Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

[WYWIAD] Leo Da Silva: do dziś sprawdzam wyniki GKS-u!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Dla GKS-u strzeli tylko jedną bramkę. Jeśli jednak kibicowałeś już wtedy GieKSie, to zapewne bardzo dobrze ją pamiętasz. Strzał „z kapy” dający nam trzy punkty w meczu z Lechem Poznań. Udało nam się skontaktować z popularnym Leo Da Silvą – pogadaliśmy trochę o starych czasach, jego obecnych zajęciach i barwnej przygodzie z piłką – jednego możecie być pewni – będzie wesoło, zapraszamy!

Redakcja: Leo! Super, że możemy trochę pogadać i zapewne powspominać dawne czasy.

Leo: Witajcie, będzie to dla mnie wielka przyjemność, bo w Katowicach byłem bardzo szczęśliwy.

Zacznijmy od początku: jak to się wtedy stało, że trafiłeś do GKS-u?

Co jakiś czas organizowano w Brazylii test-mecze. Współorganizatorem był niemiecki agent Kovalik, który współpracował z agentami z Polski. Kiedy nadarzyła się okazja zagrać w takim meczu, byłem gotowy i zdeterminowany.

Pamiętasz tego polskiego agenta, który się tobą opiekował?

Pamiętam, że był to wysoki mężczyzna, który miał mercedesa, co wtedy robiło duże wrażenie, ale nie pamiętam, jak się nazywał (śmiech).

A jak reagowała rodzina i przyjaciele na wieść, że przeniesiesz się z Brazylii do Polski? Wtedy, w 2002 roku musiało to być spore wyzwanie.

Wszyscy moi znajomi byli bardzo szczęśliwi, ale równocześnie trochę przerażeni. Myśleli też, że nie mam na tyle odwagi, by zrobić tak wielki krok. Wielu ludzi straszyło mnie też, że w Polsce są duże problemy z rasizmem.

Mieli rację?

Nie, nigdy nie miałem z tego tytułu żadnych problemów.

A co cię najba…

Czekaj! Przypomniałem sobie, jak nazywał się ten agent piłkarski!

No jak?

Ryszard Szuster (śmiech).

No to mamy jasność. Ciekawi mnie natomiast, co cię najbardziej zaskoczyło w Polsce?

Śnieg, temperatury i kibice. Naprawdę, te trzy rzeczy. Dla mnie wtedy to był niesamowity okres. Po raz pierwszy opuściłem Brazylię, chciałem spełniać marzenia o graniu w piłkę i zobaczeniu świata. Powiem szczerze – zakochałem się w GKS-ie, w mieście, pokochałem ludzi, W Polsce wszyscy, których spotkałem byli mi bardzo pomocni, szybko nauczyłem się najważniejszych zwrotów z języka polskiego. No i muszę to przyznać – Polki są najpiękniejsze.

Poznałeś w Katowicach wiele dziewczyn?

Nie, wiele nie. Ale pamiętam dwie dziewczyny – Klaudię i Sylwię, oraz dwóch chłopaków, których imion nie pamiętam. Wszyscy pracowali w restauracji Patio. Jadłem tam codziennie!

W drużynie było ci chyba o tyle łatwiej, że nie byłeś w tamtej kadrze jedynym czarnoskórym piłkarzem.

O tak, byli wtedy w GKS-ie Yahaya i Chi Fon. Ja miałem 21 lat, byłem młodym chłopakiem w nowym kraju. Bardzo mi pomogli i bardzo o mnie dbali, co było o tyle ważne, że nie było tak rozwiniętej technologii jak dzisiaj. Dziś Brazylijczycy mają dużo łatwiej.

Muszę cię pociągnąć za język – opowiedz coś więcej o Yahai, jego też wspominamy w Katowicach z wielką sympatią.

Yahaya był super, bardzo go lubiłem. Był starszym zawodnikiem, wszyscy w szatni go szanowali. Miał duże serce i był bardzo pomocny. Był dla mnie przewodnikiem w sprawach finansowych – jak nie dać się oszukać, co ile kosztuje itd. Pamiętam też, że bardzo lubił piwo.

Przejdźmy do tego pamiętnego meczu i gola – z Lechem Poznań.

O mój Boże, co to było za przeżycie. Dokładnie pamiętam wrzawę, jaka wtedy zawładnęła stadionem. Nie słyszałem nic innego, tylko ryk kibiców. Dziś mam 41 lat, ale do teraz mam ciarki na skórze, gdy sobie to przypomnę albo obejrzę na YouTube. Jedno z najpiękniejszych przeżyć z całej mojej karierze, nie mam słów, by to opisać.

W GKS-ie nie zrobiłeś wielkiej kariery, zagrałeś jedynie w kilku spotkaniach, ale zdążyłeś zaliczyć mecz z naszym największym rywalem – Ruchem Chorzów.

Tak, pamiętam wspaniałą atmosferę tego spotkania. Wygraliśmy wtedy, prawda?

Tak, 1:0, a ty złapałeś żółtą kartkę.

Walczyłem!

Pamiętasz kogoś ze składu?

Pamiętam osoby, ale mam problem z nazwiskami. Pamiętam bramkarza, kapitana i lewego pomocnika, który grał z numerem 6 (Adam Bała – przyp. redakcja) – był jednym z najstarszych w drużynie. Pamiętam też obrońcę, którego powoływali do reprezentacji Polski U-20. Pamiętam też trenera i sztab. W 2007 roku grałem w Austrii, mieliśmy obóz przedsezonowy w Turcji, była tam też drużyna z Polski. Spotkałem tam zawodnika, z którym grałem w GKS-ie, bardzo długo i serdecznie rozmawialiśmy, to był Mariusz Muszalik.

Jak potoczyła się twoja kariera po odejściu z GKS-u?

Po kontuzji, która była dla mnie bardzo bolesna, bałem się czy w ogóle uda mi się wrócić do grania w piłkę. Grałem w klubach w Dubaju, Austrii, Norwegii, Chinach, Egipcie, Myanmarze czy w Szwajcarii. Co ciekawe – w każdym z tych krajów była ze mną moja rodzina. Mam dwójkę dzieci – Annę Luizę, która ma 13 lat oraz Lucasa, który ma 5 lat.

Czym się dzisiaj zajmuje Leo Da Silva?

Żyję i mieszkam we Włoszech wraz z całą rodziną. Pracuję jako menadżer piłkarski, pomagam młodym Brazylijczykom przeprowadzać się głównie do Austrii i spełniać marzenia o graniu w piłkę. Rozwijam też własną akademię, chociaż sytuacja z COVID tego nie ułatwia.

To dlaczego jeszcze nikogo nie sprowadziłeś do GKS-u?

Chciałbym, naprawdę. Wiem jednak, że musiałby to być bardzo dobry piłkarz, nie mogę się pomylić.

Interesowałeś się losami GieKSy po opuszczeniu Polski?

Tak, zawsze sprawdzam wyniki GKS-u, wiem, w której są lidze. Naprawdę jestem kibicem GKS-u, mam dużo uczucia dla tego klubu.

A polską ligą? Co o niej myślisz?

Niewiele mogę powiedzieć, ponieważ jej nie śledzę. Tak jak powiedziałem – sprawdzam tylko wyniki GKS-u. W czasach kiedy grałem, liga była bardzo mocna, bardzo dużo się w niej nauczyłem. Ekstraklasa dała mi dużo doświadczenia, nauczyła grać głową, dzięki czemu strzeliłem tak później wiele bramek.

Chciałbyś coś przekazać kibicom GieKSy na koniec?
Bardzo gorąco Was pozdrawiam! Mam nadzieję, że niedługo uda mi się zaplanować podróż do Polski i będziemy się mogli spotkać, porozmawiać, na pewno odwiedzę stadion i drużynę. Postaram się też przywieźć ze sobą jakiegoś dobrego zawodnika. Mam GKS w sercu, to był wspaniały czas. Pozdrowienia i powodzenia dla drużyny!



2 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

2 komentarze

  1. Avatar photo

    tomassi

    21 sierpnia 2021 at 22:21

    coś pięknego
    brawo
    poproszę dużo więcej takich tekstów

  2. Avatar photo

    Maks

    21 sierpnia 2021 at 22:32

    To były czasy i atmosfera,zawsze pełny stadion,nie to co teraz, może jeszcze kiedyś?

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Hokej

Kompromitacja w Tychach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.

Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.

Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.

Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.

GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)

1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman

GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.

GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Mecz z Jagiellonią odwołany!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga