Kibice Klub Piłka nożna
[WYWIAD] GKS lepiej jest postrzegany w Polsce niż u nas w Katowicach
Jutro minie dokładnie 150 dni od czasu, gdy Wojciech Cygan podał się do dymisji. Od tego czasu praktycznie nie udzielał wywiadów, a w mediach znalazło się jedynie kilka krótszych rozmów. Uznaliśmy w redakcji, że warto spotkać się z osobą, która przez 7,5 roku tworzyła GKS Katowice. Były prezes przystał na nasze zaproszenie.
Warto dodać, że trochę czasu spędziliśmy na przekonywaniu naszego rozmówcy, że taki wywiad ma sens. Rozmowa jest swego rodzaju klamrą, która spina okres Wojciecha Cygana w GieKSie. Po nagłej dymisji pojawiło się kilka pytań, m.in. o Damiana Garbacika, drużynę rezerw, czy menedżera Dariusza Motałę, które tak naprawdę nigdy nie zostały wyjaśnione. Poruszyliśmy te kwestie w poniższej rozmowie. Oprócz tego nie mogło zabraknąć pytań, o całokształt działań przez te ponad siedem lat. Wojciech Cygan zastał GieKSę biedną, z ogromnymi problemami i stojącą na krawędzi istnienia. Zostawił stabilną organizacyjnie, gdzie finanse i licencja nie stanowią problemu. Nie przedłużamy i… zapraszamy do wywiadu!
Minęło niecałe 150 dni od czasu, gdy zrezygnowałeś z bycia prezesem w GieKSie. Szybko zleciało?
To ciągle krótki okres, bo przez te 7,5 roku mocno związałem się z klubem. Dalej łapię się na tym, że zaczynam i kończę dzień od sprawdzenia tego, co tam ciekawego się dzieje w GieKSie. To oprócz wiadomego sentymentu bierze się także z tego, że dalej jestem zaangażowany w sprawy związane z GKS, choć już nie jako osoba zarządzająca, a jedynie nadzorująca – jak to ma miejsce choćby w spółce hokejowej. Myślę, że wszystkie osoby, które pracowały w GieKSie, a później z niej odeszły, świetnie rozumieją, o czym mówię. Trudno jest tak po prostu odejść z klubu i stracić z nim całkowicie kontakt.
Czym się teraz zajmujesz?
Dalej jestem w piłce. Zasiadam w zarządzie PZPN, a moja kadencja kończy się pod koniec 2020 roku. Oprócz tego pracuję w kilku organach związkowej centrali. Pełnię także funkcję wiceprezesa Pierwszej Ligi Piłkarskiej i jestem tam odpowiedzialny przede wszystkim za sprawy prawne. To na pewno w jakiś sposób absorbuje, bo dość często muszę pojawiać się w Warszawie. Prowadzę także kancelarię adwokacką, która funkcjonuje i na pewno będę chciał, by tak było dalej. Piłka nożna na pewno wciąga. Przez te wiele lat spotkałem naprawdę masę osób i teraz mam większą okazję, by się z nimi spotykać, często w milszej i spokojniejszej atmosferze.
Mecz w Sosnowcu to był taki punkt kulminacyjny?
Moja decyzja, która zapadła zaraz po jego zakończeniu, nie miała związku tylko z wynikiem spotkania. To było narastające we mnie przekonanie, że w klubie potrzebna jest zmiana. I to nie na zasadzie kolejnej wymiany trenera, czyli tak jak się często dzieje w wielu klubach. Nie chciałem udawać, że to jest jedyny sposób na rozwiązanie problemu, w jakim sportowo znalazła się sekcja piłki nożnej. Trener pozostał i myślę, że wówczas to była dobra decyzja, bo mimo tych spotkań derbowych, mamy taką pozycję, że awans w tym sezonie dalej jest możliwy. Moja decyzja narastała we mnie od pewnego czasu. Największym ciosem była dla mnie sytuacja po meczu z Kluczborkiem. Wtedy odpadliśmy de facto z walki o awans, który miał być ukoronowaniem mojej aktywności w GieKSie. Jeśli miałbym wskazać punkt kulminacyjny, to byłoby właśnie to spotkanie, a nie mecz w Sosnowcu. Podaliśmy się wtedy razem z Marcinem Janickim do dymisji, ale potem, po rozmowach z właścicielem, zdecydowaliśmy się spróbować jeszcze raz. Początek tego sezonu był jednak bardzo ciężki. Mecz z Puszczą, z Siedlcami i napięta atmosfera, która eskalowała po meczu w Sosnowcu, to był ten moment, w którym podjąłem decyzję, że czas odejść. Chciałbym podkreślić, iż nie zostałem przez kogokolwiek zwolniony. To była moja samodzielna decyzja. Moment był odpowiedni, bo pozwolił wstrząsnąć klubem i to nie tylko piłkarzami, ale całą strukturą.
Nie uważasz, że zbyt szybko odszedłeś?
Na pewno to nie była decyzja podjęta zbyt szybko. Miałem czas by ją przemyśleć. Nawet teraz po kilku miesiącach jestem przekonany, że to był odpowiedni krok – i dla mnie, i dla GieKSy. Osiągnięcie sukcesu bez poprawnych relacji między piłkarzami a kibicami, pracownikami klubu czy sponsorami, jest według mnie bardzo, bardzo trudne. Dlatego też, jeśli moja dymisja mogła w tym jakoś pomóc, to myślę, że wybrałem dobrze.
Z jakimi reakcjami spotkałeś się przed i po ogłoszeniu swojej decyzji?
Od dłuższego czasu dużo mniejszą wagę przywiązywałem do wpisów w mediach społecznościowych, czy na forum, choć oczywiście docierały do mnie czasami informacje, co tam jest wypisywane. Od dawna staram się nie czytać w ogóle komentarzy, bo za większością z nich kryją się kompletnie anonimowe osoby. Zdarzało się, że dostawałem od takich osób mało przyjemne wiadomości, ale pojawiały się także głosy od kibiców, którzy mnie wspierali, dziękowali lub nawet dziwili się, że podjąłem taką decyzję. I proszę mi wierzyć — to nie były głosy pojedyncze. To był bardzo miły moment, a po opublikowaniu pożegnania (które pojawiło się też na GieKSa.pl) to się jeszcze bardziej nasiliło. Raz jeszcze za to dziękuję.
Dlaczego GKS Katowice nie awansował do Ekstraklasy w poprzednim sezonie?
To jest bardzo dobre pytanie, bo mimo upływu czasu — wszak to już ponad pół roku — to ciągle najczęściej zadawane mi pytanie. Zadają je wszyscy, którzy są związani z branżą piłkarską. Mecz z Kluczborkiem cały czas siedzi mi głowie. Nie potrafię racjonalnie i ze stuprocentowym przekonaniem odpowiedzieć, co się wtedy wydarzyło. Pamiętam pierwsze minuty, dwie bramki i absolutną kontrolę nad tym, co dzieje się na boisku. To już nawet nie chodzi o tę ostatnią bramkę w meczu, ale o sam fakt, że Kluczbork strzelił wcześniej dwie i wyrównał stan meczu. Jest to dla mnie naprawdę trudne. Przed meczem z Kluczborkiem trener Brzęczek powiedział mi, że jeśli wygramy trzy spotkania, to awansujemy. I okazałoby się to prawdą… Ta ścieżka do upragnionego awansu wówczas nie wyglądała jakoś ekstremalnie trudno – mecze z Kluczborkiem, Grudziądzem i Bytovią. Z perspektywy czasu myślę, czy właśnie wtedy — przed meczem z Kluczborkiem — nie trzeba było podjąć jakiegoś działania. Może lekki wstrząs personalny, a może idąc w drugą stronę np. zgrupowanie? Teraz to już takie „gdybanie”. Zarząd zasadniczo powinien zapewnić najlepsze warunki dla dyrektora, trenera i piłkarzy. I tak na pewno było. Każdy to potwierdzi, że od strony organizacji klub był gotowy na ten awans – i to także, jeśli chodzi o premie czy zapisy w kontraktach gwarantujące przedłużenia umów po awansie. Liczne pomysły, które były zgłaszane przez sztab szkoleniowy czy dyrektora, były omawiane i praktycznie w całości wdrażane. Projekt „Jerzy Brzęczek” był skrojony na GieKSę, przynosił długo bardzo dobre efekty i nagle — w ciągu kilkudziesięciu minut — zakończył się z hukiem. Odrzucam skrajne teorie — takie o działaniach niezgodnych z przepisami. Bardziej stawiałbym na sprawy związane ze sferą mentalną.
Jakbyś skomentował to, co powiedział menedżer Dariusz Motała, że według niego na awansie bardziej zależało trenerowi niż piłkarzom?
Wydaje mi się, że w tej wypowiedzi nie chodziło o samo uderzenie w piłkarzy, ale bardziej podkreślenie, jak bardzo na awansie zależało trenerowi. Ja nie mogę zarzucić piłkarzom jako grupie, że nie chcieli awansu. Pamiętam, jak wyglądali po meczu z Kluczborkiem. Nie mam też żadnego dowodu, by oceniać indywidualnie, że komuś nie zależało, że ktoś odpuścił. Myślę też, że trener Brzęczek miał wiele racji, mówiąc, że dla wielu z tych chłopaków to była jedyna szansa na awans do Ekstraklasy, która już nigdy się nie powtórzy. I jeszcze raz podkreślę, że na tym awansie na pewno zależało miastu i bezpośrednio władzom Katowic, sponsorom, zarządowi oraz pracownikom klubu. To wiem na pewno.
Zawiodłeś się na wielu osobach podczas czasu spędzonego przy Bukowej?
Wiadomo, że przez te lata było masę momentów, kiedy emocje grały dużą rolę. Nie wszystko układało się tak, jakbym to sobie zaplanował. Na pewno nie mam żadnych ukrytych pretensji. Jeśli miałem lub mam do kogoś coś personalnie, to ta osoba na pewno o tym wie. Zawsze starałem się o takich rzeczach mówić bezpośrednio. Nie chcę tego roztrząsać publicznie, ale na pewno jest tak, że z pewnymi osobami dalej utrzymuję kontakt, a z innymi moje drogi się rozeszły.
Jaki jest Twój największy sukces, a jaka największa porażka związana z GieKSą?
Niezależnie od tego, co by się nie działo przez najbliższe kilkadziesiąt lat i jakkolwiek ludzie, by nie oceniali tego okresu sportowo, to faktem jest, że przez ostatnie lata GieKSa przeszła przemianę. Klub wyszedł z ogromnych problemów finansowych i organizacyjnych. Przez te lata, wraz ze wszystkimi pracownikami, Marcinem Janickim, z ogromnym udziałem miasta Katowice i całej masy sponsorów, udało się zmienić postrzeganie GKS w Polsce. Klub przestał być uważany za finansowego trupa. Zostawiłem GieKSę w dobrej sytuacji finansowej, bez widma likwidacji. Nie ma już żadnych problemów licencyjnych. Miasto udało się przekonać do objęcia większościowego pakietu oraz przejęcia odpowiedzialności za klub. Urzędnicy byli zadowoleni z tych zmian do tego stopnia, że teraz na bazie GKS buduje się istotną część całego sportu zawodowego w mieście. Mam z tego ogromną satysfakcję. Do dziś nasz klub jest też pokazywany jako wzór podmiotu, który poradził się z ogromnymi problemami finansowymi. To podkreślają szczególnie przedstawiciele Komisji Licencyjnej PZPN. Oni nam kiedyś zaufali, uwierzyli w nasz plan i teraz tego nie żałują. Teraz gdy w zarządzie spółki nie ma już mojej osoby, to czas, by nowi ludzie na solidnych fundamentach budowali sukces sportowy, bo kwestie organizacyjne na pewno są na wysokim poziomie. Dziwi mnie tylko jedno, a mianowicie fakt, że rozmawiając z wieloma osobami z całego kraju, można odnieść wrażenie, że GKS lepiej jest postrzegany w Polsce niż u nas w Katowicach. Dobrze o klubie wypowiadają się nie tylko ludzie piłki, ale także siatkówki czy hokeja. I to z całego kraju. A u nas często słychać narzekania i wątpliwości – i nie mam tu na myśli samego wyniku sportowego, ale takie pojawiające się przeświadczenie, że jeżeli np. Tychy czy Gliwice wspierają swoje kluby to dobrze, a jeśli to samo robią w Katowicach, to już takie dobre nie jest…
Jeśli chodzi o błędy, to rozpamiętuję przede wszystkim te personalne. Należy jednak pamiętać, że nie ma takiego klubu, który ich nie popełnia. To jest nieodłączona część sportu. Bardzo często na papierze ktoś wyglądał super, ale np. potem nie umiał odnaleźć się w tak dużym klubie, jak GKS. Nie chcę już używać słowa „presja”, bo to jest słowo, które w Polsce jest wypowiadane chyba jedynie w kontekście GieKSy… Problem w postrzeganiu GKS polega na długim okresie bez wymiernego sukcesu sportowego. Często jednak zapomina się o tym, że klub balansował przez wiele lat na granicy istnienia. Czasami sam się łapię na tym, że pewnie moje rządy byłyby ocenianie niemal wyłącznie pozytywnie, gdyby Komisja Licencyjna swego czasu nam nie zaufała i spadlibyśmy do niższych lig. Raczej nikt nie miałby wtedy by do mnie pretensji, bo co ja sam wtedy mógłbym zrobić, mając na plecach przeszło 10 mln zł zobowiązań? A przez te kolejne lata pewnie byśmy na ten poziom pierwszoligowy wrócili… Jednakże wtedy – razem z miastem – postanowiliśmy walczyć i przez dwa kolejne sezony dostawaliśmy licencję na 1 ligę w ostatnich możliwych terminach po złożeniu stosownych odwołań. Doskonale zdaję sobie sprawę, że ciężko przekonać kibiców, którzy chodzą na mecze, że sukcesem jest to, że mając kilkumiesięczne opóźnienia w płatnościach, udawało się utrzymać w lidze, że przystępowaliśmy do spłaty długów czy pozyskiwaliśmy kolejnego sponsora. Oni chcą wygrywania, awansów i trudno im się dziwić, bo to klub sportowy. Patrząc na ostatnie lata, nie zapominajmy jednak, że mogliśmy startować kolejny raz od samego początku, a tak naprawdę dopiero ostatnie dwa sezony – ten zakończony na 4. miejscu i ten ostatni przegrany na finiszu – były rozgrywane w warunkach stabilizacji finansowej.
Zawsze w wywiadach powtarzałeś, że żałujesz zwolnienia trenera Moskala.
Chciałbym, by kiedyś wrócił do GieKSy, bo mam bardzo dobre zdanie na jego temat, jeśli chodzi o umiejętności trenerskie, budowanie relacji z szatnią. Trener Moskal załapał się na okres, gdzie płynność finansowa dopiero się tworzyła, a zdecydowanie gorzej pracuje się w momencie, kiedy ciągle myśli się, czy w tym miesiącu będzie wypłata i to pytanie krąży po szatni. Podkreślałem, że tej decyzji żałuję, bo myślę, że była podjęta pod wpływem emocji, które wtedy nie powinny na to wpływać. Ta decyzja nie obroniła się również pod innym względem. Nie mieliśmy przygotowanej alternatywy na taką sytuację. Teraz mając doświadczenie, wiem, że zawsze trzeba mieć przygotowany plan B, jeśli chcesz zmienić trenera.
Kto podjął decyzję o likwidacji zespołu rezerw?
Propozycja wyszła od Darka Motały. Dziś trzeba przyznać, że przedstawiony wówczas pomysł nie został wprowadzony w życie. Mniejsza o przyczyny, bo nie mogłem już tego obserwować od środka. Plan polegał na tym, że po spadku do okręgówki zamiast rozgrywek w tak niskiej klasie miały być organizowane mecze sparingowe z udziałem innych zespołów — czy to trzeciej-czwartej ligi, czy rezerw pozostałych klubów ze Śląska i nie tylko. Spotkania miały się odbywać na dobrych boiskach, przede wszystkim na bocznym boisku przy Bukowej — raz na dwa, trzy tygodnie — i zawsze pod okiem sztabu szkoleniowego pierwszej drużyny. Oprócz samego spadku drużyny rezerw to drugim ważnym powodem było to, że chcieliśmy postawić na zespoły juniorskie. Naszym celem było stopniowe wprowadzanie młodzieżowych drużyn do CLJ. Na tym fundamencie miało się budować coś, co w niedługim czasie powinno zaprocentować wzmocnieniami dla pierwszej drużyny. Nie uważam, by konieczne było posiadanie zespołu rezerw, by piłkarze byli w rytmie meczowym. Mamy dobre przykłady tego choćby w Białymstoku czy Kielcach. Nawet jeśli nastąpi zmiana w tym podejściu i powstanie znowu zespół rezerw to będzie on mógł starać się o grę w rozgrywkach A klasy, a nie jak niektórzy mówią — w C klasie. A klasa, to tylko liga niżej niż okręgówka, w której znaleźliśmy się, gdy likwidowaliśmy drużynę rezerw. To powinien być tylko sezon różnicy, więc nie demonizowałbym tego tematu. I raz jeszcze podkreślę, że – w mojej opinii – zaproszenie drużyn na mecze sparingowe jest dużo lepsze i wygodniejsze – także z punktu widzenia naszych drużyn młodzieżowych, bo w takich spotkaniach mogliby się też ogrywać czasem lepsi juniorzy, którzy pod okiem szkoleniowca pierwszej drużyny byliby o krok od pierwszej ligi. Chcę też podkreślić, że trener Mandrysz wiedział o tym planie, był mu przedstawiony i chociaż miał swoje wątpliwości, czy uwagi, to ostatecznie z taką decyzją się pogodził.
Sporo zamieszania było w lecie z osobą Dariusza Motały. Jego rozmowy w Lubinie, brak planu B, a później nowa umowa i szybka rezygnacja z jego osoby w ciągu sezonu.
Jeśli chodzi o rozmowy z Lubinem, to Dariusz Motała o nich mnie nie informował, ale ja o nich się szybko dowiedziałem z innych źródeł. Dla mnie nie było tutaj przekroczenia reguł z jego strony. Nasza umowa się kończyła, a Dariusz dostał sygnał, że ktoś chce się spotkać, więc na to spotkanie pojechał. Dla mnie to była rzecz absolutnie zrozumiała. Jeśli chodzi o „plany A, B” — bo nawet trener Mandrysz się do tego odnosił w wywiadach — to już od zakończenia zimowego okienka mieliśmy rozmowy z dyrektorem Motałą i trenerem Brzęczkiem na temat zawodników do ekstraklasy oraz do pierwszej ligi. Były dwa warianty i nie było tak, że się skupialiśmy tylko na ekstraklasie, czy też tylko pierwszej lidze. Gdy było wiadomo, że zostajemy w pierwszej lidze, a trenerem zostanie Piotr Mandrysz, to na spotkaniach z dyrektorem miał on przedstawianą listę zawodników, którzy mogli dołączyć do składu. Część z tych propozycji spotkała się z akceptacją trenera, a część nie. Zasadniczo w mojej ocenie Darek Motała pełnił swoje obowiązki dobrze. Uważam, że był przygotowany, miał pojęcie o tym, co robi i to, że ekstraklasa się po niego zgłosiła, to mnie nie zdziwiło. Jeśli zaś chodzi o jego umowę, to kończyła się ona 30 czerwca i przed tym dniem została przedłużona. To nie było też tak, że dyrektor nie wiedział, na czym stoi i do ostatniej chwili trzymaliśmy go w niepewności. Jeśli chodzi o odejście, to odbyliśmy długą rozmowę i razem doszliśmy do wniosku, że takie pożegnanie będzie dla nas najlepsze. Nie chcę odnosić się do tego, czy już wtedy Darek miał umowę w Lubinie, czy nie, bo tego nie wiem. Dla mnie normalną sprawą jest, że ktoś odchodzi z jednego klubu i idzie od razu do drugiego. Mamy dalej poprawne relacje i życzę Darkowi wszystkiego dobrego w jego dalszej karierze.
Czy mógłbyś wyjaśnić kwestię związaną z przesunięciem do rezerw Damiana Garbacika?
To ja zadecydowałem o przesunięciu Damiana do treningów z zespołem juniorów. Wbrew podejrzeniom strzelona samobójcza bramka w meczu z Wigrami nie miała automatycznego przełożenia na taką decyzję. Nikt nie stwierdził przecież, że Damian strzelił takiego gola specjalnie. Po tym meczu zaprosiłem Damiana na rozmowę. Wtedy też zadecydowałem, że najlepiej będzie, jak Damian złapie pewien dystans, pewne rzeczy sobie przemyśli i poukłada w głowie. Zewnętrzna ocena kibiców tej decyzji mnie w tej sytuacji nie interesowała, gdyż tylko wąskie grono ma wiedzę na temat tego, o czym rozmawialiśmy na tym spotkaniu. Żeby nie było niedomówień — Damian na tej rozmowie zachowywał się normalnie, nie było żadnych problemów, nazwijmy to „wychowawczych”. W trakcie tej rozmowy odniosłem wrażenie, że Damian potrzebuje przerwy i uzgodniliśmy, że takie przesunięcie nastąpi, ale już wtedy ustaliliśmy, że za jakiś czas zawodnik wróci do pierwszej drużyny, że jest to przesunięcie czasowe. Dalej jestem przekonany, że w tamtym momencie to było najlepsze wyjście dla wszystkich.
Jak wygląda od środka sytuacja akademii Młodej GieKSy? W ostatnim czasie wiele krytyki zbiera ona wśród kibiców, czy też rodziców.
Najpierw generalna uwaga — każda akademia, gdzie trenuje kilkaset dzieci, naraża się na niebezpieczeństwo takich negatywnych komentarzy. Jeśli w roczniku jest kilkadziesiąt dzieci, to wiadomo, że jedni grają w tych fajniejszych turniejach, a inni w mniej fajnych. Dodatkowo duża część rodziców będzie uważać, że to właśnie ich dziecko jest najlepsze i to ono powinno grać w najlepszej drużynie. Akademia Młoda GieKSa jest już na takim etapie, gdzie coraz ciszej można mówić o tym, że cały czas jest rozruch, budowa i czekamy na efekty. Te pierwsze efekty już powinny powoli nachodzić. To będzie pierwszy etap mocnej weryfikacji tego, co zrobiono w ostatnich latach. Myślę jednak, że to nie jedyna płaszczyzna takiej weryfikacji. Patrząc na inne akademie, to taka praca nie powinna się ograniczać jedynie na szkoleniu tych, którzy są w klubie, ale również na wyszukiwaniu zdolnych zawodników w innych drużynach i wzmacniania nimi akademii. Mam nadzieję, że stabilna sytuacja finansowa akademii pozwoli także na to, żeby stawiać poszczególnym rocznikom cele — czy to indywidualne, czy drużynowe. Bardzo bym chciał, by drużyny Młodej GieKSy grały w CLJ, bo to jest dobra podbudowa pod pierwszy zespół. Trzeba dawać możliwość młodym. Ja – także w kontekście likwidacji zespołu rezerw – uważam, że trzymanie ludzi w rezerwach, którzy mają po 22-23 lata nie ma większego sensu. Jeśli nie przebili się wcześniej, to raczej GieKSy już nie zbawią. Jeśli zaś chodzi o samą młodzież, to teraz z dużym zaciekawieniem jadę na turniej do Warszawy, gdzie dwa młode roczniki GieKSy awansowały do turnieju finałowego o Puchar Prezesa PZPN–u. Chętnie obejrzę, jak wypadną na tle innych drużyn z całego kraju.
Dlaczego współpraca z Rozwojem idzie tak opornie?
Przez długie lata bardzo szkodliwy wpływ miały animozje personalne. Nawet nie na płaszczyźnie prezesów, ale na niższych poziomach. Pojawiały się spory i rywalizacja o to, kto jest w danym roczniku lepszy, a mecz derbowy między drużynami urastał do największego wydarzenia w sezonie. Taka sytuacja była niezdrowa i nie pomagała stosunkom pomiędzy klubami. Te wzajemne animozje trwały wiele lat i tego nie można było ot, tak zmienić. W momencie, gdy prezesem Rozwoju został Zbigniew Waśkiewicz, to zaczęliśmy rozmawiać na temat współpracy. Podpisana w lipcu zeszłego roku umowa nie daje gotowych rozwiązań dla każdej sytuacji, ale wyznacza pewne ramy. Niewątpliwie Rozwój ma duże sukcesy w szkoleniu młodzieży, więc naturalną jest chęć umożliwienia tym chłopakom grania w klubie, który jest w wyższej lidze — tym bardziej że oba kluby są z jednego miasta, a obie akademie są wspierane przez miasto Katowice. Wiem, że najtrudniejszy jest ten pierwszy krok, w którym zawodnik Rozwoju stanie się pełnoprawnym zawodnikiem pierwszej drużyny GieKSy. Trzymam mocno kciuki za to, by taki transfer nastąpił jak najszybciej, bo to pozwoliłoby przełamać kolejną barierę do pełnej współpracy obu klubów.
Kibice często domagają się rozwiązania kontraktów z zawodnikami. Czy to jest takie proste, jak się wydaje?
Rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron zawsze jest możliwe, ale nie zawsze jest łatwe i tanie. Od strony prawnej umowy piłkarskie są bardzo dobrze zabezpieczone. Wszystko zależy od zdolności negocjacyjnych, przekonania danego zawodnika do tego i — tak jak przy trenerach — trzeba mieć mocne przekonanie, że na jego miejsce przyjdzie ktoś, kto będzie lepszy. Jeśli chodzi o takie łatwe recepty, to bardzo często są one przekazywane przez osoby, które nie mają wiedzy na temat zapisów kontraktów, tego, jaką zawodnik odgrywa rolę nie tylko na boisku, a w szatni, jaki ma wpływ na drużynę. Jeśli chodzi o aktualną sytuację, to mówienie o zmianach w zimie na poziomie więcej niż 3-4 piłkarzy, jest moim zdaniem bardzo ryzykowne. Takich przykładów było wiele – choćby swego czasu Flota. Zresztą teraz jestem bardzo ciekaw, jak po dużych zmianach będzie funkcjonował na przykład Raków Częstochowa. Co do części kibiców to ich słowa, że trzeba „wywalić wszystkich, budować od nowa” to ocena nazbyt ogólna i przez to niesprawiedliwa. Może kolejny raz się narażę, ale z całą mocą podkreślę, że aktualna szatnia GieKSy to nie jest siedlisko leserów i lekkoduchów, którzy wybrali to miejsce na ziemi, by przeżyć kolejne miesiące ze swojego życia. W końcu to w niej zasiadają ludzie, których jeszcze nie tak dawno przy Bukowej oklaskiwano, a rok temu w przerwie zimowej byli na 2. miejscu w tabeli. A że nie wszyscy zawsze znajdują się w optymalnej formie to specyfika sportu i efekt wielu różnych czynników, nie zawsze zależnych tylko od samych zawodników. Zresztą tak po prawdzie to, jaka jest pewność, że przyjdzie 20 czy 25 innych, lepszych piłkarzy, którzy szybko zaadoptują się do klubu i z ich udziałem nastąpi pasmo sukcesów? Poza tym taka drastyczna wymiana w środowisku piłkarskim mogłaby przynieść odwrotny efekt. Piłkarze mogą nie chcieć przychodzić do klubu, który nie jest stabilny, w którym piłkarze podpisują kontrakty, a nagle się ich wyrzuca w ramach jakiejś odpowiedzialności zbiorowej. W każdej takiej decyzji o rozwiązaniu kontraktu trzeba być ostrożnym i duża w tym rola trenera. To on musi zadecydować, czy danego zawodnika widzi w składzie, chce go oglądać i trenować. Co oczywiste, zmiany w kadrze na ogół są pożądane, bo nie ma takiej grupy ludzi, której nie można wzmocnić, ale decyzje o rozmiarze tych zmian winny być gruntownie przemyślane.
Czy zrobiłeś wszystko, co się dało w sprawie stadionu?
Nie brałem udziału w pracach żadnego zespołu w tej sprawie, ale przekazywaliśmy do miasta informację na temat naszych uwag i potrzeb. Jestem przekonany, że wykonaliśmy swoją pracę dobrze w tym zakresie. Partnerem dla miasta jest teraz osoba Marcina Janickiego i wiem, że on również nie zaniedba rzeczy, które są istotne z punktu widzenia funkcjonowania klubu na nowym stadionie.
Z perspektywy czasu, gdybyś mógł teraz tamtemu Wojciechowi Cyganowi doradzić, czy wchodzić w GieKSie, to co byś mu powiedział po tylu latach i czasie spędzonym w klubie?
Rozumiem, że jesteśmy w 2010 z bagażem doświadczeń z 2017 roku? Wtedy w 2010 przy pierwszej propozycji wejścia do klubu, odmówiłem. Teraz mając taką wiedzę i doświadczenie, nie zrobiłbym tego. Miałem wtedy obawy, czy uda mi się zdać egzamin adwokacki, czy nie zaniedbam czegoś, na co pracowałem całe lata. Moi koledzy z roku mieli 3-4 miesiące, by się do tego egzaminu przygotować, ja takiego komfortu nie miałem, ale ostatecznie efekt był pozytywny. Praca w GieKSie to bardzo ciężki kawałek chleba, wymagający czasem bardzo dużej odporności psychicznej. Pamiętam np. wigilie, które zaczynałem od telefonów od komorników czy wierzycieli. Dostawałem też SMS-y, które były bardzo osobiste i trudne dla mnie. Ludzie pisali o sytuacjach życiowych spowodowanych tym, że GieKSa nie płaciła. Ja w tamtym momencie nie miałem możliwości, by płacić, bo klub tonął w długach. Czasami trzeba było angażować prywatne środki… Teraz ktoś powie, że można się było zachować inaczej, lepiej, ale w tamtym czasie tych decyzji było dziesiątki dziennie, przychodziły wezwania do zapłaty, wyroki, zajęcia komornicze. Pojawiały się wciąż nowe problemy. Wtedy naprawdę pracowaliśmy po 20 godzin dziennie na rzecz klubu. Ktoś powie, że to nie sztuka wyjść z problemów przy wsparciu miasta. Jak słyszę takie argumenty, to polecam tym ludziom, by poszli do miasta i poprosili o wsparcie dla klubu w takim położeniu, w jakim wówczas była GieKSa. Ciekaw jestem, co by usłyszeli. W jednym z artykułów zobaczyłem wyliczenia, ile to pieniędzy miasto Katowice przeznaczyło na klub za moich czasów. Zostało to przedstawione jako zarzut. Ja uważam to za swój sukces. To, że w ekstremalnie trudnym momencie udało mi się przekonać władze miasta do tego, że w GieKSę warto inwestować i pomóc klubowi spłacić zobowiązania, to coś, co zadecydowało, że klub dalej funkcjonuje, tyle że już na dużo spokojniejszych wodach. Za to wielkie brawa należą się miastu i jego władzom. Zresztą, co ciekawe, ci, którzy twierdzą, że oni lepiej zarządzaliby klubem w trudnych czasach, jakoś dziwnie nie zgłaszali swoich kandydatur w sytuacji milionowych zobowiązań, braku pewności co do przyszłości klubu czy też możliwej odpowiedzialności za część długów prywatnym majątkiem moim i Marcina.
Z drugiej strony, co z życiem osobistym?
Szczerze, jeśli chcesz wejść w klub tylko by administrować nim, to nie rób tego. Ja absolutnie nie mam poczucia, że coś straciłem przez to, że byłem zaangażowany w pracę w klubie. Dla mnie GKS to nie są zmarnowane lata, to jest przygoda mojego życia. Dzięki tej pracy moje życie się zmieniło. Poznałem masę fajnych ludzi. Może coś mi uciekło, ale nie należę do tych, którzy rozpamiętują i żałują zdarzeń z przeszłości.
Co dalej z Wojtkiem Cyganem?
Na pewno nie szukam teraz propozycji, które by mnie angażowały w takim stopniu, jak praca jako prezes GKS-u Katowice. Po moim odejściu pojawiały się zapytania i to nie tylko ze sportu, ale na dziś potrzebuję czasu i złapania dystansu przed kolejnymi wyzwaniami. Pewnie, jeśli pojawiłby się jakiś ciekawy projekt, to będę myślał nad swoim zaangażowaniem się, o ile oczywiście osoby decyzyjne będą widziały w nim moją osobę.
Tym wywiadem zamykamy pewien rozdział związany z Twoją osobą i funkcją prezesa w GieKSie. Co byś chciał przekazać zatem kibicom?
Chciałbym, by kibice patrzyli na funkcjonowanie klubu z uwagą, z żywym zainteresowaniem, ale przede wszystkim by nie zapominali, że są kibicami i powinni być z klubem na dobre i na złe. Bez kibiców klub nie istnieje i na pewno nie będzie dobrze funkcjonować. Bez wsparcia trybun, czy też takiego codziennego zainteresowania, ten projekt nie ma przyszłości. Nikt nie będzie budować dużego klubu sportowego tylko po to, by ludzie w administracji mieli pracę, czy zawodnicy pograli sobie na boisku, tafli lub parkiecie. Prosiłbym też kibiców o powściągliwość w niektórych ocenach, bo naprawdę nie wszystko jest takie, jak na pierwszy rzut oka widać. Łatwo wydawać opinie, komentować, ale najpierw warto poznać uzasadnienie danej decyzji. Życie klubu, zwłaszcza wielosekcyjnego, to wiele różnych działań każdego dnia. Jak to w życiu – nikt nie ma patentu na nieomylność i nawet jeśli po tygodniach, miesiącach czy latach pewne decyzje nie są w stanie się obronić, to trzeba z tego wyciągać dobre wnioski na przyszłość i iść do przodu. Chcę też, by kibice pamiętali, że GKS Katowice to projekt na długie lata i o przyszłości nie będzie decydować jedynie pierwszy mecz z Puszczą Niepołomice na wiosnę. Kibice muszą być z klubem przez cały czas, bo tylko tak rodzi się sukces. Na koniec, jeśli mogę siebie ocenić, to wydaje mi się, że swoją robotę wykonałem solidnie i na pewno w każdej decyzji szukałem dobra klubu. Teraz mocno trzymam kciuki i wierzę, że w niedługim czasie będę mógł się cieszyć z sukcesów każdej z sekcji. Kibicom zalecam cierpliwość i wiarę w tych ludzi, którzy są w klubie. Oni naprawdę chcą silnej GieKSy. A tym wszystkim, którzy chcą mi coś przekazać pod tekstem w komentarzach, to zapraszam do rozmowy osobistej czy też przy pomocy mediów społecznościowych. Anonimowych komentarzy i wpisów na forum nadal nie czytam i nawet ta rozmowa z Wami mojego stanowiska w tym zakresie nie zmieni (śmiech).
Rozmawiali: Błażej, kosa
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Felietony
I co, niedowiarki?
Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.
Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić. Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.
O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.
Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.
Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.
Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.
Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.
Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.
Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.
W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?
Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.
Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.
Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.
Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.
Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.
Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.
O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!
Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.
Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.
GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.
Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.
A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.
Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.
Piłka nożna
Górak: Ocena celująca
Po meczu Termalica – GKS Katowice odbyła się tradycyjna konferencja prasowa, podczas której wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Rafał Górak i Marcin Brosz. Poniżej główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis całej konferencji prasowej w formie audio.
Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Mecz niewątpliwie dużego kalibru jeśli chodzi o wartości punktowe, układanie tabeli, bo byliśmy po dwóch zwycięstwach w ekstraklasie i mieliśmy straszną ochotę przyjechać tu po punkty. Spodziewałem się bezapelacyjnie trudnego meczu i ta pierwsza połowa po strzeleniu bramki – mieliśmy dużo szarpanej gry i trzymaliśmy ten wynik przy sobie pieczołowicie, bardzo dobrze spisywaliśmy się we własnym polu karnym. Tam wykonaliśmy masę pracy, takiej jakiej bym sobie życzył. Natomiast w kwestii trzymania się przy piłce i pewnego kunsztu nie potrafiliśmy tego złapać tak, jak byśmy chcieli. Niewątpliwie ten trzeci mecz w ciągu sześciu dni dał zawodnikom dość dużo odczuć i to było widać z punktu widzenia takiej mobilności, ale wiedziałem, że jeżeli przetrwamy ten moment, to później zawsze tak jest, że zawodnicy dokańczają ten mecz w lepszej dyspozycji. Tak to już jest, że jak już puści to zmęczenie, to już potem idzie. Druga połowa – czekaliśmy, żeby wykorzystać szansę, żeby podwyższyć na 2:0 – planowaliśmy to w przerwie, zakładaliśmy, że to się stanie. Potem bardzo dobre zmiany, jestem zadowolony, że ta głębia składu jest, bo zostali też przecież wartościowi zawodnicy w Katowicach. Tym jestem zbudowany i co – kolejny bardzo ważny krok do przodu. Trzecie zwycięstwo, czwarte z meczem pucharowym, taka się mała seria wymalowała i z tego jestem bardzo zadowolony. Nie możemy się natomiast już doczekać meczu z Piastem Gliwice, który będzie ostatnim w tej kwarcie, bo po nim będzie ta ostatnia przerwa reprezentacyjna. Mogę tylko pogratulować drużynie i jestem bardzo zadowolony ze zwycięstwa.
Marcin Brosz (trener Bruk-Bet Termaliki Nieciecza):
Po ostatnim spotkaniu wydawało nam się wspólnie, że zrobiliśmy progres i przy pewnych korektach utrzymamy poziom naszej gry. Natomiast mecz nas zdecydowanie zweryfikował i pokazał, że tak naprawdę jesteśmy na dnie. Zdajemy sobie sprawę, że to bardzo trudny okres dla nas. Pewne rzeczy, treningi, schematy, nazwiska, to jest ten moment, by inaczej spojrzeć na ten zespół i to jest szansa dla tych zawodników, którzy na tę szansę czekają. Na to inne spojrzenie, żeby trochę zmienić oblicze naszego zespołu.



KaTe
9 lutego 2018 at 15:59
Dajcie spokój panu Cyganowi. Jego wpływ na poprawę sytuacji finansowej Gieksy jest zerowy… Natomiast, głupie decyzje o likwidacji rezerw i w sprawie Garbacika spadają już na jego konto. Poza tym, naiwna wiara w fachowość „Darka” Motały nie świadczy najlepiej o rozeznaniu b. prezesa.
Mecza
9 lutego 2018 at 17:50
Mądre słowa „uważam, że trzymanie ludzi w rezerwach, którzy mają po 22-23 lata nie ma większego sensu. Jeśli nie przebili się wcześniej, to raczej GieKSy już nie zbawią.” Niestety u nas jest kilku „wieczny nie istniejących” w kadrze 1 zespołu.
Mecza
10 lutego 2018 at 08:10
Zabrakło pytania o Trochima. @KaTe bardzo płytka uwaga, chyba nie czytałeś uważnie. Pozdrowienia Prezesie. Dziękuję są wszystko co zrobiłeś dla mojego ukochanego GKS.
Irishman
10 lutego 2018 at 19:59
Prezes okazał się genialnym człowiekiem na czasy kryzysu, zapisując się na stałe w panteon najważniejszych ludzi związanych z GieKSą! Tego mu już nikt nie zabierze.
Niestety potem było znacznie gorzej
Moim zdaniem powinien być konsekwentny i nie wracać już latem na to stanowisko. No ale po fakcie to każdy jest mądry.
Dziękuję panie Wojciechu za wszystko!
Dziadek
11 lutego 2018 at 02:04
Nie przyłączę się do peanów na cześć byłego prezesa. Nawet z tego wywiadu wynika jaka przez lata była amatorszczyzna i ile decyzji podejmowanych było na zasadzie „chciejstwa”. A już szczytem jest sprowadzanie zeszłorocznego braku awansu do meczu z Kluczborkiem. To była wisienka na torcie, zresztą prymitywnie tam postawiona… W kilku wcześniejszych meczach drużyna w pewnym momencie po prostu przestawała grać. A Kluczbork to była jawna kpina z kibiców. I prezes nie wyciągnął konsekwencji, a nawet nie był w stanie z honorem odejść. Odejście Cygana z Gieksy było o jakieś 3 lata spóźnione.
Irishman
11 lutego 2018 at 09:08
@Dziadek, peany jak najbardziej należą się prezesowi za uratowanie klubu!!!
Problem polega na tym, że niestety potem ten styl działania, która nas wcześniej uratował, kompletnie się nie sprawdził.
Powinien odejść 3 lata temu? Nie zgadzam się! Zrobił dobrą robotę i chciał ją kontynuować. Zresztą projekt awansu w dwa lata miał wszelkie szanse powodzenia! I niewiele zabrakło, aby się udał.
Ale po jego zakończeniu powinien tak jak zapowiadał odejść, bo straciliśmy pół roku i trochę pieniędzy na nie trafione decyzje. No chyba… że jakimś cudem jednak awansujemy wtedy to będzie zasługa także tych decyzji, które dziś uznajemy za błąd.
No ale po fakcie to się łatwo ocenia.
anty grzyb
11 lutego 2018 at 10:45
Prawda jest i tego nikt mu nie odbierze ze Prezes Cygan zmienil ten klub na lepsze. Sciagnoł do klubu chcacych duzo zrobic mlodych fajnych ludzi z zapalem i entuzjazmem. Nie poradził sobie z szatnia i tego nikt tez nie zaprzeczy. Plan awansu do Ekstraklasy w dwa lata spalil na panewce i nikt nie odpowiedział za to .Piłkarzyki graja dalej i robia z nami co chca a mi IDIOCI WIERNI jak zaczarowani chodzimy i bedziemy chodzic i co najgorsze zyjemy tym i zyc bedziemy.Dziekuje Panie Prezesie za dobra robote a Gieksie i sobie zycze by nie bylo gorzej
Dziadek
11 lutego 2018 at 15:49
@Irishman ale ja mu nie odbieram chwały za uratowanie klubu i doprowadzenie do finansowej płynności. Tylko że… taka misja powinna trwać 3-4 lata. Wtedy wszyscy zapamiętalibyśmy go jako tego, który uratował klub.
Jego późniejsze działania to dla Gieksy smutny okres. Nietrafione decyzje personalne (dyrektorzy sportowi), podpisywanie kontraktów z których do dzisiaj ciężko się wygrzebać, nieumiejętność znalezienie sponsora strategicznego (nie mówię o chwilówkach i osiedlu, tylko o takim, który stanie się właścicielem klubu, bo tylko tak można budować profesjonalizm), nieumiejętność zdyscyplinowania niektórych zawodników, którzy z Gieksy zrobili sobie fajną przystań (kłaniają się powody odejścia Trochima). Mam wrażenie, że Gieksa bardziej była potrzebna Cyganowi niż Cygan Gieksie. Zasiada teraz w kilku zarządach, mimo że w samej Gieksie jego praca jest oceniana niejednoznacznie. To odpowiedź dlaczego siedział tu tak długo. Po trzech latach i uporządkowaniu spraw finansowych nie byłoby zarządu HC ani PZPN… Teraz już mógł odejść bo ma poduchę finansową. Brutalna prawda. Janicki powinien „nastać” już rok temu, może dziś kupowalibyśmy karnety na ekstraklasę. Ja nie mówię, że Cygan był totalnie zły i nie chciał. Chciał, ale jak wielu w katowickim kurwidołku po prostu nie potrafił. Ludzie patrzcie realnie. Z tego bezowocnego czasu spędzonego na zapleczu ekstraklasy śmieje się już cała Polska. Zdążyła wejść Arka, Termalika, Sandecja. Górnik zdążył spaść i dzięki naszym prezentom awansować. Itd itp. A murowany kandydat nadal w 1 lidze…
Irishman
11 lutego 2018 at 22:57
@anty grzyb – „spalić na panewce” tzn. na samym początku, a to nieprawda.
@dziadek, facet dokonał fantastycznej rzeczy, a przy okazji zżył się z klubem. Chciał poprowadzić go do sukcesów, w NARESZCIE normalnych warunkach. Czy to takie dziwne? Tym bardziej, że czuł się na siłach, kibice tez myśleli, ze to najlepszy kandydat!
Tak naprawdę dopiero latem minionego roku boleśnie okazało się, że potrzebne są zmiany.
Dlatego ja, osobiście mam tylko o to pretensje, że nie odszedł latem, bo potem działania Zarządu to już było pasmo klęsk.
A to, ze inni lecą w dół, stają na nogi i prześcigają nas kolejne razy w walce o awans… No widać taki nasze j…e szczęście! Ale w końcu, jak karta się odwróci, a los odda to co zabrał to NIC NAS NIE POWSTRZYMA W WALCE O SAME ZASZCZYTY!!!