Dołącz do nas

Felietony Hokej Kibice

www.usterka.uk, czyli post scriptum z wyjazdu do Cardiff

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Wyjazd na finałowy turniej Pucharu Kontynentalnego do stolicy Walii zamykamy tradycyjnym PS-em. Zapraszamy do lektury.

  1. Podobnie jak na półfinałowy turniej do Cortiny, na finał do Cardiff redakcja GieKSa.pl udała się w jednoosobowym składzie w postaci niżej podpisanego. Jako współtowarzysze wybrali się ponownie Hudy i Seba.
  2. Jednak na miejscu mogłem liczyć na wsparcie ze strony wielu „miniredaktorów” spośród kibiców (o nich poniżej).
  3. Jako że wyjazd kolidował terminowo z turniejem w Spodku, wiedzieliśmy, że będą małe problemy sprzętowe. O ile z redakcyjnego aparatu mogłem skorzystać, to w kwestii wszelkich wideo z dopingu byłem już zdany na telefony. Dodatkowo bez statywu, który nie mieścił się do bagażu podręcznego.
  4. Pierwsze schody pojawiły się podczas starania się o akredytację. Otóż zostałem poinformowany, że wszystkie polskie prośby o wejściówkę dla mediów muszą przejść przez… klub. Nie ten z Cardiff, nasz. Nawet ze strony mediów kompletnie z GieKSą niezwiązanych takich jak Radio Katowice. Cóż, widocznie nie tylko w naszym klubie absurd goni absurd.
  5. Kiedy okazało się, że próby uzyskania akredytacji spalą na panewce, zaszła konieczność zakupienia biletu. Rozważając zakup poszczególnych wariantów wejściówek, spotkałem się na forum z zarzutami „przycebulenia” i wypominkami, że do Cortiny brałem kanister (który notabene bardzo się przydał!). Cóż, wyjazdy na drugi koniec Europy do tanich nie należą, a dowcipnych Kolegów po szalu zachęcam, żeby za każdą małą podśmiechujkę wsparli redakcję kwotą 19.64 zł, a za dużą – 196,40 zł. Śmiech to zdrowie!
  6. W związku z punktem 5., wybieramy wariant niskobudżetowy z tanim lotem do Londynu, nocnymi busami do Cardiff i jedynie dwoma noclegami.
  7. Wylatujemy z Pyrzowic w czwartek o 15.45 i po niespełna dwóch godzinach lądujemy na Stansted, skąd jedziemy busem do centrum Londynu. Jako że do busa do Cardiff pozostało kilka godzin, decydujemy się na pieszą trasę obok kilku głównych atrakcji: London Eye, Big Bena, katedry Westminster i w końcu pałacu Buckingham. Wszystkie zabytki podświetlone po zmroku prezentują się imponująco, choć zdecydowanie najmniej – siedziba króla.
  8. Trzeba przyznać, że busy linii National Express są niezwykle komfortowe, a ponadto wyposażone w wi-fi i gniazda USB. Z racji, że zapomnieliśmy angielskiej przejściówki do wtyczek, okazało się to dla nas chwilowo zbawienne.
  9. W stolicy Walii meldujemy się w piątek o 3:30 nad ranem. Położenie dworca autobusowego, a także temperatura odbiegająca od naszych oczekiwań sprawiają, że pierwszą przyśpiewką cisnącą się na nasze usta było: „Co to za miasto, co to za wieś – ani pod**ić, ani co zjeść…”
  10. Z racji zmęczenia, a przede wszystkim obrączek u większości z nas, pierwsza z wymienionych czynności nie była nam w głowie, natomiast na ząb chcieliśmy jak najbardziej coś wrzucić, a przede wszystkim się ogrzać. Pełni nadziei udajemy się do całodobowego Maca. Jednak zostajemy sprowadzeni na ziemię, kiedy okazuje się, że zjeść, owszem, można, ale jedynie na wynos i dłużej tu nie zabawimy.
  11. Poszukując nieco przyjaźniejszej temperatury, trafiamy na dworzec kolejowy, pozbawiony jednak… drzwi. Zapewne po to, żeby takim jak my nie wpadło do głowy kimać w tym miejscu. Jednak widząc bramki pozbawione kołowrotków, decydujemy się przejść przez nie na dalsze rejony stacji, po czym trafiamy na poczekalnię, w której momentalnie zasypiamy na najbliższe 2h.
  12. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy po tym czasie, próbując wyjść z budynku, napotykamy te same bramki, ale… z kołowrotkami. Przy nich stoi uśmiechnięty kanar z prośbą „ticket, please”. Pierwsza myśl chłopaków: „Ty, Fjodor, powiedz mu, że wywaliliśmy bilety na hasiok”. Przytomnie zauważam, że to nie przejdzie i z rozbrajającą szczerością tłumaczę, że nie jechaliśmy żadnym cugiem i nie wiedzieliśmy, że nie można wejść, bo bramki były otwarte. W odpowiedzi na pytanie pomocnicze „To co robiliście tam przez 3h?!” próbuję być dyplomatyczny: „Well… tam jest zimno, tu jest ciepło…”. Na szczęście poskutkowało – typ machnął ręką i nas wypuścił.
  13. Wracamy do centrum, gdzie wreszcie jest możliwość zjedzenia śniadania w cywilizowanych warunkach. Podczas niego dostaję wiadomość z miłą niespodzianką – zamiast o 14:00 apartament będzie gotowy w południe. Zatem po posiłku i zakupach udajemy się na kwaterę.
  14. Vindico Arena, podobnie jak i cały kompleks International Sport Village, mieści się na kompletnym zadupiu. Od centrum Cardiff dzieli ją ok. 45-50 min z buta, natomiast od zatoki Cardiff Bay – około pół godziny. My wybraliśmy zakwaterowanie w tej drugiej lokalizacji.
  15. Po odświeżeniu się i zjedzeniu obiadu udajemy się na pierwszy szpil. Miałem lekkie obawy, czy na normalnym bilecie uda mi się wnieść cały sprzęt, ale okazały się one bezpodstawne.
  16. Umieszczenie telefonu w celu nagrania dopingu nastręczyło mi nieco problemów, jednak w sukurs przyszła mi taśma malarska znajdująca się na kwaterze, którą po prostu przykleiłem go do stalowych barierek sektora. Gospodarze nie mogli wyjść z podziwu, komentując: „ooo, very technical…”.
  17. Po pierwszej tercji turnieju mamy również pierwszą usterkę – okazuje się, że szlag trafił moją kartę pamięci w telefonie, a wraz z nią – wideo z dopingu. Na szczęście mam laptopa, na którego zgrywam naprędce dane, zwalniając pamięć urządzenia.
  18. To nie koniec problemów – po dogrywce telefon się rozładowuje. Na szczęście z pomocą spieszy Seba. Dzięki niemu możecie oglądać zwycięskie rzuty karne, radość po nich, a także odśpiewany hymn Polski.
  19. Niestety gospodarzom udzielił się świąteczny nastrój i odtworzyli Mazurka Dąbrowskiego w rytmie… „Lulajże Jezuniu”, przez co po raz kolejny wokal nie zgrał się z muzyką. W sumie nie wiem, co wyszłoby słabiej – takie przesunięcie w fazie czy dostosowanie się do muzycznych zamulaczy.
  20. Na szpilu spotykamy znajomych z okolic Imielina – Anię, Kingę, Zeba i innych „grubiorzy z Libiąża”, jak prosili o sobie napisać. Udało im się zakwaterować w liczbie 13 głów 10 minut z buta od hali. Szczęściarze.
  21. Hudy i Seba decydują się do nich na chwilę wpaść, ja natomiast, czując kompletne zmęczenie i mając w perspektywie pracę do wykonania, jadę busem na kwaterę.
  22. Materiały kończę obrabiać grubo po północy, a moich współtowarzyszy ani widu, ani słychu. Zmęczenie wygrywa jednak z niepokojem i padam na pysk.
  23. Okazało się, że chłopakom chwila przedłużyła się do… 8.30 rano, kiedy to wpadli na metę, urządzając mi pobudkę.
  24. Również rano Jaśka, który miał obrabiać materiały wideo, informuje mnie o usterce nr 2 – padł mu laptop kompletnie. Staje się jasne, że wideo z dopingu będzie z pewnym poślizgiem.
  25. Jako że w sobotę gramy z gospodarzami dopiero o 19:00, przeznaczamy ten dzień na zwiedzanie Cardiff. Czynimy to jednak osobno, gdyż udało mi się namówić starego szkolnego przyjaciela zamieszkałego w Southampton, aby mnie odwiedził w Walii. Moi współtowarzysze trafili do jakiegoś muzeum lokalnego górnictwa, my – na zamek, który okazał się finalnie zamknięty.
  26. W tym momencie następuje usterka nr 3, czyli czarny ekran w moim telefonie, którego nie można ani wyłączyć, ani zresetować. Abym mógł zawczasu zorganizować jakiś sprzęt zastępczy, kumpel podrzuca mnie pod samą halę, jednak jak na złość moich współtowarzyszy za nic znaleźć nie mogę, a zadzwonić do nich z wiadomych względów się nie da.
  27. Na początku szpilu telefonu użycza mi Kinga (którą z racji warkoczyków łatwiej wypatrzyć nawetw najgęstszym tłumie), a po pierwszej tercji wreszcie znajduję Hudego, który udostępnia mi swój sprzet. Dzięki niemu mieliście możliwość obejrzenia oprawy GieKSiarzy podczas trzeciej tercji starcia z gospodarzami.
  28. Sam szpil, choć bardzo wyrównany, nie kończy się tym razem happy endem i zamiast Mazurka Dąbrowskiego słuchamy hymnu walijskiego. Warto podkreślić godne zachowanie GieKSiarzy, którzy pierwsze takty hymnu skwitowali gromkimi brawami.
  29. Kibice gospodarzy byli pod wielkim wrażeniem naszego dopingu i zrewanżowali się długimi, rzęsistymi oklaskami w kierunku sektora trójkolorowych fanatyków, a ich hokeiści, zgodnie z duchem fair play tej dyscypliny, długo oczekiwali na zjazd z lodu drużyny GieKSy.
  30. Okazało się, że telefon Hudego miał idealne wyczucie, gdyż od razu po udaniu się obu drużyn do szatni… rozładował się do zera. Na szczęście w sukurs przyszedł Seba, dzięki któremu mogłem zarejestrować krótki wywiad z Grzegorzem Pasiutem.
  31. W moim laptopie już w momencie wyjazdu nie działała klawiatura. Wziąłem zatem ze sobą miniklawiaturę zastępczą, podłączaną na bluetooth, a ładowaną za pomocą USB. Niestety po powrocie na kwaterę spotkała mnie usterka nr 4 – gniazdo ładowania okazało się kompletnym bublem, które wytrzymało 3 włożenia kabla. Od tej pory musiałem używać klawiatury bardzo oszczędnie, ograniczając się do wklepywania haseł.
  32. Obrabianie materiałów do późnej nocy ma wiele minusów, a z pewnością jednym z nich jest to, że ryjesz nosem w spieprzoną klawiaturę, a zastępczej (niezdatnej do naładowania) zapominasz wyłączyć.
  33. W efekcie kolejny dzień zaczynam od pomstowania, że już żadna z klawiatur nie działa, a tym samym pozbawiam się jakiegokolwiek własnego sprzętu, na którym mógłbym pracować. No nie, wróć, aparat na szczęście był na chodzie.
  34. Jako że musieliśmy wykwaterować się do 10:00, a nasi ziomkowie mieli nocleg do dnia następnego, przenosimy do nich wszystkie bagaże, włączamy sprzęt do ładowania, wsiadamy w bus i udajemy się silną ekipą do katedry św. Dawida na niedzielna Mszę, która z racji efektownej oprawy muzycznej bardzo przypadła nam do gustu.
  35. Po uczcie duchowej uświadomiłem sobie, że z racji wczorajszej awarii telefonu od dłuższego czasu nie dzwoniłem do rodziny. Kiedy koło niedzielnego południa moja Żona po dłuższym milczeniu odebrała telefon z nieznanego numeru, pierwsza jej myśl była, że koledzy dzwonią powiadomić, że coś mi stało. Szybko została jednak sprowadzona na ziemię, że będzie jej dane dalej nieść krzyż w postaci chłopa GieKSiarza:)
  36. Podróż powrotna do hali miała zająć około kwadransa. Po tym czasie ku naszemu zdziwieniu zauważamy, że bus jedzie w nieco dziwnym kierunku, zamiast morza, naszym oczom ukazują się góry, a mieszkańcy za oknem staja się coraz bardziej kolorowi. Jednak dzielny Zeb, nasz nieformalny przewodnik, zapewnia, że wszystko ma obcykane, że bus robi kółko i sytuacja jest opanowana.
  37. Mimo że generalnie staram się ufać kolegom po szalu, ujrzawszy dwa busy z napisem „International Sport Village” podążające w przeciwną stronę, przypomina mi się stara turystyczna piosenka: „Módl się za tych, co dobrym poszli szlakiem, ale w złym kierunku”.
  38. Zasięgam zatem języka u kierowcy, który potwierdza czarny scenariusz. Na tej pomyłce tracimy ponad godzinę, co owocuje tym, że w hali meldujemy się na początku drugiej tercji.
  39. Na domiar złego, z tego pośpiechu zapominam baterii i karty pamięci do aparatu. Na szczęście telefonu użycza mi Ania i to dzięki niej mogliście oglądać foto i wideo ze starcia z Kazachami i podziękowań drużynie ze strony kibiców.
  40. Z kolei dzięki pomocy Hudego udało się przeprowadzić krótki wywiad z trenerem Jackiem Płachtą. Na gorąco nasz szkoleniowiec wyglądał na załamanego wynikiem turnieju i nie był zbyt rozmowny. Trenerze, głowa do góry, dobrze było!
  41. Po meczu udajemy się na kwaterę naszych ziomków, gdzie wszyscy mają mocno rozrywkowe nastroje, a mnie czeka praca. Spisywanie wywiadu na telefonie nie było chyba najlepszym pomysłem, bo roiło się w nim od literówek. Na szczęście Kosa czuwał.
  42. Wieczorem udaję się na trzecią tercję meczu Cardiff – Herning i dekorację, na której mam nadzieję zobaczyć i uwiecznić GieKSę. Niestety duński zespół wygrywa 4:3, przez co na podium mogliśmy oglądać jedynie inne ekipy.
  43. Około północy usterka nr 5 – ni stąd, ni zowąd, telefon Hudego odmawia posłuszeństwa, jednak nie wiedzieć czemu naprawia się mój (sam). Dzięki temu nie zostajemy z jednym na trzech chłopa.
  44. O 2:30 wsiadamy w powrotny bus do Londynu i przed 6:00 rano docieramy do stolicy. Pierwszym przystankiem jest ponownie Mac, w którym na szczęście można usiąść w cywilizowanych warunkach. Wykorzystuje to Hudy, który po spożyciu śniadania zasypia na stole jak kamień. Uwierzcie mi, cholernie zazdroszczę temu człowiekowi umiejętności spania gdziekolwiek łeb przyłoży. Niesamowite.
  45. W poniedziałek oglądamy most Tower Bridge, Katedrę św. Pawła (z zewnątrz) i na koniec docieramy do British Museum. Jednak mamy tam tylko półtorej godziny, więc zobaczyliśmy niewiele.
  46. Wejście do ostatniego z wymienionych obiektów jest darmowe, jednak uprasza się o zostawienie „donation”. Naszą dotacją był solidny scyzor Seby, który mu skasowano przy wejściu, mimo że wcześniej przeszedł nawet przez… bramki na lotnisku. Trzepanie w tym muzeum jest niesamowite, ludziom zabierano nawet… grzałki.
  47. Całe szczęście, że wybieramy stosunkowo wczesny bus, 4 godziny przed odlotem. Nie dość, że na dworcu dziki tłum i kierowca zabiera nas tylko ze względu na godzinę lotu, to jedziemy na lotnisko 2,5 godziny, z czego 2 godziny po Londynie.
  48. Nie licząc sporego opóźnienia, powrotny lot odbywa się bez zakłóceń i w Pyrzowicach lądujemy po 22:00.
  49. Na koniec pragnę jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy mi pomogli w pracy w wyjątkowo trudnych tym razem warunkach – w szczególności, Ani, Hudemu i Sebie, bez których wsparcia materiałów na stronie byłoby znacznie mniej. Przepraszam również za jakość niektórych materiałów wideo – zapewne dało się je zrobić lepiej, ale w pojedynkę i przy tak licznych awariach było to niezwykle trudne.
  50. Jeśli w przyszłym roku będzie nam dane zagrać w europejskich pucharach, mnie ze względów rodzinnych może zabraknąć. Nieustannie i gorąco zachęcamy do pomocy w redakcji, a tych, którzy nie są w stanie – do materialnego wsparcia.



2 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

2 komentarze

  1. Avatar photo

    Opppo

    27 stycznia 2024 at 22:31

    Punkt 50, Redaktorze kochany,nie żartuj.

  2. Avatar photo

    Zachary213

    29 stycznia 2024 at 22:17

    Bardzo fajna relacja. Zwłaszcza się uśmiałem przy 35 i37

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Hokej

Kompromitacja w Tychach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.

Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.

Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.

Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.

GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)

1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman

GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.

GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

1/8 finału dla Katowic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.

Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.

W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.

Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek,  a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.

GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.

GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga