Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów: GKS Katowice wicemistrzem Polski

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ubiegłego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja GieKSy. Prezentujemy najciekawsze z nich.

Ze względu na przerwę reprezentacyjną piłkarki kolejny mecz rozegrają 12 kwietnia na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław. Piłkarka GieKSy Klaudia Słowińska strzeliła gola w meczu reprezentacji Polski. Piłkarze przegrali na wyjeździe z Pogonią Szczecin 0:4 (0:1). Rozegranie kolejnego meczu ligowego zaplanowano na sobotę 12 kwietnia o 14:45 z Puszczą Niepołomice na Nowej Bukowej.

W drużynie siatkarzy po spadku z PlusLigi, rozpoczęły się pierwsze ruchy transferowe. Przedłużono umowy z Bartłomiejem Krulickim i Krzysztofem Gibek.

Hokeiści zakończyli udział w rozgrywkach THL zdobywając srebrne medale. Ostatecznie w finale play-off przegrali z GKS-em Tychy 3:4. W ostatnich trzech spotkaniach GieKSa dwa razy wygrała: 3:1 i 3:0 oraz w siódmym meczu przegrała 2:4.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Domowe zwycięstwo z Bośnią i Hercegowiną 5:1

Reprezentacja Polski pokonała kadrę Bośni i Hercegowiny 5:1 w kolejnym grupowym meczu w ramach kobiecej Ligi Narodów. Bramki dla naszej kadry na stadionie w Gdańsku zdobywały Adriana Achcińska, Martyna Wiankowska, Klaudia Słowińska i dwukrotnie Ewa Pajor.

[…] W 70. minucie zagrożenie pod bramką przyjezdnych stworzył duet Pajor-Jedlińska, po szybkiej wymianie podań na jeden kontakt wprowadzona chwilę wcześniej na murawę Jedlińska stanęła przed okazją na pokonanie Hodzic, ale bramkarka Bośniaczek stanęła na wysokości zadania i zapobiegła utracie gola. Siedem minut później golkiperka kadry Bośni i Hercegowiny była już bezradna, po tym jak niefortunną interwencję przy próbie przecięcia dośrodkowania Pajor zanotowała Andrea Gavrić. Futbolówka spadła wprost na nogę Klaudii Słowińskiej, a ta dopełniła formalności.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – 5 sezonów w składzie i będzie kolejny. GKS Katowice odsłonił pierwszą kartę

GKS Katowice zaczął odsłaniać pierwsze karty w składzie na sezon 2025/2026. W I lidze w jego barwach zagra Bartłomiej Krulicki. Dla 31-letniego środkowego będzie to już szósty sezon w zespole z Górnego Śląska – poinformowano na stronie internetowej klubu.

Po spadku z PlusLigi w GKS-ie Katowice zachodzą spore zmiany. Wiadomo już, że w jego składzie w I lidze nie zagra aż 7 zawodników. Wśród nich są: Joshua Tuaniga, Aymen Bouguerra, Bartosz Gomułka, Jewgienij Kisiluk, Alexander Berger, Łukasz Usowicz, a także Bartosz Mariański. Po rozstaniu z siatkarzami przyszedł czas na przedłużenia umów. Działacze GKS-u doszli do porozumienia z Bartłomiejem Krulickim, który nadal będzie bronił barw GKS-u.

Bartłomiej Krulicki wcześniej w katowickim klubie występował w latach 2016-2019, a następnie wrócił do siatkarskiej GieKSy w 2023 roku po czteroletnim okresie występów dla Asseco Resovii Rzeszów i jak do tej pory zanotował łącznie 135 plusligowych występów w barwach siatkarskiej GieKSy. W kończącym się sezonie rozegrał 28 spotkań i zdobył w nich łącznie 192 punktów, w tym 63 blokiem, co dało mu miejsce w czołowej dziesiątce najlepiej blokujących graczy w fazie zasadniczej sezonu 2024/2025 PlusLigi.

– Można powiedzieć, że Bartek staje się powoli prawdziwą ikoną GKS-u Katowice. Nie ma w składzie drugiego zawodnika z takim stażem gry w naszym Klubie. Nie ukrywamy, że Bartłomiej miał propozycje z kilku mocnych klubów PlusLigi, ale mimo to zdecydował się pozostać w Katowicach i pomóc zespołowi w walce o powrót do siatkarskiej elity, z czego bardzo się cieszymy – powiedział dyrektor siatkarskiej sekcji GKS-u Katowice, Jakub Bochenek.

polsatsport.pl – W przyszłym sezonie chcą wygrać ligę! Polski klub zatrzymał kolejnego siatkarza

GKS Katowice spadł z PlusLigi, ale chce szybko do niej wrócić. Jednym ze sposobów na wygranie pierwszej ligi ma być zatrzymanie kilku czołowych i doświadczonych graczy. Właśnie ogłoszono, że barwy katowickiego klubu będzie w przyszłym sezonie reprezentował Krzysztof Gibek. To kolejne przedłużenie kontraktu, bo wcześniej pojawiła się informacja, że w drużynie pozostanie Bartłomiej Krulicki.

Krzysztof Gibek (rocznik 1992) w swej dotychczasowej karierze występował m.in. w klubach AZS Politechnika Opolska, KPS Siedlce (2016–19), Gwardia Wrocław (2019–21), Norwid Częstochowa (2021–23, triumf w rozgrywkach I ligi 2023) i KKS Mickiewicz Kluczbork (2023–24). W lipcu 2024 roku dołączył do składu GKS Katowice, dla którego zagrał w 28 spotkaniach PlusLigi w sezonie 2024/25, zdobywając w nich łącznie 19 punktów, w tym siedem zagrywką.

– Krzysztof Gibek to synonim profesjonalnego podejścia do swojej pracy. To zawodnik zawsze zaangażowany na sto procent i chcący wnieść jak najwięcej do zespołu. Krzysztof wielokrotnie pomagał drużynie, choćby swoim popisowym elementem, czyli zagrywką. Cieszymy się, że z nami zostaje, zwłaszcza że to jeden z tych zawodników, którzy bardzo dobrze znają pierwszoligowe realia. Obecność Krzysztofa usprawni nasze poruszanie się w tym środowisku i głęboko wierzę, że będzie on świętował po raz drugi w karierze triumf na tym szczeblu rozgrywkowym, tym razem z naszym Klubem – powiedział dyrektor siatkarskiej sekcji GieKSy Jakub Bochenek.

 

HOKEJ

hokej.net – Szampany nie wystrzeliły! Kanadyjskie przebudzenie. Katowiczanie zerwali się ze stryczka

To jeszcze nie koniec! W piątym meczu finału GKS Katowice pokonał na wyjeździe GKS Tychy 3:1. Tym samym podopieczni Pekki Tirkkonena ponieśli pierwszą porażkę na własnym lodzie w tegorocznej fazie play-off! Katowiczanie o wyrównanie losów rywalizacji powalczą w sobotę w „Satelicie”.

Tyscy kibice wypełnili Stadion Zimowy do ostatniego miejsca i liczyli, że po meczu będą mogli świętować ze swoim zespołem zdobycie szóstego w historii tytułu mistrzowskiego. Ale ich ulubieńcy nie zagrali dziś tak dobrze, jak w dwóch pierwszych meczach tej serii. Popełniali proste błędy i była to woda na młyn dla zdeterminowanych gości.

W szeregach GieKSy błyszczeli Kanadyjczycy, którzy w ostatnich meczach byli skutecznie neutralizowani przez zwycięzców sezonu zasadniczego. Dwie bramki zdobył Stephen Anderson, a jedną Jean Dupuy. Swoje w bramce zrobił John Murray, który w całym spotkaniu obronił 44 strzały.

Oba zespoły przystąpiły do spotkania bez zmian w składzie, ale ich sytuacja tuż przed pierwszym wznowieniem była diametralnie inna. Katowiczanie byli „na musiku”i to oni w pierwszych minutach byli częściej przy krążku.

Z kolei tyszanie, dzięki prowadzeniu w serii, mogli rozpocząć nieco spokojniej i poczekać na dobrą okazję. Ta przydarzyła się w 14. minucie. Wszystko zaczęło się od przeszywającego zagrania Valtteriego Kakkonena do Rasmusa Heljanki. Fiński skrzydłowy długo się nie zastanawiał i uderzył z niemal zerowego kąta, a guma odbiła się od słupka. Najszybciej dopadł do niej Filip Komorski, który z bliska posłał gumę do siatki. Kibice zgromadzeni na Stadionie Zimowym oszaleli ze szczęścia.

W drugiej odsłonie gospodarze mogli odskoczyć na dwie bramki, ale dobrych szans nie wykorzystali Bartłomiej Pociecha i Daņiła Larionovs. W obu przypadkach stoickim spokojem i znakomitym refleksem popisał się John Murray. Reprezentant Polski nakręcał się z każdą udaną interwencją, budując swoją pewność siebie.

W 33. minucie sygnał ostrzegawczy wysłał gospodarzom Jean Dupuy. Kanadyjski skrzydłowy przechwycił krążek, ale w sytuacji sam na sam nie zdołał pokonać Tomáša Fučíka. Ale miejscowi nie wyciągnęli z tego ostrzeżenia odpowiednich wniosków. Gdy sędziowie sygnalizowali karę dla Matiasa Lehtonena, katowiczanie ruszyli do ataku. Uderzenie Santeriego Koponena zostało co prawda zablokowane, ale dobitka Stephana Andersona znalazła drogę do siatki. Było 1:1.

Ten gol był zastrzykiem pewności siebie dla ekipy dowodzonej przez Jacka Płachtę, a gospodarze chwilę później złapali karę techniczną. Okres gry w przewadze na gola zamienił Jean Dupuy, popisując się niezwykle precyzyjnym uderzeniem z nadgarstka. Guma trafiła w samo okienko!

Podopieczni Pekki Tirkkonena w trzeciej tercji próbowali gonić wynik, ale GieKSa dobrze się broniła i mogła liczyć na świetnie dysponowanego Johna Murraya. „Jasiek Murarz” zatrzymał dwa kąśliwe uderzenia Alana Łyszczarczyka.

De facto o losach spotkania przesądziło trafienie Stephena Andersona z 45. minuty. To był sprawnie wyprowadzony kontratak, można by rzec – klasyka gatunku.

Później hokeiści GKS-u Tychy jeszcze dwukrotnie grali w przewadze, ale nie potrafili zrobić z nich użytku, choć pod bramką strzeżoną przez Murraya mocno się kotłowało. Zmiany rezultatu nie przyniósł też manewr z wycofaniem bramkarza, wykonany przez trenera Tirkkonena na nieco ponad dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry.

Memory, find, Pasiut-Wronka-Murray i wszystko jasne! GieKSa wywalczyła siódmy mecz!

Siódmy mecz będzie potrzebny, by wyłonić tegorocznego Mistrza Polski. Hokeiści GKS-u Katowice zwyciężyli w szóstym meczu finałowej batalii z GKS-em Tychy 3:0 i wyrównali stan rywalizacji na 3:3. O zwycięstwie katowiczan przesądzili ich liderzy, w ofensywie duet Pasiut-Wronka, a w bramce świetnie spisywał się John Murray, który wyzerował rywali. Mecz o tytuł w poniedziałek w Tychach.

Lepiej spotkanie rozpoczęli gospodarze. Podopieczni Jacka Płachty, rozpromieni ostatnim zwycięstwem w Tychach i ze świadomością noża na gardle otwarli spotkanie nieco bardziej optymistycznie.

Katowiczanie mieli optyczną przewagę, sęk w tym, że nie zdobyli, mimo kilku świetnych okazji w pierwszych minutach starcia, goście byli jednak czujni, a dodatkowo pomagało im szczęściu, jak w przypadku strzału Kallionkielego, który zakończył swoją podróż na słupku bramki Tomáša Fučíka.

Tyszanie po początkowej drzemce, przebudzili się na dobre mniej więcej w połowie pierwszej odsłony i również mieli swoje okazje bramkowe, jednak i gospodarzom pomogło szczęście w postaci obramowania bramki Murraya po strzale Jony Moonto.

W końcówce pierwszej tercji gra nieco się uspokoiła i bloki defensywne obu ekip skutecznie zabezpieczyły swoje strefy obronne. Na nieco ponad minutą do końca pierwszej odsłony mieliśmy okazję zobaczyć pierwsze wykluczenie.

To gospodarze, jako pierwsi dopuścili się przewinienia, ale zrehabilitowali się i nie dali gościom z Tychów wielu szans na strzelenie bramki, podczas liczebnej zarówno w końcówce pierwszej części, jak i na początku kolejnej tercji.

Druga odsłona nie przyniosła wielu zmian w obrazie gry, z tym że mecz dużo bardziej się wyrównał. Akcje przenosiły się spod jednej do drugiej bramki, ale brakowało konkretów.

Gra była bardzo płynna i nie było zbyt wielu przerw w grze, nie było też wielu okazji strzeleckich, a gdy już tylko pojawiała się jakaś luka w szykach defensywnych, to bardzo skuteczni w bramkach byli Murray i Fučík.

Tym razem jednak to tyszanie mieli więcej z gry na początku odsłony, a miejscowi z Katowic złapali swój rytm w drugiej połowie tej odsłony, kiedy to raz za razem podopieczni trenera Płachty zagrażali Fučíkowi i trzeba przyznać, że tyski golkiper miał wydatny wpływ na utrzymanie bezbramkowego rezultatu przed finałową odsłoną.

Wiadomo było, że przy takim przebiegu spotkania, każda bramka w ostatniej tercji może okazać się być tą na wagę zwycięstwa w tym starciu i na pewno obie ekipy były wyczulone przez trenerów, żeby przede wszystkim nie popełnić błędu.

Ten błąd jednak się pojawił i pojawił się po stronie gości, a konkretnie Allena. Strata w strefie neutralnej, do gumy dopadł Grzegorz Pasiut, który wraz z Patrykiem Wronką ruszył do kontry dwóch na jednego, świetne podanie “Profesora” wykończył popularny “Wronczes” i otworzył wynik spotkania pięknym strzałem w okienko.

Posypała się gra tyskich zawodników od tego momentu, kilka minut później zrobiło się już bardzo źle dla przyjezdnych i znów w rolach głównych duet Wronka-Pasiut. Tym razem to Wronka podawał do doświadczonego reprezentanta Polski, który sprytnym strzałem z półobrotu znalazł lukę między parkanami Fučíka i wprawił po raz drugi w euforię publikę w Satelicie.

Sytuacja okazała się być na tyle trudna, że już nie do uratowania, nie pomogła nawet gra w przewadze, gdzie świetnie spisywał się John Murray, również w końcówce przy tyskiej grze bez bramkarza, golkiper GKS-u Katowice nie dał się zaskoczyć.

Manewr z wycofaniem Fučíka nie przyniósł wyrównania, a przyniósł śmierć tyskich nadziei na korzystny wynik w tym starciu, bo Steven Anderson umieścił gumę w pustej siatce i ustalił wynik spotkania na 3:0.

Dzięki fenomenalnej postawie swoich liderów, katowiczanie wywalczyli decydujący mecz o mistrzostwie w Tychach i to właśnie w poniedziałek rozstrzygną się dopiero losy tegorocznego tytułu.

Szósty tytuł mistrzowski i podwójna korona! Tyszanie spełnili marzenie

Wykonało się! Po siedmiu meczach finału play-off w końcu poznaliśmy mistrza Polski sezonu 2024/2025. Został nim GKS Tychy, który pokonał dziś GKS Katowice 4:2.

[…] Siódmy mecz był prawdziwym thrillerem. Na lodzie momentami aż kipiało od testosteronu, a zawodnicy obu ekip nie szczędzili sobie razów. Jeśli chodzi o hokejowe konkrety, to znacznie więcej zaprezentowali ich gospodarze. O losach spotkania przesądziła druga tercja, w której gospodarze dwukrotnie znaleźli sposób na Johna Murraya. Ale po kolei.

Obie drużyny przystąpiły do spotkania w tych samych składach, co w meczu numer sześć. Trybuny Stadionu Zimowego szczelnie wypełniły się do ostatniego miejsca, ale miejscowa publika wraz ze swoimi ulubieńcami szybko musiała przełknąć gorzką pigułkę. W 4. minucie sposób na Tomáša Fučíka znalazł Jean Dupuy, który z najbliższej odległości przekierował do bramki krążek zagrany przez Grzegorza Pasiuta.

Ale tyszanie, którym w ostatnich dwóch starciach zarzucano słabą skuteczność, w końcu znaleźli sposób na Johna Murraya. Golkipera GieKSy z najbliższej odległości pokonał Filip Komorski, który zmienił tor lotu krążka po uderzeniu Alana Łyszczarczyka. Był to pierwszy gol podopiecznych Pekki Tirkkonena od 116 minut i 29 sekund!

Gospodarze byli aktywniejsi w ataku i oddawali więcej strzałów, ale do końca pierwszej odsłony wynik nie zmienił się.

Milowy krok w kierunku zwycięstwa w tym spotkaniu zwycięzcy sezonu zasadniczego zrobili po zmianie stron. W ciągu zaledwie 99 sekund zdobyli dwie bramki, które zbiły katowiczan z pantałyku.

Najpierw John Murray nie zdołał zamrozić krążka, więc pracujący przed bramką Mark Viitanen wepchnął gumę do siatki z najbliższej odległości. Trener Jacek Płachta poprosił o challenge, sugerując, że rywale przeszkadzali „Jaśkowi Murarzowi” w wykonaniu skutecznej interwencji. Jednak na niewiele się to zdało. Sędziowie po obejrzeniu materiału wideo pewnym ruchem wskazali na środek tafli.

Efektowniejsze było trafienie Mateusza Bryka, który – po podaniu Bartłomieja Jeziorskiego z prawego skrzydła – popisał się przepięknym uderzeniem z nadgarstka.

Katowiczanie musieli zagrać odważniej i zaatakować. Jeszcze przed końcem drugiej tercji stworzyli sobie dwie dobre okazje. Najpierw katowickim obrońcom urwał się Brandon Magee, który nie zdołał zaskoczyć Tomáša Fučika. Chwilę później golkiper tyszan w efektowny sposób obronił uderzenie Marcusa Kallionkieliego.

Goście w trzeciej odsłonie oddali więcej strzałów, ale mieli spory problem ze znalezieniem sposobu na tyskiego golkipera, który bronił bardzo pewnie. Powodzenia nie przyniósł im tez okres gry w przewadze.

Na 234 sekundy przed końcem regulaminowego czasu gry Jacek Płachta zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza i chwilę później jego zespół zdobył kontaktowego gola. Spod linii niebieskiej uderzył Jean Dupuy, a guma odbiła się jeszcze od rękawicy Filipa Komorskiego i znalazła się w siatce.

Szkoleniowiec GieKSy znów zagrał va banque, ale tym razem nie przyniósł on wyrównującego gola. Przeciwnie gumę przejął Alan Łyszczarczyk i dograł do Rasmusa Heljanki. Fiński skrzydłowy położył pieczęć na zwycięstwie i tytule mistrzowskim.

wkatowicach.eu – Hokejowy GKS Katowice wicemistrzem Polski

W poniedziałek, 7 kwietnia, rozstrzygnął się wynik play-offów Polskiej Hokej Ligii. GKS Katowice zmierzył się z GKS-em Tychy na Stadionie Zimowym w Tychach. Niestety GieKSie nie udało się wygrać finałowego siódmego meczu, który zakończył się wynikiem 4:2. GKS Katowice został wicemistrzem Polski.

[…] Od początku na lodowisku były wielkie emocje. Obie drużyny ostro walczyły o krążek. Pierwszą bramkę w 4. minucie strzelił Jean Dupuy po pięknym zagraniu Grzegorza Pasiuta. Chwilę później zakotłowało się pod naszą bramką, ale rywalom nie udało się strzelić gola. Niestety w 10. minucie meczu tyszanie wyrównali. Do bramki GKS-u Katowice celnie strzelił Filip Komorski. Kilka razy kotłowało się przy bramce GieKSy, ale na szczęście bez gola. Ostatecznie 1. tercja zakończyła się wynikiem 1:1.

Druga tercja rozpoczęła się intensywnie. Murray jak zwykle stanął na wysokości zadania. Doszło do potyczki Allena i Dupuy’a – otrzymali karę na 2 minuty. Viitanen strzelił bramkę dla tyszan w 28. minucie. Trener GieKSy zgłosił challenge, ale nie został uznany. Trzecia bramka dla tyszan padła w 31. minucie. Trafił Bryk. W 35. minucie była szansa na bramkę dla nas jednak Fucik obronił nasz strzał. Piękna akcja katowiczan w 38. minucie, ale niestety nie udało się trafić do bramki. 2. tercja zakończyła się wynikiem 3:1 dla GKS-u Tychy.

GKS Katowice miał sporo do nadrobienia w trzeciej tercji meczu. W jej pierwszej połowie było kilka ciekawych akcji, ale nikt nie strzelił bramki. W 52. minucie Tychy otrzymały karę, więc GieKSa przez dwie minuty grała w przewadze. Nie udało się jednak tego wykorzystać. Dupuy trafił bramkę dla GKS Katowice w 57. minucie. Ostatnie minuty meczu były bardzo emocjonalne. W ostatniej minucie padła niestety jeszcze bramka od Heljanko dla tyszan.

Mecz zakończył się wynikiem 4:2. GKS Katowice został wicemistrzem Polski.

Po niesamowitej walce, pełnej emocji, pasji i hokejowego serca, GieKSa zdobywa tytuł Wicemistrza Polski w TAURON Hokej Lidze!

Hokej w naszym mieście to historia, tradycja i duma – a dziś dopisujemy kolejny ważny rozdział. Dziękuję najlepszym kibicom, to dzięki Wam ten zespół gra z takim ogniem! Zawsze z nami, na dobre i na złe. Trzy kolory jedno serce!

przekazał obecny na meczu prezydent Katowic, Marcin Krupa

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Łódzka lekcja futbolu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ciężko się zabrać za pisanie tego felietonu, bo im więcej czasu mija od zakończenia meczu z Widzewem, tym bardziej stwierdzam, że wczoraj na boisku w Łodzi nie mieliśmy czego szukać. Może nawet i dobrze, że mecz zakończył się porażką 0:3, a nie 0:1, bo przy jednobramkowej prawdopodobnie słyszelibyśmy narrację, że było bardzo blisko i gdyby nieco więcej opanowania pod bramką, to moglibyśmy wywieźć punkt lub punkty i w ogóle byliśmy lepsi (!) od Widzewa.

Nie, nie byliśmy. Byliśmy w każdym aspekcie od Widzewa gorsi. I należy to sobie jasno powiedzieć, bo jeżeli będziemy mydlić oczy tym, że więcej mieliśmy piłkę (57%) czy oddaliśmy niemal tyle samo celnych strzałów (trzy przy czterech Widzewa), to nie wyciągniemy mitycznych wniosków, tylko będziemy się pławić w samozadowoleniu.

Niektórzy kibice mówią, że Widzew był słaby i każda inna drużyna by ten mecz z łodzianami wygrała. No niech będzie, że Widzew słaby i każdy by z nimi wygrał. Tylko zwróćmy uwagę na to, że są jeszcze kwestie taktyczne, gra się tak, jak przeciwnik pozwala itd. I mając przeciw sobie bezzębnego rywala, gospodarze mogli sobie pozwolić na taką, a nie inną grę, niby się przyczajając, a gdy mieli już piłkę przy nodze, to zagrożenie pod naszą bramką wzrastało wielokrotnie.

Z jednej strony może i fajnie, że GKS miał tak dużo piłkę, sporo przebywał na połowie rywala i rozgrywał atak pozycyjny. Problem w tym, że nie stworzyliśmy absolutnie żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Zero. Kikolski był bezrobotny. Wydawało się, że najgroźniejsza akcja GKS to była ta, gdy Wasielewski podawał do Rosołka, a ten fatalnie nie trafił dobrze w piłkę, choć wydaje się, że w tej sytuacji i tak rysowaliby linie i prawdopodobnie byłby spalony. Bo jakie inne? Jak Gruszkowski uderzał z woleja, mając przed sobą trzech Widzewiaków? Serio, to jedyne sytuacje, które przychodzą do głowy. Poza tym nic. Przy 57% posiadania, GKS stworzył sobie xG na poziomie 0,76.

Nie mamy na ten moment ofensywy. Nowi zawodnicy nie dają kompletnie nic (jedynie Wędrychowski robi trochę wiatru, ale w Łodzi nic z tego nie wynikało). A „starzy”? Obniżyli loty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Optycznie może to nawet nie wyglądało najgorzej, rozgrywanie w środku boiska, transport piłki na skrzydła. Ale tacy zawodnicy jak Galan, Wasyl, Kowal czy Bartosz Nowak nie dają tego, co w poprzednim sezonie, czyli realnych, wymiernych korzyści – nie mówię tu nawet o golach, tylko o wykreowanych groźnych sytuacjach. Jak już Galan miał dobrą sytuację w polu karnym, to pakował się zwodem w trzech rywali, a jak Wasyl stał dwadzieścia sekund niepilnowany w polu karnym, to wszyscy byli odwróceni do niego plecami i nie widzieli, że należy zagrać mu piłkę. W tej sytuacji wyglądało to tak, że choć wiara kibica była taka, żeby siłą woli wepchnąć tę piłkę do siatki, to po prostu z obrazu gry absolutnie się na to nie zanosiło. Nawet na jednego gola, który byłby raczej łutem szczęścia niż czymś co wynika z przebiegu meczu.

A gdy Widzew już postanowił przyatakować, to można się było modlić, żeby zaraz nie wyciągać drugi raz piłki z siatki. Szalał Akere, którego nie potrafili upilnować nasi obrońcy, przeciętnego na razie Fornalczyka też łapał Kowalczyk i na szczęście dla niego nie dostał żółtej kartki. Przede wszystkim jednak dwie wybitne interwencje zanotował niezawodny Dawid Kudła i to choćby wystarczy, żeby powiedzieć, że to był cud, że do 87. minuty nie przegrywaliśmy dwiema bramkami. Nie mówiąc o absurdalnej decyzji Bartosza Frankowskiego o nieuznaniu gola dla Widzewa w drugiej minucie drugiej połowy. My się oczywiście cieszyliśmy, ale tak naprawdę to była radość z błędu VAR-u, bo jak oni się tam dopatrzyli ręki, to naprawdę ciężko zrozumieć.

Niestety nasi obrońcy też nie za bardzo pomogli. Te odbijanki, dziwne straty, które dobrze znamy, znów dały o sobie znać. Już nie mówię o samobóju Kowala, bo to akurat może się każdemu zdarzyć i jest to pech. Ale naprawdę trudno zrozumieć ustawiczne stawianie na Lukasa Klemenza, który nie za dobrze sobie radzi na tym poziomie rozgrywkowym i trzymanie Martena Kuuska na ławce. Nie mówię, że Estończyk będzie zbawieniem, bo też swoje miał za uszami, ale Lukas to jest tykająca bomba zegarowa, w większości meczów ma jakieś kuriozalne zagrania i często jedyne, co mu dobrze wychodzi, to w ostatecznej sytuacji jakieś rzucenie się ciałem i zablokowanie piłki czy nawet wybicie z linii bramkowej. Jednak błędy, które popełnia przeważają nad korzyściami i na dłuższą metę z tym zawodnikiem będziemy raczej tracić bramki niż zapobiegać ich utracie. Alan Czerwiński tym razem zagrał dużo słabiej i też przepuścił dziwną piłkę do Alvareza na 3:0, a wcześniej nie był pewny. Jednak patrząc nawet na źródła groźnych sytuacji Widzewa, to nie może być tak, że w straszny sposób Bartosz Nowak traci piłkę i z tego padał niedoszły gol na 2:0. Podobną stratę miał Wędrychowski z Lubinem i tam też było bardzo groźnie.

I teraz sam już się trochę gubię, bo z jednej strony nie chcę, żebyśmy byli jeźdźcami bez głowy, a z drugiej jednak naprawdę ukłuło mnie, gdy mieliśmy przewagę, przycisnęliśmy ten Widzew na początku meczu, mieliśmy serię stałych fragmentów gry i nagle… trener wycofał Klemenza i Jędrycha do obrony. Tak jakby dał sygnał „hej, za bardzo atakujecie, opanujcie się”. Nie wiem, czy nie zadziałało to na podświadomość naszych zawodników, bo tak naprawdę po chwili straciliśmy gola po PIERWSZEJ akcji Widzewa w tym meczu. No i właśnie, rozumiem tę chłodną głowę, ale nie chciałbym, żebyśmy jednak stracili to ofensywne DNA z poprzedniego sezonu na rzecz nadmiernej asekuracji czy wręcz asekuranctwa, bo w historii mojego zainteresowania piłką, takie rzeczy zazwyczaj kończyło się wtopami. Mam na myśli wiele meczów, w których drużyna w końcówce rozpaczliwie cofała się robiła obronę Częstochowy. Czasem to wyszło, częściej nie. Czy ultradefensywa Franka Smudy w meczu z Czechami na Euro 2012. Czy wcześniejsza ultradefensywa Janusza Wójcika na Wembley, co Scholes nam strzelił trzy bramki (jedną notabene ręką, nie jak Shehu).

Tu oczywiście sytuacja to pojedynczy niuans meczowy i zupełnie inna sytuacja. Bo potem niby GKS znów chodził do przodu. Ale tak się to zgrało z tą utratą bramki, że trudno przejść obojętnie.

Trener mówi, że zespół jest po przebudowie. Trochę tak, trochę nie. Tak, bo straciliśmy trzon zespołu, czyli przede wszystkim Oskara Repkę, no i napastnika – jak się okazuje niezłego – Sebastiana Bergiera. Tylko to zaledwie częściowo tłumaczy tę naszą słabą postawę na początku sezonu. Bo Repka Repką, ale nikt nie broni właśnie Galanowi, Wasylowi, Kowalowi czy Nowakowi być co najmniej tak efektywnymi jak w poprzednim sezonie. Ci zawodnicy obniżyli loty i to przede wszystkim na tym trzeba się skupić, żeby wrócili do swojej gry. Wasyl w Łodzi jeszcze nie grał najgorzej, ale w poprzednim sezonie był lepszy. Bo na razie okazuje się, że na wzmocnienia nie mamy co liczyć, jeśli nowi piłkarze nie zaczną funkcjonować tak, jak każdy nowy zawodnik powinien, czyli na motywacji i maksymalnym zaangażowaniu. Na czele z napastnikami, bo całe trzy mecze, w których prezentowali się Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to póki co jakieś nieporozumienie. Chłopaki obudźcie się.

Widzew nas pokonał jakością piłkarską. Wiedzieli, co zrobić z piłką, wiedzieli jak wykorzystać nasze słabe punkty. To mocna drużyna. Choć nie jest powiedziane, że inni nie znajdą na nią sposobu, ale dali nam solidną lekcję gry w piłkę. Piłkę, która nie polega na prostym kopaniu i posiadaniu jej, tylko wiedzy i umiejętności, co z nią zrobić, gdy ma się ją przy nodze.

GieKSa jest w niełatwym położeniu, bo okazuje się, że większość ligi na początku sezonu gra dobrze i już nam odjeżdżają w tabeli. Z kimkolwiek wygrać będzie bardzo trudno. A punkty trzeba gromadzić od początku i to co jakiś czas trzy. Żeby nie obudzić się w sytuacji Śląska Wrocław, który po jesieni miał dziesięć oczek i mimo że wiosną grał dobrze – do utrzymania zabrakło.

A terminarz nam nie sprzyja. Bo teraz Legia w Warszawie.

Niech więc każdy robi swoje – trenerzy i piłkarze pracujcie, my relacjonujmy, a kibice dopingują.

I cokolwiek by się nie działo – wierzymy w zwycięstwo przy Łazienkowskiej!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga