Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Tygodniowy przegląd prasy: Derby ze znakiem Q

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ubiegłego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
W ostatnią środę piłkarki GieKSy rozegrały przełożone wcześniej, ligowe spotkanie z Rekordem Bielsko-Biała. Nasza drużyna zrewanżowała się gospodyniom za przegraną w rozgrywkach Pucharu Polski: GieKSa wygrała 5:0 (2:0). Tym spotkaniem drużyna kobiet zakończyła piłkarską jesień. W tabeli Ekstraligi Kobiet zespół zajmuje czwartą lokatę. W piątek piłkarze rozegrali ligowe spotkanie z Miedzią Legnica – niestety GieKSa przegrała 2:3 (1:1). Prasówkę po tym spotkaniu znajdziecie TUTAJ.
Siatkarze zgodnie z przewidywaniami przegrali z wiceliderem PlusLigi zespołem Jastrzębskiego Węgla 0:3. Kolejne spotkanie siatkarze rozegrają w piątek w Kędzierzynie-Koźlu z ZAKSĄ. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 17:30.
W minionym tygodniu hokeiści rozegrali dwa spotkania wyjazdowe. We wtorek z Cracovią, z którym zespół wygrał 4:2 oraz w piątek z GKS-em Tychy. W tym spotkaniu GieKSa musiał uznać wyższość przeciwników 3:4.
PIŁKA NOŻNA
bts.rekord.com.pl – Rekord B-B – GKS Katowice 0:5 (0:2)
Faworyzowane katowiczanki wyciągnęły wnioski z ubiegłotygodniowej, pucharowej „lekcji”. Tym razem podopieczne Witolda Zająca potraktowały gospodynie z pełną powagą i całą surowością, choć sam początek zaległego meczu 10. kolejki nie zapowiadał łatwej zdobyczy GKS-u. Tym razem bielszczanki nie wyczekiwały ataków ekipy gości przed własnym polem karnym, a starały się nieco wyżej i agresywniej natrzeć na rywalki. By taka sztuka miała szanse powodzenia potrzeba wybornego przygotowania motorycznego i niemal bezbłędnej gry indywidualnej oraz poszczególnych formacji. Wpierw zabrakło tego pierwszego, kiedy Izabela Tracz straciła piłkę w okolicy „szesnastki”, a ratując sytuację sfaulowała Kateřinę Vojtkovą. Niewiele czasu minęło od trafienia z „wapna” Emilii Zdunek, gdy na 2:0 podwyższyła prowadzenie przyjezdnych Klaudia Maciążka. Świetną asysta przy golu popisała się Karolina Koch, bezsprzecznie postać numer jeden w drugiej linii GKS-u. Na większe emocje trzeba było czekać do końcowych fragmentów pierwszej połowy. Z ok. 30-stu metrów nieznacznie chybiła K. Vojtkova, po drugiej stronie Katarzyna Moskała nie zdołała pokonać Kingi Seweryn.
Jeszcze bardziej wyraźna przewaga GieKSy zarysowała się po przerwie. Umiejętności techniczno-taktyczne i przygotowanie fizyczne pozwoliły katowiczankom na niemal pełną kontrolę nad przebiegiem drugiej części spotkania. Byłoby przesadą określić, że przyjezdne z łatwością dochodziły do sytuacji strzeleckich. Niemniej z wielu wykreowanych okazji wykorzystały trzy. Bielszczanki dopowiedziały jedynie uderzeniem Magdaleny Knysak z rzutu wolnego z 22-óch metrów. Tu na wysokości zadania stanęła młodziutka bramkarka GKS-u.
Maksymalne zaangażowanie i niesłychana ambicja, w połączeniu z łutem szczęścia, wystarczyły „rekordzistkom” przed tygodniem do pucharowego awansu. W ligowej konfrontacji górę wzięły stricte boiskowe umiejętności.
dziennikzachodni.pl – Nowy stadion GKS Katowice. Na placu budowy rozpoczęto wycinkę drzew. Czy to oznacza rozpoczęcie większych prac?
Na placu budowy nowego stadionu GKS Katowice rozpoczęły się zasadnicze prace przygotowawcze. Teren jest ogradzany, wycięto też pierwsze z około 500 drzew. Taka sama liczba ma zostać zasadzona na terenie miasta.
Sportowy kompleks powstaje w pobliżu autostrady A4 przy ulicach Bocheńskiego, Upadowej i Dobrego Urobku. Koszt inwestycji to 205.292.538,54 zł brutto. Za taką kwotę ma powstać stadion z trybunami na 14.896 osób, hala mieszcząca 2.792 kibiców, dwa boiska treningowe trawiaste, parkingi i mała infrastruktura. Pozostałe plany zostały przesunięte do drugiego etapu, którego terminy nie zostały określone.
sportdziennik.com – Trzykrotnie budowano presję
Rozmowa z Markiem Szczerbowskim, prezesem GKS-u Katowice.
Po 17 meczach pierwszej ligi GieKSa plasuje się nad strefą spadkową z dorobkiem 19 punktów. Jakie refleksje miał pan na półmetku sezonu?
Marek SZCZERBOWSKI: – Trzeba powiedzieć o dwóch obszarach. Ten pierwszy – to pierwsze 10 spotkań rundy. Graliśmy w nich widowiskowo i widowiskowo nie punktowaliśmy. Zdobywaliśmy stosunkowo dużo bramek, ale nieprzeciętnie dużo też traciliśmy. Mamy w klubie odcinki kontrolne co pięć spotkań. Był zatem odcinek po dziesięciu kolejkach, była burza mózgów, sztab wyciągnął z tego swoje wnioski i wprowadził zmianę sposobu gry. To przełożyło się na konkrety. Dzięki temu gramy z pewnością inaczej niż wcześniej, a do tego w porównaniu do pierwszego okresu bardziej efektywnie. Jeśli ten kierunek, ta tendencja zostanie utrzymana, to będzie można powiedzieć, że zakładane na tę jesień cele zostały zrealizowane.
[…] Trudno było wytrzymać ciśnienie w kwestii trenera Rafała Góraka? Przeszła przez głowę myśl, że może potrzebna będzie zmiana?
Marek SZCZERBOWSKI: – Od momentu, gdy zacząłem pracę przy Bukowej, czyli w sierpniu 2019, pewne oczekiwania i budowanie presji – nie tylko wirtualnie, ale też zgłaszane werbalnie – było trzykrotnie. Trzykrotnie z różnych stron padały różnego rodzaju komunikaty, które można było ocenić jako budowanie presji. To nie są proste tematy. Sztuką jest mimo tej presji umieć racjonalnie ocenić sytuację. Niepodejmowanie decyzji to także decyzja.
[…] Nie było pana w październiku na rozpoczęciu budowy stadionu.
Marek SZCZERBOWSKI: – Budowany jest stadion miejski, na którym ma grać GKS Katowice, ale też hala sportowa. Z niej korzystać będą też inne kluby. To, że nie było przedstawiciela zarządu GKS-u, też w jakiś sposób pokazuje, że będzie to stadion dla wielu podmiotów funkcjonujących na terenie Katowic. Wszyscy znają moje sformułowanie, w którym powiedziałem, że nie ma możliwości rozwoju klubu bez rozwoju infrastruktury. To bardzo istotny krok. Pan prezydent Marcin Krupa jest wyjątkowo prawdomównym i uczciwym człowiekiem. Nie mówię tego jako wypowiedzi o charakterze dyplomatycznym, a z serca. Znam go od wielu lat. Wiem, że jeśli powie: „budujemy”, to budujemy.
Na jakim etapie jest kwestia obowiązku zapłaty 4 milionów złotych zaległych składek do ZUS, którą oddaliście do sądu?
Marek SZCZERBOWSKI: – Wiele spraw organizacyjnych w GKS-ie Katowice zostało uporządkowanych. Ta jest w trakcie porządkowania.
SIATKÓWKA
sportdziennik.com – Surowa lekcja mistrzów
Siatkarze Jastrzębskiego Węgla mają kłopoty personalne, ale nie mają one większego wpływu na poziom gry.
Jastrzębianie jak przystało na obrońców tytułu mistrzowskiego, udzielili GKS-owi Katowice surowej lekcji i pewnie zwyciężyli. – Nie mieliśmy żadnych argumentów na rywali i trudno się dziwić, że mecz zakończył się tak szybko– powiedział po meczu libero GKS-u Katowice, Bartosz Mariański.
– Brakowało nam zagrywki i to chyba podstawa naszego niepowodzenia. A ponadto, gdy już wynik oscylował wokół remisu, to robiliśmy niepotrzebne błędy.
Jastrzębianie pojawili się bez czterech zawodników. Rafała Szymury i Szymon Biniek przebywają na kwarantannie. Natomiast francuski atakujący Stephen Boyer złamał kości śródręcza i czeka go operacja oraz dłuższą przerwa. Z kolei Wojciech Szwed powrócił do treningów i skręcił staw skokowy. Siła uderzeniowa gości na skrzydłach spoczywała na Janie Hadravie oraz Trevorze Clevenot, oraz Tomaszu Fornalu. Obrońcy tytułu mistrzowskiego mają wystarczająco sporo atutów, by odnieść szybkie i przekonywające zwycięstwo. I tak też się stało. Była momentami wyrównana gra, ale w tych kluczowych momentami goście mieli zdecydowanie więcej jakości.
Pierwszy set był prawie bez historii, bo jastrzębianie objęli prowadzenie (12:8 i 16:10) i później ją jeszcze powiększali (22:14). W końcowych fragmentach gospodarze zdołali zdobyć kilka punktów, ale przewaga była znacząca. By nawiązać równorzędną grę z tak renomowanym rywalem to trzeba go „kąsać” zagrywką. A tymczasem była ona anemiczna i nie mogła zrobić krzywdy przyjmującym JW.
W kolejnych odsłonach było zdecydowanie więcej walki ze strony gospodarzy i nawet wynik oscylował wokół remisu. Jednak w końcowych fragmentach Jan Hadrava solidnie punktował był niemal nieuchwytny dla katowiczan. A ponadto gospodarze zaczęli „strzelać” po autach. Wszystko się skończyło w niespełna 85 minut, ale taki scenariusz był do przewidzenia.
GKS Katowice – Jastrzębski Węgiel 0:3 (17:25, 20:25, 21:25)
HOKEJ
dziennikpolski24.pl – Comarch Cracovia była zmęczona i nie dała rady GKS-owi Katowice
Comarch Cracovia w spotkaniu z GKS Katowice miała niewiele do powiedzenia i przegrała. Ale trudno się temu dziwić.
Ledwie dwa dni po zakończeniu trzydniowego półfinałowego turnieju Pucharu Kontynentalnego przyszło Comarch Cracovii rywalizować w lidze. I to z liderem. Bez Damiana Kapicy, który musi wyleczyć kontuzję mięśnia przywodziciela i nie będzie go przez miesiąc.
Gospodarze zostali powaleni na deski zaraz na początku gry. Najpierw Wronka wykorzystał błąd w obronie i w sytuacji sam na sam pokonał Pieriewozczikowa, a po 49 sekundach idealnie dograł krążek do Pasiuta, który trafił w odsłoniętą część bramki. Trener Rohaczek natychmiast zareagował i zmienił bramkarza. Gdy goście zagrali w przewadze, zdobyli trzeciego gola. Cracovia była na kolanach. Gospodarze przycisnęli w końcówce, groźnie strzelał Bodrow – ale miejscowi nic nie wskórali.
Drugą tercję krakowianie rozpoczęli od gry w przewadze, ale nie zagrozili bramce gości. Potem szukali pierwszego gola. Gra się trochę wyrównała, katowiczanie bowiem szanowali siły. Zabolotny dobrze się spisywał, broniąc m.in. strzał Hudsona z bliska w 39 min.
W trzeciej odsłonie goście mogli podwyższyć wynik, ale Fraszko trafił w słupek. Gospodarze wreszcie zdobyli gola, gdy grali 5 na 4. Gol na 3 min przed końcem dał nadzieję gospodarzom. Po chwili Nemec przestrzelił w dobrej sytuacji. Wronka „zamknął” jednak ten mecz. W końcówce z lodu zjechał bramkarz, ale „Pasy” nie zbliżyły się już do GKS-u.
sport.interia.pl – Blisko skandalu! Polała się krew. Sędziowie przegapili faul!
W niedzielę tuż przed północą Comarch Cracovia zapewniła sobie i polskiemu hokejowi awans do finału Pucharu Kontynentalnego, a niespełna dwie doby później zabrakło im sił, by skutecznie rywalizować z liderującym w ekstraklasie hokeistów GKS-em Katowice. Podopieczni Jacka Płachty, napędzani bramkami i asystami Patryka Wronki, wygrali w Krakowie 4-2.
[…] Katowiczanie rozstrzygnęli rywalizację w niespełna 10 minut. Ojcem ich zwycięstwa był filigranowy wychowanek Podhala Nowy Targ Patryk Wronka, który miał udział przy każdej z bramek. Najpierw wygrał pojedynek z Denisem Pieriewozczikowem, a później asystował kolegom. Najpierw Grzegorzowi Pasiutowi, który w wieku 34 lat przeżywa drugą młodość. Na 0-3 podwyższył w przewadze Patryk Krężołek.
[…] Na trzy minuty przed końcem Stepan Csamango spod bandy podał do Iwana Jacenki, który ładnym uderzeniem z nadgarstka zapewnił krakowianom kontakt bramkowy 2-3.
Trybuny ożywiły się z dopingiem, ale szybko uciszył je ponownie Wronka, który po podaniu Pasiuta, chytrym strzałem zza bramki pokonał Davida Zabolotnego, który w I tercji zastąpił Pieriewozczikowa.
[…] Do sporej kontrowersji doszło w 37. min. Po trafieniu kijem rany twarzy doznał Jakub Prokurat, któremu polała się krew. Sędziowie przegapili to zdarzenie. W przerwie w grze podjechał do nich kapitan gości Grzegorz Pasiut, by zgłosić pretensje. Najwyraźniej uczynił to zbyt energicznie, bo został odesłany do boksu kar na dwie minuty za niesportowe zachowanie. Pasiut osiągnął też inny efekt – sędziowie główni, po konsultacji z linowym i obejrzeniu rany Prokurata podyktowali karę meczu dla Alesza Jeżka, który udał się do szatni. Za niego do boksu kar na pięć minut poszedł Patryk Gosztyła.
Trener Rohaczek nie mógł się pogodzić z tą decyzją. W przerwie po II tercji wysłał kierownika zespołu Sebastiana Witowskiego do załogi Polskihokej.tv, która realizowała transmisję z meczu. Lektura powtórki dowiodła, że Jeżek atakiem z góry kijem chciał zatrzymać rywala. Sęk w tym, że odbita od lodu hokejka trafił w twarz lekko pochylonego Prokurata.
sportdziennik.com – Derby ze znakiem Q
Bramkarz Kamil Lewartowski otrzymał specjalne podziękowania od kibiców, bo wykazał się siłą mentalną.
Derby GKS-ów z Tychów i Katowic jak mogliśmy oczekiwać dostarczyły sporo sportowych wrażeń. Oba zespoły się nie oszczędzały i stworzyły wiele sytuacji oraz strzeliły efektowne bramki. O jedno trafienie lepsi okazali się tyszanie i tym samym przerwali serię 5 zwycięskich meczów katowiczan. Teraz właśnie tyszanie mogą pochwalić taką passą.
[…] Gospodarze zdawali sobie sprawę, że tylko agresywna gra od pierwszego gwizdka może przynieść jakieś wymierne efekty. I tak też się stało – goście zostali szybko zepchnięci do defensywy i John Murray był obstrzeliwany przez swoich byłych kolegów. Najpierw zaskoczył go Jakub Michałowski dalekim strzałem. „Jaśka Murarza” można jedynie usprawiedliwić, że przed nim było sporo zawodników i mógł być zasłonięty. A potem Jegor Fieofanow popisał się efektownym dryblingiem i z łatwością posłał krążek do siatki.
Goście dysponują wartościowymi hokeistami i doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że wcale nie wywieszą białej flagi. Patryk Wronka kilkoma dynamicznymi atakami dał o sobie znać, jego imiennik Krężołek też miał okazję, ale przeniósł krążek nad poprzeczką. Po koniec 11 min Wronka znalazł się w dogodnej sytuacji, ale był faulowany przez Olafa Bizackiego, a nieco wcześniej przez Michałowskiego. Wronka karnego wykorzystał w iście mistrzowskim stylu.
W 18 min doszło do bokserskiego starcia pomiędzy dwoma warszawiakami Filipem Starzyńskim i Mateuszem Bepierszczem. Ten pierwszy otrzymał podwójną karą mniejszą, drugi – pojedynczą. To była dobra tercja w wykonaniu obu zespołów, ale ze wskazaniem na gospodarzy.
Goście wyciągnęli właściwe wnioski z 1. odsłony i w kolejnej przejęli inicjatywę. Atakowali, lecz nie potrafili stworzyć klarownych sytuacji, choć Kamil Lewartowski musiał być cały czas skoncentrowany. W 30 min po strzale Bartłomieja Jeziorskiego krążek trafił w poprzeczkę. Tak przynajmniej wydawało się z wysokości trybun. W końcu ataki gości przyniosły efekt, bo Wronka po raz drugi zaskoczył tyskiego golkipera. Jedni i drudzy szukali okazji do zmiany rezultatu, lecz o wszystkim miała rozstrzygnąć ostatnia tercja.
A w niej wiele się działo! Gospodarze w ciągu 31 sek. zdobyli 2 gole po efektownych akcjach. Jednak ta przewaga jeszcze nie gwarantowała zwycięstwa. Gdy do boksu kar powędrował Radosław Galant, niezawodny Pasiut zdobył kontaktowego gola. Na 1:38 min przed końcem trener Jacek Płachta wziął czas i po nim wycofał Murraya. Jednak to posunięcie nie przyniosło efektu.
Obie drużyny stanęły na wysokości zadania, zaprezentowały się z jak najlepszej strony i zostały pożegnane oklaskami. A „Lewar”, bramkarz gospodarzy, otrzymał specjalne podziękowania i w pełni na nie zasłużył.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze