Dołącz do nas

Piłka nożna

Żelazna obrona, ale…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Dla nikogo nie jest niespodzianką stwierdzenie, że GKS Katowice jest tak wysoko dzięki małej liczbie straconych bramek. Nasz zespół grał w rundzie jesiennej bardzo dobrze w defensywie i często akcje rywali tłumione były już w zarodku, a jeśli przeszły dalej – na posterunku byli obrońcy czy bramkarz. Naprawdę nieraz bardzo dobrze oglądało się mecze, w których rywale nie mieli za bardzo pomysłu, jak przedrzeć się pod naszą bramkę. Popełnialiśmy jednak też błędy (całą masę), ale kilkukrotnie dopisało nam szczęście.

Prawa obrona
Królestwo Alana Czerwińskiego. Trener Jerzy Brzęczek postawił na zawodnika na tej flance i odwdzięczył się on bardzo dobrą grą na jesieni. Jak ważna jest specyfika gry bocznego obrońcy pokazał mecz Pucharu Polski w Radomiu, kiedy to Alan pauzował za kartki, a trener zdecydował się na karkołomne rozwiązanie z Mateuszem Kamińskim na prawej stronie. Kamyk nie potrafił się odnaleźć, widać było, że to miejsce mu nie służy, nie potrafił kompletnie włączyć się do ofensywy, miał problem z ustawieniem. Kto wie, czy mecz w Radomiu nie był najgorszym Kamyka na jesieni? Jeśli tak, to tylko przez fakt występowania na innej pozycji niż jego nominalna. Na ligę wrócił już Czerwiński i spisywał się nieźle w pierwszych kolejkach, choć rewelacji wielkiej nie było. W trzeciej kolejce z Chojniczanką na tle średnich kolegów wyglądał bardzo dobrze. To co już wtedy mogliśmy zaobserwować – a co miało konsekwencje w dalszej fazie sezonu – to rajdy prawym skrzydłem kończone celowymi zagraniami po ziemi, wprost do partnera, a nie na pamięć. To co było natomiast złe w poprzednich sezonach, tym razem Alan sprowadził do jednego meczu (na szczęście!), gdzie zawalił wszystko co się dało. W Olsztynie zaliczył dwa koszmarne błędy, straty, po których rywale mieli najpierw rzut karny, a potem nasz bramkarz dostał czerwoną kartkę. Irytowaliśmy się zwłaszcza po tej pierwszej sytuacji, bo Alan zaraz po niej pobiegł zmienić buty… Ale potem było już tylko lepiej, choć rozkręcał się mozolnie. Świetny mecz zaliczył ze Zniczem Pruszków, gdzie miał – jak to powiedział Grzegorz Goncerz – „tory kolejowe” na skrzydle. Biegał szybko, podawał celnie, miał udział przy bramkach. Tak samo rewelacyjnie grał w bardzo trudnym dla nas meczu z Wisłą Puławy.

Po pauzie kartkowej w meczu ze Stalą Mielec Alan wrócił na spotkanie z GKS Tychy. Trochę go jeden mecz straty wytrącił z rytmu i nie do końca mógł wejść w to, co się działo na boisku. Wkrótce zaczął grać średnio, poprawnie w defensywie, ale już bez udzielania się z przodu. Jego udział w akcjach ofensywnych zmniejszył się na kilka kolejek. Na swoje tory wrócił w meczu w Kluczborku. W Bytowie było słabo, w Suwałkach zagrał w pomocy. W ostatnim meczu z Chrobrym było już słabo, piłkarz nie do końca radził sobie z ruchliwymi zawodnikami gości.

Osobnym elementem u Alana są stałe fragmenty gry. Owszem – zawodnik zaliczył kilka niezłych dośrodkowań z rzutów wolnych czy rożnych i padały z tego bramki, ale… No właśnie. W przekroju rundy miał on dziesiątki stałych fragmentów i były one bite bardzo źle, na co nieraz zwracaliśmy uwagę. Alan to nie jest specjalista od stałych fragmentów – wiadomo, że jak wykona ich sto w rundzie, to trzy asysty zaliczy, ale to zdecydowanie za mało. Niestety nie mamy w drużynie zawodnika, który mógłby go zluzować.

Generalnie to była bardzo dobra runda obrońcy i na razie bijemy się w jedną pierś, bo kiedyś pisaliśmy, że obrońcą on nigdy nie będzie. Trzeba przyznać, że pokazał charakter, wziął się za siebie, gra agresywnie, jest wytrzymały, szybki, myśli na boisku. W drugą pierś jeszcze się nie bijemy, bo trochę mankamentów pozostało. Są mecze, w których gra dość przeciętnie, no i nie wiadomo, czy nauczył się grać przeciw piłkarzom pokroju Maków 😉 W każdym razie skoro piłkarz odpowiada na naszą krytykę swoją postawą na boisku – to możemy tylko pogratulować.

W meczach, w których Czerwiński zagrać nie mógł, zastąpił go Łukasz Pielorz. W meczu ze Stalą Mielec spisał się dobrze. Jak na zawodnika ultradefensywnego potrafił nawet coś zdziałać z przodu. Ogólnie to był bardzo pozytywny występ zawodnika. Gorzej było w Suwałach, gdzie zagrać bardzo słabo i zaliczył kluczowy błąd w meczu, taki który zaważył na wyniku i przebiegu spotkania. Można więc powiedzieć, że jako prawy obrońca spisał się 50/50.

Środkowi obrońcy
Tutaj założeniem od początku było występowanie duetu Mateusz Kamiński – Oliver Prażnovsky. Ta para zaczęła grać ze sobą rok temu jesienią i wyglądało to bardzo dobrze. Zwłaszcza Oli z marszu stał się liderem. Grał także wiosną (już nieco słabiej), a kilka ostatnich kolejek poprzedniego sezonu miał z głowy. O ile Kamyk był, jest i będzie najważniejszą postacią w obronie, to postawa Olivera pozostawiała wiele do życzenia, aż do tego stopnia, że zdenerwowany trener Brzęczek potrafił odstawić go od składu.

Kamiński był prawdziwą ostoją defensywy, grał znakomicie. Słabszy moment zdarzył się na początek, na mecz z Wigrami, kiedy to fakt, że bramkę straciliśmy po stracie w środku boiska, ale jednak obaj stoperzy byli ustawieni bardzo wysoko, do tego nie złapali rywala w pułapkę ofsajdową. Od Chrobrego było już lepiej i praktycznie co mecz chwaliliśmy zawodnika za kapitalną postawę. To co wyprawiał w meczu z Wisłą Puławy było klasą samą w sobie. Goście szybko zdobyli prowadzenie, ale gdyby nie Mateusz do przerwy przegrywalibyśmy kilkoma bramkami. Interweniował w taki sposób, w w który przeciętny obrońca by nie potrafił. Niestety zarobił czwartą żółtą kartkę i musiał pauzować w Legnicy. Po powrocie już tak rewelacyjnie nie było, ale nadal było dobrze. Zwróciliśmy uwagę na jego postawę w Kluczborku, gdzie niby MKS nie atakował, jednak Kamyk swoimi interwencjami przerywał akcje rywali, gdy tylko pomyśleli o ofensywie. W końcówce rundy było już odrobinę gorzej – średni mecz w Bytowie i chyba najsłabszy w tym roku – w Suwałkach. Z Chrobrym nie grał ze względu na ósmą żółtą kartkę.

To co szwankuje u Kamyka to… skuteczność. Piszemy to oczywiście żartobliwie, faktem jednak jest, że kiedyś bramka na rundę była standardem. Obecnie zawodnik ma pecha pod bramką rywali i mimo, że sytuacji ma sporo, to zawsze brakuje odrobiny szczęścia, jak choćby w Bytowie. 56 meczów bez gola – taki jest obecnie bilans Kamyka. Jego udział przy stałych fragmentach jest bardzo ważny, a wyćwiczone przedłużanie piłki po wrzutach z autu Dawida Abramowicza – lekkim znakiem firmowym GieKSy. Szkoda akcji w ostatniej minucie meczu ze Stomilem, kiedy huknął z woleja, ale bramkarz cudem obronił ten strzał.

Co do Prażnovskyego, to w większości meczów grał od pierwszej minuty. Podobnie jak Kamyk, meczu z Wigrami nie mógł zaliczyć do udanych. Niestety już od początku sezonu pojawiała się u niego nerwowość, niepewność i dziwne interwencje. Dobre zachowania na boisku również miał i nieraz udało mu się coś poczyścić, ale w oczy rzucały się błędy. Dopiero w czwartej kolejce nie mogliśmy się przyczepić, nawet mimo sprokurowania rzutu karnego dla rywali. Minusem było to, że w następnej kolejce – z Zagłębiem Sosnowiec – sfaulował w obrębie szesnastki również. Prawie w każdym meczu pojawiały się kiksy mogące skutkować utratą bramki i tylko szczęściu zawdzięczamy, że wychodziliśmy z tego bez szwanku. Nawet w meczu z Podbeskidziem, kiedy strzelił gola, zaliczył jeden spory kiks, a w końcówce po obejrzeniu głupiej drugiej żółtej kartki wyleciał z boiska. Z kolei w spotkaniu z Miedzią jego fatalny błąd w 90. minucie omal nie zakończył się utratą bramki i zniweczeniem całego wysiłku włożonego w doprowadzenie do wyrównania. To już było za wiele dla – i tak bardzo cierpliwego – Jerzego Brzęczka. Szkoleniowiec odstawił zawodnika i w kolejnych czterech spotkaniach Słowak zasiadł na ławce. Ze Stalą i Tychami nie zagrał w ogóle, na ostatni kwadrans wchodził w meczach z Pogonią i Sandecją. Wrócił w meczu z Górnikiem i zaczął grać poprawnie – bez fajerwerków, ale też beż tych kiksów. W Bytowie niestety od początku grał słabo i efektem tego było kilka sytuacji gospodarzy, łącznie z jednym golem. W Suwałach mimo, że nie był głównym winowajcą miał pewien współudział przy dwóch traconych bramkach. Ostatni mecz z Chrobrym był podsumowanie jesieni w wykonaniu tego zawodnika – złe podania, złe ustawienia, kiksy, pomyłki. Fakt, że grał po drugiej stronie niż zazwyczaj tylko częściowo go usprawiedliwiał. Jak można podsumować rundę w wykonaniu Prażnovskyego? Było trochę dobrych momentów, ale liczba kiksów, po których rywale mieli groźne sytuacje była zatrważająca. To istny cud, że GKS nie tracił w tych sytuacjach bramek. Jednak powiedzmy sobie jasno – Oli na ten moment nie gwarantuje spokoju w defensywie, a wręcz przeciwnie – wprowadza nerwowość i elektryczność. Nie skreślamy go, jest zima, zawodnik musi popracować przede wszystkim mentalnie, bo wiemy, że w piłkę grać potrafi – jednak jeśli będzie popełniał takie błędy jak jesienią, rywale na wiosnę będą to wykorzystywać. A wtedy kilka punktów może nam zabraknąć…

Głównym zawodnikiem zastępującym któregoś z wspomnianej dwójki był Damian Garbacik. Pierwszym jego meczem było spotkanie w Radomiu w Pucharze Polski i tutaj na wstępie zawodnik zawalił bramkę, najpierw dał się wyprzedzić rywalowi na kilku metrach, a potem sprokurował rzut karny. Na poważnie przyszło mu zastępować innych od meczu ze Stalą Mielec w 10. kolejce. Zagrał cztery mecze od pierwszej minuty na stoperze i nie mogliśmy mieć do zawodnika zarzutów. Grał pewnie i solidnie, w przeciwieństwie do Prażnovskyego nie popełniał takich byków. Potem Damian jeszcze trochę pograł, ale już nie na środku obrony. Dopiero w starciu z Chrobrym Głogów musiał zastąpić Kamińskiego i nie dość, że zagrał dobrze w obronie, to jeszcze strzelił gola!

W meczu z Miedzią na środku obrony Mateusza Kamińskiego zastąpił – podczas pierwszej pauzy Kamyka – Łukasz Pielorz. Były to solidne zawody tego zawodnika.

Lewa obrona
Lewa strona obrony to było miejsce Dawida Abramowicza. Zawodnik rozegrał w lidze wszystkie mecze w podstawowym składzie i tylko w jednym został zdjęty przez trenera Jerzego Brzęczka przed końcem (w 79. minucie spotkania w Bytowie). Było kilka momentów w rundzie, kiedy występował na lewej pomocy, ale to były epizody. Jeśli chodzi o sam poziom – techniczno-taktyczny – zawodnik był niewiadomą. Wyróżnił się tym, że strzelił pierwszego gola dla GKS w tym sezonie (potem drugiego zaliczył z Olimpią Grudziądz). No i od początku pokazywał, że lepiej gra rękami niż nogami. Jego wrzuty z autu od początku siały popłoch w szeregach rywali. To przynosiło efekty bramkowe – choćby w meczach w Bielsku, Nowym Sączu i u siebie z Chrobrym. Jeśli chodzi o grę defensywną to z czasem dostrzegaliśmy mankamenty. Zawodnik lubi kryć na radar, przez co rywale mają na flance czasem bardzo dużo miejsca – tak naprawdę po Prażnovskym to drugi cud, że nie straciliśmy bramki po takich zachowaniach. Gola powinniśmy stracić w Kluczborku, ale świetnie błąd brata naprawił Mateusz Abramowicz. W Bytowie zamiast ratować sytuację biegł z ręką podniesioną do góry (gdyby nie to, mógłby zapobiec utracie bramki). Z techniką jest bardzo średnio – Dawid czasem potrafi zagrać całkiem dobrą piłkę (jak przy akcji bramkowej z Pogonią), ale generalnie to jest raczej na zasadzie, czy mu się uda.

Dawida incydentalnie na lewej obronie zastępował Damian Garbacik. Nie były to jakieś spektakularne występy, jeśli chodzi o postawę ofensywną i defensywną. W Bytowie jednak zawodnik nie wytrzymał ciśnienia, zarobił dwie głupie żółte kartki i spowodował spory ból głowy trenera na mecz w Suwałkach. Garbacik na stoperze wydaje się być bardziej optymalnym rozwiązaniem.

Podsumowanie
W pewnym stopniu to niesamowite, że straciliśmy tak mało bramek w rundzie jesiennej (a gdyby nie ostatnie trzy mecze to tych goli byłoby jeszcze mniej). Defensywa owszem była bardzo dobra, w wielu meczach żelazna – to trzeba przyznać. Nie tylko obrońcy, ale i defensywni pomocnicy zapewniali spokój w tyłach. A jednak – goli mogliśmy stracić kilka więcej, gdyby nie dopisało nam szczęście po fatalnych interwencjach Prażnovskyego czy – w mniejszym stopniu – błędach Abramowicza.

Pewniakami są Mateusz Kamiński na środku i Alan Czerwiński na prawej stronie. Trzeba przyznać, że obrona grała spokojniej, nie było nerwowości, gdy obok Kamyka występował Damian Garbacik. I jeżeli Oliver nie poprawi swojej jakości, to Damian powinien partnerować Kamykowi na wiosnę. Co do lewej strony, to nie jest ona zła, Dawid Abramowicz daje bardzo dużo zespołowi swoimi kapitalnym wrzutami z autu. Jakichś mega wielkich błędów też często nie popełnia (choć zdarzały się) – pozostaje pytanie tylko, czy umiejętności tego zawodnika na dłuższą metę będą wystarczające. Niech to pytanie pozostanie otwarte i na wiosnę Dawid pokaże, że jednak w nogach ma też dużo jakości!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Balon de GieKS’or

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tak, tak, Shellu wrócił do działalności redakcyjnej rok temu i faktom nie da się zaprzeczyć. Mianowicie od tego czasu byłem na 17 meczach wyjazdowych. Bilans: 3-1-13. Z różnych powodów nie zawitałem na czterech meczach w delegacji. Bilans: 3-0-1. Niech to szlag!

Miejmy więc te heheszki, że Shellu przynosi pecha za sobą. Pośmialiśmy się, fajnie. Teraz przejdźmy do rzeczy poważnych.

To co oglądamy w tym sezonie na wyjeździe, to co widzieliśmy wczoraj w Gdańsku, to jest jakiś jeden wielki koszmar. W zasadzie nawet nie wiem, co pisać, bo jestem zażenowany. Przede wszystkim dysproporcją pomiędzy meczami u siebie i na wyjeździe. Dysproporcja, w której GieKSa u siebie od przerwy meczu z Zagłębiem walczy, gra agresywnie, zmiata tego przeciwnika i nawet jeśli pojawiają się błędy w defensywie, to nadrabiamy grą ofensywną i strzelanymi bramkami. Na wyjazdach nie ma ani ofensywy, ani defensywny. Jest jedno wielkie nic.

Mecz z Lechią został oddany. Nie mam na myśli, że bez walki, choć tej determinacji mogło być zdecydowanie więcej. Ale został oddany bez jakichkolwiek atutów piłkarskich. Był to absolutnie beznadziejny mecz, który jakby potrwał drugie 90 minut, to GKS i tak by bramki nie strzelił. Nie da się strzelić gola, gdy nie potrafi się stworzyć dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Bramkarz Lechii Paulsen został zatrudniony w zasadzie tylko przy strzale dystansu Nowaka. I kilka razy wyłapał, względnie wypiąstkował piłkę po bardzo słabych dośrodkowaniach. Najlepszą akcję katowiczanie przeprowadzili wtedy, gdy Galan wypuścił Nowaka, ten zrobił zwód i uderzał, ale został zablokowany. Poza tym – nie było nic.

Strasznie się na to patrzyło. Na pierwszą połowę nasz zespół nie dojechał w ogóle. Tam to nawet i tej determinacji nie było widocznej. I myślę, że raz na zawsze warto między bajki z mchu i paproci włożyć krążące w piłce historię o tym, jak to jest ciężko, gdy gra się co trzy dni. Tym razem bowiem były dwa tygodnie przerwy i w żaden sposób nie wpłynęło to pozytywnie na zespół. Katowiczanie byli ospali, bez pomysłu, bez widocznej chęci przyciśnięcia przeciwnika.

Zawsze na meczach posiłkuję się transmisją z Canal+, czy to odpalając na laptopie i oglądając powtórki, czy zapuszczając żurawia w monitory komentatorów stacji, tym razem Bartosza Glenia i Michała Żyro (na monitorach zawsze jest od razu, nie trzeba czekać „poślizgu”). Gdy około 36. minut zobaczyłem, że GKS nie oddał nawet jednego strzałów, choćby niecelnego, nie mogłem uwierzyć. Oto gramy z najsłabszą obroną w lidze, której Zagłębie Leszka Ojrzyńskiego potrafi wklupać sześć bramek, a my nie potrafimy choćby postraszyć bramkarza gospodarzy. Po prostu koszmar. Na koniec połowy był już jeden celny strzał o xG… 0,01. Ja bym to jeszcze na części tysięczne rozłożył, żeby zobaczyć, czy nie było to 0,001. Natomiast sytuację, w której Galan zagrał – co by nie mówić – kapitalną piłkę do Wasyla, a Wasyl zamiast albo przyjąć i strzelić, albo poczekać, albo zrobić cokolwiek innego, odgrywał z pierwszej do tyłu, do nikogo, zakwalifikowałbym jako ujemne xG. No, po prostu tak nie można.

Mimo wszystko coś tam w końcówce pierwszej połowy leciutko zaczęło się dziać i dawało to jakąś nadzieję na grę po przerwie. I rzeczywiście, GKS miał dużo więcej posiadania piłki w drugiej części gry. Z 52-48 dla Lechii w pierwszej połowie, cały mecz skończyliśmy z bilansem 58-42 na korzyść GKS, czyli po przerwie GKS musiał mieć piłkę przez 68 procent czasu. I choć na koniec meczu to xG było już na poziomie 0,76, to nadal bardzo słabo. Nie mieliśmy groźnych sytuacji.

Zapytałem trenera na konferencji o kwestię braku prostoty w grze, tylko zbyt dużego kombinowania. Trener zaprzeczył mówiąc, że w tym spotkaniu było być może najwięcej dośrodkowań w całym sezonie, bo około czterdziestu i chodzi o jakość. Nie doprecyzowałem, więc doprecyzuję teraz – bardziej chodzi mi o sytuacje, w których naprawdę można już próbować oddać strzał, czy może nawet trochę popróbować zrobić coś na aferę, jakieś zamieszanie itd. A my kombinujemy, tak jak wspomniany Wasyl, tak jak Bartek Nowak w jednej sytuacji, gdzie się wygonił i został zablokowany. Kilka takich sytuacji by się jeszcze znalazło. Natomiast faktem jest, tak jak stwierdził szkoleniowiec, że chodzi też o samą jakość dośrodkowań, a ta była bardzo słaba. Nawet komentatorzy określili centry GieKSy jako „baloniaste”. Golkiper gospodarzy nie miał z reguły z nimi problemów, a jak kilka razy nasi zawodnicy doszli do główki, to po prostu odbili piłkę gdzieś do góry czy nie wiadomo gdzie. Zagrożenia żadnego. Po francusku i hiszpańsku piłka to „balon”. Piłkarze GKS za bardzo chyba wzięli sobie to do serca.

Piszę o tej aferce, bo GKS potrafi taką grać. Ja wiem, że Jacek Gmoch kiedyś chciał zmatematyzować piłkę i dziś wielu szkoleniowców to robi – to znaczy chcą jak najmniej pozostawić przypadkowi. I ja to rozumiem. Natomiast wydaje się, że potrzebny jest w tym wszystkim balans, po ostatecznie piłka to taki kulisty przedmiot, który w dużej prędkości zachowuje się nieprzewidywalnie, gdy napotka na przeszkodę taką, czy owaką – tu się odbije, tu podskoczy, tu zakręci i po prostu trzeba mieć refleks i dołożyć nogę. Przecież strzelaliśmy takie bramki – Marten Kuusk w poprzednim sezonie z Cracovią czy Lukas Klemenz niedawno z Arką. Więc i to GKS potrafi.

Jeśli miałbym wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika w tym meczu, to pewnie postawiłbym na Galana, choć widząc po opiniach kibiców, moglibyśmy się w tych opiniach rozminąć. Ale Borja coś tam próbował i zagrał dwie bardzo dobre piłki w pole karne. Poza tym mizeria i raczej kilku bohaterów negatywnych.

Trener pokombinował ze składem, więc mogliśmy obejrzeć zaskakujące zestawienie. Jak przyznał na konferencji, zmasakrowani po wyjazdach na reprezentacje byli Kuusk i Kowalczyk. Tego pierwszego zabrakło nawet na ławce, Mateusz wszedł w drugiej połowie. I okej, może podróż z Armenii, może kadra, ale kurka wodna, tak przegrać pojedynek biegowy z Meną, który grał od początku. Nie godzi się.

I znów ta cholerna bramka w końcówce. Znów zapytam – ileż można? I mam gdzieś, że to kontra wynikająca z odkrycia się. Bramka to bramka. Z jednej strony nie pozwalamy Kudle polecieć w pole karne przeciwnika w 107. minucie meczu, z drugiej dajemy sobie w taki sposób wbić bramkę. W siódmym meczu z rzędu tracimy gola w końcówce połowy. W tym sezonie to już dziesięć (!) takich goli. A w ostatnich szesnastu meczach – szesnaście!

A’propos Camilo Meny – po meczu, gdy wychodziliśmy ze stadionu, wychodził też Kolumbijczyk, więc stwierdziłem, że to idealna okazja podziękować mu za gola z Arką Gdynia, który dał naszemu klubowi możliwość walki o awans do ekstraklasy w maju rok temu. Co uczyniłem. Camilo był zdziwiony, dlaczego jakiś gość dziękuje mu za tego akurat gola, gdy przecież przed chwilą strzelił. Ale wyjaśniłem mu wszystko, tak więc w imieniu kibiców GieKSy osobiste podziękowania zostały złożone. Dzięki Camilo!

Wracając do składu. W miejsce Kuuska na boisku pojawił się po raz pierwszy od wielu miesięcy Grzegorz Rogala. Kibice łapali się za głowy, ale myślałem sobie – dajmy mu szansę. Po meczu mam taką myśl, która by mi jeszcze niedawno do głowy nie przyszła… królestwo za Klemenza! Rozumiem brak ogrania, ale na Boga – czy to przeszkadza w tym, żeby prosto i mocno kopnąć piłkę? Zawodnik udzielał się w ofensywie, ale kopał tak, jakby to była piłka lekarska, względnie nie jadł śniadania, ni obiadu. I po takiej dwukrotnej próbie kopnięcia piłki, została ona wybita i padła pierwsza bramka.

No i z bólem serca muszę też powiedzieć, że Dawid Kudła w tym sezonie nie pomaga. Absolutnie. Nie wybronił żadnego meczu, nie jest pewnym punktem, a ta bramka obciąża go strasznie. To nie jest zły bramkarz, ale jeśli nie poprawi się w najbliższym czasie, to nie zdziwię się, jeśli trener postawi na Rafała Strączka. W pucharowym meczu z Wisłą na pewno. Ale też w lidze. Mimo wszystko jestem fanem Dawida i mam nadzieję, że się ogarnie i wróci do formy z poprzedniego sezonu.

Zagrali Milewski i Bosch, i z ich gry nic kompletnie nie wynikało. Sebastian generalnie niewiele wnosi do zespołu, jedynie raz na jakiś czas zagra dobry mecz. Jesse na razie wystąpił w Zabrzu i w Gdańsku i na razie cienizna totalna.

Adam Zrelak niewidzialny, podobnie jak Ilja Szkurin, który wszedł w drugiej połowie, choć Białorusin wypadł minimalnie lepiej niż Słowak, coś tam próbował powalczyć. Ale bez efektu.

Wprowadzony na boisko w drugiej połowie Adrian Błąd też już młodszy nie będzie. Z całym szacunkiem – także za poprzedni sezon, gdzie dawał radę, w tym zawodnik już piłkarsko po prostu nie pomaga. Kompletnie.

Reszta nie dała po prostu nic dobrego zespołowi i jako całość, zagraliśmy po prostu ultra beznadziejne zawody. Wiadomo też, że była przerwa z powodu zadymienia, ale psychologicznie, gdy sędzia pokazał doliczonych 16 minut, to powinniśmy natrzeć na tego rywala i po prostu go stłamsić. I trochę tej aferki zrobić, tak jak Wszołek z Jędzą zrobili nam w Warszawie. Oczywiście jakościowo – z idealną centrą i strzałem.

0-0-4, bramki 1:11. Bilans na wyjazdach tragiczny. Problem w tym, że ten bilans jest adekwatny do gry. W Łodzi było po prostu słabo, na Legii całkiem nieźle, za to na Górniku i Lechii totalnie beznadziejnie i dramatycznie. Jeśli trener chciał coś zmienić na wyjazdach, to na razie efektów nie ma. Jest tak samo źle jak było. Natomiast swoją drogą piłkarze muszą się ogarnąć, bo to naprawdę niemożliwe, że u siebie można, a na wyjeździe nie można. Nie wiem, może mówcie sobie do lustra przed wyjazdami: „O, ale fajnie, znów gramy na Nowej Bukowej, znów gramy na Arenie Katowice”. Taką mini ściemkę róbcie, żeby wydawało wam się, że gracie u siebie. Nie wiem.

W każdym razie znów robi się nieciekawie. My przegrywamy bezdyskusyjnie z Lechią, a takie Zagłębie jedzie do Poznania i wygrywa. Musimy jak ognia pilnować tej bezpiecznej strefy. A łatwo przecież nie będzie, bo zaraz czeka nas mecz z obecnie drugą i pierwszą drużyną w tabeli. Jeśli nie wygramy choćby jednego z tych dwóch meczów – będzie gorąco.

Niezależnie od tego i tej całej krytyki – będę powtarzał – wspieramy! Będę powtarzał, że ta drużyna zasłużyła już nieraz na to, by ją wspierać w trudnym momencie. Dali nam ekstraklasę, to teraz zróbmy wszystko – także my, jako kibice – żeby tę ekstraklasę utrzymać. Wszyscy na Cracovię!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Powaga drużyny zachowana

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po emocjach – dodajmy bardzo pozytywnych – związanych z meczami reprezentacji, czas wrócić do ligowej piłki. Oj działo się, działo, mimo że to tylko dwa tygodnie. Najmniej w tym wszystkim istotnym był chyba mecz z Górnikiem Zabrze, sparingowy Śląski Klasyk, który GKS Katowice wygrał w samej końcówce 2:1. Bohaterem spotkania – o ile w ogóle określenie „bohater” pasuje (nie pasuje) do meczu kontrolnego, był zawodnik, którego w GieKSie już nie ma. Aleksandrowi Buksie skrócono wypożyczenie z Górnika i zawodnik poszedł dalej – do Polonii Warszawa. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to, co mówią kibice o piłkarzu – opierając się na swoich obserwacjach i opiniach – materializuje się w związku z danym zawodnikiem. Od początku wiedzieliśmy, że Olek to „odrzut” z Górnika, a nie realne wzmocnienie i raczej nic z tego nie będzie. To nic personalnego do zawodnika. Po prostu są piłkarze, którzy tym realnym wzmocnieniem są (później się sprawdzają lub zawodzą), a są tacy, gdzie jakaś metamorfoza na plus rozpatrywana jest raczej w kategorii wielkiego zaskoczenia.

Pojawiły się jednak też solidne wzmocnienia, przynajmniej tak się wydaje. Emana Markovića widziałem podczas meczu z Górnikiem i zaprezentował się bardzo przyzwoicie, strzelił bramkę, był aktywny. Cały czas czekamy na wejście do składu Jesse Boscha, który co prawda w GKS już zadebiutował, ale jeszcze nie wywarł żadnego piętna na grze zespołu. No i transfer niemal last minute – Ilja Szkurin i to wydaje się być wyjściowo kapitalne wzmocnienie. Co prawda w Legii zawodnik zawiódł i tam się go pozbyli – uważam zbyt pochopnie – ale przecież w Stali Mielec ten piłkarz wiązał krawaty. Choć marnował w warszawskim klubie sytuacje na potęgę (także w meczu w Katowicach), to przecież trafiał do siatki w finale Pucharu Polski, w superpucharze, na Nowej Bukowej mimo wszystko również, kiedy to aż uklęknął i schował twarz w dłoniach z ulgi po odblokowaniu i celebrował tym swoją radość.

Doszło też do jednego oczywistego wzmocnienia, które jest sytuacją nieoczywistą. Mianowicie, do GKS… nie trafił Tymoteusz Puchacz. Większości kibiców spadł kamień z serca. Nie wiemy, co do głowy przyszło trenerowi, że chciał mieć w drużynie tego hm… celebrytę. Można mówić o ambicji tego chłopaka, walorach czysto piłkarskich i na siłę unikać jak ognia tego, co sobą prezentuje… generalnie. Człowiek, który swoją „karierę” zbudował na farmazonie i JBL-ach, bo tak naprawdę nigdy się nie wyróżniał niczym poza szybkością. Wielu było w światowej piłce piłkarzy, którzy wydawali się wielkimi odkryciami, bo robili te efektowne sprinty. Tyle, że później okazywało się, że gdy przeciwnicy ich przeczytali, poza szybkością nie mieli nic do zaoferowania.

GieKSa potrzebuje piłkarzy, którzy są poważni i poważnie podchodzą do tego wszystkiego. Trzeba patrzeć na konteksty. To, że Afrykanie przyjeżdżają na Mundialu na mecze i wchodzą na stadion tańcząc i śpiewając to zupełnie inny kulturowo schemat niż w Europie. I tam to pasuje. Tutaj nie. Jeśli jeden piłkarz będzie traktował ten sport tylko jako głównie zabawę i taką czystą radość z życia, to w naszej kulturze to po prostu będzie wyraz braku profesjonalizmu. Nie będzie to „dostrojone” do całości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że piłkarze mają się nie cieszyć z uprawiania tego sportu, nie czerpać radości z gry, ze zwycięstw, z tego, że być może mają najlepszą pracę świata. Mają się cieszyć, jak najbardziej. Tylko jest różnica pomiędzy tym cieszeniem się i utrzymywanie profesjonalizmu – nie tylko na boisku, ale także poza nim – a zwykłym… pajacowaniem.

Byli tacy pajacujący piłkarze, którzy dobrze się zapowiadali, mieli piłkarsko papiery może nawet na Złotą Piłkę, a skończyli na peryferiach futbolu. Pierwszy do głowy przychodzi taki Mario Balotelli, który przecież talent miał wybitny, ale rozmienił go na drobne swoimi głupotami typu puszczanie fajerwerków w łazience czy wjeżdżanie na teren więzienia dla kobiet.

Może Puszka aż tak spektakularnych ekscesów nie miał, ale te różne celebryckie historie z Julią Wieniawą, wypisywanie do Dody na Instagramie czy jakieś akcje z tym Slow Speedem, czy ja tak się zwie ten osioł (WTF?) to po prostu taka błazenada, że nie przystoi to piłkarzowi czy kandydatowi na piłkarza GieKSy. Wystarczy spojrzeć na takiego Arka Jędrycha, normalny spokojny facet i jako kapitan wzór. I zestawcie go w drużynie z Puszkinem… aaaaa, szkoda gadać. A dziw, że kiedyś grali razem.

W czasach, kiedy jeszcze nie gryzłem się w język (teraz jestem kilka lat dojrzalszy) napisałem zaraz po meczu z Bytovią:

Więc spadaj sobie Puczi „zapierdalać tak jak Kante” do Poznania, bo ostatnio pogwiazdorzyłeś i jeśli nie opanujesz sodówki, to nici z kariery.

Cóż… Przez te sześć lat na farmazonie wycisnął maxa. Szacun. To też jest umiejętność. Ale prawda gwiazdorzenia prędzej czy później wychodzi.

Puchacz był jedną z twarzy spadku do drugiej ligi. Ktoś powie, że Arkadiusz Jędrych i Adrian Błąd też byli. No byli – i nawet sam miałem zdanie, że z tymi zawodnikami wiele nie osiągniemy i powinni odejść. Ale zostali w GieKSie przez tyle lat i awansowali – do pierwszej ligi i do ekstraklasy. I jakkolwiek dalej uważam, że od czasu, kiedy na GieKSie się udzielam, czyli przez te 20 lat większość moich przewidywań się sprawdzała, to tutaj akurat nie. Co do Arka i Adriana mogę powiedzieć jedynie – sorry panowie, pomyliłem się.

Nie sądzę, że cokolwiek takiego mogłoby się przydarzyć przy Tymoteuszu. Choć mimo wszystko mu tego życzę, bo ciągle chłopak jest młody, ma 26 lat i jeśli rzeczywiście by się ogarnął, to coś jeszcze może w tę piłkę pograć. Nie na najwyższym poziomie, ale jakiś klub z ekstraklasy może go przygarnąć.

Podsumowując więc – bo już dajmy spokój Puchaczowi – to naprawdę świetna wiadomość, że do nas nie trafił. Nie wiem, co tam się podziało, czy GieKSę wyd… wymanewrował, ale sama ta historia z wysypaniem się jego transferu przecież do niego bardzo pasuje. Niech się kopie po czołach z Azerami, krzyżyk na drogę i obyśmy już nigdy więcej nie mieli pomysłów ściągania takich „gwiazdorów” do naszego klubu. Bądźmy poważni.

Napisałem wcześniej, że mecz z Górnikiem, sparing sparingiem… Niestety wydarzyła się rzecz, której najmniej byśmy chcieli. Aleksander Paluszek zerwał więzadła w kolanie i na wiele miesięcy z jego gry będą nici. Jak to dobrze ktoś napisał – szkoda, że zagrał z Radomiakiem, bo tylko narobił nadziei… To prawda, debiut zawodnika w katowickich barwach był bardzo obiecujący. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za zawodnika i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.

Niestety w związku z tym skomplikowała się nasza sytuacja w obronie. Nie pozyskaliśmy dodatkowego obrońcy i GieKSa będzie musiała rzeźbić w tym, co ma. Póki co nasza defensywa nie spisuje się dobrze w lidze, tracimy mnóstwo bramek, a ostatni mecz na zero z tyłu rozegraliśmy prawie pięć miesięcy temu. Jeśli chcemy się utrzymać i punktować w lidze, ten aspekt musi być poprawiony. Nie zawsze bowiem będziemy strzelać cztery gole, jak z Arką, i trzy – jak z Radomiakiem. Tak więc Arek Jędrych, Marten Kuusk, Lukas Klemenz i Alan Czerwiński będą musieli wziąć tę odpowiedzialność i praktycznie w tym kwartecie zamykają się nasze możliwości. Problem się pojawi, gdy przyjdą kartki czy nawet drobne urazy. Choć Bartek Jaroszek to fajny chłop, ratowanie się nim będzie aktem desperacji. Ale pozdro Bartek 😉

Jutro czeka nas starcie z Lechią Gdańsk. Wyjazdy, ach te nieszczęsne wyjazdy. Mamy z nimi potężny problem i to nie od dziś. Choć w tym roku katowiczanie wygrali przecież w Częstochowie, Wrocławiu czy Gdańsku właśnie, to seria czterech porażek z rzędu na wiosnę czy trzech w obecnym sezonie jest niepokojąca. Dodatkowo przyglądając się tym spotkaniom – w większości GKS nie miał czego szukać. Patrząc jeszcze na wiosnę, najlepszy był mecz z Motorem, ale pozostałe przegrane to była lipa. Teraz bardzo słabe występy w Łodzi i Zabrzu, niezły w Warszawie. To za mało. Trener na konferencji po Górniku mówił o tym, że możliwa jest jakaś zmiana, jeśli chodzi o delegacje. Na czym będzie ona polegać – zobaczymy.

Nadal wielkim problemem są też bramki tracące w końcówkach połów. Od tych pięciu miesięcy w dwunastu meczach GKS stracił trzynaście bramek w ostatnich pięciu minutach pierwszej lub drugiej połowy. I z Radomiakiem tak było, a gdyby sędzia uznał gola w końcówce meczu – mielibyśmy tego jeszcze więcej. Fatalna statystyka i ja naprawdę łapię się na tym, że marzę, żebyśmy w pierwszej połowie dociągnęli choćby do 0:0. W obecnym sezonie udało się to tylko raz – w pierwszej kolejce.

Lechia to nie będzie łatwy przeciwnik, ale nie jest to rywal nie do ogrania. Co prawda słynął z tego, że strzelał i tracił mnóstwo bramek, ale ostatnio się to trochę zmniejszyło. Bo ultrabezbarwnym i nudnym meczu Lechiści pokonali w derbach Arkę 1:0, a w Białymstoku przegrali 0:2. A wiemy, że wcześniej dostali oklep w Lubinie 2:6. Można więc tej ekipie strzelać bramki, zresztą GKS w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu trafił w Gdańsku trzy razy, natomiast jak uruchomi się Bobcek z Wiunnykiem, to naprawdę trzeba się mieć na baczności i nasza obrona musi być zwarta i zwrotna.

Mecz z Radomiakiem był epicki. Pod kątem emocji to było jedno z najlepszych spotkań od wielu lat, niektórzy kibice musieli do siebie dochodzić po nim przez kilka dni. Dużo dało to jednak pozytywnej adrenaliny i nakręcania się na dalsze losy naszego zespołu.

Jednak kochani – Lechia jest dopiero jutro. Teraz i dzisiaj najważniejszy jest inny mecz GieKSy. Wszyscy o 18:00 trzymamy kciuki za dziewczyny w boju z Twente Enschede. Dajcie z siebie Dziołszki wszystko, żeby przed rewanżem mieć jak najlepszą sytuację wyjściową!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Ilja Szkurin w GieKSie!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ilja Szkurin został nowym zawodnikiem GKS Katowice. Napastnik będzie występować w klubie przez trzy kolejne sezony, a umowa zawiera opcję przedłużenia kontraktu. 26-letni Białorusin reprezentował do tej pory Legię Warszawa. 

Szkurin w przeszłości występował między innymi w CSKA Moskwa, Dynamo Kijów, Hapolel Petah Tikawa. Udane występy w tym ostatnim klubie zaowocowały transferem do Stali Mielec. W sezonie 2023/24 zdobył 16 bramek i został wicekrólem strzelców Ekstraklasy. W trakcie kolejnej kampanii, w lutym bieżącego roku, został kupiony przez Legię Warszawa. W ostatnim sezonie Ekstraklasy Szkurin wystąpił w 33 spotkaniach (20 w Stali Mielec i 13 w Legii Warszawa) i strzelił 7 bramek (odpowiednio: 5 i 2). Do tego dołożył dwa trafienia w Pucharze Polski dla Legii, w tym jedno w finale. W trwającym sezonie wystąpił w 9 meczach (3 Ekstraklasa, 4 Liga Europy, 1 Liga Konferencji i 1 Superpuchar Polski), w których zdobył jedną bramkę – w finale Superpucharu Polski, dając tym samym Legii kolejne trofeum. 

Życzymy powodzenia w naszych barwach!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga