, który nie zdołał zaskoczyć Tomáša Fučika. Chwilę później golkiper tyszan w efektowny sposób obronił uderzenie Marcusa Kallionkieliego.

Goście w trzeciej odsłonie oddali więcej strzałów, ale mieli spory problem ze znalezieniem sposobu na tyskiego golkipera, który bronił bardzo pewnie. Powodzenia nie przyniósł im tez okres gry w przewadze.

Na 234 sekundy przed końcem regulaminowego czasu gry Jacek Płachta zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza i chwilę później jego zespół zdobył kontaktowego gola. Spod linii niebieskiej uderzył Jean Dupuy, a guma odbiła się jeszcze od rękawicy Filipa Komorskiego i znalazła się w siatce.

Szkoleniowiec GieKSy znów zagrał va banque, ale tym razem nie przyniósł on wyrównującego gola. Przeciwnie gumę przejął Alan Łyszczarczyk i dograł do Rasmusa Heljanki. Fiński skrzydłowy położył pieczęć na zwycięstwie i tytule mistrzowskim.

wkatowicach.eu – Hokejowy GKS Katowice wicemistrzem Polski

W poniedziałek, 7 kwietnia, rozstrzygnął się wynik play-offów Polskiej Hokej Ligii. GKS Katowice zmierzył się z GKS-em Tychy na Stadionie Zimowym w Tychach. Niestety GieKSie nie udało się wygrać finałowego siódmego meczu, który zakończył się wynikiem 4:2. GKS Katowice został wicemistrzem Polski.

[…] Od początku na lodowisku były wielkie emocje. Obie drużyny ostro walczyły o krążek. Pierwszą bramkę w 4. minucie strzelił Jean Dupuy po pięknym zagraniu Grzegorza Pasiuta. Chwilę później zakotłowało się pod naszą bramką, ale rywalom nie udało się strzelić gola. Niestety w 10. minucie meczu tyszanie wyrównali. Do bramki GKS-u Katowice celnie strzelił Filip Komorski. Kilka razy kotłowało się przy bramce GieKSy, ale na szczęście bez gola. Ostatecznie 1. tercja zakończyła się wynikiem 1:1.

Druga tercja rozpoczęła się intensywnie. Murray jak zwykle stanął na wysokości zadania. Doszło do potyczki Allena i Dupuy’a – otrzymali karę na 2 minuty. Viitanen strzelił bramkę dla tyszan w 28. minucie. Trener GieKSy zgłosił challenge, ale nie został uznany. Trzecia bramka dla tyszan padła w 31. minucie. Trafił Bryk. W 35. minucie była szansa na bramkę dla nas jednak Fucik obronił nasz strzał. Piękna akcja katowiczan w 38. minucie, ale niestety nie udało się trafić do bramki. 2. tercja zakończyła się wynikiem 3:1 dla GKS-u Tychy.

GKS Katowice miał sporo do nadrobienia w trzeciej tercji meczu. W jej pierwszej połowie było kilka ciekawych akcji, ale nikt nie strzelił bramki. W 52. minucie Tychy otrzymały karę, więc GieKSa przez dwie minuty grała w przewadze. Nie udało się jednak tego wykorzystać. Dupuy trafił bramkę dla GKS Katowice w 57. minucie. Ostatnie minuty meczu były bardzo emocjonalne. W ostatniej minucie padła niestety jeszcze bramka od Heljanko dla tyszan.

Mecz zakończył się wynikiem 4:2. GKS Katowice został wicemistrzem Polski.

Po niesamowitej walce, pełnej emocji, pasji i hokejowego serca, GieKSa zdobywa tytuł Wicemistrza Polski w TAURON Hokej Lidze!

Hokej w naszym mieście to historia, tradycja i duma – a dziś dopisujemy kolejny ważny rozdział. Dziękuję najlepszym kibicom, to dzięki Wam ten zespół gra z takim ogniem! Zawsze z nami, na dobre i na złe. Trzy kolory jedno serce!

przekazał obecny na meczu prezydent Katowic, Marcin Krupa

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Rakowie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.

Plusy:

+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.

+ Jędrych i Klemenz 
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.

Minusy:

– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.

– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.

– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.

Podsumowanie:

GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.

To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.

Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga